Od dawna nie śledzę już wszystkich seriali od Marvela. Nawet filmowe MCU zaczęło mnie trochę męczyć, a co dopiero mówić o tym serialowym. Z resztą seriale osadzone w świecie Marvela od początku były dość nierówne – niektóre miały niezłe pomysły, ale rozłaziły się po kilku odcinkach, inne wydawały się niedorobione. Jednak niezależnie od moich uwag i kręcenia nosem jednej produkcji pozostawałam wierna. Był to „Loki” – dla mnie wciąż jedyny powód by oglądać cokolwiek z MCU. I dzięki zaproszeniu od Disney+ mogłam niedawno zobaczyć dwa pierwsze odcinki drugiego sezonu.
Muszę zaznaczyć, że pierwszy sezon „Lokiego” to wciąż moja ulubiona telewizyjna produkcja MCU. Przy czym mam poczucie, że stoją za tym dwa czynniki. Pierwszy – opowieść o Lokim uwięzionym w świecie, gdzie agencji pilnującej lnii czasowych, niezwykle przypomina mi Doktora Who. Tam też jest dużo alternatywnych wersji wydarzeń, skakania do przeszłości i pomysłów scenariuszowych, których nie sposób nikomu streścić. Ponieważ właśnie czekam na kolejny sezon Doktora, to zarówno pierwszy, jak i drugi sezon Lokiego przypominają mi jak bardzo lubię wszelkie fantastyczne opowieści, gdzie czas jest skomplikowany i pozwala na ciekawe scenariuszowe zabiegi. Druga sprawa to Tom Hiddleston. I tu nie ukrywam – uważam, że serial niezwykle zyskuje na tym, że Hiddleston jest po prostu bardzo dobrym aktorem. Tam, gdzie trzeba szaloną zabawę historią podrasować jakąś głębszą emocją, czy wygrać jakiś mały komediowy kawałek – aktor radzi sobie doskonale. Tak to jest jak ktoś trafia do świata MCU przez znajomości z reżyserem kina szekspirowskiego.
Drugi sezon w swoich pierwszych odcinkach nie oferuje jakiejś niezwykle rozwiniętej akcji, ale dość jasno zarysowuje główne problemy fabuły. Te zaś wiążą się z nieuchronnymi problemami wynikającymi z faktu, że agencja nie jest tym czym się wydaje na pierwszy rzut oka, zaś gówna zasada jej działania – ucinanie wszelkich rozgałęzień od głównej linii czasu, została zawieszona do wyjaśnienia. Tylko, że nic w tym świecie nie zakłada, że linie czasowe i warianty będą się mnożyć. Loki, ma tu z jednej strony własne plany (chce za wszelką cenę odnaleźć Sylvie) z drugiej – wie co widział na końcu czasów i zdaje sobie sprawę, że w świecie agencji nie wszystko jest takie jak się wydaje. Przy czym twórcy z jednej strony motają fabułę, z drugiej – przynajmniej w pierwszych odcinkach bohaterowie mają dość proste cele i znajduje się nawet miejsce na całkiem sporo poczucia humoru. Cieszy mnie też, że scenarzyści przypomnieli sobie o magii Lokiego – elemencie, którego moim zdanie było zdecydowanie za mało w sezonie pierwszym.
Tym z czego drugi sezon bardzo głęboko czerpie, to osadzenie całej tej historii o liniach czasowych i ratowaniu świata w dekoracjach wielkiej i nudnej korporacji. Mamy siedzenie przy biurku, działy (oraz pracowników) o których wszyscy zapominają a nawet znajdzie się czas na poważną rozmowę o uczuciach, w zakładowej stołówce. Jednocześnie twórcy bardzo korzystają z atrakcyjnej (bo wyróżniającej serial) estetyki retro. Wszystko tu przypomina plus minus przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Jeśli do tego dodamy sceny, które dzieją się w bardzo już retro McDonald’s, to nie trudno dostrzec, że serial chce sięgnąć trochę po naszą nostalgię. Cieszę się, że ta estetyka wciąż jest w serialu dominująca, bo za jeden z największych grzechów MCU uważam estetyczną nijakość, która sprawia, że wszystkie produkcje zaczynają zlewać się w jedną. Przy czym tu muszę zaznaczyć, że bardzo widać, że „Loki” jako serial ma być mocno związany z wątkiem Kanga, który pojawił się min w ostatniej odsłonie „Ant-Mana”. Nie mamy więc do czynienia z produkcją, zupełnie oderwaną od filmów. Jedyny plus jest taki, że Kang został nam przedstawiony w pierwszym sezonie serialu, więc przynajmniej na początku nie ma się wrażenia, że coś nas ominęło (z resztą sezon drugi zaczyna się dokładnie w momencie, w którym skończył się sezon pierwszy).
Jak pisałam – serial sporo zyskuje dzięki obsadzie. Tom Hiddleston i Owen Wilson stanowią być może najlepszy (choć dość niespodziewany) aktorski duet w serialowym świecie MCU. Zwłaszcza, gdy twórcy postanawiają nieco pogłębić postać Moebiusa, który coraz bardziej zastanawia się nad tym – kim był zanim zaczął pilnować jednej linii czasowej. Sceny pomiędzy tą aktorską dwójką są zabawne i wzruszające i stanowią zdecydowanie serce opowieści. Do obsady w tym sezonie dołączył Ke Huy Quan, jako Uroboros – specjalista od techniki i być może jedyna osoba, która wie jak technicznie działa cała agencja. Strasznie mnie cieszy renesans kariery, tego nagrodzonego Oscarem aktora. Sama postać jest dość stereotypowa, ale przynajmniej w dwóch pierwszych odcinkach – da się polubić. Ogólnie – mam poczucie, że jeśli chodzi o poziom gry aktorskiej, to jest o kilka oczek lepiej niż zwykle w produkcjach telewizyjnych MCU gdzie nawet bardzo dobrzy aktorzy, grają jakoś bez przekonania.
Oczywiście nie sposób wnioskować o całym sezonie po dwóch odcinkach, widziałam recenzję (anglojęzyczną), kogoś kto widział cztery pierwsze odcinki i był dużo surowszy ode mnie. Ja jednak bardzo na serial czekałam i zdecydowanie się nie zawiodłam. Co więcej, widziałam gdzieś w sieci narzekania, że drugi sezon ma krótsze odcinki, ale osobiście mam wrażenie, że pierwszy raz od dawna nie miałam poczucia, że ktoś rozwleka akcję. Podsumowując: tempo jest dobre, fabuła wciągająca a obsada – dobra i zaangażowana. Jasne – ten serial nie zmieni waszego życia i jeśli nie jesteście przyzwyczajeni do produkcji, w których scenarzyści bawią się czasem to możecie szybko stracić orientację. Jeśli jednak podobnie jak ja polubiliście pierwszy sezon Lokiego, to moim zdaniem – przynajmniej na początku sezonu drugiego jest dobrze.
Z jednej strony – bardzo się cieszę, że te pierwsze odcinki mnie nie zawiodły, z drugiej, jestem pełna niepokoju co będzie dalej. Bardzo lubię filmową i serialową postać Lokiego i czułabym jakiś wewnętrzny smutek, gdyby po drodze MCU ją zmarnowało czy wymyśliło dla niej jakiś słaby koniec. Na razie jednak skłaniam się bardziej ku optymistycznym uczuciom i z niecierpliwością czekam na kolejne tygodnie. W najgorszym przypadku będę miała cotygodniowe spotkanie z Tomem Hiddlestonem. Są gorsze rzeczy.
Ps: Koniecznie po pierwszym odcinku obejrzyjcie scenę po napisach bo jest ona jakby kluczowa dla fabuły.