Minęły trzy lata od kiedy Nielsen – jedna z najważniejszych firm badających oglądalność serialową zaczął uwzględniać w swoich zestawieniach oglądalność programów na platformach streamingowych. Dziś trzy lata później, Hollywood Reporter udostępnił dane dotyczące programów, które najdłużej utrzymywały się w pierwszej dziesiątce zestawień z każdego tygodnia. Jeden rzut oka na dane pokazuje coś fascynującego. Nie ma streamingu bez telewizji.
Na pierwszym miejscu zestawienia usadowiło się Grey’s Anatomy. Przez ostatnie 157 tygodni aż 153 razy lądowało w pierwszej dziesiąte w tym 144 razy z rzędu. Drugie miejsce to NCIS czyli serial produkowany przez Paramount dla CBS on z kolei był na liście w pierwszej dziesiątce przez 147 tygodni w tym 136 tygodni bez przerwy. Trzecie miejsce na podium zajmuje Cocomelon – produkcja dla dzieci, którą jak możemy założyć, rodzice non stop puszczają swoim pociechom. Kolejne miejsca na liście zajmują min. Crimnial Minds, Superantural, Gilmore Girls, czy The Big Bang Theory. Z filmów najwyżej uplasowały się Moana I Elcanto (co nie dziwi wszystkie produkcje dla dzieci są oglądane trochę w kółko więc nie dziwi, że powracają do zestawień). Nietrudno dostrzec, że wszystkie te seriale z listy powstały niekiedy jeszcze przed pojawieniem się streamingów, niekiedy kontynuowały swoją popularność już w ramach dystrybucji online.
Skąd taka popularność tych produkcji? Po pierwsze wygrywają z serialami produkowanymi bezpośrednio na streaming długością. Jeśli mamy kilkanaście sezonów serialu, to po prostu łatwiej mu utrzymać widownię na dłużej. Kiedy to piszę wśród was są zarówno widzowie, którzy dopiero zaczynają oglądać Grey’s Anatomy, ci którzy robią piątą powtórkę Supernatural i ci, którzy próbują być na bieżąco z NCIS. Długie seriale są w stanie przyciągnąć widzów na dłużej – niż takie, które mimo sporej popularności mają w kilku sezonach zaledwie kilkanaście czy kilkadziesiąt odcinków. Nawet jeśli kochacie „The Crown” to nie jesteście w stanie oglądać tego serialu tak długo i tak regularnie jak „Grey’s Anatomy” ma ponad sześć razy więcej odcinków.
Czy więc seriale, które wywodzą się z telewizji wygrywają wyłącznie tym, że mają więcej odcinków? Niekoniecznie. W przypadku wciąż nadawanych seriali, odcinki produkcji telewizyjnych pojawiają się co tydzień, co też ułatwia dłuższe utrzymanie widzów. Poza tym – dochodzi jeszcze kwestia samej serialowej formuły. O ile produkcje robione dla streamingu bardzo często przyciągają widzów spójną fabułą, koniecznością śledzenia każdego odcinka i odrzucaniem starych telewizyjnych formatów, o tyle produkcje, które zaczęły się (a też często skończyły) w kablówce, są formatom dużo wierniejsze. Jeśli przyjrzymy się uważnie dostrzeżemy, że streaming bardzo rzadko jest w stanie ciekawie zrealizować formułę tradycyjnego sitcomu (nie żeby nie próbowano) czy procedurala. Odciąga od tych seriali zarówno wrzucanie całych sezonów na raz (ujawniają one wtórność wpisaną w format) ale też mniejsza ilość odcinków utrudniająca dobre poznania i polubienie bohaterów. Nie można też często przegapić odcinka, bo produkcja jest dużo bardziej uzależniona od głównego wątku narracyjnego.
Nie znaczy to, że nikt nie ogląda wielkich hitów jak „Ród Smoka” czy „Stranger Things” – na przestrzeni kilku a niekiedy kilkunastu tygodni produkcje te mogą stanowić absolutne rekordy oglądalności. Ale podczas gdy te seriale przelatują przez wyniki oglądalności jak kometa, w tle lśnią przez cały rok te same gwiazdy. Nowy sezon „The last of US” przyciąga widzów, ale to co sprawia, że nie rezygnują z subskrypcji po kilku niesamowitych tygodniach to procedural czy serial medyczny, który oglądają przez cały rok niezależnie od tego jaka produkcja była w danym tygodniu na pierwszym miejscu. Do tego starsze seriale są częściej oglądane w ramach powtórek. Co nie dziwi – pomijając przypominanie sobie pierwszych sezonów, czy po prostu oglądanie jeszcze raz – łatwiej im stworzyć na przestrzeni wielu sezonów więź, która skłania do wielokrotnego oglądania. Z resztą wielokrotne oglądanie to źródło wysokiej pozycji wielu programów dla dzieci. Ci widzowie oglądają bowiem powtórki częściej niż ktokolwiek inny.
To zjawisko jest dość dobrze znane (choć nie intuicyjne, bo zwykle rozmawiamy o doskonałych wynikach oglądalności pojedynczych seriali) pokazuje problem i paradoks platform streamingowych. Streaming wyrósł na tym, że oferował nam łatwy i prosty dostęp do tego co mogło nam umknąć w telewizji. Z czasem jednak – streamingi zaczęły odciągać uwagę od telewizji i opierać swój schemat biznesowy na dystrybucji własnych produkcji. Problem w tym, że własne produkcje nie wystarczą – potrzeba właśnie tego co robi telewizja (często ogólnodostępna) by „dociążyć” platformę. Jeśli pamiętacie wielkie targi platform sprzed kilku lat – o to kto będzie miał prawo do dystrybucji „Przyjaciół” czy „The Big Bang Theory” to widzieliście właśnie walkę o to – kto najlepiej dociąży swoją platformę. Sumy szły wtedy w setki milionów dolarów, bo kupić stary popularny serial do dystrybucji jest korzystniej niż stworzyć własny.
Paradoks polega na tym, że wraz z rosnącą popularnością streamingu, stacjom telewizyjnym coraz trudniej wylansować własne trwające długo produkcje, które nie tylko cieszą się popularnością ale mają też znaczenie dla popkultury. Jasne – nie jesteśmy jeszcze w sytuacji gdy takich produkcji zupełnie nie ma, ale znaczenie – nawet w otwartej debacie, produkcji serialowych tworzonych poza streamingiem znacznie spadło. A skoro tak to niedługo może się okazać, że nie ma nowych tytułów, którymi można dociążyć platformę. I tak platformy streamingowe, mimo, że produkują bardzo dużo, mogą zacząć cierpieć na kryzys „conentu” – nie chodzi bowiem o to by mieć na platformie cokolwiek ale, żeby mieć tytuły które ludzie chcą oglądać.
Co ciekawe – większość produkcji które tak dobrze radzą sobie „w tle”, to nie jest ta wybitna telewizja ambitnego nurtu. To są seriale, które często nawet jeśli na jakimś etapie cieszyły się uznaniem (jak pierwsze sezony „Grey’s Anatomy” czy „Cirminal Minds”) po czasie często przypominają karykaturę samych siebie. Jakość serialu nie ma jednak tak wielkiego znaczenia. To jest pewien paradoks – „Supernatural” nie musiało być na przestrzeni swoich kilkunastu sezonów dobrym serialem. Wystarczyło, że wytworzył związek pomiędzy widzami a bohaterami i dostarczał niewielkiej radości (albo fustracji ) raz na tydzień. Co prowadzi nas do kolejnego wniosku, że często rozmawiając o serialach umyka nam, że podobnie jak w każdym wymiarze ludzkiej działalności – wybitne dzieła nie zawsze są najbardziej popularne. Najbardziej popularne są te produkcje, które najlepiej zgrywają się z potrzebami widzów. Zwłaszcza w długim czasie gdzie dużo mniejsze znaczenie odgrywa marketing (seriali takich jak „NCIS” czy „Criminal Minds” właściwie nie trzeba już reklamować).
Przyglądając się tym informacjom, można dojść do wniosku, że rewolucja w strukturze i formule serialu jaką zaproponowały platformy streamingowe, zadowoliła część widzów, ale nie wszystkich. Wśród serialowej widowni wciąż jest wiele osób, które lubią sezony po dwadzieścia parę odcinków, tradycyjnie pojmowane procedurale, czy cudownie niedorzeczne młodzieżowe produkcje stacji CW. Większość z tych seriali na liście proponuje dziś zupełnie nie modny sposób prowadzenia narracji, na który teoretycznie nie ma miejsca w streamingu. Co więcej, jak już wspomniałam – platformy niekoniecznie umieją ten schemat replikować.
Dla wielu osób streaming zupełnie zastąpił telewizję. Problem w tym, że tak naprawdę ta zmiana dokonała się tylko częściowo. Platformy streamingowe są uzależnione od telewizji i jej produkcji. A dla części widzów platformy to tylko nowy sposób oglądania tego co znają już z kablówki czy z programów ogólnodostępnych. Telewizja wcale nie umarła. A jeśli kiedykolwiek umrze… cóż streaming będzie miał poważne problemy.