Home Film Poza horyzont teatralnych dekoracji czyli „Asteroid City” Wesa Andersona

Poza horyzont teatralnych dekoracji czyli „Asteroid City” Wesa Andersona

autor Zwierz
Poza horyzont teatralnych dekoracji czyli „Asteroid City” Wesa Andersona

Popularny pomysł na filmik na Tik-Toku – pokaż swój dzień, pracę czy życie, ale w estetyce filmów Wesa Andersona. Odpowiedni prześwietlony filtr, symetria scen, plumkająca muzyka, którą skomponował Aleksander Desplat w tle. Każda życiowa czynność przerobiona na Andersona. Do tego retro ubrania, budynki, zwierzęta, latarnie morskie, dużo napisów. Wydestylowanie filmowego stylu reżysera wydaje się banalne do wydestylowania. Można wręcz powiedzieć – tak proste do odtworzenia, że pozbawione artystycznej wartości. Nikt na Tik Toku nie próbuje naśladować stylu Coppoli, Scorsese czy nawet Nolana. Ale drzwi do świata Andersona wydają się szeroko otwarte. Tylko czy rzeczywiście da się twórczość reżysera sprowadzić do stylu i czy ów styl jest istotnie tak prosty do odtworzenia, czy tylko daliśmy się uwieść pewnym wizualnym skrótom. Te myśli nie dawały mi spokoju w czasie seansu „Asteroid City”.

 

W „Asteroid City’ Anderson wraca do swojego motywu – mamy tu opowieść w opowieści. Tak jak w wielu jego poprzednich filmach, gdzie czytaliśmy rozdziały książki, oglądaliśmy film dokumentalny, czy rekonstrukcje zdarzeń. Nic z tego co widzimy nie jest naprawdę. I to na więcej niż jednym poziomie. Jesteśmy widzami filmu, w którym przedstawia nam się telewizyjną produkcję, która opowiada nam o tworzeniu sztuki, którą to sztukę mamy szansę obejrzeć. Reżyser korzysta w pełni z tej umowności, nie tylko po to by móc pobawić się intertekstualnością czy estetyką (która w przypadku Asteroid City jeszcze bardziej niż w poprzednich filmach sięga do umowności teatralnych dekoracji). Wyciągając na wierzch szkatułkowość i wielowarstwowość opowieści (która coraz bardziej się rozwija – w sztuce, pojawia się postać aktorki, która ćwiczy do roli) Anderson zmusza nas do konfrontacji z pytaniem o sens.

 

 

Jaki jest sens opowieści, kto go nadaje. Dramaturg? Aktorzy? My? W jednej ze scen, rekonstruującej proces powstania sztuki, do mieszkania dramatopisarza nagle przychodzi aktor. Pyta o konkretną scenę w opowieści – dlaczego została tak napisana, jakie są motywacje bohatera. Autor nie wie, aktor ma swoją interpretację – co ciekawe ta scena zostaje na zaprezentowana, zanim zobaczymy ją w ramach fabuły „Asteroid City”. Czy ta pojawiająca się wcześniej interpretacja jest właściwa? Czy jest ważniejsza od tego jak my moglibyśmy ją odczytać? Przez odwrócenie kolejności – podsunięcie interpretacji przed samym momentem, w którym scena pojawia się historii, Anderson odkrywa jeszcze jedną warstwę szukania sensu. Czy to my go tworzymy, czy szukamy podpowiedzi u innych. Czy te sensy są rzeczywiście konieczne i oczywiste, czy też wynikają z potrzeby zapełnienia pustki.

 

Nie da się bowiem ukryć, że przekonanie o celowości podejmowanych przez bohaterów działań jest kluczowe w naszym odbiorze kultury. Życie jest niedopełnione, bezsensowne, nie podzielone na akty i nie ustrukturyzowane. Z kolei fikcja, porządkuje rzeczywistość, wszystko jest przecież po coś. Nic nie dzieje się bez celu i przypadku. Bohaterowie zjeżdżają się do niewielkiego miasta w środku niczego, by coś przeżyć. Każda z postaci ma mieć swoje miejsce w dramacie. Sens ma mieć grupa młodych geniuszy, zagubieni kowboje, wdowiec z czwórką dzieci, przemowa generała, który ma rozdawać nagrody. Sens jest uspokajający, w przeciwieństwie do chaosu życia, gdzie w sumie nie wiemy, dlaczego coś się dzieje. Z brakiem sensu w przypadku „Asteroid City” zmagamy się podwójnie. Po pierwsze – wciąż zadając sobie pytanie – po co cała historia jest nam opowiadana, czy rozumieją ją sami twórcy. Pytamy też o sens przerywających ją scen, które opowiadają o procesie twórczym. Czy musimy wiedzieć o rozwodzie reżysera, ucieczce aktorki, romansie dramatopisarza. Czy te wszystkie rzeczy dodają więcej sensu czy wręcz przeciwnie go rozmydlają.

 

Ale o sens pytają też sami bohaterowie. I znów w meta sposób. Z jednej strony – skonfrontowani z niezwykłymi wydarzeniami zastanawiają się – co właściwie się wydarzyło, jaki miało sens, czy wpływa na ich relacje – zarówno z innymi, jak i ze światem i kosmosem. Zadają te pytania odseparowani w zupełnej pustce – przestrzeni idealnej do refleksji. Niekoniecznie znajdują jakieś głębokie odpowiedzi. Ostatecznie – sam film, zmagający się też z tematem śmierci i żałoby, bardziej rozstrzyga na korzyść tego, że człowiek i jego sens jest na ziemi a nie wśród gwiazd. Ale zachwianie tej pewności własnego miejsca i sensu, wprowadza chaos, bohaterowie są równie zagubieni co aktorzy, aktorzy równie zagubieni co widzowie. W jednej z kulminacyjnych scen, następuje, połączenie świata wyobrażonego Asteroid City i telewizyjnego programu. Trzeba w końcu zapytać – czy to ma sens, czy robimy dobrze, czy wybraliśmy dobry kierunek. To pytanie zarówno artystyczne jak i życiowe. Odpowiedź padająca z ust reżysera, wydaje się zaskakująco miałka, a może – jedyna dostępna.

Jednocześnie Anderson nie pozbawia nas emocjonalnej prawdy. Jedna z najlepszych i najprawdziwszych emocjonalnie scen, rozgrywa się pomiędzy dwójką aktorów w czasie przerwy na papierosa. Oboje występują w dwóch różnych przedstawieniach, spotykają się na chwilę i powtarzają dialog ze sztuki. Choć nie są w świecie opowieści, choć są w swojej prawdziwej rzeczywistości (a dla nas w programie telewizyjnym) to jednak ich wymiana zdań ma emocjonalny sens. Zarówno w świecie programu jak i w świecie tego co dzieje się w Asteroid City. Emocje mogą być prawdziwe, nawet jeśli zostają złapane w jakiejś pozbawione szerszego kontekstu ułamki. W Asteroid City fotograf ćwiczy z aktorką scenę do jej następnego filmu. Wyrwany z kontekstu dialog razi sztucznością i egzaltacją. Ale włożonego w niego emocje są prawdziwe. Pozwalają odnaleźć być może jakiś pozór sensu. A może sens nie jest konieczny tak długo jak właśnie – znajdujemy jakąś emocjonalną prawdę w takiej opowieści, jakiś klucz, który nam pasuje, coś w co uwierzymy w tej historii.  Kiedy wszystko się rozgrywa przestrzeń Asteroid City pozostaje niezmieniona – powraca do swojej idealnej bańki. Jest sceną na której można rozegrać każdą historię – czy to o małomiasteczkowej Ameryce, czy to o kosmicznym poszukiwaniu sensu, czy to o żałobie i emocjach, które w sobie dusimy.

 

 

Sam film przypomina, że styl Andersona to coś więcej niż tylko ładne kolory i symetria. Jego kadry, choć rzeczywiście pozornie łatwe do odtworzenia nie zawsze są aż tak uporządkowane. Jasne te które mają charakterystyczne elementy, zamykają bohaterów w ramach, czy ustawiają ich w centrum obrazu zapamiętujemy najlepiej. Ale nie każdy kadr Andersona taki jest. A w przypadku „Asteroid City” ta sztuczność jest specjalnie podkręcona, ale nie taka łatwa do odtworzenia. Do tego reżyser możny wizualne nawiązania, sięga garściami z elementów amerykańskiej popkultury i sztuki. Aktor ucharakteryzowany na kowboja Marlboro (który okazuje się być zaskakująco delikatny i empatyczny), amerykański diner i stojące przed nimi samochody niczym z obrazów Rockwella czy materiałów reklamowych z lat pięćdziesiątych. Nawet w tej pustynnej przestrzeni znajdziemy nawiązanie do Strusia Pędziwiatra. Ale to przestrzeń, skontrastowana, piękna, pusta, ale gdzieś na horyzoncie jawi się obowiązkowy atomowy grzyb. Ponownie – tylko na pierwszy rzut oka styl Andersona to ładne, symetryczne przestrzenie, w istocie – widać, że to kilka warstw wizualnych odniesień, skojarzeń, typografii – które osadzają bohaterów w bardzo konkretnych amerykańskich mitach i punktach odniesienia. W jednej z najciekawszych wizualnie scen, bohaterowie jedzą lunch pod dachem, z drewnianej kratki. Światło nie pada na nich równomiernie. Od razu czujemy pewne skojarzenia – chociażby z obrazami impresjonistów – sama miałam poczucie jakiegoś pokrewieństwa z obrazami Renoira – który często  korzystał z takiego rozproszonego światła.

 

Z resztą, kluczowe w tej narracji jest także pewne nienaturalne zachowanie aktorów – ograniczenie ich ekspresji, bardzo wyraźne wymawianie kwestii, niekiedy niemal zupełny brak mimiki, czy nieco monotonna intonacja. To czyni ów świat Andersona zamierzenie sztucznym a fakt, że jesteśmy w środku wykreowanej opowieści, nie tyle ukrytym co wypchniętym na pierwszy plan. Anderson nie jest, w mojej opinii zakładnikiem swojego stylu, ale człowiekiem, który ów styl wciąż i wciąż nagina do swoich potrzeb. A jednocześnie – w kinie, które tak mocno dąży do tego by wykorzystywać coraz więcej realizmu (czy tego co dziś uważamy za realizm) taka świadoma stylistyka wydaje się być kluczem do tego by wymusić na nas refleksję nad samą naturą opowieści. Tu warto też wspomnieć, że w „Asteroid City” różni się też nawet rozdzielczość obrazu – podczas kiedy historia dziejąca się w fikcyjnym mieście jest cała w formacie kinowym, to już przerywniki czarno białe – opowiadające o tworzeniu spektaklu są w formacie telewizyjnym.

 

 

Obsada „Asteroid City” ciągnie się po ekranie niczym spis „Kto jest kim w Hollywood”. Mam wrażenie, że aktorzy lubią grać u Andersona. Jego starzy współpracownicy pojawiają się w niewielkich rólkach (świetny Adrian Brody w roli reżysera, Wilem Defoe jako nauczyciel aktorstwa czy Jeff Goldblum jako… sami zobaczycie kto) ale w tej obsadzie znajdziemy także np. debiutującego u Andersona Toma Hanksa, który fantastycznie się w ten spis aktorów wpasowuje, i rozumie jak się u tego reżysera gra. Bardzo podobał mi się też Liev Schreiber w jednej z niewielkich ról drugoplanowych i bardzo dobra jest u Andersona Scarlett Johansson. Bawi mnie też, że Jason Schwartzman, mimo, że ma karierę poza filmami Andersona to jednak u niego zagrał to co najlepsze (kocham go w Rushmore ale moim zdaniem najlepszy jest w tej niewielkiej etiudzie Hotel Chevalier). W jednej ze scen filmu, młodzi aktorzy – tu jako młodociani geniusze grają w bezsensowną grę wymieniania po kolei nazwisk znanych osób. Gra jest bezsensowna, bo młodzi ludzie, są geniuszami i nie zapominają żadnego nazwiska po kolei. Trochę mam wrażenie, że takie są listy obsadowe filmów Andersona. Można kogoś dopisać, ale nikt nie odpada.

 

Dla wielu odbiorców, twórczość Andersona, to wciąż i wciąż – „Jeszcze więcej tego samego”. Moim zdaniem – jedynie pozornie – „Grand Budapest Hotel” opowiada o końcu pewnej epoki, „Fantastyczny Pan Lis” o tym czy możemy zmienić naszą naturę, „Genialny Klan” pyta o to co jesteśmy w stanie znieść w rodzinnych relacjach, „Podwodne Życie ze Stevem Zissou” to opowieść o śmierci, życiu i pięknie, z „Kuriera Francuskiego” biła tęsknota, z „Moonrise Kingdom” sentymentalny powrót do momentów przełomowych, z „Asteroid City” płynie pytanie o sens. To jest podróż przez ważne dla autor motywy i historie, ale jest w niej mniej powtarzalności niż może się pozornie wydawać. Nawet jeśli to reżyser którego umiemy rozpoznać na pierwszy rzut oka.  Jasne – Anderson tworzy świat pod wieloma względami wizualnie spójny, oparty na poczuciu straty i szukaniu czegoś nieuchwytnego. Ale ponieważ, ani my ani reżyser – jeszcze tego nie załapaliśmy i nie przypililiśmy, to musimy za nim podążać z filmu do filmu. Poza błękitny horyzont teatralnych dekoracji.

0 komentarz
10

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online