Kilkugodzinne jazdy pociągami z miasta do miasta – czynione tylko po to by wysłuchać jednego aktu opery są doskonałym momentem na zapoznanie się z dziełami literackimi, które pewnie w innym przypadku leżałby na stosie „kiedyś zajrzę”. W moim przypadku była to nowa książka Kasi Nosowskiej „A ja żem jej powiedziała”. Książka co do której mam mieszane uczucia.
Zacznijmy od czterech różnych informacji wstępnych. Pierwsza to w ogóle skąd się książka wzięła. Jakiś czas temu Kasia Nosowska odkryła (za podpowiedzią Agaty Kuleszy – polskiej doskonałej aktorki, a prywatnie przyjaciółki Nosowskiej) aplikację która pozwala zniekształcać twarz i głos. Tak zniekształconą twarz piosenkarka szybko zaczęła wrzucać na Instagrama. Ta zniekształcona aplikacją wielko usta koleżanka, z zawsze dobrymi radami dotyczącymi życia, miłości i diety przemawiała do rosnącej (w setki tysięcy) grupy fanów przez ostatnie miesiące. Owe krótkie filmiki, nie miały w sobie wielkiej głębi, raczej sporo surrealistycznego dowcipu, połączonego z poradnikowymi sposobami na życie i szczyptą życiowej mądrości. Nie były to filmiki dla każdego, ale połączone z poradnikiem jak zgrubnąć, czy z coraz bardziej surrealistycznymi kursami makijażu, jaki proponowała na swoim kanale Nosowska, zaczęły one być swoistym fenomenem – przynajmniej w pewnych kręgach. Sam Zwierz całkiem je polubił i to chyba ważna informacja bo widział już wstępne założenie, że mieszane uczucia do książki są pokłosiem mieszanych uczuć do tych Internetowych harców autorki.
Tu czas na informację drugą, być może ważną jedynie dla tej wąskiej grupy mieszkańców kraju którzy nigdy nie zetknęli się z grupą Hey i jej wokalistką. Otóż Zwierz o tym, że Nosowska pisać umie wiedział od dawna a właściwie od czasu kiedy w jakimś z czasopism (zabijcie mnie czy to nie była świętej pamięci Filipinka czytana przez Zwierza nałogowo) miała ona swój felieton, z którego tezami nie zawsze przychodziło mi się zgadzać, ale który zawsze był dobrze napisany. Zresztą wystarczy wspomnianego Hey posłuchać by wykryć, że raczej za tekstami stoi osoba obdarzona odpowiednią wrażliwością, zwłaszcza na słowa. Osobiście, Zwierz zapałał do piosenkarki sympatii bo w wywiadach zawsze wykazywała dystans do siebie, mówiła miło i mądrze a do tego ładnie broniła swojego prawa do pogłębiającej się kulistości i noszenia obszernych czarnych ciuchów co zawsze rozmiękcza moje serce, osoby zbliżającej się do kulistości w obszernych czarnych ciuchach.
Sprawa trzecia dość ważna to fakt, że książki Nosowskiej nie czytał Zwierz ale jej wysłuchał. Dla niektórych to spora różnica, dla mnie osobiście, niewielka – może jedyna taka, że w przypadku książki która wychodzi z nagrania, słuchanie nagrania wydaje się bardziej naturalne. Zwłaszcza, że Nosowska bardzo ładnie swoją książkę, sama czyta. Co nie zmienia faktu, że pewne stosowane przez autorkę zabiegi literackie, wyglądają chyba ładniej na papierze, niż kiedy ktoś czytając je nam na głos, wskaże chcąc nie chcąc intonacją głosu, że owe powtórzenie czy jakaś klamra to chwyt zastosowany specjalnie, z premedytacją, i nader często jak na taki niezbyt długi tomik. Poza tym – nie czując zmęczenia materiału (słuchać łatwiej niż samemu wodzić oczyma po literkach) człowiek wchłania za jednym posiedzeniem całość, co być może nie działa korzystnie na wszystkie pojedyncze elementy książki.
Na koniec zwierz chciałby zadeklarować, że ma głębokie poczucie, że odbiór książki zależy w dużym stopniu od przeżyć osobistych, które w przypadku autorki niezbyt, jeśli prawie w ogóle nie pokrywają się z przeżyciami Zwierza. Gdyby Zwierza rzucono, gdyby płonął on z zazdrości, gdyby mu ktoś faceta odbijał, gdyby uczucie męskie było dla niego przedmiotem cierpień i dociekań – wtedy pewnie spora część tej książki wybrzmiałaby w głowie Zwierza zupełnie inaczej. Jednak takich doświadczeń nie mam – wręcz przeciwnie rodzaj męski nie za bardzo przysporzył mi jak na razie w życiu cierpień, a jeśli już co najwyżej swoją nieobecnością, bo kiedy się pojawił to cierpień nie sprawiał. Nie mniej tu warto zauważyć, że zupełnie inne doświadczenia życiowe mogą sprawić, że na książkę spojrzy się inaczej.
Jak już wspomniałam – wrzucane do sieci filmiki miały taki surrealistyczny urok, bo były – dzięki zniekształceniu twarzy, i tej jedno- dwuzdaniowości otwarte na interpretacje. Taka trochę satyra na dobre rady, złośliwość, czy po prostu poradnikowa prawda koleżanki która nad kieliszkiem wina radzi odnośnie wszystkiego, bo zna się na wszystkim. Zwierz osobiście uważał, że to całkiem dobre kawałki, zwłaszcza w świecie który niekoniecznie wytrzymuje wyrwane z kontekstu niedopowiedzenie, żart którego puentą jest brak puenty. Poza tym nawet lubię kiedy ludzie, których się podziwia, przypominają, że ich życie toczy się w oparach spłacania kredytu i unikania lodówki. Inna sprawa, że seria o podlewaniu kwiatów łzami jest tak przecudowna, że niejeden polski kabaret mógłby się z niej uczyć jak wywołać uśmiech na twarzy widza, niekoniecznie opowiadając jakikolwiek dowcip. Poza tym – jakież to miłe i odświeżające wyczucie medium jakim jest Instagram, kiedy świadomie gra się przeciwko jego zasadom.
Dlaczego więc książka budzi mieszane uczucia? Z kilku powodów. Po pierwsze – niestety po tych pojedynczych uwagach następuje ich rozwinięcie w zupełnie innym tonie. No i mam problem z tym tonem. Z jednej strony autorka kreuje się na fajną babkę, pogodzoną z przemijaniem, swoją figurą, z tym że nie wie wszystkiego. Jest pogodzona ze światem w sposób, który wydawać by się mógł – jest szczytem tego do czego może dążyć wrażliwy człowiek który jakoś próbuje się ułożyć z życiem. To ta miła strona autorki, w którą bardzo chcemy wierzyć. Jednak pomiędzy tymi tekstami pojawia się oblicze nieco inne. Oblicze, które przynajmniej mnie osobiście nie za bardzo przypadło do gustu. To osoba która podpowiada gwiazdom by nie wypowiadały się na każdy temat, jednocześnie mając na każdy temat opinię (co widać chociażby w tej jednej książce). Pogodzona z własnym starzeniem ale niepogodzona za bardzo z tym, że inne kobiety nie chcą się na tych samych warunkach starzeć. Przypominająca że życie dzieci celebrytów nie jest na sprzedaż, ale jednak przywołująca swojego syna i swoją rodzinę w książce. Nie podobają się jej kobiety które uwodzą innym faceta. I nie ma w tym nic strasznego póki nie pada tam stwierdzenie, o tym że jak „Suka nie da to pies nie weźmie” i w związku z tym „ nie należy przyjaźnić się z sukami”. Bo jakoś nie wiem – nie dla mnie ten język. Podobnie jak ten tekst o tych młodych dziewczynach co pakują się kolegom z zespołu do łóżek. Ileż w tych tekstach jednak oceny, jednak zupełnie niezdystansowanej pretensji do świata. Wszystko niby lekko niby dowcipnie, ale wychodzi z tego pewna zgryźliwość, niby nie pogarda ale blisko tej granicy – nigdy nie przekraczając ale też bez takiego dystansu, który by pozwolił napisać co innego niż prześmiewczy tekst o Kardashianach. Odnosi się wrażenie, że ta ironiczna lekkość filmików trochę zostaje przygnieciona gdy nagle autorka zaczyna swój dowcip tłumaczyć, i robi się bardziej przykro niż śmiesznie.
Inna sprawa – słuchając książki miałam poczucie takiego kompletnego nieprzystawania do siebie tematów. Są w tej książki urywki o przemocy czy alkoholizmie ze strony partnera. Poruszające, pisane na bazie własnych doświadczeń – doskonałe, i trudne do przejścia obok nich obojętnie. Ale zatopione jest to w takich tekstach dość banalnych, które jakoś nie pasują – to wszystko wyrzucone na jednym tchu może zarysować jakiś obraz psychiki Nosowskiej ale jednocześnie wciąż się ma wrażenie jakiegoś zaburzonego decorum. O jednym niekoniecznie chce się słuchać przy drugim. Inna sprawa, że czasem – jak to słuchaczowi się zdarza – zupełnie nie mogę się z autorką zgodzić. Ot chociażby jej przekonanie, że na demonstracje to raczej nie, czy jej rozważania o teorii wahadła, które brzmią jak tak bardzo uproszczony zapis relacji między ludźmi że aż boli. Nie mam nic przeciwko rozważaniu autorki nad wiarą choć przyznam szczerze, że założenie iż osoby nie wierzące w Boga nie mają poczucia, że zostaną za swoje czyny ocenione i się ich nie wstydzą (założenie nie wyrażone wprost ale nieco domyślne) wprowadza nieco mylny obraz tego jak sobie osoba niewierząca ustawia kompas moralnych zachowań.
Jest w tej książce rozdział w której autorka zapewnia nas że zestarzeje się na własnych zasadach, w pełni pogodzona z klimakterium i zmarszczkami, a jednocześnie – jak niemalże młoda dziewczyna, co tańczy, śpiewa, mówi slangiem, nosi takie ciuchy jak chce i jest taka fajna. I chciałoby się w to wierzyć, ale niestety słuchając tej książki miałam wrażenie, że jednak pewnych rzeczy się nie oszuka, że człowiek może i jest pogodzony ze zmarszczkami ale chyba niekoniecznie z tym co wiek robi nam w głowach. A niestety czyni nas nastawionymi do świata nieco mniej otwarcie i przyjaźnie, nieco więcej zaczyna nas uwierać, nieco lepiej niż inni zaczynamy wiedzieć jak to właściwie powinno być. I nie jest to rzecz, która dotyka tylko autorkę, dotyka nas to wszystkich, sama przecież wiem i czuję, że dotyka też mnie, że jeszcze dziesięć lat temu przeszkadzało mi w świecie dużo mniej niż obecnie. Nie jest to więc samo w sobie nic złego, tak długo jak długo człowiek nie sprzedaje wizji tego zen i dystansu, który osiągnął, póki nie stawia sam siebie na takim nie piedestale ale lekkim podwyższeniu, który niby jest tylko ironiczne i nieprawdziwe, a jednak sprawia, że patrzymy troszkę z góry. Nie wiem – może jeszcze jestem na to za młoda, może nikt tej książki dla mnie nie pisał.
Serio nie ważne co myślę o książce tej piosenki mogę słuchać w kółko.
To nie jest książka źle napisana, choć niekiedy czuć w niej, że autorka (co sama przyznaje) jest nałogową czytelniczką poradników. Nie mniej, talentu literackiego Nosowskiej nie brak i tu jestem gotowa nawet wyczekiwać kolejnych publikacji autorki, być może bardziej spójnych i nieco inaczej pomyślanych. Bo to też jest ten problem z książką. Nosowska nagrywała sobie filmiki na Instagrama a potem pojawił się wydawca. Bo jeśli jesteś nieco bardziej sławny w Internecie to pojawia się wydawca. Wydawca chce książki, ale niekoniecznie tej którą ty nosisz w głowie od kilkunastu lat ale raczej tej, która w jakiś sposób przełoży na dobre pieniądze twój obecny sukces. I piszesz, i choć nie wiadomo jak dobrze byś pisał, to jednak z tej książki wychodzi jej pochodzenie. Pochodzenie może nie parszywe ale niekoniecznie organiczne. I tego się nie da ukryć, i to wychodzi z takiej książki bokami. Dlatego, wbrew swoim wątpliwościom, po kolejną książkę Nosowskiej sięgnęłabym bardzo chętnie i przeczytała co ona ma do powiedzenia, kiedy nie jest to czyjś pomysł ale od początku do końca jej, kiedy to ona puka do wydawcy a nie wydawca do niej. Bo to mogłoby być całkiem niezłe.
Na koniec muszę stwierdzić, że moje mieszane uczucia do samej książki w żaden sposób nie wpływają na to, że np. ostatnia piosenka Nosowskiej – utrzymana w zupełnie innej stylistyce niż można by się było spodziewać, podobała mi się bardzo i wydaje mi się, że ten pomysł na to by sprawdzić kim się jest muzycznie bez Hey nie był takim całkiem złym pomysłem. Nie mniej może w ogóle w tym jest problem z całą tą książką. Nosowska w swoich tekstach czy to komediowych czy tych poważniejszych zostawia zawsze miejsce w którym człowiek może się sam wpasować ze swoimi emocjami. W tym niedopowiedzeniu wszyscy się mieścimy. Kiedy jednak autorka dopowiada wszystko robi się ciasno. Dla mnie za bardzo.
Ps: Jako osoba osobiście zbliżająca się do kulistości mam z książką o tyle problem, że potwierdza ona pewną wizję że osoba idąca ku kulistości sportu nie lubi, diet nie uprawia i coś ją zawsze ciągnie do chleba. Och gdyby to było takie proste, wtedy wystarczyłoby zmienić te kilka drobnych spraw i świat prostokątności stałby przed nami otworem. Ale niestety to troszkę tak nie działa.