Od kilku tygodni pojawia się coraz więcej informacji odnośnie Disney +, nowej platformy Disneya na której będzie można zobaczyć tuziny nowych seriali i programów. Jednak od wczoraj wiadomo coś więcej niż tylko tytuły produkcji. Okazuje się, że inaczej niż Netflix Disney chce wprowadzać zupełnie inny, bardziej tradycyjny sposób prezentacji odcinków. Wprowadzając jeden odcinek na tydzień. I kto wie czy może właśnie nie rozbije tym banku.
Wiem, że kilka lat temu możliwość obejrzenia za jednym zamachem całego sezonu serialu wydawało się marzeniem. I do pewnego stopnia jest to marzenie. Zwłaszcza jeśli masz wolny weekend, nic ważnego do zrobienia i sezon ukochanego serialu czekający na obejrzenie. Do tego seriale stają się bardziej spójne – kiedy ogląda się ostatnie sezony Stranger Things jest w nich więcej długiego filmu, niż po prostu serialu. Twórcy przecież wiedzą że będziemy to oglądać za jednym posiedzeniem. Jeśli nasi znajomi też mają czas na obejrzenie serialu to możemy dość szybko wszyscy porozmawiać o cały serialu natychmiast. Dla krytyków to też bardzo fajna opcja – nie musimy czekać kilku tygodni by zweryfikować nasze opinie o serialu – wystarczy jeśli zarwiemy noc. Poza tym możemy czuć się panami naszego życia i oglądania. Na przykład ja już drugi dzień powstrzymuję się przed obejrzeniem wszystkich odcinków Dark Crystal od Netflixa na raz.
Ale jednocześnie nie jest to idealny sposób dystrybucji odcinków jak mogłoby się wydawać. Sama nie tak dawno zarządziłam na mojej grupie, że nowe seriale od Netflixa czy Amazona omawiamy dopiero trzy dni po premierze. Zrobiłam to kiedy uświadomiłam sobie, że jeśli miało się zajęty piątkowy wieczór, kiedy wychodzą nowe seriale Netflixa, to może się okazać, że nawet nie jesteś w stanie wziąć udziału w dyskusji na grupie bo wszyscy widzieli serial dwa dni przed tobą. Poza tym tworzyło to dość toksyczną atmosferę gdzie nie chodziło o to by obejrzeć serial ale o to by się na niego rzucić jak najszybciej. Ostatecznie wydaje mi się, że dla wielu widzów – zwłaszcza tych trzymających rękę na pulsie – jest to dość frustrujące. Zamiast poczucia, że panują nad swoim oglądaniem serialu czują że muszą wziąć udział w wyścigu.
Jednocześnie wypuszczenie wszystkich odcinków na raz skraca życie serialu. Pamiętacie trzeci sezon Stranger Things? Pojawił się na Netflixie 4 lipca. Pamiętacie wszystkie rozmowy, emocje i fragment z Niekończącą się Opowieścią? Zamieszanie wokół serialu trwało tydzień, góra dwa. Dziś ponad miesiąc później niemal nie pamiętamy tego sezonu. Jeśli ktoś dziś usiądzie do jego oglądania to nie załapie się na te wszystkie rozmowy i cały „hype” zbudowany wokół serialu. Dziś jesteśmy kilka premier do przodu. Jeśli zdamy sobie sprawę, że od 4 lipca do końca sierpnia minęło właśnie te osiem tygodni – trzeci sezon ma osiem odcinków – to nagle staje się jasne – że emocje wokół serialu mogły trwać całe osiem tygodni. Mogliśmy spędzić całe lato emocjonując się przygodami bohaterów. Zamiast tego miliony osób obejrzały wszystko na raz w ciągu pierwszego dnia po pojawieniu się serialu. Przez chwilę szum wokół produkcji był olbrzymi. Ale była to sekunda. Ten model nie szkodzi dużym serialom, ale te mniejsze – trochę nie mają szansy skorzystać z tego jak powoli rośnie im baza widzów.
Wszystkie odcinki na raz oznaczają też problem z utrzymaniem tego fenomenu jaki towarzyszył Grze o Tron a nawet nieco później Czarnobylowi. Rozmowy o kolejnych odcinkach – nie tylko w Internecie ale też w pracy czy wśród znajomych, tworzyły poczucie wspólnoty. Gra o Tron w swoich ostatnich trzech sezonach nie była tak ważnym ani tak dobrym serialem, ale była TYM serialem, który tworzył poczucie, że oglądają go wszyscy. Tym samym funkcjonował jako kulturowy fenomen, przez tygodnie można było odnieść wrażenie, że świat mówi tylko o tym. Choć seriale Netflixa cieszą się dużą popularnością to jednak nie osiągnęły takiego zasięgu i takiego oddziaływania jak Gra o Tron. Między innymi dlatego, że seriale Netflixa zbyt szybko przychodzą i odchodzą. Nawet jeśli są lepsze niż Gra o Tron. Oczywiście nie mówię, że taką diagnozę postawi każdy widz, ale nie ukrywajmy, że jednak od serialu Netflixa ludzie mówią krócej niż przez kilka tygodni. Tymczasem możemy zakładać że Disney + wypuszczając serial ze świata Gwiezdnych Wojen chce mieć pewność że przez kilka tygodni Stany Zjednoczone nie będą mówiły o niczym innym.
Oczywiście trudno powiedzieć – czy Disney zdecydował się na ten model dlatego, że wierzy, że będzie to lepsze dla serialu w budowaniu poczucia, że przeżywamy coś wszyscy razem w tym samym czasie czy dlatego, że ludzie podejmujący decyzje w Disneyu nadal nie rozumieją do końca zmian w dystrybucji jaki przyniósł Netflix (to nie jest przecież ich jedyne źródło dochodu). Trzeba jednak powiedzieć, że ten schemat wydaje się rozsądny – zwłaszcza jako kontrapunkt dla Netflixa, który ma swoje produkcje wypuszczane na raz (oraz kilka które przez umowy pojawiają się w trybie jeden odcinek na tydzień- np. Good Place się tak pojawia). Być może Disney zdaje sobie sprawę, że wśród jego widzów będzie sporo dzieciaków i młodzieży którym dojście do rozrywki regulują rodzice – tu łatwiej wybłagać oglądanie jednego odcinka na tydzień. A może uważają że konieczność powracania do platformy sprawi, że ludzie się do niej przyzwyczają i np. nie wykupią jej próbnie na tydzień czy miesiąc by obejrzeć wszystko co ciekawego znajdą. Do tego – można wyprodukować dużo mniej produkcji. Widzowie Netflixa potrzebują bardzo dużo premier by mieć powód by wracać na platformę by znaleźć „coś nowego”. Ale jeśli rozciągasz serial na kilka czy kilkanaście tygodni – możesz mieć nowość na platformie, produkując dużo mniej – być może na tym też zależy Disneyowi który przedstawił plan premier który może być dość kosztowny. Choć zaznaczam że to tylko gdybanie.
Przyznam szczerze, że takie zróżnicowanie we wprowadzaniu seriali na platformy mnie cieszy. Uważam, że byłoby dużą stratą gdybyśmy stracili te emocje jakie towarzyszą serialom pojawiającym się w tygodniowych ostępach. To jest jednak nieodłączny element oglądania seriali – to czekanie na następny odcinek i emocje jakie są z tym związane. To rozmawianie ze znajomymi, snucie teorii co będzie dalej, albo nawet pisanie fanfików. Z drugiej strony – trochę zmieniło się nasze podejście do seriali i gdyby nam zabrano przywilej zarywania nocy przy jednym sezonie pewnie bylibyśmy wszyscy wściekli. Ale tak mając zróżnicowane sposoby dystrybucji nic nie tracimy. Zwłaszcza, że nas nie za bardzo musi obchodzić to jak Disney będzie pokazywał swoje pierwsze produkcje które wejdą w listopadzie tego roku, bo dotrą do nad wszystkie dopiero za dwa lata i pewnie będą na platformie dostępne w całości. Jeśli więc pomysły Disney Plus się wam nie podobają macie całe dwa lata żeby się z tym pogodzić albo zapomnieć.
PS: Zwierz jutro jedzie w góry co oznacza, że zaczynamy coroczny cykl górski. Będzie pewnie głównie o tym, że mama każe mi wstawiać wcześniej niż to przyzwoite. Zwłaszcza, na wakacjach.