Kiedy poszłam, że być może jestem odrobinę bardziej dorosła niż mi się wydaje? Nie wtedy kiedy brałam ślub, ani nie w momencie kiedy zaczęłam podnajmować moje mieszkanie. Moment w którym poczułam, że być może jestem w wieku, w którym coś człowiekowi zaczyna umykać był dokładnie wtedy kiedy weszłam do Empiku i zastałam tam na półce dwie książki o zespole BTS. Nie miałam pojęcia co to jest zespół BTS i dlaczego jego członkowie – kilku ładnie wyglądających młodzieńców z Korei. Więcej, nie wiedziałam, dlaczego mieliby być tak ciekawi, że poczytałaby o nich nastolatka czy nastolatek z Polski. Nic ci nie przypomni ile masz lat jak świadomość, że ucieka ci najnowsze popkulturowe szaleństwo. Na całe szczęście – o jego źródłach można poczytać w dobrych książkach przygotowanych niemal specjalnie dla ludzi, którzy nie rozumieją jakim cudem koreańska kultura stała się w ostatnich latach taka popularna. Książka Euny Hong „Cool po koreańsku. Narodziny fenomenu” to pozycja dla wszystkich którzy chcą zrozumieć co tak naprawdę się wokół nas dzieje.
Euny Hong ma doskonały punkt wyjścia do próby wyjaśnienia nam, zachodnim czytelnikom, skąd wziął się pomysł by dokonać podboju świata za pośrednictwem kultury popularnej. Autorka wychowana w Stanach Zjednoczonych, w dwunastym roku życia przeprowadziła się wraz z rodzicami do Korei, po tym jak tamtejszy rząd ściągnął do ojczyzny jej ojca, proponując mu dobrze płatną i prestiżową pracę. Dostajemy więc opowieść, która z jednej strony pochodzi od osoby, która chodziła do koreańskiej szkoły, i obserwowała koreański cud gospodarczy z pierwszej ręki, z drugiej – Hong ma potrzeby dystans by na zachowania, wierzenia i sposób myślenia Koreańczyków spojrzeć z boku – jak osoba, która nie jest tak wrośnięta w kulturę by wszystko wokół siebie uważać za oczywiste. Moim zdaniem jest to najlepsza perspektywa bo nie jest tylko patrzeniem przez szybkę na coś odległego i nieznanego.
Hong słusznie zakłada, że aby zrozumieć hallyu czyli „Koreańską falę” (zbiorcze określenie fali popularności koreańskiej kultury popularnej) musimy zrozumieć mentalność tego narodu, historię kraju (a właściwie jego bardzo specyficzne geopolityczne położenie), i jego skomplikowane relacje z innymi państwami dalekiego wschodu. Autorka słusznie zakłada, że jeśli nie zrozumiemy Korei i chociażby, niechęci Koreańczyków do Japończyków, to niewiele nam przyjdzie nawet z najlepiej uporządkowanych informacji o kulturowym „cudzie” jaki możemy obserwować też w Polsce. Przy czym jest to narracja na tyle wielowątkowa byśmy zrozumieli, że mamy do czynienia ze zjawiskiem które ma więcej niż jedno źródło, ale też na tyle dowcipna byśmy pewne elementy mentalności koreańskiej poznali poprzez narrację o znaczeniu kimchi w koreańskiej kuchni. Jednocześnie te uwagi przeplatane są też wspomnieniami autorki – która zwłaszcza ciekawie opisuje problem z koreańską koncentracją na wynikach w nauce – który przez lata przejawiał się też przyzwoleniem na stosowanie kar cielesnych.
Kiedy już nieco rozeznajemy się w tym jak wygląda sposób myślenia Koreańczyków o świecie, dostajemy zapis bardzo przemyślanego działania, które zaowocowało sukcesem koreańskiej kultury. Dla wielu osób jest szokiem informacja, że olbrzymie znaczenie miała tu świadoma decyzja władz państwowych, które zdecydowały się wspierać kulturę popularną jako produkt eksportowy. To co dziś obserwujemy na świecie nie jest tylko wynikiem przypadku – więcej, nacisk na kulturę jako na produkt kojarzony z Koreą pojawił się po kryzysie gospodarczym lat 90 kiedy okazało się, że pomysł na to by cała gospodarka była uzależniona od mega koncernów nie jest najlepszy (bo kiedy koncern jest w tarapatach zaczyna się efekt domina)
Czytając od kilkunastoletnich kontraktach które podpisują młode, przyszłe gwiazdy pop można się przerazić. Podobnie jak wizją, że młodzi ludzie zanim w ogóle pojawią się na scenie ze swoją perfekcyjnie wykonywaną choreografią przez lata ćwiczą by zasłużyć na prawo przynależności do zespołu. Jednocześnie czytając o tym zaplanowanym „wychowywaniu” gwiazd pomyślałam, że wcale nie tak daleko jest temu systemowi do tego co przez lata robił Disney, który też był taką szkołą dla młodocianych gwiazd – i też wiązał dzieciaki na długie lata. W ogóle jak spojrzymy na gwiazdy boys bandów lat 90 to dostrzeżemy trochę podobieństw pomiędzy tym co działo się wtedy a tym co przychodzi z Korei. Różnica jest może nie tyle w samym pomyśle, co w tym jak bardzo Korea dopracowała go perfekcji ten system. Oczywiście – nie można się tu tylko zachwycać, trzeba zdawać sobie sprawę, że taki system wychowywania gwiazd ma całe mnóstwo minusów i już coraz częściej się o nich mówi i pisze.
Ciekawym zjawiskiem jest też popularność koreańskich dram (czyli k-dram) które podbiły serca widzów na całym świecie – w tym w Afryce czy krajach arabskich. Skąd taka ich popularność? Ponownie mamy tu elementy przemyślanej polityki kulturalnej, ale chyba to nie wszystko. Ja osobiście stawiałabym, na to, że ich popularność na świecie łączy się z specyficznym konserwatyzmem tych opowieści. Jasne pragnienie miłości jest tam na pierwszym planie i nawet romantyczne rozgrywki są kluczowe, ale bohaterowie całują się z zamkniętymi ustami, robią to rzadko, a sceny łóżkowe to w ogóle nie wchodzą w grę (choć zakładam że mogą być jakieś bardziej progresywne tytuły, nie będę udawać że znam i widziałam wszystko). Takie treści połączone z klasycznymi elementami rodem z telenoweli plus rosnącą wartością produkcyjną sprawiają, ze właściwie nie ma miejsca na świecie którego taka opowieść nie mogłaby podbić. Ostatecznie miękkie serce i słabość do dramy przyciąga przed ekrany gospodynie domowe na całym świecie (bo też kobiety pracujące w domu najczęściej takie programy oglądają – tak przynajmniej wskazuje książka).
Hong napisała swoją książkę w 2014 roku, starając się wyjaśnić światu co właściwie się stało, że wszyscy nucili „Gangnam Style”. Dlatego też nieco więcej miejsca poświęca muzyce (ale też samemu wykonawcy PSY który do typowych koreańskich piosenkarzy nie należy) niż innym dziedzinom kultury. Nie znaczy, że o nich zapomina, i dostaniemy też uwagi dotyczące np. tego jak Korea inwestowała w e-sporty, które w tym kraju stały się absolutnie równorzędne, jeśli nie ważniejsze od sportów tradycyjnych. Niestety trochę tu widać zmiany czasowe, bo w e-sporcie zmienia się naprawdę wiele i dynamicznie – także za sprawą wpływu Korei. Coraz więcej krajów orientuje się, że osoby uprawiające s-sport to nie są tylko pryszczaci chłopcy siedzący w piwnicy, którym trzeba zabrać komputer i wypuścić na boisko żeby pokopali piłkę. Ogólnie o tym jak Korea podchodzi do e-sportu pewnie można byłoby napisać kolejną książkę.
Przyznam szczerze, że byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona tym jak autorka nie próbuje zacząć swojej opowieści od tego jak kolejne zespoły stały się popularne, ale właśnie dać nam tyle wiedzy o Korei żeby pewien sposób myślenia – jak np. ministerstwo kultury, które zajmuje się głównie promowaniem i rozwojem kultury popularnej, wydało się nam instytucją absolutnie logiczną. Zresztą jak autorka słusznie zauważa – dziś Korea sprzedaje światu nie tylko muzykę ale cały styl życia. Zwróćcie uwagę – idziemy do drogerii a tam półka z koreańskim makijażem, zaglądamy na Netflixa a tam wśród nowości k-dramy, patrzymy na modę a tam wśród młodzieży królują kroje z koreańskich sklepów z odzieżą. Nawet wśród znajomych coraz więcej osób chce się uczyć koreańskiego. Sama widziałam ten wpływ kiedy mijałam kilka miesięcy temu długą kolejkę młodych ludzi czekających na występ koreańskiego zespołu The Rose. Dzieciaki można było rozpoznać z daleka jako fanów koreańskich brzmień – po fryzurach, butach, kolorze włosów, torebkach. Niby to nic nowego – ale wydaje się, że już dawno żaden kraj nie rzucił tak wyraźnego wyzwania dominacji amerykańskiej popkulturze. Co więcej dzięki internetowi to zainteresowanie jest zupełnie inne niż popularność japońskiej popkultury dwie, trzy dekady temu (wtedy można było tylko pomarzyć o tak szerokim dostępie do wszystkiego co japońskie).
Wracając do książki – polecam ją wszystkim tym, którzy ja jak zupełnie nie zauważali kiedy wszystko co pochodzi z Korei stało się cool, ale też tym, którzy zanurzyli się w ten świat nie zadając sobie pytanie o źródła tego zjawiska. Zwłaszcza, że książkę czyta się naprawdę przyjemnie i nie brakuje w niej sporej dawki poczucia humoru (na polski przetłumaczyła ją Jowita Maksymowicz-Hamann i moim zdaniem wyszło jej bardzo dobrze). To po prostu ciekawa lektura, którą moim zdaniem można też podrzucić jakiejś nastoletniej kuzynce zafascynowanej BTS – połowę może wiedzieć, ale opis życia w Korei w latach osiemdziesiątych może być zaskoczeniem. Na koniec muszę stwierdzić, że kiedy autorka opisuje skomplikowaną historię Korei jako kraju, który cały czas ma poczucie krzywdy ze względu na swoje dzieje i skomplikowane sąsiedztwo to miałam wrażenie, że Polak z Koreańczykiem mógłby się dość dobrze dogadać. A kto wie, może nawet i pośpiewać.
Ps: Książkę w Polsce wydała Grupa Wydawnicza Relacja. Post powstał w ramach patronatu medialnego nad książką.