Kiedy Ricky Gervais ogłosił, że trzeci sezon „After Life” będzie ostatnim część osób była zdziwiona i zasmucona, że twórca tak szybko porzuca swoje najnowsze dzieło. Prawda jest jednak taka, że Gervais zawsze tworzył rzeczy krótkie i zostawiał widzów z pewnym niedosytem – właśnie dlatego jego serial bronią się po latach i mogą podejmować nawet najtrudniejsze tematy bez konieczności zostawiania widza z jednoznaczną puentą. Nie inaczej jest w przypadku stworzonej przez niego historii o wdowcu nie umiejącym sobie poradzić z żałobą.
O ile pierwszy sezon serialu był w pewien sposób wywrotowy – bohater nie chciał żyć, na niczym mu nie zależało i na śmierć nie zdecydował się głównie na psa, o tyle sezon drugi i trzeci sprowadzają nas już na bardziej znane tory – opowieści o tym co dalej. Można powiedzieć, że bohater dość podręcznikowo przechodzi przez kolejne etapy żałoby – o których zresztą w serialu sporo mówi, i w tym momencie wzbiera w nim głównie gniew. Jednocześnie jednak – to ten moment narracji kiedy ważne jest pytanie – jaki będzie następny etap, co zrobić z resztą swojego życia i czy w ogóle jest coś jeszcze do zrobienia.
W kilku odcinkach Gervais analizuje co jest możliwe a co nie. Staje się jasne, że jakikolwiek kolejny związek nie wchodzi w grę. Jego przyjaźń z pielęgniarką, którą poznał w domu opieki będzie tylko przyjaźnią. Serial odżegnuje się od wizji, że nie można spotkać kogoś w życiu kto będzie z nami po śmierci męża czy żony ale jednocześnie – ta droga dla bohatera jest zamknięta. Co mnie cieszy bo zbyt często mam wrażenie, w popkulturze występuje taka narracja, że trzeba sobie kogoś nowego znaleźć. Niektórzy po stracie znajdą nowe związki, inni nie – żadna z tych dróg nie jest lepsza czy gorsza.
Jest to też sezon o odchodzeniu od skoncentrowaniu na sobie. W poprzednim sezonie bohater zaczął pomagać ludziom wokół siebie, w tym – zaczyna moim zdaniem dostrzegać, że nie tylko on cierpi. Wręcz przeciwnie– poczucie osamotnienia, cierpienia i żałoby jest wokół niego – ludziom naprawdę bywa gorzej niż jemu. To zwrócenie uwagi, że jego cierpienie nie jest jedynym pozwala nam dostrzec w końcu dlaczego w ogóle powinniśmy go śledzić. Bo nasz bohater jest w sumie miłym człowiekiem – może ma słabość do dość żenujących żartów ale autentycznie dba o swoich znajomych, kolegów z pracy czy nawet – o rodzinę. Pragnienie by krzywdzić ludzi wokół siebie zamienia się w pragnienie by dopuścić do siebie myśl, że ich życie też ma jakiś sens i też chcą być szczęśliwi.
Oczywiście to wciąż serial który wraca do tych samych motywów które Gervais lubi najbardziej – kwestii pytań o to co po śmierci, relacji pomiędzy rozsądkiem, uczuciami i wiarą. W mojej ulubionej scenie odcinka – ateista całym sercem (jakim Gervais jest na i poza ekranem) musi rozmawiać z umierającym dzieckiem o tym czy istnieje niebo. I choć sam przecież bardzo wierzy, że nieba nie ma to w tym momencie – pokazuje jak bardzo nie ważne jest to co bohater uważa. Czasem jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź na pytanie o to co jest po śmierci. Fakt, że Gervais daje nam tą scenę i jest w niej emocjonalnie szczery sprawia, że jeszcze bardziej cenię go jako twórcę – który jednak umie wyjść poza swoje poglądy i pokazać nam że wszystko istnieje w szerszym kontekście.
To jest zresztą zabawne – „After Life” ma wszystkie cechy tej klasycznej obrazoburczej komedii Gervaisa w której można się śmiać niemal ze wszystkiego, stosować język, który pewnie w większości produkcji by nie przeszedł i nazywać połowę populacji idiotami. Ale jednocześnie – jako scenarzysta, aktor i reżyser Gervais nawet przez moment nie jest cyniczny. Wręcz przeciwnie – kontynuuje swoją tradycję tworzenia seriali, w których tak naprawdę wraca do podstawowych wartości. Zupełnie bez krzty cynizmu mówi nam po raz kolejny – odpowiedź na beznadzieję życia kryje się w miłości, przyjaźni, byciu dobrym dla innych. Jeśli próbujemy być dobrymi ludźmi, to przeżyjemy w tym piekle zwanym życiem a musimy być dobrymi ludźmi, bo to jedyne rozwiązanie. Gdzieś pod tą całą komediową warstwą kryje się bardzo szczerze przesłanie dotyczące starej dobrej moralności, o której tak często się zapomina.
Być może dlatego „After Life” w swoim ostatnim sezonie wydało się wielu osobom wtórne czy pozbawione jakichś fajerwerków. Kto się spodziewał, że ta historia życia z żałobą będzie miała jakąś spektakularną puentę ten się srogo zawiedzie. Ale właśnie w prostocie tego co w odpowiedzi na pytanie – Jak żyć dalej? proponuje nam Gervais kryje się siła serialu. Bo nie daje nam żadnego prostego remedium, poza tym, że powinniśmy starać się być dobrzy dla ludzi wokół. Pod sam koniec mówi zaś nam coś co niby wiemy – że wszyscy których znamy umrą. I to nie jest nic złego – taka właśnie jest kolej rzeczy. Idziemy przez życie z kimś, potem sami, a potem i my znikniemy, ale jeśli potrafimy się z tym pogodzić i uznać, że tak musi być to nie ma się z czym mocować. Ot takie jest właśnie życie i właściwie wszystko polega na tym ostatnim stadium żałoby, czyli akceptacji. I nie jest to nic złego zaakceptować, że tak będzie. Oczywiście nie każdy jest taką miękką bułą jak ja że zaleje się łzami na ostatniej scenie serialu ale wciąż – niezależnie od tego jak mocno do was trafia przesłanie serialu – trzeba cenić jego emocjonalną szczerość. To jest ten moment, w którym orientujemy się jak rzadko popkultura mówi o pewnych rzeczach wprost – bez dystansu, cynizmu czy chowania się za jakąś wyrafinowaną wizualną metaforą.
„After life” to niekoniecznie serial dla mnie – mam wrażenie, że nie trafiłam dokładnie do grona jego najbardziej zaangażowanych odbiorców. Ale jednocześnie – uważam, że to jest właśnie przykład takich autorskich seriali jakie kiedyś obiecywały nam platformy na początku swojego istnienia. Bo to od A do Z serial jednego autora. I szkoda tylko, że tak niewiele ich na Netflix zostało.