Zawsze, kiedy przychodzi mi pisać o serialach, powtarzam to samo, nieco wytarte zdanie – serial tak naprawdę można ocenić dopiero po tym jak się kończy. Zwłaszcza taki, który nie jest przeciągany z sezonu na sezon, ale powstał jako jakaś, podzielona na odcinki całość. Dobrym przykładem tego jak bardzo zakończenie serialu może wpływać na jego całościową percepcję jest czwarty sezon „Never Have I Ever”. Który wieńczy historię Devi, licealistki, która próbuje odnaleźć się w szkolnej rzeczywistości, utrzymać dobre oceny i jeszcze poderwać jakiegoś przystojnego chłopaka. Tekst zawiera drobne spoilery.
Moje uczucia względem „Never Have I Ever” nigdy nie były stałe. Po pierwszym sezonie, który bardzo mi się podobał, w kolejnych bohaterka co pewien czas niesamowicie mnie irytowała. Przede wszystkim – wbrew temu co chciałam o niej myśleć, wcale nie była koniecznie sympatyczną dziewczyną, wręcz przeciwnie – zdarzało jej się postępować w fatalny i krańcowo egoistyczny sposób – zarówno w stosunku do swoich rówieśników jak i rodziny. Do tego, czasem miałam wrażenie, że serial nie był w stanie się zdecydować w jakim wieku są bohaterowie – z odcinka na odcinek czyniąc ich albo bardziej dojrzałymi albo dużo bardziej dziecinnymi. Nie pomagał też fakt, że tak od drugiego sezonu połowa obsady nie wyglądała jak ludzie, którzy chodzą do liceum i choć nie powinno mi to przeszkadzać, bo tak wygląda rzeczywistość większość seriali o młodzieży to jednak… trochę przeszkadzało (Zwłaszcza aktor grający Paxtona wygląda bardzo mało nastoletnio).
Muszę jednak przyznać, że czwarty, finałowy sezon zdecydowanie dał mi do myślenia. Przede wszystkim nad całą koncepcją serialu. W czwartym sezonie Devi, jest już zupełnie inną dziewczyną niż na początku. Dojrzalszą, mniej emocjonalną, godzącą się z tym, że nie zawsze ma rację i nie zawsze jest ofiarą w każdej sytuacji. Jest nie tylko w stanie przyjąć, że być może jej zachowanie wpływa na ludzi wokół niej, ale też – zamiast upierać się przy swoim dostrzec, że niekoniecznie zachowuje się zawsze w porządku. Nadal jest w niej nastoletni upór, ale pojawia się też nowa dojrzałość. Jest gotowa zaakceptować zmiany wokół siebie, co jeszcze na początku serialu było dla niej właściwie nie możliwe. Devi w czwartym sezonie wciąż jest młodą dziewczyną i wciąż ma trudny charakter, ale to nie jest już ta sama postać, którą oglądaliśmy wcześniej.
Zdałam sobie sprawę, że trochę mnie irytując, trochę grając moją percepcją bohaterki, serial zafundował mi bardzo dobry zapis dojrzewania. Właśnie tego emocjonalnego, gdzie człowiek, powoli zbliża się do tego lepszego zrozumienia świata, większej stabilności emocjonalnej, radzenia sobie z własnymi emocjami. Kiedy przyglądam się całości, widzę jak produkcja dobrze pokazuje, że nie dzieje się to z dnia na dzień, że nikt nie budzi, któregoś dnia dojrzały. To proces, ciąg zdarzeń, na które nasza bohaterka z czasem reaguje zupełnie inaczej. Devi z czwartego sezonu już uczy się, że nie wszystko co dzieje się wokół niej, jest o niej, że ma zawężoną do siebie perspektywę. To nie jest pełna dojrzałość, ale taka która pozwala spojrzeć na siebie i innych z nowej perspektywy. Przyznam, od dawna nie widziałam serialu, który w taki rozrywkowy i nienachalny sposób przypominał, że nastolatki to takie „poczwarki” dorosłych – zawieszone pomiędzy wieloma bardzo sprzecznymi emocjami.
Czwarty sezon dużo bardziej koncentruje się też na karierze naukowej młodej dziewczyny. I tu muszę powiedzieć, widzę chyba największą wartość tej ostatniej odsłony przygód Devi. Nie da się bowiem ukryć, że to, ile wymaga się od młodych ludzi pragnących sięgnąć po prestiżowe uniwersytety jest tak wygórowane, że aż bezsensowne. Serial dość dobrze pokazuje nam, że młodzi ludzie, którzy poświęcają całą szkołę średnią tylko po to by dostać się na wymarzoną uczelnię mogą się szybko wypalić. Bo rzeczywiście, trochę trudno być tak długo najlepszym ze wszystkiego tylko po to by potem zacząć wszystko od nowa. Wiem, że wiele osób podziwia amerykański system, ale moim zdaniem to jest czysty horror. Druga sprawa, to mój jakiś taki osobisty sprzeciw, wobec tych mechanizmów rekrutacji, które każą młodym ludziom mieć jakąś ciekawą opowieść o sobie. Serio, kto mając kilkanaście lat ma jakąkolwiek ciekawą opowieść o swoim życiu. Więcej, kiedy Devi w końcu pisze swój esej, właściwie nie ma wyjścia – musi wykorzystać swoją życiową tragedię by dostać się na studia. Wiem, że to fikcja, ale ostatnio oglądałam filmiki dotyczące wymagań dobrych amerykańskich uczelni i przyznam – w tym momencie to już jest bez sensu. Ostatecznie i tak za większość sukcesu akademickiego odpowiada to, kto miał więcej kasy (przynajmniej w Stanach, gdzie dochodzą kwestie opłat za studia, darowizn na rzecz uczelni itp.)
Wracając jednak do samego serialu, początkowo można było zakładać, że to jest historia, która będzie niemal całkowicie skoncentrowana na tym z którym chłopakiem skończy Devi. Mam jednak poczucie, że z każdym odcinkiem czwartego sezonu, stawało się to coraz mniej ważne. Z resztą w ogóle mam poczucie, że tak od trzeciego sezonu serial poszedł też trochę w kierunku – hinduskie kobiety w różnym wieku i z różnymi doświadczeniami, mierzą się z życiem. I ostatecznie – to jest chyba najlepiej domknięty wątek – każda z bohaterek dostała nieco inne, ale satysfakcjonujące zakończenie. Także Devi ostatecznie – wszystko się ułożyło – trochę z resztą tak jak można się było spodziewać od początku. Co dodatkowo podniosło moją ocenę tego sezonu i serialu, bo przypomina on, że młodzi ludzie martwią się o całą swoją przyszłość na raz, a potem ta przyszłość się jakoś układa i robi to czasem pomimo ciągłego młodzieńczego lęku, że na pewno nic nie wyjdzie. Jestem też miło zaskoczona, że ostatecznie – nie było żadnej wielkiej konfrontacji i dramatycznego wyboru. Raczej dojrzewanie do tego, z kim chce się dzielić czas i kto do nas pasuje. Z resztą bardzo popieram to co sugeruje serial, że ostatecznie dobrze być z kimś kto nas wspiera, motywuje i jest dla nas po prostu dobry.
Oglądając „Never Have I Ever” miałam wrażenie, że to jest niesłychanie potrzebna równoległa narracja do świata, w którym o nastolatkach mówi się przez pryzmat produkcji takich jak „Euforia”. Bohaterowie „Never Have i Ever” oczywiście nie są idealni – piją, sypiają ze sobą, próbują narkotyków. Ale ostatecznie – rama tej opowieści jest dużo mocniej osadzona w spokojnej codzienności uczniów liceum, którzy jednak mają w domu jakichś rodziców, mają jakieś ambicje i nie są sprowadzeni jedynie do tego, co może w nich przerazić widza. Warto z resztą zauważyć, że oba seriale są tworzone przez ludzi, którzy dawno liceum mają za sobą i odnoszą się częściowo do własnych przeżyć. Innymi słowy – cieszy mnie, że tych narracji o młodych ludziach jest więcej i nie wszystkie stawiają wyłącznie na ten wymiar szoku. Tu zresztą mamy do czynienia z tymi „grzecznymi” dzieciakami, które sprawiają stosunkowo mało problemów, co nie znaczy, że nie mają własnych problemów. Patrząc na bohaterów miałam wrażenie, że znałam dużo więcej młodych ludzi z problemami Devi niż Rue. Nie mówię, tu że jeden serial jest dobry a drugi be – raczej, że trochę mnie boli kiedy jakikolwiek serial o młodych ludziach przyjmuje się tak jednoznacznie czy bezkrytycznie. Ale to może też wynika z tego, że jestem głęboko nieufna wobec Sama Levisona (zwłaszcza po obejrzeniu dostępnych odcinków serialu „Idol”)
Wracając jednak do faktu, że był to sezon finałowy. Po jego obejrzeniu z zaskoczeniem stwierdziłam, że twórcy bardzo dobrze wiedzieli jaką historię i o kim chcieli mi opowiedzieć. Historia zwarta, przemyślana i co bardzo mi się podoba – nie próbująca ciągnąć się na siłę także poza ten przełomowy czas liceum. I tak jak rok temu byłam skłonna stwierdzić, że „Never Have i Ever” to serial do zapomnienia, to po ostatnim odcinku czwartego sezonu pomyślałam, że będzie miło kiedyś do niego wrócić, bo to historia, która ma ręce i nogi. I przyznam, że było to dla mnie naprawdę zaskoczenie. Co prowadzi mnie do ostatniej refleksji – ile warte jest w świecie widzów serialowych zaufanie, że twórcy wiedzą dokąd nas prowadzą i o czym opowiadają.
PS: Muszę przyznać, że na moją wysoką ocenę serialu wpływa fakt, że absolutnie uwielbiam Maitreyi Ramakrishnan w głównej roli. Jej gra sprawia, że bohaterka jest taka rzeczywista, a do tego, to jest niesamowicie ładna dziewczyna. No i tak czytając jej hasło w Wiki znalazłam news, że ma wystąpić w nowej wariacji na temat „Dumy i Uprzedzenia” The Netherfield Girls, i już nie mogę się doczekać, bo moim zdaniem będzie idealna w takiej produkcji.