„Córka boga”, najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej zadebiutował niedawno na Netflix. Choć produkcję opisuje się jako horror, to produkcja raczej nie straszy, chyba, że realiami życia w zamkniętym i odciętym od cywilizacji kulcie, który korzystając z chrześcijańskiej symboliki umacnia patriarchalną strukturę relacji kobiet i mężczyzn. Straszyć mają nas mechanizmy ludzkich zachowań i ślepe podążanie za przywódcami sekty. Jednak lęku tu niewiele, podobnie jak błyskotliwych spostrzeżeń. Film jest konsekwentny w swojej symbolice, ale można odnieść wrażenie, że pod tym symbolem nie kryje się żadna refleksja, której byśmy już nie usłyszeli.
Główną bohaterką jest Selah młoda dziewczyna, żyjąca i wychowana w kulcie, na którego czele stoi tajemniczy Pasterz – mężczyzna wizualnie przypominający Jezusa, który prowadzi swoje „owieczki”. Jego stadko to kobiety podzielone na dwie grupy. Żony i córki. Różni je status i kolorystyka szat – córki chodzą w niebieskich sukienkach, żony w czerwonych (co wizualnie od razu przywodzi na myśl „Opowieść podręcznej”). Moment, w którym dziewczyna dostaje pierwszej miesiączki jest momentem, w którym przechodzi z grupy córek do grupy żon. Selah jest na granicy tego wieku – w chwili, w której jej życie ma się zmienić. Jednocześnie – sama zaczyna powoli dostrzegać, że nauczania Pasterza nie pasują do tego co widzi wokół siebie. Prześladują ją symboliczne wizje, w których rytuały, w których bierze udział, przeplatają się z symbolami, prowadzącymi ją do lepszego zrozumienia otaczającego ją świata.
Kiedy grupa musi opuścić miejsce, w którym dotychczas mieszkała, szukając nowego miejsca dla swoje społeczności, sama Selah rusza na podróż wewnętrzną która pozwala jej zrozumieć mechanizmy grupy w której żyje. Nie jest dla nikogo zaskoczeniem, że rzeczy, których się dowiaduje sprawiają, że coraz bardziej widzi, że zarówno ona jak i pozostałe kobiety zasługują na coś więcej niż oferuje im Pasterz. Jednocześnie w dziewczynie budzi się wspomnienie czy tęsknota za zupełnie innym życiem, tym które toczy się gdzieś obok – w swoich na wpół sennych wizjach dziewczyna widzi alternatywą siebie – zakorzenioną we współczesnej cywilizacji, z matką, której nie zdążyła poznać. Wizje prześladują zresztą dziewczynę od samego początku, każąc nam podejrzewać, że jeśli ktokolwiek ma tu zadatki na proroka czy pasterza to właśnie ona.
Film Szumowskiej jest wizualnie piękny i przepełniony symboliką. Niestety to co stanowi najsilniejszy element filmu jest też jego największą wadą. Produkcja tak bardzo idzie w kierunku symbolicznej przypowieści, oderwanej od życia i realnych ludzkich zachowań, że ostatecznie – zamiast dodawać nowe treści i konteksty sama się ich pozbawia. Nie można odmówić autorce, że umie żaglować symboliką chrześcijańską, że dostrzega jak łatwo ją wykorzystać do kontroli, jak wiele tego co wydaje się religijne jest w istocie pogańskie i pierwotne. Ale jednocześnie – ta historia o emancypacji i zrywaniu z podziałem ról, gdzie może być tylko jeden mężczyzna i przywódca – staje się ostatecznie nie tyle prosta co pretensjonalna. Zwłaszcza, że nie wymaga się tu od widza zbyt wiele. Symbolika stada, owiec, krwi, dojrzewania, czystości i oczyszczenia – wszędzie sięga się tu po rzeczy oczywiste, łatwe do odczytania wielokrotnie wykorzystywane. Intencja przypowieści jest jak najbardziej słuszna, ale cóż z tego, skoro wykorzystane środki raczej na kwestię zobojętniają niż wzmagają przekaz.
Intersujące wydaje się zestawienie „Córki Boga” (w oryginale „The Other Lamb”) z australijskim serialem „Owieczki Boże” („Lambs of God”). W obu przypadkach mamy narrację o wyjętej z codzienności i współczesności wspólnocie religijnej, która coraz bardziej oddala się od religii na rzecz specyficznie rozumianego pogaństwa. W obu kluczową rolę odgrywają kobiety i w obu mamy sporo symboliki krwi a także kwestię dorastania do pewnych ról i zrywania z tym co się dotychczas znało. Obie też przedstawiają życie w oderwaniu od współczesnej cywilizacji w sposób przeestetyzowany. Różnica polega na tym że w „Owieczkach Bożych” kult tworzą kobiety i to pojawienie się mężczyzny burzy ustalony porządek. Jest to zdecydowanie ciekawsze podejście do kwestii ról płciowych, wiary i wpisanej w to wszystko seksualności. Wydaje się zresztą, że współczesna widownia oglądająca filmy dotyczące tego jak wiara traktuje kobiety oczekuje narracji bliższych codzienności. Symbolika jest dobra, i można ją docenić, ale jednocześnie – kiedy czuje się zaciskającą wokół szyi pętle to już nie pora na przypowieści. Ewentualnie mamy tu do czynienia z efektem „Opowieści podręcznej” które zdominowało myślenie o tym jak się o tych kwestiach powinno opowiadać.
Produkcja Szumowskiej na pewno wiele straciła na tym, że w wielu miejscach była reklamowana jako horror. Tymczasem autorka zdecydowanie nie ma zamiaru sięgać po elementy horroru. Film jest miejscami mroczny czy niepokojący, ale na pewno daleko mu do horroru, nawet rozumianego w sposób bardzo szeroki. Mam wrażenie, że próbowano tu przyciągnąć do produkcji, osoby, które normalnie nie sięgnęłyby po symboliczną opowieść o kobiecej emancypacji. Jednocześnie odniosłam wrażenie, że film jest po prostu nadmiernie rozwlekły. Choć trwa tylko półtorej godziny to jednak wędrówka bohaterek przez pustkowia, wypełniona jest często scenami bez większego znaczenia lub powtarzającymi symbole, które już wcześniej poznaliśmy. Można odnieść wrażenie, że autorka miała materiał na niezły krótki metraż (tak godzinny), którego moc rozmyła się w długiej pełnometrażowej formie. To, że całość jest przepiękna (za sprawą doskonałych zdjęć Michała Englerta), symboliczna, ale ostatecznie – bardziej nuży niż oferuje zupełnie nową refleksję.
Nie ukrywam, że nie jestem wielką fanką kina Małgorzaty Szumowskiej (zwłaszcza jej „Twarz” nie przypadła mi do gustu – było w niej zdecydowanie za dużo uproszczeń), ale jednocześnie – cieszę się na każdy jej film. Niezależnie od tego co myślę o konkretnych produkcjach, zawsze cieszy mnie polska reżyserka, która znajduje uznanie za granicą a jednocześnie próbuje nowych gatunków i nie daje się jednoznacznie przyszpilić, ani tematyce, ani stylistyce. Pod tym względem „Córka Boga” to film, którego jednak nie należy spisywać zupełnie na straty. Bo ta produkcja pokazuje, że Szumowska potrafi nakręcić bardzo piękny film. Estetycznie wysmakowany, i wizualnie dopracowany. Szkoda jednak, że to jest w sumie jedyne co można o nim powiedzieć.