Home Film W świecie niewolników nie ma ludzi wolnych czyli 12 years a Slave

W świecie niewolników nie ma ludzi wolnych czyli 12 years a Slave

autor Zwierz

Hej

Zwierz ma olbrzymie doświadczenie w pisaniu notek, ale bardzo rzadko nie wie, od czego zacząć. W tym przypadku nie ma pojęcia. Dlatego, też zacznie zwierz od końca. Od uwagi, która nie ma wiele wspólnego z oceną filmu, ba nawet nie powinna być pierwszą myślą, jaka przychodzi do głowy. Ale pojawiła się w głowie zwierza, gdy tylko wyświetlono pierwsze napisy końcowe do 12 Years a Slave. A myśl ta była jedna. Jak to dobrze, że nie jest zwierz obywatelem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Zwierz poczuł jakąś niesamowitą ulgę, że mimo całego uniwersalnego wymiaru historii przedstawionej w filmie, nie jest to historia jego kraju. Oczywiście, nasz kochany kraj też ma nie jedną wstydliwą kartę przeszłości. Zebrałby się z tego gruby brulion. Więcej, wszystko, co zwierzowi podpowiada jego znajomość natury ludzkiej mówi, że to nie kwestia szlachetności rodaków, ale warunków historycznych i ekonomicznych. Ale zwierz czuje jakąś ulgę patrząc na historię rozgrywającą się w świecie amerykańskiego niewolnictwa z myślą, że to nie jest historia jego kraju. I choć może to płytka i egoistyczna perspektywa. Dość dobrze oddaje, co czuje się po zakończeniu seansu. Wstyd. Pytanie tylko, za co.

  Co roku plakaty nominowanych do nagród filmów, są przerabiane przez Internautów tak by mówiły prawdę o filmie. Tegoroczne przeróbki są w większości marne. Ale ta wydaje się w przypadku 12 years a slave wyjątkowo trafna.

 

Choć filmów o niewolnictwie było wiele to Steve McQueen wybrał historię niezwykłą. Nie tylko, dlatego, że prawdziwą. Także, dlatego, że nasz bohater Solomon Northup porwany z północy trafia do niewoli gdzieś w Luizjanie jest człowiekiem nie tylko urodzonym na wolności, ale i wykształconym. Świat plantacji jest dla niego obcy w dwojaki sposób. Z jednej strony z przerażeniem przygląda się okrucieństwu nadzorców, plantatorów i ich rodzin. Z drugiej – co zdaniem zwierza jest wielkim zwycięstwem McQeena- obserwuje z równym zdziwieniem otaczających go niewolników. Dystans, jaki czuje się pomiędzy wykształconym i urodzonym na wolności Salomonem a resztą niewolników jest wyczuwalny niemal przez cały film. Dzięki temu otrzymujemy niesłuchanie unikalną perspektywę spojrzenia na świat niewolnictwa. Northup cały czas pozostaje, bowiem w tym świecie człowiekiem w jakiś sposób z zewnątrz – i można nawet poczuć, że wcale nie solidaryzuje się tak bardzo z innym niewolnikami, którzy dzielą jego los. Można wręcz odczuć wrażenie, że czuje się od nich lepszy (reżyser i scenarzysta wcale aż tak strasznie nie dbają byśmy lubili bohatera) McQueen pokazuje jak raz zaznana wolność, której jest się pewnym, (jako swojego naturalnego stanu, ale i swojego prawa) odróżnia człowieka na zawsze. Przez cały okres swojej niewoli Northup znany jest pod imieniem Pratt i niekiedy oglądając film można dostrzec delikatne sugestie, że Pratt jest jakby grą, fasadą, ochrona bohatera przed sytuacją, w jakiej się znalazł. Pratt jest zniewolony, podczas kiedy Salomon pozostaje wolny. Przy czym Pratt będzie tym dobrym sługą, wykonującym wszystkie polecenia, nie płaczącym za rodziną, przy czym zwierz miał wrażenie, że przez cały film twórcy nie są do końca pewni czy to ta dobra postawa.

McQueen przez cały film nie pozwala nam zapomnieć, że nasz bohater znajduje się w sytuacji wyjątkowej – to pozwala dostrzec, że podział na ludzi wolnych i zniewolonych wykracza poza granice koloru skóry i dzieli nie mniej niż ona.

Ta specyficzna perspektywa nie zmienia jednak faktu, że film podejmuje temat, o którym człowiek nie chce za często myśleć, zaś Hollywood nakręciło całkiem sporo filmów. Po co więc nam ten? McQueen nie jest Spielbergiem, czy innym Hollywoodzkim reżyserem, który mając taki materiał skupiłby się na wielkości ludzkiego ducha. Jego niewolnictwo nie będzie miało w tle słodkiej i łatwiej do zapamiętania melodii, nie będzie miało też scen, które ucinają się akurat wtedy, kiedy chcemy odwrócić oczy. Wręcz przeciwnie – McQueen nie odwraca kamery, wbrew uczuciom widza wydłuża ujęcie, zmuszając nas byśmy patrzyli. W pierwszej chwili wydaje się, że zależy mu byśmy skupili się na okrucieństwie w całej jego okropności. Ale wydaje się, że intencja reżysera jest inna. Wydłużając kadr każe nam w pewnym momencie spojrzeć głębiej, poza to, co dzieje się na pierwszym planie. I wtedy, kiedy przyglądaj się długą minutę bolesnemu kadrowi dostrzegamy, że całe cierpienie bohaterów rozgrywa się nie na pierwszym planie, ale w tle dnia codziennego, dopiero wtedy reżyser pozwala nam na chwilę wytchnienia. Jakby dopiero wtedy, kiedy upewni się, że zrozumiemy, iż to nie jest przemoc wyjęta ze świata, ale weń całkowicie wtopiona. Ale cały film, mimo że opowiada przecież historię, która powinna uczyć wiary w siłę człowieka i wolę przetrwania, skupia się raczej na beznadziei niż na nadziei. Od chwili, kiedy Solomon słyszy po raz pierwszy, że nie jest człowiekiem wolnym (samo to zdanie ma w sobie jakąś przerażającą prostotę, zaś brak możliwości udowodnienia, że jest inaczej wprowadza nas w jakąś mroczną rzeczywistość), zaczynamy obserwować świat ciągłego zagrożenia, niepewności, strachu. McQueen nie daje nam tu miejsca na oddech. Choć pierwsza plantacja, na której zjawia się nasz bohater wydaje się być miła i dobrze zarządzana (a naszemu bohaterowi dobrze się tam powodzi) to jednak reżyser każe nam się wsłuchiwać w dźwięki, których wcale nie chcemy słyszeć. W piosenkę, która przestrzega przed próbą ucieczki, w irytujące nawet widza szlochanie matki za dziećmi, które sprzedano innemu farmerowi. Jakby cały czas pragną przypominać widzowi, że nie chce go pocieszyć, nie chce nas zabawić, chce żebyśmy patrzyli.

Film jest przepełniony okrucieństwem, ale najbardziej okrutne jest to, że reżyser w żaden sposób go nie podkolorowuje, nie estetyzuje nie uwzniośla ofiary. Po prostu nie odwraca wzroku. Co zdaniem niektórych jest wykorzystywaniem cudzego cierpienia ale zdaniem zwierza jest wręcz przeciwnie. Skoro już decydujemy się na film o niewolnictwie nie powinniśmy czuć się szczególnie komfortowo go oglądając.

Jednak naprawdę strach zaczyna iść za nami krok w krok, kiedy nasz bohater pojawia się na farmie Eppsa. Grany przez Fassbendera bohater to człowiek okrutny, ale też, co widać na pierwszy rzut oka nieszczęśliwy. I to nie, dlatego, że żal mu niewolników – wręcz przeciwnie, jest typowym przedstawicielem kasty ludzi, którzy w niewolniku nie widzą nic poza swoją własnością. Epps, to pijak, z niesmakowicie wredną żoną (brawo dla Sarah Pulson że zdecydowała zagrać się tak odrażającą postać), człowiek żałosny, którego trawi pożądanie wobec prześlicznej niewolnicy Patsey. Dlaczego zwierz pisze, że Epps to człowiek nieszczęśliwy? Wydaje się, że na jego przykładzie doskonale widać, pewną myśl, która pojawia się w filmie McQueena. W systemie, w którym jest niewolnictwo nie ma ludzi wolnych. Korumpuje, upadla i deprawuje tych, którzy niewolników posiadają, zabiera resztki człowieczeństwa tym, którzy popadli w niewolę. Epps jest postacią żałosną, przedstawicielem kasty która jak mają nadzieje niewolnicy będzie smażyć się w piekle. Ale jednocześnie Epps będzie pił i miotał się w świecie, w którym wbrew wszystkiemu, co wierzy czyje pożądanie do dziewczyny, która jest jego własnością. A może nawet więcej niż pożądanie, może autentyczne chore przywiązanie, na które w jego świecie nie ma miejsca. Eppsa nie da się lubić czy bronić, ale widać, jak bardzo ten system unieszczęśliwia absolutnie każdą duszę, która się weń uwikła. Nawet pozornie dobry Ford pierwszy właściciel Solomona, będzie dobry do czasu, kiedy nie będzie to od niego wymagało przyznania się, że więzi ludzi. Że uznaje niewolnictwo nie, dlatego, że takie są okoliczności, ale dlatego, że tak mu wygodniej. I dlatego jedyną osobą, która w tym filmie będzie się niewoli tak jasno sprzeciwiać będzie postać spoza systemu – Kanadyjczyk.  Zwierz spotkał się z zarzutem, że film jest straszliwie prosty, bo każdy biały jest zły a każdy czarnoskóry dobry. Zwierz czytał te zarzuty ze zdziwieniem. Pomijając już fakt, że przynajmniej w opinii zwierza podział jest zdecydowanie bardziej skomplikowany (Ford jest jednak bez porównania lepszy od Eppsa, sędzia jest całkiem sympatyczny, bohater grany przez Pitta wręcz kryształowy, czego nie da się powiedzieć o naszym bohaterze) to chyba nieco za bardzo widownia domaga się równowagi. Skoro tak właściwie nie ma, co ukrywać, na plantacjach w połowie XIX wieku nie za bardzo jest gdzie się jej doszukiwać. Podobnie zresztą zwierz nie rozumie zarzutów względem reżysera, że za bardzo napawa się okrucieństwem. Wydaje się bowiem, że McQueen nic z nim nie robi. Po prostu ku irytacji widza, nie odwraca kamery.  Co więcej, zwierz nie ma wrażenia, by owo okrucieństwo czy nawet cała treść filmu były skierowane przeciwko białym. To film skierowany ku ludziom, mówiący niemiłe rzeczy o naturze ludzkiej. Ta zaś nie ma koloru skóry.

 

McQueen osiągnął  w swojej produkcji rzecz niesłychanie trudną. Opowiedział historię która ma wszelkie cechy podnoszącej na duchu wielkiej amerykańskiej opowieści o wielkość ludzkiego ducha ale tak odarł ją z sentymentu i pocieszenia, że wcale nie czujemy się na duchu podniesieni (gif stąd)

McQueen nie poddał się też sentymentowi. Choć Odyseja Solomona kończy się dobrze, (co nie jest spoilerem skoro wiadomo, że film powstał na podstawie jego pamiętników) to jednak świat, w którym jest bohater nie uległ zmianie. Fakt, że ktoś wrócił z piekła nie znaczy, że wygaszono ogień pod kotłami. I taki właśnie jest ten film. Powoli w zbliżeniach, przy świetle świecy zabiera nas do ciemnego świata pełnego ludzkiej desperacji i nieludzkiego postępowania. I nigdzie nie daje nam łatwych rozwiązań, nigdzie nie pozwala nam radośnie uciec w pocieszenie. Kiedy w jednym z wielu bardzo długich ujęć twarzy bohatera, Solomon spogląda na nas prosto z ekranu, to niemal słyszy się pytanie czy widzimy jak bardzo niegodziwy jest ten świat. A jednocześnie pytanie, co w takim świecie zrobić by przetrwać. Bo to też interesuje McQueena. Co więcej reżyser wcale nie podsuwa nam prostej odpowiedzi. Znajdzie się i Solomon, który schyli głowę i przyjmie rolę, znajdzie się bohaterka, która będzie płakać, bo przetrwanie za wszelką cenę jej nie interesuje, znajdzie się w końcu sporo tych, którzy będą czekać na to, co stanie się po dniu sądu. Zresztą Bóg jest tutaj wsparciem obu stron. To powołując się na Boskie prawa plantatorzy czują umocowanie swojej własności. Będą czytać swoim niewolnikom Biblie nie widząc żadnej sprzeczności pomiędzy słowami ewangelii o miłości bliźniego i faktem, że część z tych bliźnich traktują, jako swoją własność. To odwołując się do Boga i jego miłosierdzia i sprawiedliwości niewolnicy podtrzymują w sobie ducha. Świadomi, że skoro nikt nie pomoże im w tym świecie to Bóg ostatecznie rozliczy wszystkich plantatorów w przyszłym świecie. Bóg zaś milczy, jak to ma w zwyczaju, mimo że obie strony są absolutnie przekonanie, że jest on po ich stronie.

Zwierz rozumie zachwyty nad grą Lupity, jej bohaterka nie ma wiele czasu ekranowego, nie ma dużej ilości dialogu, ale to właśnie ona jest tą postacią o którą natychmiast zaczynamy się troszczyć, której cierpienie najbardziej nas boli. W pewnym momencie przejmuje ona rolę głównego bohatera jeśli chodzi o uczucia widzów. Przy czym co ważne, nie robi nic wielkiego czy heroicznego.

Narracja filmu toczy się wolno, często przerywana przepięknymi malarskimi kadrami – ukazującymi piękno przyrody (w tych ujęciach, ale też w wielu innych wychodzi z McQueena plastyk, który kocha i szanuje swoje kadry), codzienny rytm pracy. To nie jest film o tym, co się wydarzyło przez te 12 lat i mogą się srogo zawieść ci, którzy oczekują, że dostaną film wypełniony zdarzeniami istotnymi. Bo McQueen bardziej niż na wydarzeniach skupia się na ludziach i dlatego tak wielką rolę odgrywa tu obsada. Wybór Chiwetela Ejiofora do roli Solomona był decyzją wyśmienitą. Aktor gra koncertowo, ale przede wszystkim, na jego twarzy widać całe wewnętrzne życie bohatera. Jednocześnie bez zbędnego postarzania bohatera, (za co zwierz jest wdzięczny bo nadmierna charakteryzacja potrafi ograniczyć możliwości aktora) samą grą ciała widzimy jak powoli Solomon traci mowę ciała człowieka wolnego. Z drugiej strony Ejiofor potrafi samymi oczami zagrać więcej niż część bohaterów ma w dialogach. No i nawet przez moment nie zapominamy, że nasz bohater to człowiek jednak wykształcony, myślący, mając w sobie zupełnie inne zaplecze, które pozostaje w nim przez cały czas. I Ejiofor nie bije się jakoś o naszą sympatię. Zresztą to chyba największa zaleta filmu, który wcale nie wciska nam na siłę miłości do bohatera. Ponownie doskonały jest Fassbender. Zwierz nie podejrzewa by udało mu się dostać Oscara za ten film, ale powinien. Nie, dlatego, że jego postać jest trudna do zagrania, (choć zwierz podejrzewa, że granie tak okrutnej postaci musi źle wpływać na psychikę aktora), ale ze względu na uczucie, jakie wprowadza pojawienie się jego bohatera w kadrze. Nawet wtedy, kiedy Fassbender nic nie robi, siedzi, nosi na rękach dziecko, uśmiecha się, słucha, patrzy czujemy napięcie. Cały czas mamy wrażenie, że jest jak niedźwiedź, o którym nie sposób powiedzieć, kiedy zacznie kąsać. Zresztą Fassbender ma coś, co mieli tylko najwięksi aktorzy. Po angielsku określa się to słowem stillnes i zwierz nie wie jak to dobrze przetłumaczyć. Ale chodzi o umiejętność takiej gry, że aktor jest w kadrze, nic nie robi, pracę wykonuje kamera, ale nie chodzi o bycie drewnianym, ale o takie zatrzymanie się, które pozwala nam dostrzec to, co dzieje się we wnętrzu bohatera. Zwierz naprawdę ma wrażenie, że Fassbender jest jednym z najlepszych aktorów, jaki się nam trafił w ostatniej dekadzie. I że ma przed sobą prawdziwą wielkość.

Jest coś takiego w grze Fassbendera co sprawia, że umie on wprowadzać nastrój na ekranie samą swoją obecnością, że może naprawdę nic nie robić z twarzą a jednocześnie czujemy za jego bohatera. To już nie pierwszy raz zwierz ma wrażenie, że widzi ten rzadki przykład aktora z prawdziwą charyzmą

Co ciekawe właściwie poza tym film nie ma wielkich ról. To znaczy technicznie, postaci jest tak wiele, że szybko znikają z ekranu. Zwierz nie dziwi się tym, których zachwyciła gra Lupity Nyong,’o bo jej Patsey to postać w której jest coś więcej, aktorce udało się dać swojej postaci siłę, której zwykle nie dopisuje się do tak skonstruowanych bohaterek. Dobry jest też Cumberbatch w swojej niewielkiej roli „dobrego” plantatora. Cumberbatch właściwie nie ma tu wiele do grania, wystarczy, że zestawi się jego ciepłe gesty z arystokratyczną postawą i wyglądem i otrzymuje się takiego Ashleya, który żyje w przekonaniu, że jest dla swoich niewolników jak dobry ojciec. Jak już zwierz wspominał podziwia Sarah Pulson za przyjęcie roli żony bohatera granego przez Fassbendera. Jej bohaterka jest koszmarna, ale ponownie – kiedy mówi – musimy ich bić żeby oni nie zabili nas – widzimy to, o czym zwierz pisał wcześniej. Nikt w świecie niewolnictwa nie jest wolny. Na samym końcu warto wspomnieć o Bradzie Pittcie, który jako producent załatwił sobie niewielką rólkę. Pitt chyba, jako jedyny schodzący z plany mógł czuć się ze sobą dobrze i zwierz nie dziwi się, dlaczego reżyser dał mu właśnie tą a nie inną postać do zagrania. Przy czym zwierz, który jest pod wielkim wrażeniem filmu, ról i samej koncepcji produkcji (ktoś słusznie zauważył, że chyba dużo więcej o niewolnictwie kręcić już nie trzeba) nie uważa filmu za arcydzieło. Jest w nim coś odrobinę za bardzo wystudiowanego by był arcydziełem, co nie zmienia faktu, że to bardzo dobra produkcja.

Choć wykonywane przez Forda (bohater grany przez Cumberbatcha) gesty mogą sprawić że wydaje się iż to człowiek dobry, tak naprawdę pokazują jak wiele można w sobie pomieścić sprzecznych prawd o świecie. Plus scena w której nasz bohater dostaje skrzypce staje się dzięki jednej linijce dialogu zaskakująco smutna.

Oglądając film zwierz załapał się na jednym. W kilku scenach miał ochotę by nagle zza węgła wypadł Django z filmu Tarantino i zastrzelił podłych właścicieli plantacji czy nadzorców. Jednym z powodów zachwytu zwierza nad Django była niezgoda Tarantino na przedstawienie historii taką, jaką była. Zwierz zawsze uważał, że Tarantino naprawdę rozumie kino, pozwalając mu zmieniać rzeczywistość, dając odkupienie i poczucie satysfakcji, którego nie da odwzorowanie faktów. McQueen prowadzi nas właśnie taką niesatysfakcjonującą ścieżką. Nawet zakończenie, które przecież powinno wybrzmieć tonami jak u Spielberga (zwierz przywołuje reżysera tak często, bo ten film jest jakby anty Listą Schindlera, przynajmniej w odczuciu zwierza. Bierze ważny temat, ma jedną podobną postać, ale przede wszystkim nie ma w nim ani odrobiny sentymentalizmu) jest w jakiś sposób gorzkie, bo przecież, co się stało to się nie odstanie. I tak McQueen pozostawia nas, (który to już raz w swojej karierze reżysera) z poczuciem dyskomfortu. Dyskomfortu wynikającego z oglądania tej kręconej zbliżeniami historii. Po, której zwierz cieszy się, że nie jest obywatelem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. I jest mu wstyd. Bo od bycia człowiekiem uciec się już tak łatwo nie da.

Zwierz musi to jeszcze podkreślić zanim skończycie. To jest film Steva McQueena. Nie amerykańskiego reżysera od pięknej muzyki, ładnych ujęć i podnoszących na duchu wycieczek w świat sentymentu. To ten sam człowiek, który dał nam Głód i Wstyd. I wcale nie wyparował z tego filmu.

Ps: Filmowi zarzuca się, że nie jest wierny wspomnieniom bohatera. Zwierz jednak nie traktuje jednak filmu jak ekranizacji książki. Wydaje się, że dzieje Solomona są jedynie punktem wyjścia do historii i przede wszystkim dostarczają wyjątkowego bohatera. Ale całość jest i powinna być wizją artysty.

Ps2: Zwierz chciałby jeszcze przypomnieć, że to wbrew wszystkim znakom film Steva McQueena. Reżysera, który nie jest Hollywoodzkim reżyserem. Mimo gwiazdorskiej obsady, film jest kręcony tak jak wiele innych jego filmów – długimi statycznymi ujęciami i zbliżeniami i niespodziewanymi kadrami. McQueen nie przestał kręcić swoich boleśnie długich ujęć. I widać ten stempel reżysera artysty. Zwierz ma wrażenie, że wiele negatywnych recenzji wynika z faktu, że ludzie spodziewali się filmu amerykańskiego a tymczasem 12 Years a Slave to film Europejski w amerykańskich dekoracjach.

23 komentarze
0

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online