Home Film W świecie niewolników nie ma ludzi wolnych czyli 12 years a Slave

W świecie niewolników nie ma ludzi wolnych czyli 12 years a Slave

autor Zwierz

Hej

Zwierz ma olbrzymie doświad­cze­nie w pisa­niu notek, ale bard­zo rzad­ko nie wie, od czego zacząć. W tym przy­pad­ku nie ma poję­cia. Dlat­ego, też zacznie zwierz od koń­ca. Od uwa­gi, która nie ma wiele wspól­nego z oceną fil­mu, ba nawet nie powin­na być pier­wszą myślą, jaka przy­chodzi do głowy. Ale pojaw­iła się w głowie zwierza, gdy tylko wyświ­et­lono pier­wsze napisy koń­cowe do 12 Years a Slave. A myśl ta była jed­na. Jak to dobrze, że nie jest zwierz oby­wa­telem Stanów Zjed­noc­zonych Amery­ki Północ­nej. Zwierz poczuł jakąś niesamow­itą ulgę, że mimo całego uni­w­er­sal­nego wymi­aru his­torii przed­staw­ionej w filmie, nie jest to his­to­ria jego kra­ju. Oczy­wiś­cie, nasz kochany kraj też ma nie jed­ną wsty­dli­wą kartę przeszłoś­ci. Zebrał­by się z tego gru­by brulion. Więcej, wszys­tko, co zwier­zowi pod­powia­da jego zna­jo­mość natu­ry ludzkiej mówi, że to nie kwes­t­ia szla­chet­noś­ci rodaków, ale warunk­ów his­to­rycznych i eko­nom­icznych. Ale zwierz czu­je jakąś ulgę patrząc na his­torię roz­gry­wa­jącą się w świecie amerykańskiego niewol­nict­wa z myślą, że to nie jest his­to­ria jego kra­ju. I choć może to płyt­ka i ego­isty­cz­na per­spek­ty­wa. Dość dobrze odd­a­je, co czu­je się po zakończe­niu sean­su. Wstyd. Pytanie tylko, za co.

  Co roku plakaty nomi­nowanych do nagród filmów, są prz­er­abi­ane przez Inter­nautów tak by mówiły prawdę o filmie. Tegoroczne prz­erób­ki są w więk­szoś­ci marne. Ale ta wyda­je się w przy­pad­ku 12 years a slave wyjątkowo trafna.

 

Choć filmów o niewol­nictwie było wiele to Steve McQueen wybrał his­torię niezwykłą. Nie tylko, dlat­ego, że prawdzi­wą. Także, dlat­ego, że nasz bohater Solomon Northup por­wany z półno­cy trafia do niewoli gdzieś w Luiz­janie jest człowiekiem nie tylko urod­zonym na wol­noś­ci, ale i wyk­sz­tał­conym. Świat plan­tacji jest dla niego obcy w dwo­ja­ki sposób. Z jed­nej strony z prz­er­aże­niem przyglą­da się okru­cieńst­wu nad­zor­ców, plan­ta­torów i ich rodzin. Z drugiej — co zdaniem zwierza jest wielkim zwycięst­wem McQeena- obser­wu­je z równym zdzi­wie­niem otacza­ją­cych go niewol­ników. Dys­tans, jaki czu­je się pomiędzy wyk­sz­tał­conym i urod­zonym na wol­noś­ci Salomonem a resztą niewol­ników jest wyczuwal­ny niemal przez cały film. Dzię­ki temu otrzy­mu­je­my niesłuchanie unikalną per­spek­ty­wę spo­jrzenia na świat niewol­nict­wa. Northup cały czas pozosta­je, bowiem w tym świecie człowiekiem w jak­iś sposób z zewnątrz — i moż­na nawet poczuć, że wcale nie sol­idaryzu­je się tak bard­zo z innym niewol­nika­mi, którzy dzielą jego los. Moż­na wręcz odczuć wraże­nie, że czu­je się od nich lep­szy (reżyser i sce­narzys­ta wcale aż tak strasznie nie dba­ją byśmy lubili bohat­era) McQueen pokazu­je jak raz zaz­nana wol­ność, której jest się pewnym, (jako swo­jego nat­u­ral­nego stanu, ale i swo­jego prawa) odróż­nia człowieka na zawsze. Przez cały okres swo­jej niewoli Northup znany jest pod imie­niem Pratt i niekiedy oglą­da­jąc film moż­na dostrzec delikatne sug­estie, że Pratt jest jak­by grą, fasadą, ochrona bohat­era przed sytu­acją, w jakiej się znalazł. Pratt jest zniewolony, pod­czas kiedy Salomon pozosta­je wol­ny. Przy czym Pratt będzie tym dobrym sługą, wykonu­ją­cym wszys­tkie polece­nia, nie płaczą­cym za rodz­iną, przy czym zwierz miał wraże­nie, że przez cały film twór­cy nie są do koń­ca pewni czy to ta dobra postawa.

McQueen przez cały film nie pozwala nam zapom­nieć, że nasz bohater zna­j­du­je się w sytu­acji wyjątkowej — to pozwala dostrzec, że podzi­ał na ludzi wol­nych i zniewolonych wykracza poza granice koloru skóry i dzieli nie mniej niż ona.

Ta specy­ficz­na per­spek­ty­wa nie zmienia jed­nak fak­tu, że film pode­j­mu­je tem­at, o którym człowiek nie chce za częs­to myśleć, zaś Hol­ly­wood nakrę­ciło całkiem sporo filmów. Po co więc nam ten? McQueen nie jest Spiel­bergiem, czy innym Hol­ly­woodzkim reży­serem, który mając taki mate­ri­ał skupił­by się na wielkoś­ci ludzkiego ducha. Jego niewol­nict­wo nie będzie miało w tle słod­kiej i łatwiej do zapamię­ta­nia melodii, nie będzie miało też scen, które uci­na­ją się aku­rat wtedy, kiedy chce­my odwró­cić oczy. Wręcz prze­ci­wnie — McQueen nie odwraca kamery, wbrew uczu­ciom widza wydłuża uję­cie, zmusza­jąc nas byśmy patrzyli. W pier­wszej chwili wyda­je się, że zależy mu byśmy skupili się na okru­cieńst­wie w całej jego okrop­noś­ci. Ale wyda­je się, że intenc­ja reży­sera jest inna. Wydłuża­jąc kadr każe nam w pewnym momen­cie spo­jrzeć głę­biej, poza to, co dzieje się na pier­wszym planie. I wtedy, kiedy przyglą­daj się długą min­utę bolesne­mu kadrowi dostrzegamy, że całe cier­pi­e­nie bohaterów roz­gry­wa się nie na pier­wszym planie, ale w tle dnia codzi­en­nego, dopiero wtedy reżyser pozwala nam na chwilę wytch­nienia. Jak­by dopiero wtedy, kiedy upewni się, że zrozu­miemy, iż to nie jest prze­moc wyję­ta ze świa­ta, ale weń całkowicie wto­pi­ona. Ale cały film, mimo że opowia­da prze­cież his­torię, która powin­na uczyć wiary w siłę człowieka i wolę przetr­wa­nia, sku­pia się raczej na bez­nadziei niż na nadziei. Od chwili, kiedy Solomon słyszy po raz pier­wszy, że nie jest człowiekiem wol­nym (samo to zdanie ma w sobie jakąś prz­er­aża­jącą pros­totę, zaś brak możli­woś­ci udowod­nienia, że jest inaczej wprowadza nas w jakąś mroczną rzeczy­wis­tość), zaczy­namy obser­wować świat ciągłego zagroże­nia, niepewnoś­ci, stra­chu. McQueen nie daje nam tu miejs­ca na odd­ech. Choć pier­wsza plan­tac­ja, na której zjaw­ia się nasz bohater wyda­je się być miła i dobrze zarządzana (a nasze­mu bohaterowi dobrze się tam powodzi) to jed­nak reżyser każe nam się wsłuchi­wać w dźwię­ki, których wcale nie chce­my słyszeć. W piosenkę, która przestrze­ga przed próbą uciecz­ki, w iry­tu­jące nawet widza szlochanie mat­ki za dzieć­mi, które sprzedano innemu farmerowi. Jak­by cały czas prag­ną przy­pom­i­nać wid­zowi, że nie chce go pocieszyć, nie chce nas zabaw­ić, chce żebyśmy patrzyli.

Film jest przepełniony okru­cieńst­wem, ale najbardziej okrutne jest to, że reżyser w żaden sposób go nie pod­kolorowu­je, nie este­tyzu­je nie uwzniośla ofi­ary. Po pros­tu nie odwraca wzroku. Co zdaniem niek­tórych jest wyko­rzysty­waniem cud­zego cier­pi­enia ale zdaniem zwierza jest wręcz prze­ci­wnie. Sko­ro już decy­du­je­my się na film o niewol­nictwie nie powin­niśmy czuć się szczegól­nie kom­for­towo go oglądając.

Jed­nak naprawdę stra­ch zaczy­na iść za nami krok w krok, kiedy nasz bohater pojaw­ia się na farmie Epp­sa. Grany przez Fass­ben­dera bohater to człowiek okrut­ny, ale też, co widać na pier­wszy rzut oka nieszczęśli­wy. I to nie, dlat­ego, że żal mu niewol­ników — wręcz prze­ci­wnie, jest typowym przed­staw­icielem kasty ludzi, którzy w niewol­niku nie widzą nic poza swo­ją włas­noś­cią. Epps, to pijak, z nies­makowicie wred­ną żoną (bra­wo dla Sarah Pul­son że zde­cy­dowała zagrać się tak odraża­jącą postać), człowiek żałos­ny, którego trawi pożą­danie wobec prześlicznej niewol­ni­cy Pat­sey. Dlaczego zwierz pisze, że Epps to człowiek nieszczęśli­wy? Wyda­je się, że na jego przykładzie doskonale widać, pewną myśl, która pojaw­ia się w filmie McQueena. W sys­temie, w którym jest niewol­nict­wo nie ma ludzi wol­nych. Korumpu­je, upad­la i deprawu­je tych, którzy niewol­ników posi­ada­ją, zabiera reszt­ki człowieczeńst­wa tym, którzy popadli w niewolę. Epps jest postacią żałos­ną, przed­staw­icielem kasty która jak mają nadzieje niewol­ni­cy będzie smażyć się w piek­le. Ale jed­nocześnie Epps będzie pił i mio­tał się w świecie, w którym wbrew wszys­tkiemu, co wierzy czy­je pożą­danie do dziew­czyny, która jest jego włas­noś­cią. A może nawet więcej niż pożą­danie, może aut­en­ty­czne chore przy­wiązanie, na które w jego świecie nie ma miejs­ca. Epp­sa nie da się lubić czy bronić, ale widać, jak bard­zo ten sys­tem unieszczęśli­wia abso­lut­nie każdą duszę, która się weń uwikła. Nawet pozornie dobry Ford pier­wszy właś­ci­ciel Solomona, będzie dobry do cza­su, kiedy nie będzie to od niego wyma­gało przyz­na­nia się, że więzi ludzi. Że uzna­je niewol­nict­wo nie, dlat­ego, że takie są okolicznoś­ci, ale dlat­ego, że tak mu wygod­niej. I dlat­ego jedyną osobą, która w tym filmie będzie się niewoli tak jas­no sprze­ci­wiać będzie postać spoza sys­te­mu — Kanadyjczyk.  Zwierz spotkał się z zarzutem, że film jest stras­zli­wie prosty, bo każdy biały jest zły a każdy czarnoskóry dobry. Zwierz czy­tał te zarzu­ty ze zdzi­wie­niem. Pomi­ja­jąc już fakt, że przy­na­jm­niej w opinii zwierza podzi­ał jest zde­cy­dowanie bardziej skom­p­likowany (Ford jest jed­nak bez porów­na­nia lep­szy od Epp­sa, sędzia jest całkiem sym­pa­ty­czny, bohater grany przez Pit­ta wręcz krysz­tałowy, czego nie da się powiedzieć o naszym bohaterze) to chy­ba nieco za bard­zo wid­ow­n­ia doma­ga się równowa­gi. Sko­ro tak właś­ci­wie nie ma, co ukry­wać, na plan­tac­jach w połowie XIX wieku nie za bard­zo jest gdzie się jej doszuki­wać. Podob­nie zresztą zwierz nie rozu­mie zarzutów wzglę­dem reży­sera, że za bard­zo napawa się okru­cieńst­wem. Wyda­je się bowiem, że McQueen nic z nim nie robi. Po pros­tu ku iry­tacji widza, nie odwraca kamery.  Co więcej, zwierz nie ma wraże­nia, by owo okru­cieńst­wo czy nawet cała treść fil­mu były skierowane prze­ci­wko białym. To film skierowany ku ludziom, mówią­cy niemiłe rzeczy o naturze ludzkiej. Ta zaś nie ma koloru skóry.

 

McQueen osiągnął  w swo­jej pro­dukcji rzecz niesły­chanie trud­ną. Opowiedzi­ał his­torię która ma wszelkie cechy pod­noszącej na duchu wielkiej amerykańskiej opowieś­ci o wielkość ludzkiego ducha ale tak odarł ją z sen­ty­men­tu i pocieszenia, że wcale nie czu­je­my się na duchu pod­niesieni (gif stąd)

McQueen nie pod­dał się też sen­ty­men­towi. Choć Odyse­ja Solomona kończy się dobrze, (co nie jest spoil­erem sko­ro wiado­mo, że film pow­stał na pod­staw­ie jego pamięt­ników) to jed­nak świat, w którym jest bohater nie uległ zmi­an­ie. Fakt, że ktoś wró­cił z piekła nie znaczy, że wygas­zono ogień pod kotła­mi. I taki właśnie jest ten film. Powoli w zbliże­ni­ach, przy świ­etle świecy zabiera nas do ciem­nego świa­ta pełnego ludzkiej des­per­acji i nie­ludzkiego postępowa­nia. I nigdzie nie daje nam łatwych rozwiązań, nigdzie nie pozwala nam radośnie uciec w pociesze­nie. Kiedy w jed­nym z wielu bard­zo długich ujęć twarzy bohat­era, Solomon spoglą­da na nas pros­to z ekranu, to niemal słyszy się pytanie czy widz­imy jak bard­zo niegodzi­wy jest ten świat. A jed­nocześnie pytanie, co w takim świecie zro­bić by przetr­wać. Bo to też intere­su­je McQueena. Co więcej reżyser wcale nie pod­suwa nam prostej odpowiedzi. Zna­jdzie się i Solomon, który schyli głowę i przyjmie rolę, zna­jdzie się bohater­ka, która będzie płakać, bo przetr­wanie za wszelką cenę jej nie intere­su­je, zna­jdzie się w końcu sporo tych, którzy będą czekać na to, co stanie się po dniu sądu. Zresztą Bóg jest tutaj wspar­ciem obu stron. To powołu­jąc się na Boskie prawa plan­ta­torzy czu­ją umo­cow­anie swo­jej włas­noś­ci. Będą czy­tać swoim niewol­nikom Bib­lie nie widząc żad­nej sprzecznoś­ci pomiędzy słowa­mi ewan­gelii o miłoś­ci bliźniego i fak­tem, że część z tych bliźnich trak­tu­ją, jako swo­ją włas­ność. To odwołu­jąc się do Boga i jego miłosierdzia i spraw­iedli­woś­ci niewol­ni­cy podtrzy­mu­ją w sobie ducha. Świado­mi, że sko­ro nikt nie pomoże im w tym świecie to Bóg ostate­cznie rozliczy wszys­t­kich plan­ta­torów w przyszłym świecie. Bóg zaś mil­czy, jak to ma w zwycza­ju, mimo że obie strony są abso­lut­nie przeko­nanie, że jest on po ich stronie.

Zwierz rozu­mie zach­wyty nad grą Lupi­ty, jej bohater­ka nie ma wiele cza­su ekra­nowego, nie ma dużej iloś­ci dia­logu, ale to właśnie ona jest tą postacią o którą naty­ch­mi­ast zaczy­namy się troszczyć, której cier­pi­e­nie najbardziej nas boli. W pewnym momen­cie prze­j­mu­je ona rolę głównego bohat­era jeśli chodzi o uczu­cia widzów. Przy czym co ważne, nie robi nic wielkiego czy heroicznego.

Nar­rac­ja fil­mu toczy się wol­no, częs­to prz­ery­wana przepiękny­mi malarski­mi kadra­mi — ukazu­ją­cy­mi pię­kno przy­rody (w tych uję­ci­ach, ale też w wielu innych wychodzi z McQueena plas­tyk, który kocha i szanu­je swo­je kadry), codzi­en­ny rytm pra­cy. To nie jest film o tym, co się wydarzyło przez te 12 lat i mogą się sro­go zaw­ieść ci, którzy oczeku­ją, że dostaną film wypełniony zdarzeni­a­mi istot­ny­mi. Bo McQueen bardziej niż na wydarzeni­ach sku­pia się na ludzi­ach i dlat­ego tak wielką rolę odgry­wa tu obsa­da. Wybór Chi­wetela Ejio­fo­ra do roli Solomona był decyzją wyśmien­itą. Aktor gra kon­cer­towo, ale przede wszys­tkim, na jego twarzy widać całe wewnętrzne życie bohat­era. Jed­nocześnie bez zbęd­nego postarza­nia bohat­era, (za co zwierz jest wdz­ięczny bo nad­mier­na charak­teryza­c­ja potrafi ograniczyć możli­woś­ci akto­ra) samą grą ciała widz­imy jak powoli Solomon traci mowę ciała człowieka wol­nego. Z drugiej strony Ejio­for potrafi samy­mi ocza­mi zagrać więcej niż część bohaterów ma w dialo­gach. No i nawet przez moment nie zapom­i­namy, że nasz bohater to człowiek jed­nak wyk­sz­tał­cony, myślą­cy, mając w sobie zupełnie inne zaplecze, które pozosta­je w nim przez cały czas. I Ejio­for nie bije się jakoś o naszą sym­pa­tię. Zresztą to chy­ba najwięk­sza zale­ta fil­mu, który wcale nie wciska nam na siłę miłoś­ci do bohat­era. Ponown­ie doskon­ały jest Fass­ben­der. Zwierz nie pode­jrze­wa by udało mu się dostać Oscara za ten film, ale powinien. Nie, dlat­ego, że jego postać jest trud­na do zagra­nia, (choć zwierz pode­jrze­wa, że granie tak okrut­nej postaci musi źle wpły­wać na psy­chikę akto­ra), ale ze wzglę­du na uczu­cie, jakie wprowadza pojaw­ie­nie się jego bohat­era w kadrze. Nawet wtedy, kiedy Fass­ben­der nic nie robi, siedzi, nosi na rękach dziecko, uśmiecha się, słucha, patrzy czu­je­my napię­cie. Cały czas mamy wraże­nie, że jest jak niedźwiedź, o którym nie sposób powiedzieć, kiedy zacznie kąsać. Zresztą Fass­ben­der ma coś, co mieli tylko najwięk­si aktorzy. Po ang­iel­sku określa się to słowem stillnes i zwierz nie wie jak to dobrze przetłu­maczyć. Ale chodzi o umiejęt­ność takiej gry, że aktor jest w kadrze, nic nie robi, pracę wykonu­je kam­era, ale nie chodzi o bycie drew­ni­anym, ale o takie zatrzy­manie się, które pozwala nam dostrzec to, co dzieje się we wnętrzu bohat­era. Zwierz naprawdę ma wraże­nie, że Fass­ben­der jest jed­nym z najlep­szych aktorów, jaki się nam trafił w ostat­niej dekadzie. I że ma przed sobą prawdzi­wą wielkość.

Jest coś takiego w grze Fass­ben­dera co spraw­ia, że umie on wprowadzać nas­trój na ekranie samą swo­ją obec­noś­cią, że może naprawdę nic nie robić z twarzą a jed­nocześnie czu­je­my za jego bohat­era. To już nie pier­wszy raz zwierz ma wraże­nie, że widzi ten rzad­ki przykład akto­ra z prawdzi­wą charyzmą

Co ciekawe właś­ci­wie poza tym film nie ma wiel­kich ról. To znaczy tech­nicznie, postaci jest tak wiele, że szy­bko znika­ją z ekranu. Zwierz nie dzi­wi się tym, których zach­wyciła gra Lupi­ty Nyong,’o bo jej Pat­sey to postać w której jest coś więcej, aktorce udało się dać swo­jej postaci siłę, której zwyk­le nie dopisu­je się do tak skon­struowanych bohaterek. Dobry jest też Cum­ber­batch w swo­jej niewielkiej roli “dobrego” plan­ta­to­ra. Cum­ber­batch właś­ci­wie nie ma tu wiele do gra­nia, wystar­czy, że zestawi się jego ciepłe gesty z arys­tokraty­czną postawą i wyglą­dem i otrzy­mu­je się takiego Ash­leya, który żyje w przeko­na­niu, że jest dla swoich niewol­ników jak dobry ojciec. Jak już zwierz wspom­i­nał podzi­wia Sarah Pul­son za przyję­cie roli żony bohat­era granego przez Fass­ben­dera. Jej bohater­ka jest kosz­mar­na, ale ponown­ie — kiedy mówi — musimy ich bić żeby oni nie zabili nas — widz­imy to, o czym zwierz pisał wcześniej. Nikt w świecie niewol­nict­wa nie jest wol­ny. Na samym końcu warto wspom­nieć o Bradzie Pittcie, który jako pro­du­cent załatwił sobie niewielką rólkę. Pitt chy­ba, jako jedyny schodzą­cy z plany mógł czuć się ze sobą dobrze i zwierz nie dzi­wi się, dlaczego reżyser dał mu właśnie tą a nie inną postać do zagra­nia. Przy czym zwierz, który jest pod wielkim wraże­niem fil­mu, ról i samej kon­cepcji pro­dukcji (ktoś słusznie zauważył, że chy­ba dużo więcej o niewol­nictwie krę­cić już nie trze­ba) nie uważa fil­mu za arcy­dzieło. Jest w nim coś odrobinę za bard­zo wys­tu­diowanego by był arcy­dziełem, co nie zmienia fak­tu, że to bard­zo dobra produkcja.

Choć wykony­wane przez For­da (bohater grany przez Cum­ber­batcha) gesty mogą spraw­ić że wyda­je się iż to człowiek dobry, tak naprawdę pokazu­ją jak wiele moż­na w sobie pomieś­cić sprzecznych prawd o świecie. Plus sce­na w której nasz bohater dosta­je skrzypce sta­je się dzię­ki jed­nej lin­i­jce dia­logu zaskaku­ją­co smutna.

Oglą­da­jąc film zwierz zała­pał się na jed­nym. W kilku sce­nach miał ochotę by nagle zza węgła wypadł Djan­go z fil­mu Taran­ti­no i zas­trzelił podłych właś­ci­cieli plan­tacji czy nad­zor­ców. Jed­nym z powodów zach­wytu zwierza nad Djan­go była niez­go­da Taran­ti­no na przed­staw­ie­nie his­torii taką, jaką była. Zwierz zawsze uważał, że Taran­ti­no naprawdę rozu­mie kino, pozwala­jąc mu zmieni­ać rzeczy­wis­tość, dając odkupi­e­nie i poczu­cie satys­fakcji, którego nie da odw­zorowanie fak­tów. McQueen prowadzi nas właśnie taką niesatys­fakcjonu­jącą ścieżką. Nawet zakończe­nie, które prze­cież powin­no wybrzmieć tona­mi jak u Spiel­ber­ga (zwierz przy­wołu­je reży­sera tak częs­to, bo ten film jest jak­by anty Listą Schindlera, przy­na­jm­niej w odczu­ciu zwierza. Bierze ważny tem­at, ma jed­ną podob­ną postać, ale przede wszys­tkim nie ma w nim ani odrobiny sen­ty­men­tal­iz­mu) jest w jak­iś sposób gorzkie, bo prze­cież, co się stało to się nie odstanie. I tak McQueen pozostaw­ia nas, (który to już raz w swo­jej kari­erze reży­sera) z poczu­ciem dyskom­for­tu. Dyskom­for­tu wynika­jącego z oglą­da­nia tej krę­conej zbliże­ni­a­mi his­torii. Po, której zwierz cieszy się, że nie jest oby­wa­telem Stanów Zjed­noc­zonych Amery­ki Północ­nej. I jest mu wstyd. Bo od bycia człowiekiem uciec się już tak łat­wo nie da.

Zwierz musi to jeszcze pod­kreślić zan­im skończy­cie. To jest film Ste­va McQueena. Nie amerykańskiego reży­sera od pięknej muzy­ki, ład­nych ujęć i pod­noszą­cych na duchu wycieczek w świat sen­ty­men­tu. To ten sam człowiek, który dał nam Głód i Wstyd. I wcale nie wyparował z tego filmu.

Ps: Fil­mowi zarzu­ca się, że nie jest wierny wspom­nieniom bohat­era. Zwierz jed­nak nie trak­tu­je jed­nak fil­mu jak ekraniza­cji książ­ki. Wyda­je się, że dzieje Solomona są jedynie punk­tem wyjś­cia do his­torii i przede wszys­tkim dostar­cza­ją wyjątkowego bohat­era. Ale całość jest i powin­na być wiz­ją artysty.

Ps2: Zwierz chci­ał­by jeszcze przy­pom­nieć, że to wbrew wszys­tkim znakom film Ste­va McQueena. Reży­sera, który nie jest Hol­ly­woodzkim reży­serem. Mimo gwiaz­dorskiej obsady, film jest krę­cony tak jak wiele innych jego filmów — długi­mi staty­czny­mi uję­ci­a­mi i zbliże­ni­a­mi i niespodziewany­mi kadra­mi. McQueen nie przes­tał krę­cić swoich boleśnie długich ujęć. I widać ten stem­pel reży­sera artysty. Zwierz ma wraże­nie, że wiele negaty­wnych recen­zji wyni­ka z fak­tu, że ludzie spodziewali się fil­mu amerykańskiego a tym­cza­sem 12 Years a Slave to film Europe­js­ki w amerykańs­kich dekoracjach.

23 komentarze
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online