Jak doskonale wiecie, sitcomy to mój ulubiony gatunek serialowy. Uważam, że w tych komediowych serialach często można znaleźć wątki, z którymi nie radzą sobie produkcje poważniejsze, a jednocześnie – dzięki budowaniu na przestrzeli tygodni i lat silnej więzi z odbiorcami, może być dla nich dużo ciekawszym spojrzeniem na kawałek społeczeństwa, którego nie znają, niż krótsze seriale które są coraz bardziej dramatyczne. Oglądając drugi sezon „Abbott Elementary” (po polsku „Misja: Podstawówka”) pomyślałam, że dawno nie widziałam prawdziwszego obrazu co to znaczy być dorosłym, ale nie do końca.
Abbott Elementary to serial komediowy korzystający ze schematu mockumentary (czyli naszych bohaterów śledzą dokumentaliści a oni sami często komentują wydarzenia do kamery). Tym razem oglądamy nauczycieli w państwowej, niedofinansowanej szkole w Filadelfii. Głównym antagonistą jest niedookreślony system, który sprawia, że klasy są przeładowane, ciągle brakuje przyborów do nauczania, czasu do zrealizowania programu i możliwości by poprawić warunki pracy. Sami nauczyciele, choć lubią swoją pracę zmagają się z problemami wynikającymi z tego, że ich praca wiąże się z małym prestiżem i wcześniej czy później zawsze znajdzie się rodzic, który nie chce z nimi współpracować. Jednocześnie – są to przede wszystkim osoby, które kochają swoją pracę, w wielu przypadkach – marzące o niej przez całe życie. Mamy więc historię, która kładzie nacisk na znaczenie dobrych nauczycieli, jednocześnie pokazując, że nie jest to wdzięczny zawód. Coś co pewnie mogliby z pełnym zrozumieniem oglądać polscy nauczyciele, dostrzegając, że wiele problemów przekracza granice kraju.
Jednak tym co moim zdaniem jest w serialu najciekawsze, to główna dynamika w gronie pedagogicznym. Janine, główna bohaterka, to dwudziestoparolatka, która kocha uczyć, ale jest nowa w tym fachu. Wyraźnie potrzebuje i szuka kogoś kto nauczy ją jak radzić sobie z trudnymi momentami i własnymi – niekiedy zbyt ambitnymi pomysłami edukacyjnymi. Osobami, które mogą jej pomóc są Melissa, starsza od niej nauczycielka, która ma pod telefonem speców od wszystkiego (serial delikatnie sugeruje jakieś mafijne powiązania) ale przede wszystkim Barbara Howard, nauczycielka przedszkolna z wieloletnim stażem i doświadczeniem, które pozwala jej zachować spokój w każdej sytuacji. Serial opiera się o powtarzalny schemat – Janine chce coś zmienić, dodać, zrobić inaczej i często musi się pogodzić, że sam pomysł na innowacje w szkole to za mało. Trzeba w pełni rozumieć, jak działa ten system by zaimplementować coś nowego. Dobre chęci i entuzjazm nie zawsze wystarczą.
Twórczyni serialu Quinta Brunson (która gra też główną rolę Janine) doskonale oddaje w tym serialu co to znaczy mieć dwadzieścia parę lat. Bohaterka z jednej strony – jest zupełnie dorosła – ma pracę, mieszkanie i samochód. Z drugiej – potrzebuje kogoś kto by powiedział jej czy dobrze sobie radzi, co ma zrobić, udzielił rady i wskazał kierunek rozwoju. Janine nie jest nieporadna czy głupiutka – jest po prostu młoda i niedoświadczona, i choć nie jest złą nauczycielką, brakuje jej pewności siebie. Janine z resztą potrzebuje tych nauk nie tylko w życiu zawodowym, ale też prywatnym. Przeżywa swoje pierwsze rozstanie, musi się nauczyć gotować i radzić sobie z poznawaniem nowych znajomych. Wizja, że wszyscy potrzebujemy w życiu osób nieco starszych, które mogą nam podpowiedzieć, że nasze przeżycia są po prostu częścią zbierania doświadczeń i dorastania (które nie kończy się przecież na osiągnięciu pełnoletności) bardzo mi się podoba.
Pod pewnymi względami, mam wrażenie, że ten serial w swojej warstwie obyczajowej jest taką odpowiedzią – co się zmieniło w narracjach o społecznych i rodzinnych relacjach po „Przyjaciołach”. W „Przyjaciołach” bohaterowie zastępowali wymagania rodziny grupą rówieśników. Nie mieli oni więcej doświadczenia ani rozsądku, ale oferowali możliwość mylenia się razem. Ten motyw był w istocie reakcją na pewną mocno zakorzenioną w rodzinie narrację wcześniejszą. Ostatecznie – Rachel ucieka z własnego ślubu, urywając przejście od rodziców do domu męża. Narracja o koniecznej i wspierającej grupie rówieśników, trzymała się długo. Refleksja nad tym, że rodzina coraz częściej nie dostarcza wsparcia wyjątkowo rezonuje w społeczeństwie. Rodzice bohaterów – od „Przyjaciół” po „Teoria Wielkiego Podrywu” często byli źródłem wymagań, problemów i braku zrozumienia dla stylu życia swoich dzieci.
„Abbott Elementary” też wskazuje problemy z rodzicami – bohaterowie albo zmagają się właśnie z ich błędami wychowawczymi (jeden z bohaterów orientuje się, że stał się dobrym człowiekiem pomimo domowej dyscypliny a nie dzięki jej) czy tym, że rodzice są nieobecni (jak główna bohaterka). Różnica leży jednak w tym, że szukają rady nie tyle wśród rówieśników co osób starszych. Te, nie należące do ich rodziny, są w stanie przekazać im niezbędną wiedzę, perspektywę i poczucie, że nie są ze swoimi doświadczeniami sami. To perspektywa, która z jednej strony – godzi się z poczuciem, że rodzina znaleziona może być ważniejsza od tej z urodzenia, z drugiej – szuka klasycznej rodzinnej dynamiki, gdzie są rodzice czy dziadkowie, którzy mogą służyć radą i doświadczeniem. Podoba mi się ten schemat – bo uwzględnia on zarówno to, że jako społeczeństwo zaczynamy doceniać relacje niekoniecznie rodzinne z drugiej – potwierdza intuicję, że niekiedy musimy poradzić się kogoś starszego.
Muszę oczywiście zaznaczyć, że te wątki nie są w samym centrum narracji – tu miejsce zajmują codzienne szkolne problemy, niegrzeczni uczniowie i pytania – o znaczenie edukacji. Serial był z resztą niejednokrotnie nagradzany i nominowany do wielu nagród, bo gdzieś mimochodem zadaje pytanie – gdzie byśmy byli zarówno bez dobrych jak i złych nauczycieli. Jednocześnie w kilku wątkach obyczajowych bywa podobny do popularnych mockumentary. Bohaterka nieco przypomina w swoim entuzjazmie Leslie Knope z „Parks and Rec” z kolei wątek niesatysfakcjonującego związku z zupełnie niepasującym partnerem przypomina nieco to co przeżywała Pam w „The Office”. Jednak pomimo tych podobieństw, serial ma własny charakter i lekkość. Na pewno pomaga fakt, że w przeciwieństwie do wielu szkolnych seriali, które rozgrywają się w liceach tu mamy do czynienia z podstawówką, co znaczy, że problemy nauczycieli i uczniów są nieco inne. Na pewno jest mniej „bardzo poważnych odcinków, o bardzo poważnych problemach”.
Do oglądania „Abbot Elementary” zachęcałam już w podcaście ale moim zdaniem nigdy dość dobrych słów o serialach komediowych, które mają realnie coś do zaproponowania widzom. Niestety zbyt często produkcje komediowe po prostu powtarzają wytarte schematy i liczą, że widzowie oglądający produkcję komediową nie zauważą. Tym samym marnują jedno z najlepszych narzędzi – mówienia o rzeczach ważnych w sposób lekki. Ktokolwiek posiada tą umiejętność ma moje serce, bo łatwo ludzi zasmucić rzeczywistością ale ich rozbawić – to rzecz naprawdę cenna.