Home Film Ratując Mary Poppins czyli o prawie do wyobraźni

Ratując Mary Poppins czyli o prawie do wyobraźni

autor Zwierz

Hej

Zwierz musi zacząć od pewnej deklaracji. Otóż zwierz uwiel­bia książ­ki o Mary Pop­pins. Być może są to jego ukochane książ­ki z dziecińst­wa ( mama zwierza czy­tała mu je na głos, z tomów w tłu­macze­niu Ire­ny Tuwim gdzie głów­na bohater­ka miała na imię Agniesz­ka). Zwierz miał zawsze wraże­nie, że ich autorce udało się ide­al­nie uch­wycić w postaci przy­latu­jącej nie wiado­mo skąd opiekun­ki tą cienką granicę, która w oczach dziec­ka dzieli mag­ię od dorosłoś­ci. Widzi­cie dla dziec­ka każdy dorosły jest trochę mag­iczny, bo może robić rzeczy, które dla dziec­ka są nieosią­galne. Jed­nocześnie zwierz miał wraże­nie, że była to jed­na z tych nielicznych książek dla dzieci, która trak­towała go poważnie. Zwierz czuł, że nikt nie trak­tu­je go z góry, dając mu do pokocha­nia niebyt grzeczną i nie zawsze sym­pa­ty­czną opiekunkę. O tak zwierz kochał Mary Pop­pins całym sercem i jak miał się potem przekon­ać, miłość ta nie wywi­etrza­ła z cza­sem. Kiedy młod­szy brat zwierza był w wieku, kiedy mama czy­tała mu książ­ki zwierz zawsze starał się znaleźć w okol­i­cy o głośno jęczał, kiedy rodzi­ciel­ka oświad­cza­ła, że to już koniec na dziś (zwierz miał wtedy z 16 lat i mógł spoko­jnie przeczy­tać sam). Dobra ter­az dru­ga deklarac­ja. Zwierz nie cier­pi Dis­ney­owskiego musi­calu o Mary Pop­pins. I nie chodzi o piosen­ki, które są w więk­szoś­ci doskon­ałe (zwłaszcza Chim Chim Cheree, – które jest abso­lut­nie mag­iczne, zwłaszcza melo­dia). Chodzi o to, że twór­cy fil­mu naprawdę zro­bili książce to, czego autor­ka powieś­ci bała się najbardziej. Po pier­wsze zupełnie ją zmasakrowali po drugie zupełnie jej nie zrozu­mieli. Ta deklarac­ja jest potrzeb­na przed przys­tąpi­e­niem do recen­zji fil­mu, który o tym jak fil­mowa Mary Pop­pisn pow­stała opowia­da. I gdy­by tylko o tym opowiadał był­by znakomi­ty. Nieste­ty twór­cy postanow­ili opowiedzieć nam coś jeszcze.

savingmrbanks

 

Zwierz abso­lut­nie uwiel­bia plakat do fil­mu, i w sum­ie lubi tą część fil­mu którego on dotyczy

 

 

Już po raz kole­jny ostat­ni­mi cza­sy dys­try­b­u­torzy jak­by świado­mi słaboś­ci włas­nego fil­mu decy­du­ją się sprzedać nam tylko część his­torii. Zwierz podob­nie jak więk­szość wybier­a­ją­cych się do kina widzów był przeko­nany, że idzie na film o woju­jącej z Wal­tem Dis­neyem i jego sce­narzys­ta­mi Pameli Tra­vers. Zwierz, który uwiel­bia filmy o Hol­ly­wood od kuch­ni i uważa, że każdy film jest lep­szy, kiedy jest w nim Emma Thomp­son nie mógł się tej pro­dukcji doczekać. I rzeczy­wiś­cie zwierz tą his­torię dosta­je. Ale szkop­uł w tym, że dys­try­b­u­tor postanow­ił nie mówić wid­zom, że obok tego aktorskiego dow­cip­nego poje­dynku dosta­je­my jeszcze film numer dwa. To stras­zli­wie pocię­ta na kawał­ki his­to­ria dziecińst­wa autor­ki, spęd­zonego w Aus­tralii, która sku­pia się głównie na jej relac­jach z ojcem. O ile część Hol­ly­woodz­ka jest przeu­rocza o tyle ta Aus­tral­i­js­ka jest wręcz nieznośnie sztam­powa, rozwlec­zona i do bólu wręcz sen­ty­men­tal­na. Co więcej twór­cy próbu­ją nas usil­nie przekon­ać, że te sen­ty­men­talne wynurzenia maja nas zaprowadz­ić do prawdy o Mary Pop­pins i jej autorce. Prob­lem jed­nak pole­ga na tym, że zupełnie braku­je im tu sub­tel­ność.  Z niez­nanych przy­czyn twór­cy fil­mowi mają skłon­ność do wmaw­ia­nia wid­zom, że rzeczy­wis­tość przekła­da się w wyobraźni autorów niemal jeden do jed­nego. I tak, obow­iązkowo wrzu­ca­ją do tych sen­ty­men­tal­nych kawałków posta­cie, zda­nia i tropy z twór­c­zoś­ci Tra­vers jak­by nie wierząc, że nawet, jeśli autor­ka korzys­tała ze wspom­nień to naprawdę nie wyglą­da to tak prosto.

Tom Han­ks i Emma Thomp­son zostali do swoich ról dobrani ide­al­nie i gdy­by nie kosz­marne wstaw­ki z dziecińst­wa bohater­ki pewnie był­by to jeden z tych filmów który moż­na oglą­dać kilka­naś­cie razy

Porzućmy, więc na chwilę zde­cy­dowanie mniej udaną część fil­mu i skup­my się na tej udanej. A ta opowia­da nam o tym jak spotkała się upar­ta ang­iel­ka z najbardziej amerykańskim ze wszys­t­kich oby­wa­teli Stanów Zjed­noc­zonych. Bo to nie tylko his­to­ria spotka­nia dwóch osobowoś­ci, ale i dwóch światów. Tra­vers, choć spędz­iła dziecińst­wo i młodość w Aus­tralii reprezen­tu­je tu ang­iel­ską powś­ciągli­wość. Lubi swo­ją herbatę, zdrowy rozsądek i odpowied­nią dawkę kon­we­nan­sów. Z kolei świat Wal­ta Dis­neya to przestrzeń peł­na sen­ty­men­tu, emocji, ale także zde­cy­dowanie luźniejsza – tu wszyscy mówią do siebie po imie­niu i a Mysz­ka miki pojaw­ia się wszędzie od sub­tel­nej przypin­ki w klapie mary­nar­ki po ksz­tałt podanej galaret­ki.  Jed­nocześnie widz­imy spotkanie dwóch wyobraźni. Auto­ra, – który doskonale wie, co opisał i fil­mow­ca, który ma włas­ną wiz­ję tego, co chce pokazać na ekranie. Twór­cy fil­mu mieli niesamowite szczęś­cie – zachowały się (wyma­gane przez autorkę w cza­sie rozmów ze sce­narzys­ta­mi) nagra­nia długich dyskusji Tra­vers i sce­narzys­tów nad skryptem. Na ich pod­staw­ie moż­na było odt­worzyć, jak prze­b­ie­gały niełatwe prace, (choć żyją­cy jeszcze uczest­ni­cy tych spotkań twierdzą, że sporo zmieniono). A prace musi­ały być niełatwe, sko­ro Tra­vers abso­lut­nie nie chci­ała odsprzedać praw do ekraniza­cji i właś­ci­wie jedynie przy­mus finan­sowy zmusił ją do zgody na film.  I tu pojaw­ia się pier­wszy prob­lem zwierza. Otóż Sav­ing Mr. Banks jest filmem wypro­dukowanym przez stu­dio Wal­ta Disney’a. Nie ma się, więc co dzi­wić, że cała dro­ga bohaterów ma nas zaprowadz­ić w kierunku fil­mu, który „wszyscy znamy i kochamy”. Ale zwierz podob­nie jak autor­ka książ­ki wcale fil­mu nie pokochał. Zwierz jak zapewne wielu nie do koń­ca zad­owolonych z adap­tacji książ­ki widzów, wcale nie widzi­ał dro­gi ku tri­um­fowi, ale ku klęsce. Zresztą zwierz odczuł pełen dyskom­fort, kiedy widzi­ał jak film pokazu­je reakcję autor­ki na ukońc­zony film. Trochę jak­by fil­mow­cy chcieli oszukać widownię.

O ile część bardziej współczes­na ma niewiele wad o tyle dziecińst­wo bohater­ki nakreślono tak jak­by pro­dukc­ja była telewiz­yjnym filmem puszczanym w niedzielne przedpołudnia

Aby jed­nak odwró­cić myśli od tego, co zwierza w filmie zden­er­wowało należy się zwró­cić ku temu, co zagrało dobrze. Przede wszys­tkim dwój­ka głównych aktorów sprawdz­iła się wyśmieni­cie. Emma Thomp­son, powin­na, co roku dostawać jakąś ciekawą rolę do zagra­nia, bo dzię­ki niej sezon roz­dawa­nia nagród jest ciekawszy. Jako Pamela Tra­vers jest genial­na, z kilku powodów. Po pier­wsze udało się jej dokład­nie odw­zorować na ekranie sposób mówienia autor­ki (doce­ni­amy to w pełni dopiero pod sam koniec pro­dukcji, kiedy mamy okazji posłuchać kilku prawdzi­wych nagrań Tra­vers), po drugie Thomp­son jest osobą inteligent­ną i bard­zo widać, że umie tą inteligencją i cię­tym językiem obdarzać swo­je bohater­ki (zwierz wie, że mówi to, co ma w sce­nar­iuszu, ale co innego mówić coś złośli­wego a co innego spraw­ić, że uwierzymy w złośli­wość postaci). Łat­wo było­by się na tą zim­ną i przyzwycza­joną do kon­we­nan­sów postać znielu­bić, ale Thomp­son spraw­ia, że zaczy­namy ją rozu­mieć i naty­ch­mi­ast czu­je­my sym­pa­tię. Ale jed­nocześnie na tyle dobrze steru­je jej drob­ny­mi zra­chowa­ni­a­mi, że nawet przez chwilę nie czu­je­my litoś­ci wobec tej przy­wiązanej do pewnej wiz­ji, wściekłej na Hol­ly­wood bohater­ki. Zresztą chwale­nie tal­en­tu aktorskiego Thomp­son trochę nie ma sen­su, bo to fakt dość powszech­nie znany, że jest ona aktorką świet­ną. Niem­niej w tym filmie jest abso­lut­nie nie do pobi­cia i choć zwierz rozu­mie, dlaczego nie dostała nom­i­nacji (cała pro­dukc­ja jed­nak trochę zawodzi) to jed­nak np. zwierz zde­cy­dowanie prędzej dał­by Zło­ty Glob jej niż np. Meryl Streep.

Emma Thomp­son co roku powin­na dostawać jakąś fajną rolę do zagra­nia, bo bez niej sezon nagród jest nudny

Zwierz jest też przeko­nany, że obsadze­nie Toma Han­ksa w roli Dis­neya było właś­ci­wie obow­iązkowe. I nie tylko, dlat­ego, że Han­ks jest dalekim kuzyn Dis­neya. Moż­na Toma Han­ksa lubić albo nie (zwierz ma wobec niego całe mnóst­wo mieszanych uczuć), ale trze­ba przyz­nać, że jest usposo­bi­e­niem współczes­nego amerykańskiego kina. Właśnie tego, które odwołu­je się do sen­ty­men­tu i emocji, a nie koniecznie rozlicza się ze światem. Zwierz ma wraże­nie, że obsadze­nie go w roli Disney’a to cast­ing ide­al­ny. Zwłaszcza, że Han­ks jest jed­nym z bard­zo niewielu aktorów, którzy gra­ją swo­je posta­cie tak, że kiedy te wygłasza­ją wielką amerykańską mowę (tak jest w tym filmie wiel­ka amerykańs­ka mowa, która prawdę powiedzi­awszy jest tak stras­zli­wie sen­ty­men­tal­na, że zwierz nie mógł za bard­zo uwierzyć, że ktoś się na nią zgodz­ił) to wierzymy, że naprawdę ktoś mógł­by coś takiego powiedzieć. Poza tym jak twierdzą wszyscy, którzy Disney’a znali, ide­al­nie opanował jego drob­ne manieryzmy.  Zwierz musi też pochwal­ić obsadę i grę aktorów obsad­zonych w roli sce­narzysty i twór­ców piosenek (Jason Schwartz­man, B.J. Novak, Bradley Whit­ford). Zwierz musi powiedzieć, że to właśnie sce­ny z nimi i z Thomp­son należą do jego ulu­bionych – są lekkie, dow­cip­ne, doskonale zagrane i inteligentne. Dobrze sprawdz­ił się też Paul Gia­matii w niewielkiej i dość sztam­powej roli kierow­cy. To taki aktor, który nawet w niewielkiej roli umie błysnąć.

Zwier­zowi strasznie podobał się duet twór­ców  piosenek — niby niewielkie role ale doskonale zagrane

Zwierz prze­jrzał sporo recen­zji fil­mu i wszys­tkie zachowu­ją się tak jak­by wyka­sowali z pamię­ci tą drugą część fil­mu z Col­inem Farellem w roli ojca autor­ki i Ruth Wil­son w roli, która jest abso­lut­nie poniżej jej możli­woś­ci aktors­kich (gra smut­ną matkę bohater­ki, która praw­ie nie ma nic do powiedzenia i tylko smut­no patrzy). Zwierz myśli, że to, dlat­ego iż te sce­ny są po pros­tu bez porów­na­nia gorsze od his­torii kręce­nia fil­mu. Zwierz nawet przez chwilę zas­tanaw­iał się czy jest możli­we, że w pier­wszej wer­sji w ogóle ich nie było i nie nakrę­cono ich potem. Po pros­tu są styl­isty­cznie inne, sce­nar­ius­zowo dużo gorsze i o ile zwierz nie mógł się doczekać kole­jnej (nawet sen­ty­men­tal­nej) kon­frontacji autor­ki z Dis­neyem czy sce­narzys­ta­mi, o tyle ilekroć film zaczy­nał opowiadać o ojcu alko­ho­liku i uwiel­bi­a­jącej go córce, zwierz miał wraże­nie jak­by oglą­dał jed­ną z tych pro­dukcji stacji Life­time, gdzie sce­nar­iusz i dialo­gi są tak schematy­czne, że czu­je­my pewne zażenowanie. Do tego film przepla­ta ze sobą znakomite inteligentne dow­cip­ne sek­wenc­je (zwierz śmi­ał się chy­ba najgłośniej w kinie, kiedy Tra­vers, wyzłośli­wiała się na obsadze­nie van Dayke) z kinem sen­ty­men­tal­nym, ale też jed­nak trochę przy­ciężkawym. I tak człowiek czu­je jak­by nietakt, kiedy prze­chodzi od śmiechu do oglą­da­nia zapi­ja­jącego się ojca bohater­ki. Coś tu nie gra. Ogól­nie zwierza przez cały film kor­ciło­by wziąć noży­cz­ki i wszys­tkie sen­ty­men­talne wspom­nienia wyciąć zostaw­ia­jąc tylko parę syg­nal­izu­ją­cych trud­ną przeszłość kadrów. Plus zwierz naprawdę nie rozu­mie zach­wytów nad grą Col­i­na Farel­la, który był zdaniem zwierza iry­tu­ją­co nija­ki w swo­jej roli ojca bohaterki.

Tylko Tom Han­ks jest w stanie zagrać Dis­ney’a tak, że wierzymy iż ist­ni­ał człowiek, który mówił tak ckli­we rzeczy

Tra­vers najbardziej bała się, że jej książ­ka zostanie zamerykani­zowana i spłaszc­zona. Dlat­ego opier­ała się sprzedaży praw przez dwadzieś­cia lat. I prawdę powiedzi­awszy, dokład­nie tak się stało. Zwierz nie mówi, że macie nie lubić Mary Pop­pins w wer­sji fil­mowej, ale prawdą jest, że niewiele ma wspól­nego z tą książkową. Przy­na­jm­niej zdaniem zwierza. Co więcej wyda­je się, że fil­mow­cy nie do koń­ca zrozu­mieli tez bolącz­ki autor­ki, dla której Pan Banks nie miał wąsów. Wyda­je się, że wytłu­macze­nie wszys­tkiego fig­urą ojca jest takim trochę pójś­ciem na skró­ty. Niechę­cią przyz­na­nia się, że tak naprawdę nie chodzi o ojców, wspom­nienia, ale o pra­wo do włas­nej wyobraźni, które jak­by wykracza poza prawa autorskie. Przy czym jest jasne, że gdy­by pod­jąć ten tem­at wyszedł­by nam film bard­zo gorz­ki. Podob­nie gdy­by fil­mow­cy dodali, pod koniec zami­ast uroczych archi­wal­nych zdjęć ekipy to, co Tra­vers naprawdę myślała o pro­dukcji, (choć część piosenek jej się podobało). Oczy­wiś­cie zwierz zda­je sobie sprawę, że wtedy był­by to zupełnie inny film, i w ogóle wąt­pi czy fil­mow­cy kiedykol­wiek przyz­nal­i­by się, że ich wiz­ja może tak bard­zo skrzy­wdz­ić auto­ra. Zresztą to jest nawet ciekawe jak się nad tym zas­tanow­ić, bo w sum­ie Walt Dis­ney przed­staw­iany jest, jako wiel­ki piew­ca mocy wyobraźni, ale film trochę sugeru­je, że oczy­wiś­cie takiej wyobraźni, która stworzyć coś zgod­nego z jego wizją.

Obsad­zony w niewielkiej role Gia­mat­ti radzi sobie bard­zo dobrze. Ale on zawsze sobie dobrze radzi

Po tych wszys­t­kich uwa­gach, może­cie dojść do wniosku, że Ratu­jąc Pana Banksa to film niedo­bry. Zwierz powie szcz­erze, że raczej widzi w nim zmarnowaną szan­sę na film bard­zo dobry, niż film z natu­ry zły. Ponown­ie, ciąży ta część pro­dukcji gdzie cały aktors­ki ciężar złożono na bar­ki jed­nak nie tak dobrego jak twierdzą niek­tórzy Col­i­na Far­rela (dosłown­ie pięć min­ut wcześniej zwierz odbył dość ciekawą roz­mowę na tem­at jego urody pod­sumowaną zdaniem „No jest przys­to­jny. Jak na szym­pa­nsa. Na pewno jest sporo przys­to­jniejszy od innych szym­pa­n­sów” – zwierz zaz­nacza, że nie on był wypowiada­ją­cym ta opinię), z kolei ta część gdzie oglą­damy pro­dukc­je fil­mu, wyda­je się nieco zbyt gład­ko przeskaki­wać nad pewny­mi prob­le­ma­mi (zwłaszcza ostat­ni monolog Disney’a brz­mi zde­cy­dowanie teatral­nie). Ale zwierz jed­nak by zupełnie fil­mu nie odradzał, bo duet Thomp­son Han­ks spisu­je się znakomi­cie i dla ich ról warto pro­dukc­je obe­jrzeć. Co jed­nak nie zmienia fak­tu, że czy­ta­jąc kole­jne strony pełnych zach­wytu recen­zji na Imdb, zwierz naprawdę się zas­tanaw­iał czy widzi­ał tą samą pro­dukcję, czy może w wer­sji amerykańskiej film inaczej zmon­towano. Albo stała się rzecz, której zwierz się zawsze spodziewał. Lata oglą­da­nia filmów (w tym tych wzruszających_) total­nie uod­porniły go na prosty sen­ty­men­tal­izm i zamieniły na jed­ną z tych osób, które widząc sce­ny uroczych dialogów i zabaw ojca z córką nie czu­ją nic, może poza zażenowaniem, jakoś­cią sce­nar­iusza. Tak, więc jeśli wasze ser­ca nie zamieniły się jeszcze w zim­ny głaz film, może was baw­ić w całoś­ci. Zwierza, który, chy­ba emocjon­al­nie zbliżył się jed­nak do Tra­vers, (której cały film kibi­cow­ał, mimo, że wiedzi­ał, iż film i tak pow­stanie) miał wraże­nie, że w tym filmie było sen­ty­men­tu zde­cy­dowanie za dużo. A może za dużo było Ameryki.

Ps: Zwierz wie, że jego blog nigdy nie miał być blo­giem recen­zyjnym, ale jutro zwierz idzie na 12 Years a Slave więc jeszcze jeden dzień czeka nas z recenzją.

Ps2: Zwierz obe­jrzał WSZYSTKIE odcin­ki Mindy Project z czys­tej cieka­woś­ci, co będzie dalej tylko po to by dowiedzieć się, że ser­i­al wraca w kwiet­niu. Serio, po co zwierz to sobie zro­bił, ter­az musi czekać na pre­mierę nowych odcinków seri­alu, który nawet mu się tak bard­zo nie podo­ba. Tylko gdzie to się leczy.

22 komentarze
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online