Jak oczywiście wiecie, uwielbiam BAFTY. Jest to nagroda, która nie jest bardzo różna od Oscarów pod względem zwycięzców, ale zupełnie inna pod względem nastroju samej uroczystości. BAFTY nie próbują zbawić świata, ani pokazać jakie wielkie jest kino. To taka elegancka impreza która jednak wciąż pamięta że to tylko rozdanie nagród filmowych. Być może dlatego mam do niej taki sentyment. Przyjrzyjmy się więc czy w tym roku BAFTY mnie ucieszyły czy rozczarowały.
Zacznijmy od stwierdzenia, że jeśli się produkuje, montuje, reżyseruje i samemu robi zdjęcia do jednego filmu to w pewnym momencie może ci zabraknąć karteczek w kieszeni na których masz zapisane komu masz podziękować. Trochę tak mógł się czuć w czasie nocy rozdania nagród Alfonso Cuaron któremu powinni dać po prostu rybacki stołeczek na scenie żeby nie musiał biegać tam i z powrotem. Roma, osobisty i autorski film Cuarona została nagrodzona BAFTĄ za najlepszy film, najlepszy film nieanglojęzyczny, najlepszą reżyserię i najlepsze zdjęcia (cudowne było podziękowanie Cuarona dla Emmanuela Lubetzkiego z którego jasno wynikało, że drogą do nakręcenia pięknego filmu jest zadanie sobie pytania „Co by zrobił Emmanuel”). W pewnym momencie można było dojść, do być może pochopnego wniosku, że Cuaron ma już dość przemawiania i chętnie wziąłby wszystkie statuetki na raz. Nie da się jednak ukryć, że taki wynik doskonale wróży przed Oscarami, zwłaszcza że tego wieczoru Cuaron miał wielkiego przeciwnika, a właściwie przeciwniczkę w postaci Faworyty.
Faworyta to film przecudowny i przedziwny (recenzja najpewniej jutro lub po jutrze). Wydaje się jednak że greckiemu reżyserowi udało się stworzyć dzieło, które mimo swej dziwności ma w sobie coś tak brytyjskiego, że serca członków akademii oraz też samych widzów zapłonęły. Być może absurdalność władzy, pompa dworu i kaprysy rządzących dobrze wpisują się w rozedrgane serca Brytyjczyków czekających na Brexit. Trzeba jednak przyznać, że słuchając jak o pracy nad filmem mówią kolejni nagrodzeni twórcy można dojść do wniosku, że kto nie był na planie Faworyty ten przegrał życie. Ze skrawków opowieści wynika, że był to plan wesoły, ciepły i nie stroniący od dużych ilości alkoholu. Jednocześnie trzeba się uśmiechnąć bo jako film opowiadający o trzech kobietach (jak słusznie zauważyła Olivia Colman – trochę w równorzędnych rolach) zagarnął całkiem sporo nagród dla kobiet- nie tylko aktorek ale też scenarzystki czy twórczyń kostiumów (Sandy Powell jest tak genialna że co rusz jest nominowana dwa razy za dwa różne filmy w tym samym roku, w tym roku mogła też wygrać za Mary Poppins) oraz specjalistki od charakteryzacji.
Oczywiście Faworyta miała asa w rękawie, w postaci Olivii Colman. Nie ukrywam, nie podejrzewam by boska Olivia wygrała Oscara – mam wrażenie, że jej czar, wdzięk i niezaprzeczalnie fantastyczny talent, przegrają z poczuciem amerykańskiej Akademii że czas nagrodzić Glenn Close. Co powiedziawszy, nie było w tym roku wątpliwości, że nagroda dla Colman była nagrodą wieczoru. Czuło się to w oklaskach zebranej na balkonach widowni, w energii jaka pojawiła się na sali i w życzliwych reakcjach widowni na uroczą i bardzo naturalną (mimo notatek) mowę aktorki. Olivia Colman wydaje się najnormalniejszą osobą jaka kiedykolwiek dostawała nagrody hurtem. I wiecie co jest coś pięknego i przedziwnego w brytyjskim rynku filmowym, który sprawia, że Colman przeżywa swój wielki czas, odbierając wspaniałe nagrody ale jednocześnie przed chwilą BBC skończyło nadawać Nędzników gdzie gra drugoplanową rolę. Fakt, że aktorzy o takim talencie grają w Wielkiej Brytanii na pierwszym i drugim planie jest potwierdzeniem jak wiele jest na wyspach talentów i jak w sumie chyba dobrze ludziom robi gdy nie za szybko stają się wielkimi gwiazdami. Nagrodę aktorską za Faworytę dostała też Rachel Weisz i tu ponownie mam wrażenie, że nie przełoży się to na Oscara. Anglicy kochają swoje królewskie faworyty ale chyba amerykanie zagłosują na Reginę King. Choć rola Weisz jest naprawdę doskonała.
Co ciekawe – w tym roku odnoszę wrażenie, ze męskie nagrody aktorskie – choć trochę oczywiste (zarówno Rami Malek jak i Mahershala Ali – zbierają wszystko co się da od początku sezonu) nie budzą takiego entuzjazmu. Może dlatego, że Malek zagrał doskonale w filmie jednak mimo wszystko średnim (no nie umiem się przekonać do tej produkcji) zaś w ostatnich tygodniach mówiło się o niej głównie w kontekście Bryana Singera i ciążących na nim zarzutach. Z kolei Green Book podbił serca absolutnie wszystkich którzy go widzieli, ale jednocześnie wydaje się takim typowym filmem wykalkulowanym na to by zdobyć miłość i nagrody. Ten rok gdzie mamy takie dwa autorskie filmy jak Roma i Faworyta niekoniecznie poddaje się urokowi historii napisanej wedle najlepszych wzorców hollywoodzkiego kina moralnego komfortu (nie wiem czy takie pojęcie istnieje ale na boga jak doskonale pasuje do części amerykańskiej kinematografii). Zresztą prawdę powiedziawszy jakby tak patrzeć to największym przegranym sezony jest i tak Vice, film który chyba jest „tym ostatnim” z całej szerokiej puli filmów które nominowano w kilku kategoriach.
Jeśli szukać jakichś drobnych niespodzianek to jedną z nich jest Bradley Cooper odbierający nagrodę za najlepszą muzykę. Widać że Cooper bardzo marzył by odbierać nagrodę w innej kategorii, najbardziej reżyserskiej i trzeba powiedzieć – jest coś ładnego w tym że w nocy kiedy Cooper odbierał BAFTĘ, Lady Gaga odbierała Grammy. No zdolni ludzi, zdolni. Z koeli Spike Lee, dostał wyróżnienie za scenariusz, co sprawiło, że Zwierz zaczął myśleć czy amerykańska Akademia nie pójdzie tym samym tropem nagradzając reżysera za scenariusz, by wskazać że go widzą ale niekoniecznie by dać mu nagrodę za reżyserię. W sumie Spike Lee naprawdę wyglądał na zadowolonego a co jak co ale scenariusz Czarnego Bractwa był warty uwagi. I miał w sobie pewną sylwiczność którą całkiem doceniam. Nic jednak chyba nie pobije wzruszenia twórcy efektów specjalnych do Czarnej Pantery który odczytał swoją przemowę tak jakby przemawiał co najmniej odbierając nagrodę za całokształt twórczości.
Musze przyznać, że BAFTY mają kilka kategorii które uwielbiam i moim zdaniem można byłoby przeszczepić na grunt Oscarowy (co jest o tyle zabawne że Oscary przycinają nagrody podczas kiedy ja bym je dodawała). Mamy więc nagrodę dla najlepszej wschodzącej gwiazdy (jedyna nagroda wieczoru na którą głosują telewidzowie – dokładniej abonenci jednej z sieci komórkowych) , nagrodę za najlepszy debiut (uwielbiam, wypisuję sobie połowę filmów nominowanych do obejrzenia), nagrodę za najlepszy film brytyjski (to angielski sposób na to by zawsze na przyznaniu BAFT móc się cieszyć ze zwycięstwa własnego kraju, w tym roku była to Faworyta) i członkostwo w Akademii przyznawane na koniec, zwykle przez księcia Williama. Fakt, że nagroda dla wschodzącej gwiazdy jest na początku, a przyznanie członkostwa w Akademii na końcu tworzy naprawdę ładną i stałą klamrę ceremonii. Nagrodę dla wschodzącej gwiazdy (która istotnie doskonale wschodzące gwiazdy przewiduje) dostała Letitia Wright czyli Shuri z Czarnej Pantery. Okazało się, że Letitię z chęci porzucenia zawodu aktorskiego wyciągnęła wiara w Boga i mail od BAFTY zapraszający ją do udziału w programie dla młodych twórców. Jak widać Jezus wpływa już na życie ludzi drogą mailową. Nie mniej, trzeba przyznać że mowa aktorki była tak przepojona wiarą, że Zwierz zaczął się zastanawiać – jak szybko w ciągu ostatnich dwóch dekad Bóg wyprowadził się z aktorskich podziękowań.
Z kolei członkostwo w Akademii przyjęła Thelma Schoonmaker – montażystka, wieloletnia współpracowniczka Martina Scorsese. Jej przemowa była tak ładnie skomponowana i grzeczna, że Zwierz nie tylko uśmiechnął się na myśl o jej niesamowitej karierze, ale też szczerze pozazdrościł pracy w montażowni gdzie razem ze Scorsese przeżyli każdy film jak jedno życie. Bo ponoć każdy film to jeden wspólny świat i jedno wspólne życie w takim świecie. Uwielbiam filmowe współprace trwające latami, bo to pokazuje jak bardzo wiele zaufania potrzebne jest przy pracy nad filmem a także jak bliska jest więź reżysera z montażystą czy z montażystką. Poza tym wzrusza mnie zawsze jak przypomina się że akurat montaż ma wspaniałe kobiece tradycje i jedni z najlepszych przedstawicieli tego fachu to kobiety.
Oczywiście BAFTY to nie jest impreza idealna. Podczas kiedy amerykańska Akademia co roku biega w kółko szukając kogoś kto poprowadzi im imprezę, Brytyjczycy zmieniają prowadzącego co dekadę. Od niedawna galę prowadzi Joanna Lumley. Choć jest brytyjskim skarbem narodowym to trochę brakuje jej czaru dobrej prowadzącej. Zwłaszcza w tym roku dowcipy na otwarcie wypadły tak płasko, że Zwierz poważnie zastanawiał się czy może Akademia nie ma racji w tym roku nie szukając więcej prowadzącego Oscary. Jeśli nie ma czerstwych dowcipów to nie trzeba się wsłuchiwać w ciszę po tym jak padną ze sceny. Poza tym Zwierz bardzo lubi pokazy cyrkowe ale nie rozumie dlaczego w tym roku galę filmową otwierali panowie w kosmicznych skafandrach skaczący w górę i w dół. Ładne to było ale spokojnie poradzilibyśmy sobie bez tego. Chyba że obawa że spadną i zrobią sobie krzywdę miała tworzyć niezbędne napięcie. Jeśli tak, to nie ładnie, BAFTA, nie ładnie. Proponuję też znaleźć jakiś pomysł co ma robić prowadzący czy prowadząca pomiędzy kolejnymi kategoriami, bo w sumie fakt że musi stać z boku okrągłej sceny i czekać na swoją kolej by znów podejść do podestu jest dość dziwny. Może powinna mieć własny podest gdzieś z boku?
Ogólnie jako impreza telewizyjna BAFTY są uroczo sprawne, i nikt nie boi się powiedzieć, że pójdzie się z ekipą uchlać by świętować zwycięstwo, albo kilka czy nawet kilkanaście razy nawiązać do Brexitu (jak mniemam utrata finansowania europejskiego czy możliwości prostej koprodukcji niesamowicie kopnie niezależne kino brytyjskie, które jak całkiem sporo kina w Europie bardzo dotacji potrzebuje) i ogólnie – nie nadymać się za bardzo. Jednocześnie jednak – BAFTY są imprezą która potrafi być nieco nudna, bo jest tylko tym czym jest. Rozdaniem nagród. To chyba jedyna znana mi nagroda którą może bez wielkiej straty obejrzeć głównie po wyciętych mowach nagrodzonych. Ale kto wie, może właśnie to pozostanie przy sednie sprawy to sposób by w tych niepewnych dla świata nagród momentach utrzymać się na powierzchni. A może po prostu trzeba częściej zapraszać Olivię Colman. Ją wszyscy lubią.
Ps: Pisałam o tym na FB ale napisze też tutaj – już wiemy, że w tym roku na Oscarach nagrody za zdjęcia, montaż, kostiumy i za aktorski film krótkometrażowy będą przyznane w trakcie przerw reklamowych. Decyzja budzi sporo kontrowersji bo montaż i zdjęcia to te „duże” nagrody – istotne dla filmowców i wielu widzów. Osobiście też jestem zdziwiona że zdecydowano się wybrać tak ważne kategorie. Jednocześnie jednak Akademia oświadczyła, że kategorie przyznawane w trakcie przerwy będą zmieniane – co oznacza, że jest tu jakaś próba sprawiedliwego delegowania nagród do przerwy reklamowej – a nie skazania jakichś kategorii na wieczną banicję do świata telewizyjnych skrótów. Jednocześnie, przy całym kręceni nosem na ten wybór, uważam że część krytyki poszła za daleko. Tzn. nie ma wątpliwości, że Akademia musi coś z ceremonią zmienić. Co najważniejsze – poważnie ją skrócić. Bez tego nie koniecznie będzie za kilka lat ktokolwiek kto Oscary będzie oglądał. Skrócenie gali nie podoba się kinomanom ale nie ma ich tak wielu by sprawili, że gala znów będzie miała niesamowitą oglądalność. Zresztą brak zmian w ostatnich latach przynosił straszne spadki oglądalności. Rozumiem nawet pragnienie by Oscary były tylko dla kinomanów, ale z drugiej strony – Oscary to wydarzenie telewizyjne i musi się w tym formacie mieścić. Jeśli zmienia się widz musi się zmienić też gala. Inaczej Oscary po prostu stracą na znaczeniu i cóż z tego że nadal będzie się pokazywało wszystkie nagrody jak nikt tego nie będzie oglądał. Plus pamiętajmy, że można być krytycznym wobec jakiejś decyzji bez krytykowania całej imprezy w czambuł. Inaczej szukamy prostych remediów i prostych diagnoz w przypadku zjawisk które są jak wszystko w życiu skomplikowane.