Ten zbiór uwag odnośnie filmu Avengers: Wojna bez Granic (dalej korzystam z oryginalnego tytułu) zawiera spoilery. Całe mnóstwo spoilerów. Nie umieszczam ich we wpisie dlatego, że jestem zbyt leniwa by napisać recenzje bezspoilerową. Po prostu Zwierz uważa że każda informacja na temat fabuły tego filmu – wykraczająca poza proste zdjęcia promocyjne czy urywki z trailerów to informacja która może popsuć zabawę. Taka jest natura tej produkcji. Dlatego uznał Zwierz, że napisze tylko jedną recenzję – ze spoilerami. I zacznie poniżej tego akapitu. Więc nie czytajcie dalej jeśli nie byliście w kinie (chyba że bez spoilerów nie umiecie).
To nie jest recenzja! To są uwagi. Wolę podzielić się swoimi uwagami na temat niektórych aspektów filmu niż koniecznie starać się go recenzować, zwłaszcza w przypadku kiedy – jak można się domyślić po obejrzeniu całości – jeszcze nie wszystko zostało dokładnie rozwiązane. A poza tym – jakoś tak Zwierz wcale nie ma ochoty pisać recenzji, recenzji – może dlatego, że kiedy ma się film który opiera się w dużym stopniu na emocjach jakie się czuje do bohaterów to niekoniecznie chce się od razu pisać poważniejszej analizy. Jednak dla spragnionych znajdzie się kilka uwag które wychodzą poza zachwyty Zwierza nad brodą Kapitana Ameryki (nie masz ci piękniejszej brody pod słońcem).
Równowaga Thanosa – Thanos jest być może najlepiej napisanym przeciwnikiem głównych bohaterów w historii MCU. Dlaczego? Ponieważ sposób jego działania nie opiera się o zachowania irracjonalne, ale wręcz przeciwnie – morderczo racjonalne. Jego wizja, że aby przeżyć kosmos musi pozbyć się połowy swojej populacji – niekoniecznie jest nieprawdziwa. Z tego co mówi i co pokazuje – ten mechanizm jest konieczny i co więcej się sprawdza. Dzięki poświęceniu połowy, reszta może żyć. Do tego Thanos nie dzieli ludzi ze względu na rasy czy klasy, jest w swoim działaniu losowy. Do tego – w przeciwieństwie do wielu innych dyktatorów jest gotów ponieść własne osobiste koszty by osiągnąć cel. Ta determinacja połączona z emocjonalnymi kosztami swojego postępowania – które zdecydowanie się na nim odbijają, sprawia, że Thanos jawi się bardziej jako bohater własnej opowieści niż jako po prostu przeciwnik naszych herosów. I to jest niesamowicie dobrze poprowadzony wątek. W pewnym momencie orientujemy się, że twórcy poświęcili dużo więcej czasu na pokazywanie nam czarnego charakteru a zwłaszcza jego relacji z Gomorą niż na konfrontowaniu go z super bohaterską drużyną. I nie byłby Thanos tak fenomenalny gdyby Josh Brolin nie zagrał go doskonale, i gdyby spod całego tego fioletowego makijażu nie przebijało całe mnóstwo zupełnie ludzkiego bohatera. A jednocześnie – ludobójcy i niszczyciela światów. Wybitnie skonstruowana postać. Zwłaszcza pod koniec filmu kiedy zostajemy z nim na chwilę sami i widzimy całą opowieść z zupełnie innej perspektywy. I w sumie ten jeden Thanos tłumaczy dlaczego wszyscy pozostali źli którzy wcześniej występowali w tym świecie nie mogli być lepsi – musieli ustępować Thanosowi.
Super broda wielkiego ego – znaczną część filmu spędzamy w towarzystwie Doktora Strange i Tonego Starka – którzy wraz Peterem Parkerem (ten dzieciak jest tak cudownie genialny – jego pomysł z wykorzystaniem sceny z Obecego jest po porostu fenomenalny) znaleźli się – trochę przypadkiem na swojej własnej osobnej wyprawie – której celem jest niedopuszczanie do tego by Thanos przejął noszony przez Strange’a na piersi kamień czasu. I to jest jeden z najmocniejszych elementów filmu – ta niesamowita chemia między tymi postaciami, a co dalej idzie między aktorami. Strange i Stark to dwie postacie które są niesłychanie pewne siebie, mają olbrzymie ego i zasadniczo rzecz biorąc wiele ich łączy. Obaj mieli zupełnie inne życie zanim traumatyczne wydarzenie, które w pewien sposób nadwyrężyło ich zdrowie oraz zmusiło ich do wybrania zupełnie nowej – bohaterskiej ścieżki. Różnica jest taka, że podczas kiedy Strange’a charakteryzuje niesamowite opanowanie i powściągliwość, Stark jest pewnym siebie człowiekiem który próbuje nad wszystkim zapanować. A jednak to jak obaj działają, jak się spierają, jak są sobie pod wieloma względami potrzebni i równi -sprawia że ich sceny są jednym z najlepszych w filmie. Co więcej – dopiero kiedy Cumberbatch i Robert Downey Jr. staną obok siebie to człowiek nagle widzi, jak tych dwóch zupełnie innych aktorów mogło grać tą samą rolę Sherlocka Holmesa. No i to jest w końcu duet dopasowany do siebie pod każdym względem. Na koniec warto jeszcze zwrócić tu uwagę, że Robert Downey Jr. Jest naprawdę dobry jak gra niezwyciężonego Iron Mana ale dopiero w tych scenach w których trzeba pokazać emocje rozumiemy jak wiele straciłby świat MCU gdyby nie było w nim aktora który tak dobrze umie grać. Bo to jest ta wielka sztuczka RDJ. To jest dobry aktor.
Bóg Thor – Thor ma za sobą trzy filmy -lepsze czy gorsze – mniejsza z tym. Ważne jest to że dopiero pod koniec trzeciego tak naprawdę Thor został Bogiem. I to bardzo widać w Avengers gdzie Thor nie jest po prostu bardzo silnym facetem ale Bogiem – takim który może czynić rzeczy niewyobrażalne, takim który egzystuje w świecie zupełnie innym niż cała reszta bohaterów. A jednocześnie – przy całym tym wynoszeniu Thora ponad naprawdę wszystkich (może poza Thanosem) dostajemy jeszcze jeden element – chwilę refleksji w której uświadamiamy sobie, że Thor przez te wszystkie filmy stracił najwięcej – że właściwie nie ma już nic. I co ciekawe – postacią z którą Thora w tym filmie połączono w parę jest… Rocket Racoon (plus nastoletni Groot, który jest tak bardzo nastolatkiem, że bardziej się nie da). Wydawać by się mogło, że Thor i Rocket razem będą mieli tylko wymiar komediowy. Ale o dziwo, nie Thor i Rocket to naprawdę doskonałe połączenie charakterów – dwóch twardych facetów, którzy za wiele przeszli by mieć coś do stracenia, no i do tego – poza nazywaniem Rocketa królikiem, Thor naprawdę go szanuje. I co jest najlepsze – twórcy doskonale ogrywają fakt, że Thor jest kosmitą. A jako kosmita nie dziwi się istnieniu Rocketa i … co jest najsłodsze i najlepiej przemyślane – rozumie Groota. Co czyni jego postać fajniejszą ale też – lepiej łączącą wszechświat po którym się poruszamy. Nie mniej pomysł by w pełni wykorzystać boskość Thora jest naprawdę dobry i o dziwo czyni tą postać ciekawszą, a nie nudniejszą przez jej (niemal) wszechmoc.
Strażnicy dorastają – po drugich Strażnikach Galaktyki olbrzymim problemem Zwierza był fakt, że bohaterowie właściwie stali w miejscu. Coś się miało zmienić ale nie mogło się zmienić za wiele bo przecież to wciąż miał być film o śmiesznych bohaterach. Tu Strażnicy Galaktyki nadal w pewnym stopniu stanowią element komediowy – zwłaszcza spotkanie Petera Quilla z Thorem jest jedną z najzabawniejszych scen w filmie (ogólnie cała sekwencja kiedy wszyscy Strażnicy zachwycają się urodą Thora i nazywają go połączeniem pirata i anioła jest cudowna). Ale mimo tego komediowego wymiaru ich obecności, pojawiają się tu prawdziwe nie fałszowane emocje – zwłaszcza Quill nie może tu za bardzo śmieszkować i nie wygra ze swoim przeciwnikiem wyzywając go na pojedynek taneczny. I co ciekawe dopiero teraz naprawdę zaczęłam go lubić. Wcześniej za bardzo mnie denerwował natomiast tu mamy do czynienia z bohaterem który dorasta. Inna sprawa Gomora ma tu własny doskonały wątek – wątek rozdzierający serce i niesamowicie przewrotny. Jeśli zastanawialiście się czy jest w filmach super bohaterskich miejsce na wzruszenia które wynikają z emocjonalnych relacji między bohaterami to jej wątek udowadnia, że tak jak najbardziej. Inna sprawa, to niesamowite jak łatwo udało się tą funkcjonującą w zupełnie innej rzeczywistości grupę wpisać w świat Avengers. Jedyne czego żałuję, to fakt że z konieczności tak naprawdę Drax i Mantis nie mieli za bardzo czego grać, mają swoje dobre sceny ale jednak musieli zostać (jak wielu bohaterów) na drugim planie.
Dajcie temu facetowi tarczę – pewnym zaskoczeniem dla widzów może się okazać fakt, że postacie o których można było sądzić że będą grać na pierwszym planie w istocie zostały przesunięte na drugi – jeśli byśmy mieli jakoś dzielić świat po Civil War to ten film pokazuje jak z konfliktem z Thanosem poradziłaby sobie ekipa Tony’ego Starka a niekoniecznie ekipa Kapitana Ameryki. To może być pewne rozczarowanie – zwłaszcza dla wielbicieli Kapitana (cudowna broda nie jest w stanie wszystkiego wynagrodzić) czy Czarnej Panery (ten strój nie może być już ani odrobinę bardziej obcisły!). Choć bitwa jaką widzimy w Wakandzie jest niesamowicie widowiskowa ale też nie jest bitwą o Nowy Jork która jest tym ostatecznym starciem. Choć jest tu sporo elementów zabawnych i emocjonalnych, to jednak wciąż ta grupa bohaterów jest zdecydowanie mniej zaangażowana w konflikt a właściwie – jest mniej w sytuacji bezpośredniej konfrontacji z Thanosem, tymczasem to jest taki konflikt w którym aż czekamy na to by bohaterowie mieli okazję porozmawiać z Thanosem. Ostatecznie wszyscy mają tu swoje fajne sceny (Thor przekonany że Cap skopiował od niego brodę, Kapitan który przedstawia się Grootowi, czy spotkanie dwóch najważniejszych Szopów wszechświata) ale jednak – to nie jest ich film. Na całe szczęście, nie wszystko stracone. Zwłaszcza, że czeka nas jeszcze najważniejszy i potencjalnie najbardziej emocjonujący moment czyli konfrontacja Capa z Tonym. Bez tego nie można opowiedzieć tej historii do końca.
Wszystkie oblicza miłości – to ciekawe jak bardzo ten kosmiczny film o super herosach jest tak naprawdę filmem o miłości. A właściwie o tym, że za miłość się płaci ale jednocześnie – niczego się bez niej nie da dokonać. Bez miłości nie da się nawet zniszczyć wszechświata bo nie można poświęcić wszystkiego bez miłości. I mamy tu przegląd tego na co wystawia człowieka uczucie – przede wszystkim na stratę. A jednocześnie to film który mógłby mieć podtytuł “KIll your Darlings” bo każdy kto deklaruje w nim miłość – czy to Thanos, czy to Quill czy Scarlet Witch będą musieli w którymś momencie – dla dobra sprawy w którą wierzą – czy chodzi o zniszczenie czy o ocalenie wszechświata – podnieść rękę na tych których kochają. Ci co kochają będą też czuć stratę i lęk – Thor po śmierci wszystkich swoich bliskich czy Tony w obawie przed śmiercią wszystkich swoich bliskich. Film podpowiada – nie da się być bohaterem czy złoczyńcą bez uczuć ale właściwie – to one stają nam zawsze na przeszkodzie i nimi zawsze płacimy. No i ostatecznie kiedy film się kończy widzimy, że każdy traci to co mu bliskie i nikt nie jest sam. A ten kto zostaje sam płaci najwyższą cenę. To ciekawe bo właśnie dzięki postawieniu na uczucia i osobiste relacje, mamy coś namacalnego w tym konflikcie – bo zagrożenie jest tak wielkie i tak niemożliwe do powstrzymania że łatwo stracić poczucie skali i punkt zaczepienia.
Thanos kochanek śmierci – To jest film w którym bohaterowie giną. Od pierwszej sceny. Co więcej – od pierwszej sceny, jeszcze przed napisami od chwili kiedy pojawia się Thanos wiemy, że ktoś zginie. Ta świadomość jest cudowna. Zanim nazwiecie Zwierza psychopatą musicie zrozumieć jedno. Nie ma nic gorszego dla filmu który ma nas poruszyć niż świadomość, że tak naprawdę nikomu nic nie może się za bardzo stać. Takie filmy bawią ale ostatecznie – kurczę w pewnym momencie zawieszenie niewiary przestaje działać i zaczynamy tylko czekać aż wszystko się dobrze skończy. Kiedy do takiego świata wprowadza się śmierć – i to taką która jest zdecydowanie ostateczna, to nagle wszystkie stawki idą w górę, i tracimy to poczucie bezpieczeństwa. Zupełnie się wtedy inaczej ogląda film. No i tu trzeba nawiązać do tych dwóch śmierci które chyba są najważniejsze. Po pierwsze – Loki. Bohater którego zgon obstawiał Zwierz jako pewny. I wiecie co – kiedy tylko film się zaczął, to dla Zwierza było jasne, że nic innego nie może się stać. I choć Zwierzowi ta scena złamała serce, to jednocześnie – fakt, że Loki ginie bo nie może dopuścić by ktoś tak naprawdę zranił Thora, sprawia, że ta postać odchodzi dokończona. Z kolei śmierć Gomory mało by mnie obeszła gdyby nie fakt, jak została rozegrana. Uważam że to jedna z najlepszych scen nie tylko w samym filmie ale w całym MCU. Co do sporej grupy tych którzy jeszcze w filmie odeszli to się nie wypowiadam bo wiem, że to jest taka śmierć komiksowa. Z której można powrócić. Nie mniej scena w której odchodzi Peter Parker jest rozdzierająca. Jednak to co jest w tym chyba najlepsze – narracyjnie to fakt, że taka śmierć jest pokazana do pewnego stopnia na uboczu akcji. Co sprawia, że staje się bardziej przerażająca niż wtedy kiedy jest takim budowanym centrum opowieści.
To trzeba zagrać panowie (i panie) – sukces filmu opiera się w dużym stopniu na tym, że produkcja ma fenomenalną. Nie tylko perfekcyjnie dobraną do roli ale też doskonałą aktorsko. I właśnie to jest niesamowite. Przez te dziesięć lat Marvel nie tylko zebrał aktorów odpowiednich i pasujących do roli ale też takich którzy umieją wnieść do niej coś więcej. Chris Hemsworth jest cudownym pewnym siebie Thorem, ale kiedy pokazuje ból swojego bohatera to nagle jest najbardziej samotną istotą we wszechświecie – nawet jeśli potem kiedy pręży muskuły nie sposób uwierzyć że ktoś ma takie ręce. Chris Pratt uśmiecha się uroczo, śmieszkuje, ale kiedy przyjdzie co do czego w jego oczach pojawia się tak szczere uczucie, że nie sposób nie dostrzec tego jak jego bohaterowi pęka serce. Benedict Cumberbatch obdarzył swojego bohatera spokojem ale w ostatecznym rozrachunku Doktor Strange jest Doktorem – człowiekiem stworzonym by pomagać a nie patrzeć na cierpienie. Robert Downey Jr. był już chwalony ale gdyby Tony Stark nie miał w oczach tego bólu, zagubienia i paniki to i my nie czulibyśmy tej samotności bohatera w środku kosmosu. Tom Holland – gra tak, że w pewnym momencie rozumiemy, ze mamy tu dzieciaka który mimo super zdolności absolutnie nie powinien być w środku takiej walki. Bo to tylko dziecko które nie zapamięta imion wszystkich tych których próbuje ocalić przed śmiercią. Mark Ruffalo potrafi tak trzymać w dłoniach mankiety koszuli że wiemy wszystko o lękach jego bohatera. Zoe Saldana spod zielonego makijażu wyjmuje emocje które sprawiają, że nagle oglądamy opowieść o ofierze okrutnych rodziców. Elizabeth Olsen sprawiła w tym filmie, że wybaczyłam fakt że jej postać w poprzednich produkcjach była bardzo średnia. A Paul Bettany gra najbardziej ludzką postać w całym filmie.
Uśmiechnij się to tylko koniec (połowy) wszechświata – żeby nie było zbyt poważnie to trzeba powiedzieć, że ten film jest zabawny i to dokładnie tak jak powinien być. Bo tu zabawne są raczej koncepcje pewnych scen niż tylko dowcipne puenty. A jednocześnie – wiele z dowcipnych momentów tego filmu – bardziej chyba niż tych dramatycznych stanowi swoisty hołd dla dziesięciu lat tworzenia tego uniwersum. To jest ten moment w którym twórcy pozwalają sobie na grę faktem, że nareszcie wszyscy są razem. Oraz z tym że widzowie już sporo o bohaterach wiedzą. To też na ukłon w stronę widzów którzy tyle lat śledzili budowanie tego świata. Świata który obecnie funkcjonuje już dokładnie tak jak powinien – tzn. Jak świat komiksu gdzie przewracając następną stronę nie masz pojęcia co się zdarzy i w tym jest coś wspaniałego. Naprawdę czułam jakbym oglądała ekranizację komiksu gdzie często kolejny podrozdział może rozgrywać się zupełnie gdzie indziej. Ale to wszystko było zrobione z lekkością i humorem – który ma w sobie trochę dziedzictwa pierwszych Avengers ale jakby z nową lekkością i duchem. Muszę to wspomnieć jeszcze o jednym wątku tzn. Bannera i Hulka – rozegrany w niektórych miejscach cudownie komediowo pokazuje, że wątek może być jednocześnie zabawny ale też poruszający – bo jak wielkie jest zagrożenie którego boi się sam Hulk.
Sprawność dzielnego reżysera – tym co robi naprawdę duże wrażenie jest sprawność z jaką ten film jest nakręcony. Jak wiemy z drugiej potyczki Avengers – kiedy ma się tylu bohaterów nie można sobie pozwolić na najmniejsze nawet potknięcie – bo wtedy wychodzi film długi i nudny i taki który jakoś nie chce wciągnąć. Tu udało się zachować idealne proporcje i wewnętrzną logikę opowieści. Między innymi dlatego, że główne wątki filmu – które rozgrywają się bardzo równolegle – są od siebie odpowiednio oddzielone i odróżnione pod względem tego jak grają na emocjach. Jednak co najważniejsze – stanowią spójne opowieści wewnątrz opowieści, z których każda dąży do własnego końca. Najlepiej to widać po takim pobocznym wątku Thora. Avengers 2 też miało poboczny wątek Thora. Tam był przyklejony w słaby sposób i sprawiał wrażenie dziwnie oderwanego od całości. Tu Thor ma własną wyprawę która jednak wpasowuje się w całą historię i ma własny emocjonalny początek, środek i koniec. Co więcej udało się tak wszystko ustawić, że mamy czas pobyć trochę z Thanosem nie tylko na polu walki. Bo on sam ma własny poboczny wątek. Zaś ostatnia scena akcji choć widowiskowa tak naprawdę nie jest dominująca – i dużo ważniejsze rzeczy dzieją się na jej obrzeżach co jest ciekawsze niż kolejne pół godziny mordobicia.
10 lat i pół filmu – Avengers Infinity War to pół filmu. Ale – nie zapeszając – chyba to lepsze pół. To te pół filmu które rozbudza emocje, pokazuje stawkę, uświadamia poziom zagrożenia, doprowadza nas do granicy i… tu właściwie wydarzyć się już może wszystko. Nie mniej – w świecie po Avengers: Infinity War wszystko może być dużo ciekawsze i to nie dlatego, że scena po napisach zapowiada że jeszcze niczego nie widzieliśmy. Raczej dlatego, że są pewne emocjonalne problemy i momenty których jeszcze nie rozwiązano. W tym najważniejszego – spotkania Kapitana i Starka – moment na który chyba wszyscy czekają. Ale nie tylko o to chodzi. Jesteśmy trochę po Imperium Kontratakuje tego świata – po filmie który może być doskonały bo nie ciąży na nim obowiązek happy endu. I właśnie dlatego tylko takie filmy które mogą się uwolnić spod przymusu oczywistego końca mają szanse rozbudzić w nas takie emocje. I dlatego tak doskonale udawało się te liczne wątki rozgrywać scenarzystom wcześniej chociażby w Civil War – bo też unikali oczywistego dobrego zakończenia – wprowadzając nas do świata dużo bardziej niejednoznacznych emocji. I to jest doskonałe.
Czy film nie miał wad? Moim zdaniem jego największa wada wynika z tego, że niestety nie można zagwarantować wszystkim bohaterom tyle samo czasu ekranowego – zwłaszcza kiedy ma się w planach jeszcze pół filmu. Dlatego np. niesamowicie mało jest w tym filmie Kapitana Ameryki – choć jest jego broda. Są też elementy które z różnych powodów mogą się wydać nieco płaskie – wiecie to jest film w którym bohaterowie czasem muszą się gdzieś pojawić w sposób który może jest nieco za bardzo deus ex machina (a może Thor ex machina) ale z drugiej strony – wcale nam nie jest przykro kiedy spadają niemal dosłownie z nieba. Ale na pewno jest to dokładnie ten film, który przypomina ci dlaczego tak właściwie od tych dziesięciu lat idziemy na kolejne filmy, wybaczamy scenarzystom potknięcia i udajemy, że nic złego nie może się stać. Bo przez te lata nie było trudno zauważyć, że gdzieś tam bliżej końca dostaniemy świat już zbudowany, bohaterów już napisanych i emocje które czujemy tylko na nich patrząc. I to jest cudowne – ten film nie tyle nie zawodzi jako osobna produkcja ale nie zawodzi jako produkcja na którą tyle czekaliśmy.
Na sam koniec uwaga – trochę komediowa – otóż moi drodzy – ilość rzeczy które się w tym filmie wydarzyła a była zgodna z moimi przewidywaniami, nawet odnośnie natury tego filmu, jest tak duża że jestem trochę w szoku. Ale wiecie to niekoniecznie jest wada filmu, raczej dowód że nie wziął się znikąd, że jego fabuła nie idzie w poprzek temu co działo się w serii wcześniej ale jest osadzona w tym co wiemy o MCU i jego bohaterach. I w sumie – trochę ten film podpowiada że nie trzeba stawiać wyłącznie na plot twisty, że tak naprawdę nie muszą one być centrum opowieści – jeśli ma się odpowiednich bohaterów i odpowiednie emocje. I to jest fenomenalne. Bo MCU udowadnia to co dla wiele jest trudne do ogarnięcia – że nie ma takich efektów specjalnych które przyciągnąłby do kina ludzi jeśli w centrum nie będzie bohaterów. Dobrze napisanych bohaterów. Fajnych bohaterów. Super bohaterów.
Ps: Nie wiem czy da się oglądać sceny z Wandą i Visionem bez podśpiewywania “He’s fully functional and anatomically correct” (jak nie znacie Data Tango to koniecznie posłuchajcie).
Ps2: Dwie sekundy po tym jak powiedziałam do Mateusza “Ciekawe czy znam kogoś na tej sali” w rzędzie pod nami pojawiła się Moja dobra znajoma z sieci. To jest koordynacja
Ps3: JA CHCĘ DRUGĄ CZĘŚĆ. Serio czuję się jakby ktoś poddał ten film interwencji Thanosa który lubi jak jest tylko pół.