Zwierz czekał na Avengersów wiernie choć bez olbrzymiego napięcia. Nawigował pomiędzy spoilerami, wstrzymywał się przed czytaniem dyskusji. Choć słyszał o kontrowersjach wiernie wierzył, że Joss Whedon który dał mu może nie za mądrą ale na pewno niesłychanie rozrywkową część pierwszą zrobi to jeszcze raz. I choć może się potknąć to całość na pewno da radę. Zwierzowi nie przyszło do głowy, że nasz drogi reżyser padł na pysk. I zdaniem zwierza już się z tej pozycji nie podniesie. Zwierz starał się do minimum ograniczyć spoilery i nic tak naprawdę ważnego nie zdradza
Ultron powinie być ciekawym złym, potężnym, prawie nie pokonany. Ale w istocie prawie go nie znamy i nieco za często służy za comic relief.
Zacznijmy od tego, że zwierz naprawdę chciał ten film polubić. Krytykowanie filmów Marvela zazwyczaj boli zwierza. W końcu to po „ich” stronie opowiedział się w wielkiej wojnie z DC i to ich produkcje wskazywał jako najlepszy przykład na to, ze kino super bohaterskie może podejmować świadomy dialog ze schematem kina rozrywkowego. Kolejne produkcje ze stajni Marvela potwierdzały że można swobodnie wchodzić do tej samej rzeki pokazując nam bohatera, jego wady, stawiając przed nim przeciwnika i zamieniając tą konfrontację (o zawsze wiadomym rezultacie) w kawał porządnej rozrywki. Humor przykrywał momenty patetyczne, dobre aktorstwo scenariuszowe niedociągnięcia a całość przypominała, że kino jest zabawą a nawet więcej – zabawą dającą nam szybką ucieczkę od realiów złego świata, prosto do alternatywnej rzeczywistości gdzie dobro zwycięża i ma jeszcze dodatkowo dowcipną odzywkę do rzucania na koniec. Problem z tym że oglądając drugich Avangersów nie sposób nie przychylić się do opinii krytyków tego nurtu w kinematografii których zęby bolą od kolejnych patetycznych scen i którzy dopytują się czy aby na pewno nie zwracanie uwagi na sens narracji jest dobrym kierunkiem rozwoju kinematografii. Przy czym uprzedzając wszelkie pytania – zwierz widział wszystkie filmy Marvela i wie czego się po nich można spodziewać. Zna gatunek, pamięta emocje jakie towarzyszą oglądaniu kolejnych części. To nie jest tak, że zwierz nie wiedział czego można się po filmie Marvela spodziewać i czego oczekiwać. Zwierz doskonale wiedział. Co nie zmienia faktu, że wyszedł z kina zawiedziony.
Avengersi kręceni są na zasadzie- szybko zanim dojdzie do nas że nie ma to sensu – problem w tym, że tu nie ma takiego tempa by brak sensu ukryć
Tyle uwag ogólnych. Czas przejść do samego filmu. Tym co w nim przede wszystkim szwankuje jest sama opowiedziana historia. Po pierwsze brakuje jej oryginalności. Czy to pierwszy raz pokazywano nam na ekranie jak projekt służący do ochrony ludzkości zamienia się w klucz do jej zagłady? Czy nie słyszeliśmy już tych wszystkich haseł o tym że ludzkość niedorosła do pokoju może go osiągnąć tylko w jeden sposób? Ultron wraz ze wszystkimi swoimi pomysłami i pogróżkami jest jakimś marnym i dalekim cieniem filmów które temat podnosiły z większą rozwagą i refleksją. I cóż z tego, że sam Ultron jest bohaterem charyzmatycznym, dowcipnym czy – w sumie posiadającym osobowość zdecydowanie bardziej rozwiniętą niż wielu filmowych złych, skoro właściwie – film nie jest szczególnie tym złym zainteresowany. Co więcej kiedy ostatecznie Ultron wpada na pomysł jakby tu zaprowadzić swój porządek zamiast strachu mamy co najwyżej groteskę. Teoretycznie scenarzyści pragną nam pokazać wybór niemożliwy ale zarazem boją się własnego pomysłu i wycofują się zeń zanim ktokolwiek zdąży poczuć zagrożenie. Zresztą powiedzmy sobie szczerze – czy na jakimkolwiek widzu mogą zrobić wrażenie wydarzenia rozgrywające się w jakimś dziwnym nie istniejącym państwie europy wschodniej (komunizm nadal ewidentnie tam istnieje, ogólnie jest biednie i zwierz jako mieszkaniec kraju z Europy bardziej na wschód poczuł się niesłychanie znużony) skoro w poprzedniej części nasi bohaterowie bili się z kosmitami na środku Manhattanu? Gdyby jeszcze miejsce czy ludzie z tego miejsca mieli jakąś osobowość. Ale nie – szare budynki, szary tłum służący tylko temu by nasi bohaterowie zorientowali się pod koniec filmu, że być może przed akcją należy ewakuować cywili (biorąc pod uwagę jak długo działają jest to myśl dość późna). Wszystko pozbawione koniecznej dramaturgii, doprawione niebezpiecznie dużą dawką patosu (w stanie czystym) sprawia, że jeszcze wyraźniej niż zazwyczaj dostrzegamy wady filmu super bohaterskiego.
To jest dziwne jak bardzo nie wychodzą w tym filmie sceny pomiędzy super bohaterami. Wcześniej lekkie i dowcipne tu wydają się być przedziwnie wymuszone
No ale nie o samego Ultrona ma przecież chodzić ale o kluczową dla narracji grupę super bohaterów. Grupę trudną bo przecież nie pasującą do siebie – bohaterowie mimo, że wszystkich łączą wspólne akcje mają zupełnie inne motywacje i schematy działania. Stark jest niezależny, Banner niechętny, Kapitan idealistyczny, Wdowa i Hawkeye profesjonalni a Thor tak naprawdę zupełnie ludzkimi sprawami nie zainteresowany – przypadkowy nieco obrońca ziemi. Tym co było fajne w jedynce to z jednej strony – pokazanie jak bardzo intencje i motywacje bohaterów różnią się od siebie a po drugie gra – z miłym każdemu wielbicielowi takiego kina pomysłem jak wyglądają relacje z super bohaterów po pracy. I tu pojawia się problem – Wheldon nie jest nam w stanie zaoferować żadnego nowego sensownego pomysłu na oba wątki. Kolejne kłótnie super bohaterów brzmią jak zdarta płyta przy czym – akcja ułożona jest tak, że właściwie nie ma czasu by przysiąść i zastanowić się dłużej nad tym czy w ogóle współpraca jest możliwa. Widać że uniwersum szykuje się do Civil War ale prawdę powiedziawszy – konflikt Kapitana i Iron Mana jest tak napisany że nie wygląda fascynująco. A właściwie trudno dokładnie go zrozumieć o tyle, że tworzą go krótkie urwane dialogi a w filmie kończy niczym nie uzasadnione zachowanie Iron Mana. Z kolei kiedy twórcy starają się przeskoczyć na wątki obyczajowe pojawia się problem z ich umocowaniem w relacjach i tym co wiemy o bohaterach. Zresztą powiedzmy sobie szczerze, nawet dowcipne dialogi wypadają dość płasko. Jakby na siłę starano się nas przekonać że każda wymiana zdań jest tu śmieszna. Nie jest. Zaś wciskanie widzom do gardła kolejnych żartów naprawdę nie sprawi, że będą dobre. Wielu próbowało. To naprawdę nie działa.
Zwierz cały film miał wrażenie że Chris Evans i Chris Hemsworth są znudzeni filmem i nie za bardzo zainteresowani produkcją
Teoretycznie film ma nam pokazać jak nasi super bohaterowie się zmienili ale niestety tu także pojawia się problem. Choć od poprzednich części minęło trochę czasu i bohaterom coś się przydarzyło, to zwierz cały czas odnosił wrażenie, jakby reżyser poprzednich filmów Marvela nie oglądał. Albo robił to bardzo nieuważnie. Jedynym bohaterem którego poznajemy naprawdę lepiej jest Hawkeye. Ale on w sumie zostaje sprowadzony do dość łzawego wątku, który ma widzowi za każdym razem przypominać, że to jest trudna i niebezpieczna praca (a do tego jak Hawkeye słuszne zauważa – czasem zupełnie bez sensu). I to właściwie tyle – zwierz nie wie czy Chris Hemwsworth nie miał czasu czy wszystkie ciekawsze zdarzenie z życia Thora postanowiono zostawić na Rangarok ale w tym filmie jego postać jest irytująco pozbawiona osobowości. Thor pojawia się i znika wtedy kiedy scenarzyście jest wygodnie a jego „side Quest” jest pięknym przykładem jak nie należy pisać filmowych wątków. Nie wiadomo o co chodzi i jeszcze jest nudno. Czarna Wdowa i Bruce Banner powinni mieć ciekawy wątek ale (o czym za chwilę) wychodzi blado i straszliwie niewiarygodnie. Także dlatego, że aktorzy (o nich też za chwilę) wydają się grać wbrew dość wyraźnemu brakowi chemii. Z kolei w przypadku Tonego Starka ktoś powinien posadzić Jossa Whedona przed telewizorem i pokazać mu poprzednie dwa filmy o Iron Manie bo wydaje się że przegapił ewolucję postaci jaka w nich zaszła. Nadal pisze Tonego jakbyśmy byli przy pierwszym odcinku. Co prawda scenarzysta próbuje grać lękami bohatera ale zupełnie mu to nie wychodzi i co więcej zachowuje się tak jakby naprawdę nie widział Iron Mana 3 (np. nie opowiada nam jak Tony wpadł na część swoich pomysłów).
To nawet nie chodzi o to, że postacie są źle zagrane – są zagrane średnio. Ale chodzi o to, że zostały napisane tak że nie za bardzo zwierza obchodziło co się z nimi dzieje.
Krytykom filmów o super bohaterach zarzuca się, ze czepiają się szczegółów związanych z narracją zamiast spojrzeć głębiej. To prawda. Ale właśnie na tym polega problem z Avengersami. Nie ma głębiej. Wymiotło wszelkie nawet najdrobniejsze ślady głębiej. Jasne w pierwszych Avangersach też nie było szczególnie głęboko, ale po pierwsze – narracja była poprowadzona na tyle spójnie że łatwiej było machną ręką, po drugie- mniej było straconych szans na to by powiedzieć coś rozsądnego. Rodzeństwo Maximoff – które w komiksach nie tylko jest ciekawsze ale ma przede wszystkim zdecydowanie ciekawsze pochodzenie, tu zostaje dwójką zagubionych dzieciaków które orientują się że robią źle. Wszelkie kwestie ich zdolności zostają gładko wyjaśnione a wątpliwości, problemy czy cokolwiek co by mogło sugerować głębie zamiecione pod dywan. A przecież są one doskonałym przykładem na to, że nie ma lepszego sposobu na zniszczenie świata niż go ratowanie i że nie wszystko zostanie zapomniane i odpuszczone tylko dlatego że chcemy o tym zapomnieć. Zwierz nie każe robić wielkiej psychoanalizy ale cokolwiek – np. prawdziwa konfrontacja rodzeństwa ze Starkiem bardzo by się przydała. Podobnie jak wątek zniszczeń które niesie za sobą działalność Avengersów (które właściwie powinny stać się kluczowym rozwiniętym tematem filmu) czy w końcu wizja bronienia ludzi za wszelką cenę (nawet pozbawienia ich wolności). Film jest absolutnie płaski co jest wielkim zawodem po tym jak Kapitan Ameryka 2 pokazał że jednak nie ma obowiązku wyprać film z wszelkiego materiału komentującego rzeczywistość (zresztą Age of Ultron dość brutalnie rozprawia się z bardzo ciekawymi wątkami z tamtego filmu. Co zwierza zdziwiło – tyle czasu poświęcić tej pieprzonej Hydrze by potem potraktować wątek gorzej niż po macoszemu. Bez szacunku dla widza). Do tego niestety – nie udało się w najmniejszym nawet stopniu zamaskować koszmarnie patetycznego tomu opowieści. Dialogi są złe. Naprawdę bardzo niedobre są i nawet rzucany to tu to tam żart nie jest w stanie tego zamaskować. Dodatkowo realizacyjnie film sięga po środki proste żeby nie powiedzieć prostackie czy prymitywne. Ileż razy można pokazywać coś w zwolnionym tempie, wyciszać krzyk czy robić scenę snu, która powtarza wszystkie najgorsze schematy scen snów. Zwierz jest zawiedziony bo tym co naprawdę trzymało pierwszych Avangersów była niesłychanie sprawna reżyseria. Tu jej zabrakło i całość sprawia wrażenie jakby ktoś nieudolnie sklejał ze sobą sceny nie będąc do końca pewnym co chce osiągnąć, ale żyjąc nadzieją że za dwa wybuchy nikt się nie zorientuje. Przy czym część scen sprawiała wrażenie jakby film poddano jakimś straszliwym cięciom i reżyser trzymał kciuki, że nikt się nie zorientuje, że dana scena nie pasuje.
To czego nie dało się w tym filmie zatuszować to olbrzymia, niekiedy przyprawiająca nieco o mdłości ilość patosu – nawet nie rozładowanego dobrym poczuciem humoru
Co ciekawe siada w tym zamieszaniu aktorstwo. Jasne aktorzy dostali bardzo średni materiał do grania ale mało kto się broni. Jeremy Renner spokojnie gra swoje i jakoś udaje mu się urokiem osobistym nadrobić braki w konstrukcji swojej postaci, Robert Downey Jr. mówi każde zdanie tym samym tonem i zdaje się grać na autopilocie. Zwierz ma wrażenie że RDJ jest już trochę Iron Manem znudzony – w każdym razie sceny które powinny nieść ładunek emocjonalny grane są dokładnie tak samo jak te komediowe. O dziwo nie działają też sceny między nim a Ruffalo – które w pierwszej części budziły w zwierzu (i nie tylko) entuzjazm. Tam czuło się, że widzi się dwóch szalonych naukowców, tu musi zapewnienie o tym paść z ekranu. Dwa razy. Co by widzi na pewno rozumiał istotę ich relacji. Zwierza nieco zdziwił Chris Hemsworth który potrafił grać Thora z niesamowitym urokiem a tu wydaje się nieco zagubiony. Może był zajęty jakimś innym projektem w czasie kręcenia Avengersów? Mark Ruffalo i Scarlett Johansson mają natomiast problem bo scenariusz wyraźnie mówi że mają się ku sobie a w ich grze wszystko mówi że się ku sobie nie mają. Widz czuje się wręcz jakoś dziwnie zażenowany myślą o tym, że coś między nimi może się zdarzyć. Przy czym zwierz nie jest szaloną fanką paringu Czarna Wdowa –Hawkeye ale tam przynajmniej była wyczuwalna i widoczna gołym okiem chemia między aktorami. Zwierz się zastanawia czy jednak nie jest to po części wina faktu, że Ruffalo jest o 17 lat starszy od Scarlett co bardzo na ekranie czuć. Co do nowych nabytków – Paul Bettany ma całkiem znośną rolę i nawet budzący w zwierzu antypatię Aaron Tylor-Johnson sobie radzi (choć nie jest to najlepszy Quicksilver jakiego widzieliśmy.) ale już Elisabeth Olsen jest marną Scarlet Witch. Choć trzeba przyznać, że to po prostu nijaka postać (w wydaniu filmowym). A właściwie irytująco schematyczna (musi się bać, musi łkać i musi krzyczeć) No i niestety – jeśli chce się żeby aktorzy grali rodzeństwo to niech wcześniej nie grają małżeństwa. Bo niestety więcej między nimi uczuć takich hmm… budzących wrażenie romantycznych niż bratersko – siostrzanych. Natomiast Chris Evans jest … zwierzowi trudno cokolwiek powiedzieć. Zwierz ma wrażenie, że Evans który obiecał że zagra do końca swojego kontraktu w Marvelu i ani chwili więcej jest po prostu znudzony. Oczywiście nadal uśmiecha się uroczo i pręży muskuły ale zwierz nie wie dlaczego wszyscy mieliby się go słuchać. Plus serio aktor zaczął przypominać Dorito. Dziwi też obecność w filmie Serkisa, zwierz zaczyna się zastanawiać czy aktor nie gra w specyficzne „zbierz je wszystkie” stawiając sobie za zadanie pojawienie się w każdej większej filmowej serii jaka gości na ekranach.
Tak Czarna Wdowa jest w tym filmie jest źle napisana. Nie jakoś strasznie ale po prostu źle
Zwierz doczytał krytyczne uwagi pod adresem konstrukcji Czarnej Wdowy i jej miejsca w filmie. No i niestety zwierz musi przyznać, że nie są bezpodstawne. Ten fragment dialogu którego krytycy najbardziej się czepiają aż prosi się o taką, niekorzystną dla scenarzysty interpretację. A jest to interpretacja koszmarna. Zła. Ogólnie zwierz rozumie, że wystarczy wykazać się dobrą wolą by przeczytać ten dialog inaczej. Ale dobry scenariusz powinien być tak napisany by widz nie musiał usprawiedliwiać scenarzysty. Dialog jest fatalnie napisany zaś w ogóle kwestia jaką się tu podnosi jest trochę jak pięść do nosa i w ogóle powinna raz na zawsze zostać wykreślona jako ważny element konstrukcji postaci kobiecej. Zwierz miał w ogóle wrażenie że jej rozmowa z Bannerem przebiega tak jakby on jej zupełnie nie znał i zakładał, że skoro jest kobietą to na pewno ma dość tradycyjną wizję swojej przyszłości. Serio jakby przepraszał Czarną Wdowę że nie będzie mogła chodzić w swoich ukochanych sukienkach w kwiatki. Ale już wcześniej ten wątek tragicznie szwankuje kiedy właściwie sugeruje się nam że Wdowa interesuje się Bannerem bo to taki uroczy „nerd” czy „dork” wśród mięśniaków. Serio – jesteśmy w filmie gdzie to ten mózgowiec wygrywa ładną dziewczynę? Zresztą trochę nie do końca wiadomo dlaczego scenarzysta chcąc poświęcić tyle miejsca Czarnej Wdowie robi to tak nieporadnie. Nasza super agentka jawi się jako kobieta która jeśli kogoś aktualnie nie morduje ma w głowie tylko jedno. Zwierz czuł się trochę zażenowany sposobem prowadzenia tej postaci. A także tym że mając w filmie już dwie postacie żeńskie scenarzysta żadnej z nich nie poprowadził ciekawie. Zwierz nie uważa by każdy rant pod adresem scenarzysty był słuszny ale rzeczywiście tu kompletnie się pogubił. Nie znaczy to, że jest wrednym i paskudnym mizoginem. Znaczy to, że napisał zły scenariusz.
Zwierz musi powiedzieć że film był tak chaotyczny że nie ma sensu szukać dziur. Film jest jedną wielką dziurą.
Zwierz czuł się pisząc tą recenzję (a właściwie uwagi) jak Tewie Mleczarz. Naprawdę siedział i starał się przy każdym elemencie znaleźć to słynne „z drugiej strony”. Ktoś się przecież na filmie dobrze bawił, komuś się podobało, ktoś wybiera się po raz drugi. Zwierz nie ocenia, może jesteście tym ktosiem. Ale dla zwierza w pewnym momencie nie było już drugiej strony. Zwierz powie szczerze, że ten chaos jakim jest Age of Ultron naprawdę zabolał. Zabolał nie tylko dlatego, że obok siedziała koleżanka dla której był to pierwszy film super bohaterski. Zabolał przede wszystkim dlatego, że była to produkcja która w najmniejszym stopniu nie broni się jako film. Nie jako film super bohaterski, nie jako film rozrywkowy. Age of Ultron jest po prostu słabym filmem. Nudnym, chaotycznym, patetycznym ze średnimi dialogami, rozwiązaniami deus ex machina (wykorzystanymi kilkukrotnie co jest pewnym niechlubnym osiągnięciem) i bez lekkości gwarantującej to, że na bezsensowne rozwiązania nie zwrócimy uwagi. Wizualnie jest tam schemat nad schemacie od płaczących dzieci i matek po staruszków o lasce. Co zresztą denerwuje jeszcze w inny sposób bo ten nieśmiertelny schemat matki wołającej do syna jest już w kinematografii zjedzony, strawiony i powinien być wyrzucony, Bawić mają dialogi, które nie bawią, wzruszać sceny które budzą zażenowanie. Całość nudzi i właściwie sprawia wrażenie jakby była potrzebna tylko po to by kręcić dalej. Jeszcze dalej, jeszcze więcej, jeszcze bardziej eksplorować wszechświat Marvela. Tymczasem może warto na chwilkę się zatrzymać, przegrupować siły, niekoniecznie snuć plany do 2019 tylko nakręcić coś porządnego w 2015. Na przykład Daredevila. Którego szczerze polecam.
Ps: Tytuł to nawiązanie – a jakże – do Hobbita gdzie Turiel pyta „Dlaczego to tak boli” zaś Thranduil odpowie „Because it was Real”
Ps2: Nadal kocham Marvela i czekam na Ant Mana ale jakby… powiedzmy to szczerze, jakby mniej. Przy czym naprawdę, komentując pamiętajcie – nie jest zdaniem zwierza mówić wam czy film się wam miał podobać czy nie tylko napisanie tego co sam o nim myśli. Jeśli wam się podobało to zwierz w sumie zazdrości. Sam bardzo chciałby się na tym filmie dobrze bawić. Tylko że jego zdaniem się nie da.