Stopień lęku przed przyszłością powinno się liczyć fabułami dotyczącymi lotów na Marsa. Po uroczym „Marsjaninie” i zakalcowatym „The First” (z Seanem Peanem) dostaliśmy od Netflixa „Away” (po polsku jako „Rozłąka”). Tym razem w dziesięciu odcinkach mieści się historia pierwszej wielonarodowej podróży na czerwoną planetę. Dla bohaterów serialu to wyprawa w nieznane, dla widzów, wręcz przeciwnie.
Pomysł na serial jest następujący – obserwujemy grupę astronautów (z Ameryki, Anglii, Chin, Rosji i Indii) podróżujących ku nowym odkryciom, ale jednocześnie śledzimy to co dzieje się na ziemi. Dokładniej – jak na podróż pani kapitan Emmy Green (granej przez Hilary Swank) wpływa na jej pozostawioną w domu rodzinę. Dodatkowo w każdym odcinku dowiadujemy się czegoś więcej o jej towarzyszach podróży – pewnej siebie, niemal zimnej chemiczce z Chin, doświadczonym astronaucie z Rosji, lekarzu i psychologu z Indii i na koniec nowemu w kosmosie ale obeznanemu z botaniką Anglikowi. Jeden odcinek to jeden problem i jedna lekcja – albo dla całej grupy albo dla samej pani kapitan. Jednocześnie nowych rzeczy o sobie dowiadują się jej mąż (też astronauta, który z przyczyn medycznych nie mógł polecieć w kosmos) i nastoletnia córka, która jak wszystkie nastoletnie córki ma pretensje do rodziców.
Nad serialem unosi się trochę duch lat dziewięćdziesiątych – zwłaszcza nad tym edukacyjnym wymiarem kolejnych odcinków. Do tego postacie są zdefiniowane przez góra jedną, dwie cechy. Rosyjski astronauta traci wzrok i nie może odzyskać miłości córki, Indyjski chirurg wspomina zmarłego brata, Brytyjski biolog znajduje pocieszenie w wierze (żeby było ciekawiej napisano go jako głęboko wierzącego żyda). Bohaterowie rzadko potrafią wyjść poza swoje podstawowe cechy, więc po dwóch, trzech odcinkach wiemy co powiedzą i zrobią. Co więcej – uczucia jakie rodzą się między bohaterami też pokazywane są nam w wyjątkowo mało subtelny sposób – rzekłabym tak jednoznaczny, że kiedy dochodzi do wielkiej deklaracji widz nie czuje żadnego zaskoczenia – wiedział od dawna. Jednak największym problemem serialu jest to jak dawkuje emocje. Niemal co odcinek zastanawiamy się czy nasi bohaterowie przeżyją, i niemal co odcinek możemy odetchnąć z ulgą, po trzech, czterech odcinkach orientujemy się, że twórcy serialu nie mają zamiaru nikogo skrzywdzić i emocje zupełnie siadają. Ostatecznie – to dobry przykład że jak za często tworzy się sytuacje pełne napięcia w serialu – to widz może szybko się znieczulić.
Oglądając „Away” miałam poczucie, że ten serial sprawdziłby się zdecydowanie lepiej gdyby był – zgodnie ze stylem w jakim został nakręcony (serial ma nawet obowiązkowy odcinek świąteczny), pokazywany raz na tydzień w czwartkowe popołudnie. Wtedy być może nie czułoby się tak bardzo powtarzalności ale przede wszystkim – czułoby się upływ czasu, pomiędzy kolejnymi odcinkami w świecie bohaterów mijają bowiem tygodnie ale widz który ogląda serial podany na raz zupełnie tego nie czuje. Ostatecznie cierpienie wynikające z długiej rozłąki, aż trzyletniego kursu na Marsa, umyka gdzieś w szybko pędzącej akcji którą my sami przeżywamy w kilka godzin. Być może dzieje się tak dlatego, że twórcy nie lubią nudy i w związku z tym prawie nie widzimy codziennego, zapewne rutynowego życia w drodze.
Jednak najciekawszym aspektem serialu – a może raczej najbardziej denerwującym – jest to jak rozgrywa on relacje między tym co dzieje się w kosmosie a na Ziemi. Dokładniej jak przebiegają relacje Emmy (która podobnie jak reszta załogi może się komunikować z domem) z rodziną. Otóż twórcy bardzo chcą stworzyć napięcie wynikające z tego, że matka jest daleko a rzeczy się dzieją. Stąd oczywiście pierwszy chłopak młodej córki ma motocykl, bo nie ma większej grozy dla rodziców niż dziewczyna zakochana w chłopaku na motorze. Jednak najbardziej mnie uderzyło jak twórcy postrzegają obowiązki matki w kosmosie. Niezły przykład – mąż dzwoni do żony omówić powrót ich córki do szkoły po nieobecności przez kilka tygodni czy prawie miesiąc. Mówi jej o wątpliwościach ale właściwie oczekuje zajęcia stanowiska. Ja rozumiem narrację, o chęci bycia rodziną niezależnie od odległości ale czy widzieliście serial o mężczyźnie lecącym na Marsa który musi przy okazji zarządzać edukacją swoich dzieci? Serial naprawdę bardzo często podkreśla że to kobieta i ma DZIECKO (nawet nastoletnie) – co sprawia, że choć bohaterka jest pilotką i astronautką wszystkie jej decyzje i działania pokazywane są przez pryzmat rodziny. Niesamowicie męczące. Zwłaszcza, że domowe problemy rodziny są już do pewnego stopnia kreowane po to, żeby stworzyć większą dramaturgię. Gdy córka spada z motocyklu nasza przebywająca niemal planetę dalej bohaterka musi się o tym dowiedzieć (choć w domu będzie za półtora roku) i to nie kiedy już wiadomo jakie będą wyniki badań ale niemal w chwili wypadku, gdy taka informacja dostarczy jej tylko stresu. Pytanie – właściwie komu ma służyć taka polityka informacyjna w serialu właściwie nie pada.
Boli też pewien nadmierny amerykanocentryzm historii – postacie z innych krajów pokazane są stereotypowo a ich historie pochodzenia i kosmicznych ambicji są wpisane w znane tropy. Boli zwłaszcza postać rodziny Chinki, która ma posłusznego syna i niedobrego męża, który wścieka się że syn nie miał 100% na teście z matematyki. Serio, czy naprawdę nie da się tego napisać inaczej? Nawet wprowadzenie wątku LGBT jest w tym wydaniu bardzo w wersji a la lata 90, gdzie wszystko jest takie nieśmiałe i pełen zastrzeżeń. Nie mówiąc już o tym, że oczywiście bohater z Indii chorował na tyfus bo wiadomo, że oni tam chorują na te wszystkie zakaźne rzeczy. Wszystko w tym serialu dzieje się z amerykańskiej perspektywy a pozostałe nacje stanowią jedynie blade tło. Szkoda bo z historii o jakiej wspólnocie mamy historię w stylu – amerykanka i jej czwórka przyjaciół z różnych krajów. Trochę słabo to wypada, zwłaszcza jeśli przedstawienia są niemal całkowicie zanurzone w stereotypach nacji (niesubordynowany Rosjanin, rzeczowa Chinka, uprzejmy Anglik, ambitny Hindus)
Na koniec muszę powiedzieć, że choć nie znam się na podróżach kosmicznych – ta serialowa wyprawa na Marsa wygląda na najgorzej przygotowaną w historii. Niby wszyscy powinni razem trenować od lat a ma się wrażenie, że dopiero co się znają. Wyraźnie nikt nie przebadał ich dobrze fizycznie, bo ciągle coś im zdrowotnego wyskakuje, i mało kto przemyślał dobrze jak komunikacja na odległość zadziała na psychikę lecących astronautów. Niemal każdy odcinek to nie zapis perypetii co jakiejś rażącej niekompetencji w czasie przygotowań do lotu. Co odbiera przyjemność z oglądania i wiarygodność całej narracji. Można dojść do wniosku, że lot na Księżyc lepiej zaplanowano niż to przedsięwzięcie.
„Away” to moim zdaniem serial, który poradziłby sobie przez jeden sezon na ogólnodostępnej telewizji w porze średniej oglądalności. Jest w nim mniej więcej tyle energii, zapału i emocji. To ciekawe biorąc pod uwagę, że sama obsada nie jest zła, a pomysł – nawet jeśli wyświechtany przyciąga widzów. Wygląda jednak na to, że o wyzwaniach przyszłości, trzeba opowiadać językiem przyszłości. Inaczej więcej się o sobie i podróżach kosmicznych dowiemy oglądając „Star Trek :Następne pokolenie” serial z lat 90 ale jakoś bardziej w przyszłości i daleko za powierzchnią Marsa.