Od lat zmagam się z odpowiednim wyjaśnieniem moim znajomym, słuchaczom i czytelnikom różnicy pomiędzy serialami historycznymi a tymi, które z historyczności korzystają jako kostiumu – potrzebnego do stworzenia dramaturgicznego napięcia, ale nie skoncentrowanego na odtwarzaniu przeszłości. Zwykle podawałam liczne przykłady kostiumowych seriali kryminalnych, ale od tego roku mam nowy idealny przykład. Czyli serial Bridgertonowie od Netflixa. Idealny nie tylko do obejrzenia z perspektywy świątecznej kanapy, ale też do ilustrowania tego jak wielowarstwowe jest przedstawianie przeszłości w produkcjach rozrywkowych.
Jeśli chodzi o sam serial to nie będę ukrywać, że pochłonęłam go za jednym zamachem – dokładnie tak jak pochłania się sezon każdego serialu, w którym rządzą mniejsze lub większe skandale. Tu mamy historię rodziny Bridgertonów – gdzie jest ośmioro dzieci, każde trzeba będzie wypuścić w świat by straciło dla kogoś serce, rozum i elementy bielizny. W pierwszym sezonie poznajemy wszystkich, ale sama romansowo-obyczajowa intryga rozgrywa się głównie pomiędzy śliczną Daphne a pięknym księciem Simonem. Oboje mają się ku sobie od pierwszego wspólnego balu (choć nie są tego świadomi), ale nie bylibyśmy w świecie kostiumowej narracji obyczajowej gdyby na drodze do ich miłości nie stanęły skandale, przysięgi, mezalianse i wszystko co może się młodym przydarzyć. Oczywiście to nie jedyny wątek – mamy bowiem i problemy finansowe, i młodą pannę w ciąży, i mezalianse i konkury – ale wyraźnie narracja o tej najstarszej z sióstr Bridgerton spina sezon w całość. Co jest narracyjnie dość atrakcyjne (jeden sezon jeden główny skandal) i przejęte z książek (których nie czytałam bo wyszły w Polsce z koszmarnymi okładkami które mnie odstraszyły). Całość zaś spina postać tajemniczej Lady Whistledown (która w serialu mówi głosem Julie Andrews) która pełni dokładnie taką rolę jak Plotkara w Plotkarze – wie wszystko, o wszystkim donosi i sprawia, że żadna tajemnica nie umknie jej uwadze, co sprawia, że ilość skandali towarzyskich rośnie wykładniczo.
Pod względem fabularnym Bridgertonowie są cudownie odprężającym serialem obyczajowym, gdzie dzielimy nasz czas pomiędzy wzdychaniem na księciem (który jest naprawdę bosko przystojny) a jednym z braci Bridgerton (osobiście uważam, że najpiękniejszy jest Anthony). Ponieważ serial jest pisany na zasadzie – serial kostiumowy „z momentami”, to momentów jest ci panie mnogo, a że wyraźnie jest nastawiony na widownię kobiecą (lub tych urodę męską podziwiających) to rozbiera swoich bohaterów równie ochoczo co bohaterki. Jednocześnie – mamy tu na tyle dużo postaci, że każdy może sobie znaleźć kogoś kogo lubi nieco bardziej niż innych. Ja osobiście jestem wielką fanką Eloise Bridgerton – dziewczyny wygadanej, która chce od życia czegoś więcej niż kolejnego balu i dobrego zamążpójścia. Postać mi się podoba, bo jest niezależna, ale jednocześnie – ma dobre kontakty z rodziną i z siostrami, oraz koleżankami, które mają inne ambicje. Miłe jest pokazanie niezależnej dziewczyny, która też się uczy nie patrzeć z góry na osoby, które wybierają w życiu inaczej. Plus Eloise jest po prostu przesympatyczna i doskonale zagrana przez Claudie Jessie.
Jednak poza fabułą – która jest cudownie odprężająca i przetykana licznymi momentami – mamy też reprezentację przeszłości. I to moi drodzy jest prawdziwy bankiet, szwedzki stół i danie podane prosto do stolika w jednym. Dla osoby takiej jak ja – zainteresowanej nie tyle przeszłością, ale obrazem przeszłości w kulturze masowej to jak prezent pod choinkę. Zacznijmy od tego, że taka reprezentacja przeszłości jaką mamy w serialu nie jest wynikiem pomyłki, ale artystycznego wyboru. Co więcej śmiem twierdzić, że udało się w serialu najlepiej oddać estetykę i poetykę współczesnego historycznego romansu – zbliżonego do Harlequina. Twórcy doskonale rozumieją, że przeszłość służy tu jako obowiązkowa rama pozwalająca rozegrać wątki na które z wielu powodów nie pozwala współczesność. Książęta, bale, sezony, arystokracja, skandale, mezaliansy – to wszystko pozwala na stworzenie narracji, która zawiera wszystkie „atrakcyjne” dla widza przeszkody. Bo tym jest przecież odwoływanie się w obyczajowych produkcjach do przeszłości – przywoływaniem starego porządku społecznego, głównie po to by bohaterowie – mimo wzajemnego uczucia, czy tylko pociągu nie mogli być ze sobą. Co ciekawe, narracje takie mają skłonność do przedstawiania obyczajowości z przeszłości w sposób absolutny – tak by każde drobne naruszenie zasad wiązało się z kompletną ruiną. W istocie niemal żadne społeczeństwo nie działało tak surowo, ale przecież nie chodzi o odtwarzanie przeszłości a wyobrażenia o niej. Wizja, że dziewczyna nie może nawet na chwilę zostać sama z mężczyzną jest pociągającą, bo tworzy bariery których dziś już nie ma.
Oczywiście taka wizja przeszłości bierze się też z pewnej wizji teraźniejszości. Najważniejszą z nich jest przekonanie, że podziały klasowe i mezalianse nie istnieją obecnie i każdy może robić wszystko co chce nie patrząc na rodzinę czy społeczeństwo. Nie jest to rzecz jasna prawda, i podziały klasowe, choć nie sankcjonowane na całym świecie tytułami szlacheckimi, wciąż istnieją i choć nikt oficjalnie nie mówi o mezaliansach przekraczanie granic swojej klasy społecznej – zwłaszcza w związku, nadal nie jest aż takie proste. Warto tu nadmienić, że wiele takich wyobrażeń wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych, gdzie arystokracja – zwłaszcza europejska nie kojarzy się jako element własnej historii (czy nawet rzeczywistości) ale jako coś dalekiego, egzotycznego czy baśniowego. Nie bez powodu amerykanie miewają dużo większego świra na punkcie angielskiej rodziny królewskiej niż Europejczycy.
Zresztą fakt, że jesteśmy w świecie wyobrażeń podkreśla w serialu wzmianka, że mamy do czynienia tak naprawdę z alternatywną linią czasową – gdzie mamy króla, ale bardzo niekonkretnego i królową – która zdecydowanie nie ma swojej istniejącej odpowiedniczki na kartach historii. Co prawda zgadzają się imiona władców ale nie należy się dopatrywać w zachowaniach bohaterów odwzorowania właściwych historycznych sytuacji. Królowa jest postacią napisaną, król – łaskawie chory, jest idealnym rozwiązaniem. Traktowanie ich jako postaci historycznych byłoby błędem bo są prowadzeni jak postacie dramaturgiczne. Nie traktowałabym tego jako jakiekolwiek próby odwzorowania historii Jerzego i Charlotty. Twórcy bardzo wyraźnie przenoszą nas do „jakieś romantycznej wizji przeszłości” a nie do realnej przeszłości, bo tego nam potrzeba, żeby utrzymać wizję teraźniejszości, gdzie „takie rzeczy nie mogą się już zdarzyć”. Co zresztą jest ciekawe – ta istniejąca w nas potrzeba by wciąż i wciąż oglądać historię arystokraty, który zakochuje się w dziewczynie z niższego stanu i nie mogą być razem. To jest tak mocno wpisane w nasze kulturowe DNA, że złapiemy się każdego fortelu by opowiedzieć sobie tą historię jeszcze raz.
To podkreślanie, że mamy do czynienia ze swoistym miksem wyobrażeń o przeszłości bardzo wyraźnie widać w ubraniach bohaterów i muzyce. Stroje bohaterek nawiązują do czasów regencji, ale jednocześnie pod względem kolorystycznym, a niekiedy po względem krojów pochodzą z zupełnie innych epok. Także fryzury i makijaż przypominają swoisty miks wyobrażeń „jak to drzewiej bywało” i „jak dzisiaj ładnie wygląda”. Pod tym względem serial jest nieco lepszy niż puszczana kiedyś przez CW „Nastoletnia Maria Stewart” – tam też pod względem mody była dość luźna „inspiracja epoką” (nawet luźniejsza niż w serialu Netflixa) ale ponieważ mieliśmy do czynienia z postaciami historycznymi to bardzo to bolało. Tu ponieważ takich postaci nie ma – nie ma problemu z alternatywną wizją nie tylko historii ale też mody. A moda jest tu „taka by wyglądała na historyczną” – twórcy wybierają to co im pasuje tak żeby wyglądało ładnie i kolorowo i „z epoki”. Oczywiście doprecyzowanie epoki – zwłaszcza w przypadku kobiet byłoby trudne, ale plus minus zakładamy, że chodzi „coś jak czasy Jane Austen”. Te bowiem są najbardziej romantyczną i najchętniej odtwarzaną wizją przeszłości, gdy chodzi o narracje czysto obyczajowe. Przy czym serial radośnie dodaje te elementy, które się kojarzą – jak np. co pewien czas rzuci peruką. Dlatego też np. nie ma problemu wynikającego z faktu, że muzyka nie odpowiada muzyce z epoki podobnie jak tańce są trochę pomieszaniem z poplątaniem. Nie ma jednak co wznosić ręki ku górze wzywając wszelkich bogów, bo produkcja dokładnie realizuje to co planuje – wyobrażenie o jakiejś bliżej nieokreślonej historycznej przestrzeni.
Oczywiście tu pojawia się ten motyw, który u części osób wywołał największe emocje – czyli fakt, że nie mamy do czynienia wyłącznie z białą obsadą. Serial króciutko informuje nas, że mieliśmy do czynienia z jakąś rewolucją, która pozwoliła na taki rozwój wypadków, ale w istocie można to wyjaśnienie spokojnie przegapić i puścić mimo uszu. Nie ma tu bowiem tak naprawdę żadnego problemu. I to nie tylko dlatego, że współczesna narracja filmowa nie ma obowiązku trzymać się realiów, bo każda narracja jest wyborem artystycznym a co za tym idzie – nie dokumentem. Chodzi raczej o to, że znajdujemy się w świecie fantazji. Serialowi jest bliżej do aktorskiej ekranizacji „Kopciuszka” niż do historycznego dokumentu. Pod tym względem obsadzać można aktorów niezależnie od koloru skóry – bo całość nie ma żadnych obowiązków względem historii świata i Europy (choć warto napomknąć, że na całym świecie zdarzały się w wielu krajach nie białe osoby, które miały całkiem wysoką pozycję społeczną – historia świata jest nieco bardziej skomplikowana niż chcieliby komentatorzy na forach Filmwebu). Jednocześnie – co mnie zdziwiło – spotkałam się z komentarzem, że skoro czarnoskóry bohater może być księciem to w tak przedstawionym świecie wszystko jest możliwe. Tylko, że to nie jest prawda – ów świat działa wciąż zgodnie z zasadami historycznego melodramatu – najważniejszą nieprzekraczalną barierą jest wciąż bariera pochodzenia, największym występkiem seks pozamałżeński (kobiet, nie mężczyzn), największym przekleństwem – dziecko lub jego brak. To klasyczne elementy melodramatu które nie zmieniają się – ponieważ klasyczny melodramat jest oparty o klasę nie o rasę.
Osobiście jestem zachwycona konwencją serialu, bo zdejmuje on z nas wszystkich ciężar godzenia w sobie pragnienia by produkcja zgrywała się z faktami i tego by szła w stronę klasycznego melodramatu. Przenosząc nas do świata, gdzie nic się nie zgadza tak naprawdę – daje się nam świat dużo bardziej spójny wewnętrznie niż gdyby twórcy próbowali rzeczywiście oddać na ekranie realia jakiejś epoki. Pod tym względem serial idzie w zupełnie innym kierunku niż znaczna część współczesnych seriali historycznych – chwalących się doskonałym oddaniem realiów. Zamiast gonić niedoścignionego (i często zupełnie nie potrzebnego) króliczka historycznej poprawności i wiarygodności, serial tworzy własną rzeczywistość, i konsekwentnie rozwija w niej swoją historię. Tym samym widz nie tylko ma świadomość, że ogląda fantazję, ale też można z zaciekawieniem obserwować – jakie elementy z przeszłości wybrano do konstrukcji świata przedstawionego. Pod tym względem serial nie jest „aż tak zły że aż dobry”. Jest konsekwentny co z punktu widzenia oceny budowania świata przedstawionego jest kluczowe. Świat odbiegający od realiów w sposób spójny i konsekwentny jest dobrze zarysowany. Jeśli zaś chwali się realiami ale odstępuje od nich tam gdzie nie jest to wygodne – wtedy budzi kontrowersje.
Co ciekawe Shonda Rhimes (z której firmy produkcyjnej dostaliśmy ten serial) już kilka razy próbowała w firmowanych przez siebie produkcjach podobnego zabiegu niedookreślenia. Najpierw w „Off the Map” które działo się „gdzieś w Ameryce Południowej” (rozgrywając wyobrażenie biednego kraju latynoskiego, ale nie podając dokładnie o jaki kraj chodzi) i drugi raz przy „Still Star-Crossed” – serialu, który nawiązywał do Romea i Julii. W obu przypadkach eksperymenty skończyły się szybko. Moim zdaniem tym razem tak nie będzie, bo serial zrobiony dla Netflixa mniej się kryguje w swoim pokazywaniu widzowi, że ma gdzieś „prawdziwą historię” i chodzi mu głównie o zaspokojenie potrzeb widzów.
Na koniec uwaga, która może niektórych widzów rozjuszyć. Prawda jest taka, że pod wieloma względami „Bridgertonowie” nie są aż tak dalecy od np. „The Crown” jak chcielibyśmy myśleć. Pod pewnymi względami są nawet uczciwsi. „The Crown” też pokazuje przecież jakąś wymyśloną w dużym stopniu wizję przeszłości, dopisuje sobie rozmowy a niekiedy nawet wydarzenia, które niekoniecznie miały miejsce. Tworzy jakąś wizję tego co było – taką która pasuje widzom, ale przede wszystkim – twórcy opowieści, który na pierwszym planie ma wymogi dramaturgiczne. On musi opowiedzieć coś co będzie ciekawe dramaturgicznie – więc tak interpretuje wydarzenia by pasowały do wymogów konwencji. Cały kostium historycznego realizmu – w „The Crown” realizowany z największym pietyzmem nie zmienia faktu, że mamy do czynienia w dużym stopniu z fantazją. To celowa kreacja. Pod tym względem „Bridgertonowie” w których nie zgadza się nic są dużo uczciwsi w pokazywaniu nam, dlaczego sięgamy do przeszłości i czego od niej chcemy. Choć oba seriale różnią się jak ogień i woda w swojej stylistyce ostatecznie oba dostarczają widzom tego samego – rozrywki i wzruszenia w otoczce klasy wyższej.
To jest oczywiście głębszy problem analizy dzieł odwołujących się do realiów historycznych. Warto jednak zawsze mieć w głowie, że historia na ekranie najwięcej mówi nie o przeszłości, ale o nas samych. O tym co chcemy pamiętać, jak chcemy sobie przeszłość wyobrażać i jak chcemy postrzegać nas samych na tle tego co było. To wielki paradoks każdej historycznej narracji i jedna z najciekawszych rzeczy w każdym – nawet głupiutkim serialu kostiumowym. Więc kiedy patrzysz na tego pięknego księcia sunącego z ukochaną po parkiecie to na pytanie co robisz możesz odpowiedzieć „Sprawdzam jak współczesne postrzeganie podziałów klasowych odbija się w pop kulturowym postrzeganiu mezaliansu”. I nikt ci nie powie, że zmarnowałaś cały pierwszy dzień świąt oglądając durne romansidło. Ot co.
Ps: Zapewniam was, że jeszcze kilka lat temu pewnie by mnie ten serial denerwował, ale właśnie to jest cudowny wpływ konsumowania kultury popularnej na jej postrzeganie – po pewnym czasie dostrzega się, że tak naprawdę zupełnie inne elementy są ważne niż się początkowo wydaje.
Ps: Książę najpiękniejszy.