Przychodzę do was dziś z moim ulubionym rodzajem rekomendacji. Czyli poleceniem serialu, który mógł wam umknąć – bo nie był bardzo reklamowany, a zdecydowanie zasługuje na uwagę. Tym serialem jest „Acapulco” – absolutnie przeuroczy serial od Apple TV +.
Nie wiem, dlaczego „Acapulco” nie zyskało bardziej na popularności – zakładam, że być może nie było w Polsce za bardzo promowane, bo to serial, który rozgrywa się w Meksyku i jest w dwóch językach – angielskim i hiszpańskim. Kto wie, może ktoś założył, że Polacy się w tej historii nie odnajdą. Ale w ogóle mam wrażenie, że mało kto o serialu pisał – na Rotten Tomatoes serial ma co prawda 100% pozytywnych recenzji, ale tylko z 15 napisanych o serialu tekstów. Choć oczywiście – nie każdy tekst krytyczny jest na stronie brany pod uwagę, to jednak jak na serial, który miał premierę w listopadzie – wciąż niewiele. Jest to więc taki ukryty serialowy diamencik (od razu, jeśli się martwicie, że to znaczy, że nie dostał drugiego sezony, to pocieszam – Apple już drugi sezon zamówiło).
„Acapulco” ma bardzo przyjemną ramę narracyjną. Oto Maximo Gallardo Ramos – człowiek zamożny, posiadający olbrzymi majątek, lokaja i wielką willę spędza dzień ze swoim siostrzeńcem. W czasie tego dnia opowiada mu o tym jak doszedł do swojej pozycji i pieniędzy. A wszystko zaczyna się od tego, że w 1984 roku jako młody chłopak z biednej dzielnicy dostaje swoją wymarzoną pracę jako chłopiec do przynoszenia drinków nad basen w luksusowym hotelu „Las Colinas” w Acapulco. Oglądamy więc głównie młodego, nieco naiwnego chłopaka, który próbuje się odnaleźć w swojej wymarzonej pracy, a jednocześnie – wyrwać się z ograniczonych możliwości jakie daje mu otoczenie.
Ta rama narracyjna sprawia, że serial ogląda się nie tylko z zaciekawieniem, ale też z pewnym spokojem ducha. Nie jest bowiem pytaniem – czy bohaterowi się udało, ale jak mu się udało. Pojawia się też ważna kwestia – czy w pogoni za awansem, pieniędzmi i w ogóle lepszym życiem – uda mu się zachować siebie – osobę sympatyczną, empatyczną i wychowaną w poszanowaniu dla drugiego człowieka. Oczywiście w serialu pojawiają się standardowe postaci – Maximo zaczyna swoją pracę z Memo – najlepszym przyjacielem z dzieciństwa, jego mentorem jest Don Pablo – człowiek, który podobnie jak Maximo wyszedł z ubogiej dzielnicy by dojść do wysokiego stanowiska w hotelu, jest też Julia – śliczna dziewczyna z recepcji, w której nasz bohater się beznadziejnie podkochuje. Sama fabuła zaś kręci się wokół codzienności pracy i życia w hotelu – jak zakończyć wesele które trwa do rana, a trzeba już przygotować salę na koleje wydarzenie, co zrobić kiedy zapomniało się zamówić kawy na śniadanie, jak poradzić sobie z wizytą popularnego piosenkarza. Jest to więc częściowo komedia o miejscu pracy, które w ostatnich latach wychodzą scenarzystom całkiem dobrze.
Tym co czyni serial naprawdę dobrym jest przede wszystkim wyczucie tonu. Tak to jest serial komediowy i miejscami absurdalny. Ale jest to też serial, który nie zapomina, że opowieść o bogatych amerykanach bawiących się w Meksyku nie może być opowieści wyłącznie pogodną i zabawną. Stąd sporo jest wątków które przypominają o tym rozwarstwieniu. Matka głównego bohatera ma problemy ze wzrokiem i nie za bardzo szanse by pójść do okulisty, w jednym z odcinków Maximo dostaje szału, gdy syn właścicielki hotelu cały czas mówi „W nas w Ameryce” bo przecież – Meksyk to też Ameryka. Moment, w którym wyrzuca mu, że w języku angielskim nie ma nawet pojęcia, które pozwalałoby powiedzieć jednym słowem „mieszkaniec Stanów Zjednoczonych” (takie pojęcie istnieje w hiszpańskim) doskonale pokazuje jak bardzo zamknięte ma horyzonty.
Przy czym co jest w serialu naprawdę dobre to, fakt, że nie czyni tych podziałów prostymi. To nie jest tak, że właścicielka hotelu – była gwiazda oper mydlanych jest podłą zołzą, która traktuje pracowników jak śmieci, jej syn Chad – choć po kilku latach nie zna ani słowa po hiszpańsku i ma wrażenie, że Acapulco jest jak z filmów gangsterskich, nie jest kimś podłym i niepodatnym na zmiany czy argumenty. W jednej cudownej scenie obiadu – na który został zaproszony znany projektant mody – paskudne i złośliwe uwagi padają pod adresem i właścicielki kurortu i dziewczyny, która pracuje na recepcji. Serial ładnie pokazuje, że bycie wrednym potrafi przekroczyć każdą granicę. A jednocześnie – co bardzo mi się podoba – nie ma tu popularnego w produkcjach kierowanych na rynek głównie amerykański, założenia, że bohaterowie powiedzą do siebie dwa słowa po hiszpańsku a potem przejdą na „uniwersalny” angielski. Wręcz przeciwnie – to jest serial bardzo konsekwentnie dwujęzyczny.
Choć lwią część serialu stanowią przygody Maximo w hotelu to w każdym odcinku dostajemy też wątki związane z jego matką i siostrą – które przeżywają swoje codzienne sprawy i problemy – w dużym stopniu zupełnie nie związane z hotelowymi dylematami bohatera. Bardzo to lubię, bo dzięki temu serial ma też po prostu taki obyczajowy wymiar opowieści o życiu w Meksyku w latach osiemdziesiątych. Pod pewnymi względami przypomina to nastrojem trochę „Jane the Virgin” choć jest mniej stylizowane i mniej czerpie z wątków branych prosto z telenowel. Ja jako osoba czuła na historie obyczajowe zawsze się cieszę, kiedy scenarzyści o nich nie zapominają.
Nie wiem czy serial byłby tak dobry gdyby nie fantastycznie dobrana obsada (co ważne składają się na nią głównie aktorzy i aktorki z Meksyku). Enrique Arrizon gra młodego Maxmio i ma coś tak sympatycznego w twarzy, że człowiek automatycznie mu kibicuje. Co ciekawe – na większości plakatów promujących serial pojawia się dużo lepiej znany w Stanach Eugenio Derbez – który gra tu starszego Maxmio – i pojawia się w sumie w roli drugoplanowej. Ogólnie cała obsada jest naprawdę fantastyczna. A dodatkowo wielbiciele Glee dostrzegą, że Chada gra tu Chord Overstreet, który przez lata grał w popularnym młodzieżowym serialu. Obecność w obsadzie wielu meksykańskich aktorów i aktorek to jeszcze dodatkowy plus bo często nie są tu u nas tak „opatrzeni” jak aktorzy amerykańscy i nie mamy wciąż wrażenia, że gdzieś ich już widzieliśmy.
Jeśli podobnie jak ja wciąż szukacie sympatycznych i inteligentnych produkcji komediowych, z sercem po właściwiej stronie, to „Acapulco” zdecydowanie jest dla was. Dodatkowo trochę się pławi w tęsknocie za latami osiemdziesiątymi, która jak wiadomo są teraz popularne w popkulturze (tu warto dodać, że serial ładnie się też odnosi do tej romantycznej wizji – kiedyś to było, niekoniecznie robi to w rozbudowany sposób, ale nie daje zupełnie zapomnieć, ile się zmieniło). Moim zdaniem ten serial jest kolejnym dowodem na to, że Apple TV + ma bardzo, bardzo dobrą rękę do seriali komediowych i obyczajowych – które niekoniecznie najbardziej promuje (pamiętam, jak musiałam szerzyć informacje o cudowności Teda Lasso niemal jak ewangelię) ale które zdecydowanie wyróżniają się na plus.
Z resztą jak zwykle powtarzam – może i Apple nie ma wielu produkcji, ale poziom dobrych seriali do paździerzy jest niesamowity. To znaczy – właściwie nie znam żadnego serialu Apple o którym mogłabym powiedzieć, że jest paździerzem – raczej może nie pasować do mojego gustu ale właściwie wszystko jest tam dobre. I wiem, że nie sposób śledzić każdej platformy, ale gdybym np. Miała jutro zrezygnować z Amazon Prime czy z Apple to pewnie pożegnałabym nie z platformą Amazona, gdzie tak czasem coś mi się podoba, ale przez większość czasu zapominam, że w ogóle jest. Także – ponownie trochę jak apostoł – zachęcam do przemyślenia tej platformy i obczajenia czy na waszych produktach Apple (jeśli takie macie) nie jest w jakiejś korzystnej cenie czy w jakimś tańszym pakiecie.
PS: Zaczęłam oglądać na HBO MAX serial na podstawie „The Time Traveler’s Wife” co przełożono jako „Miłość poza czasem”. Ponieważ wśród twórców jest Moffat, który się na książce wzorował pisząc niektóre wątki swojego Doktora to ze dwa razy miałam dziwne wrażenie jakbym oglądała sceny między Doktorem a River Song. Taka powtórka z rozrywki. Ale do rzeczy – otóż pierwszy odcinek wywołał moje lekkie zażenowanie tym, że jest tam wątek człowieka, który wdaje się w romans z dziewczyną, z którą jego starsza wersja spędziła mnóstwo czasu, kiedy ta dziewczyna była dzieckiem a potem nastolatką. Nie wiem wydało mi się to wszystko bardzo niepokojące – bo wychodzi z tego klasyczny grooming, ale podany w sposób romantyczny. W drugim odcinku bohater podróżuje w czasie by sam z sobą uprawiać seks oralny i nie ukrywam – tu zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno chce oglądać odcinek trzeci (Tak wiem, że taka scena była w książce – ale książki nie czytałam i coraz bardziej nie zamierzam). Choć kto wie, może jak obejrzę pokuszę się o recenzję całości.