Dzieje rodziny Beksińskich są tak filmowe, że gdyby nie fakt, że wydarzyły się naprawdę to pewnie nikt by nie uwierzył w tą przeraźliwie smutną historię. Nie tak dawno można było poznać losy Beksińskich dzięki „Ostatniej rodzinie”, jednym z najlepszych filmów polskich jakie trafiły na nasze krany w ostatnich latach. Wczoraj na ekrany kin wszedł dokument ‘Beksińscy. Album wideofoniczny”. I też jest wspaniały.
Na początek kilka słów o tym jak film powstał, bo to istotne dla widzów. Może się wydawać, ze dokument powstał na fali zainteresowania Beksińskimi po sukcesie „Ostatniej rodziny”. Prawda jest jednak taka, że kiedy film fabularny święcił sukcesy w Gdyni to wtedy powstawały już kolejne – coraz bardziej doszlifowywane wersje dokumentu. Inspiracją do powstania filmu była (głośna zresztą) książka Magdaleny Grzebałkowskiej – „Beksińscy. Portret podwójny”. To ta pozycja posłużyła do stworzenia szkieletu filmu. Z drugiej strony, ktokolwiek oglądał „Ostatnią rodzinę” ten dostrzeże, że twórcy dokumentu i filmu fabularnego sięgali do tego samego źródła – olbrzymiego materiału filmowego i dźwiękowego jaki pozostawili po sobie Beksińscy -a właściwie Zdzisław Beksiński ogarnięty manią nagrywania życia swojej rodziny.
Choć oglądamy te same wydarzenia co w filmie fabularnym to akcenty są rozłożone zupełnie inaczej. O ile „Ostatnia rodzina” była filmem o pewnym wymieraniu rodziny o tyle „Beksińscy. Album wideofoniczny” dużo bardziej koncentruje się na relacjach ojca i syna. Stąd narracja rozpoczyna się jeszcze w Sanoku od nagrania na którym Zdzisław oświadcza, że wraz z żoną spodziewają się syna. I właściwie to ta relacja – cierpiącego na depresję ojca i syna stanowi oś narracji. Oczywiście dokument zawiera nagrania pokazujące nam np. Beksińskiego w pracowni, czy zdjęcia robione żonie, albo matce ale wyraźnie czuć, że reżyser chciał położyć nacisk na tą przedziwną relację jaka łączyła Zdzisława i Tomka Beksińskiego. Dlatego w tej narracji np. Zofia Beksińska jest gdzieś z boku – jako kobieta która właściwie cały ten ciężar rodziny niesie – na początku finansowo (póki Beksiński nie zaczął zarabiać z obrazów to ona utrzymywała dom) potem tak codziennie – gotując, sprzątając, próbując wymusić na synu i mężu by się choć trochę z nią liczyli (przy czym nie ma wątpliwości, że w tej rodzinie jest miłość, ale jest też dużo egoizmu).
Ponownie – trochę jak w przypadku Ostatniej Rodziny – twórca opowiada o Beksińskich, niekoniecznie po to by opowiedzieć tylko o nich. Widać tu ambicję, by z opowieści o jednej – fascynująco dziwnej – rodzinie, stworzyć coś po prostu o relacjach międzyludzkich. To świetnie wypada właśnie w portrecie relacji ojca z synem (czy szerzej rodziców z dziećmi). Beksiński od samego początku jest niezwykle szczery w mówieniu o swoim lęku i trosce o syna. Lęku zarówno takim zupełnie finansowym czy materialnym – jak to dziecko utrzymać, wypuścić w świat, co mu zapewnić, jak i lęku głębszym – żeby sobie kogoś znalazł, żeby chciał żyć, żeby był zadowolony. Beksiński po samobójstwie syna otwarcie mówi o tym jak bardzo życie przepełnione było wciąż tym zmartwieniem i lękiem – patrzeniem na drugą osobę i zadawaniem sobie pytania – czy dziś jest lepszy czy gorszy dzień, czy jest tam szansa na coś lepszego czy nie. Sposób w jaki film pokazuje tą relację – czasem bez słów (np. kamera nacelowana na syna w czasie przygotowań do Wigilii, czujnie badająca twarz – jakby próbująca znaleźć na niej odpowiedź na pytanie o jego stan psychiczny) jest poruszający – bez porównania bardziej niż w jakimkolwiek filmie fabularnym.
Dokument o Beksińskich staje się też swoistym zapisem życia z depresją – wydaje się, że każdy komu wydaje się, że coś o depresji wie, powinien film zobaczyć. Nie ulega wątpliwości, że obaj Beksińscy zmagają się z chorobą. Zwłaszcza Tomek Beksiński mówiąc o tym jak bardzo mu się nie chce żyć, może poruszyć ludzi. Bo oto mamy, człowieka żyjącego, pracującego, funkcjonującego- a jednocześnie tak bardzo nieszczęśliwego. Zresztą ciągłe uwagi Zdzisława Beksińskiego odnośnie tego jak bardzo syn przeżywa najmniejsze niepowodzenie przypomniały zwierzowi, że kiedyś czytał właśnie o tym, że niektórzy ludzie mają takie zaburzenie, że wszystko co złego ich spotyka czują i pamiętają dużo lepiej niż można sobie wyobrazić. Co sprawia, że żyją w takim koszmarnym świecie ciągłego odrzucenia, porażek i bólu. Sam Zdzisław Beksiński choć na nagraniach sprawia wrażenie całkiem zabawnego, miejscami wręcz jowialnego, to jednak też ma w sobie coś takiego, że nie ma wątpliwości, że go też coś dręczy. Może różnica polega na tym, że znalazł dobry sposób by to co go dręczy skanalizować tak by jakoś nadać temu sens.
Oprócz relacji międzyludzkich film jest też ciekawym spotkaniem z pasją Zdzisława Beksińskiego do ciągłego nagrywania swojej rodziny. Reżyser filmu uważa, że dla Beksińskiego patrzenie na ludzi przez pryzmat kamery było jakimś sposobem zbliżenia się do otaczającego go świata. Że tak było mu łatwiej naprawdę zobaczyć ludzi wokół niego. To ciekawa interpretacja choć jednocześnie – wydaje się, że po prostu mamy do czynienia z człowiekiem w którym pragnienie patrzenia, podglądania i dokumentowania wygrywa z powszechnym dość lękiem przed pokazaniem zbyt wiele. Dla Beksińskiego to zapisywanie życia, jest czymś co go zdecydowanie cieszy i fascynuje. Po tym jak trafia do szpitala z radością pokazuje przed kamerą dren, a jednocześnie martwi się, że nikt nie mógł kręcić w czasie operacji. Ta pasja rejestrowania wszystkiego – nawet rodzinnej awantury, jest absolutnie fascynująca. A jednocześnie – wymusza na widzu zadanie sobie pytania. Czy jestem podglądaczem, który ogląda coś co powstało wyłącznie na potrzeby prywatne, czy też wszyscy – od kamerzysty po członków rodziny, zdają sobie sprawę, że biorą udział w swoistym przedstawieniu – projekcie artystycznym „nasze życie”. To pytanie co my tak właściwie tu oglądamy jest jednym z ciekawszych jakie można sobie zadać po obejrzeniu filmu.
Film jest także ciekawy z punktu widzenia tego jak został zrobiony. Reżyser Marcin Borchardt nie tyle film nakręcił co skomponował go z licznych nagrań – nie tylko z prywatnego archiwum Beksińskich ale także z kronik filmowych, czy nagrań robionych na wystawach pracy Beksińskiego. Podtytuł filmu wskazuje, że mamy bardziej do czynienia właśnie z albumem – w którym kolejne filmy/zdjęcia opowiadają jakąś komponowaną przez reżysera historię. Czy można byłoby wybrać inne fragmenty, inaczej je ułożyć? Z pewnością. Zresztą to dobrze odpowiada na pytanie po co film powstał skoro materiały archiwalne rodziny Beksińskich są dość powszechnie dostępne. Tu nie chodzi jednak o to by po prostu zobaczyć Beksińskich tylko o to by coś jeszcze w tej historii zobaczyć. Pod tym względem film sprawdza się bardzo dobrze. Choć jednocześnie – nie ukrywajmy – trzeba będzie już powoli Beksińskim dać na jakiś czas spokój bo grozi nam absolutny przesyt. Już teraz widać, że część osób czuje, że wystarczy już im historii o tej rodzinie.
Nie da się ukryć, że za siłą „Beksińscy. Album videofoniczny” stoi przede wszystkim fakt, że mamy do czynienia z opowieścią absolutnie niesamowitą – gdzie depresja, talent, ekscentryczność, tragedia – wszystko łączy się razem tak, że pewnie nikt by tego nigdy nie napisał. Stąd trudno ten temat zepsuć – po prostu o nim opowiadając. Jednocześnie – jak zwierz wspomniał – nie należy traktować tego filmu jako ostateczną wypowiedź w sprawie Beksińskich i ich losów – bo to wciąż pewna tylko interpretacja. Natomiast bardzo polecam ten film jako dzieło towarzyszące ‘Ostatniej rodzinie”. Po pierwsze dlatego, że np. widzimy ile najlepszych scen z filmu jest właściwie jeden do jednego odtworzeniem tego co zostało zarejestrowane kamerą. Po drugie, ze względu na Tomka Beksińskiego – zwierz jest zdania, że Dawid Ogrodnik stworzył doskonałą rolę, ale jednak – bardzo „własną” – niekoniecznie dokumentalną. Tu na nagraniach mamy zupełnie innego Beksińskiego – bardziej chyba neurotycznego, smutniejszego, cichszego. Warto to zobaczyć, żeby dostrzec jak nawet w tych samych scenach interpretacja aktora wiele zmienia.
W każdym razie – film jest w kinach, co wcale się tak często dokumentom nie zdarza. A ponieważ kino dokumentalne uderza w zupełnie inne struny niż fabularne, to może warto się przejść i przekonać się jak wypada spotkanie z Beksińskim i ich albumem. A także z dość niespotykaną formą, jaką jest adaptacja książki biograficznej. Warto się więc tej produkcji przyjrzeć z więcej niż jednego powodu. Bo nawet jeśli temat was nie zainteresuje to jak film został zrobiony powinno dostarczyć bardzo dobrego materiału do przemyśleń o naturze tego co nagrywamy i co właściwie rejestrujemy kiedy wydaje się, że nagrywamy prawdziwe życie.