Jak obiecałam w swojej pozbawionej spoilerów recenzji Avengers: Endgame – dziś drugi tekst zawierający uwagi pełne spoilerów. I od razu – to nie jest recenzja. Uważam że ten pozbawiony spoilerów wyczerpywał moje obowiązki jako recenzenta – tu będą uwagi dotyczące po prostu fabuły i postaci których w recenzji bez spoilerów nie da się ujawnić. Oczywiście SPOILERY.
Zacznijmy od początku czyli od tego przedłużonego rozpoczęcia filmu, które zgrywa się z naszymi oczekiwaniami wobec tego co mogą zrobić super bohaterowie w obliczu zwycięstwa Thanosa. Osobiście jestem zachwycona tym jak bracia Russo rozegrali ten wątek. Z jednej strony – natychmiastowe podjęcie działania przez Avengers i pojawienie się Kapitan Marvel było zgodne z tym czego fani się spodziewali. Ale to, że ten najprostszy plan nie zadziałał i że przez pięć lat nikt nie wpadł na nic nowego – pozwala nam rozpocząć właściwy film w zupełnie innym miejscu. Kiedy bohaterowie już nie są w szoku po tym co się zdarzyło, i podjęli już jakieś życiowe decyzje (nawet jeśli ich życiową decyzją byłoby nic nie robienie). Poza tym moim zdaniem ta sekwencja jest kluczowa dla postaci Thora który w momencie zabicia Thanosa (jednak zbyt późnego) wydaje się być naprawdę złamanym bohaterem.
Skoro wspomniałam o Kapitan Marvel – wiele osób skarży się że jest jej w filmie za mało. Osobiście mnie to nie dziwi. To nie jest jej historia. Gdyby przyleciała i wszystko załatwiła sama to byłoby to po prostu za bardzo Deus ex Machina. Zresztą Carol i tak jest w tym filmie wykorzystywana trochę na takich zasadach. Część widzów się burzy, że bohaterka przecież powinna być na ziemi, ale w samym filmie pada zdanie, że tylko ziemia ma swoich Avengers. Ogólnie nie dziwię się, że jest tu postacią drugoplanową bo byłoby to emocjonalnie żadne gdyby po dziesięciu latach poznawania postaci, ostatecznie wszystkie ich problemy rozwiązała bohaterka którą widownia zna od miesiąca. Jest dla mnie jasne że to postać która nie mogła tu odegrać większej roli niż ta którą dostała.
Czy mogę okrutnie stwierdzić, że Czarna Wdowa ginie w tym filmie bo twórcom serii skończyły się pomysły na to jak jeszcze zepsuć jej fryzurę? Serio to co filmowcy przez lata robili z głową Scarlett Johansson woła o pomstę do nieba. Ale tak serio to nie ukrywam, że śmierć Czarnej Wdowy jest tu dość problematyczna. Głównie dlatego, że jakoś nie udało się jej odpowiednio rozegrać. Oglądając film bardzo czujemy, że Tony czy Steve przeszli jakąś drogę i czeka ich koniec – w przypadku Czarnej Wdowy zupełnie tego nie czuć. Może dlatego, że naprawdę to jest postać która mimo swojego silnego zakorzenienia w całej historii nigdy nie dostała własnego filmu więc widzimy ją tylko w kontekście innych bohaterów. Jeśli teraz dostanie swój film to byłoby ciekawe spojrzeć na tą postać jeszcze raz.
A skoro przy zgonach jesteśmy – jak pisałam – dla mnie to co dzieje się ze Starkiem i Kapitanem jest doskonałym podsumowaniem ich dróg przez wszystkie filmy. Stark zaczął jako absolutny narcyz i egoista, kończy jako człowiek który bez zastanowienia poświęca swoje życie i szczęście. Poza tym nie ukrywam – o ile sama śmierć Starka nie sprawiła, że się wzruszyłam to moment w którym przytula on odzyskanego Petera Parkera, już tak. Może dlatego, że z takiego zagubionego bawiącego się w ojcostwo opiekuna, Tony zmienił się w autentyczną postać ojcowską, która cieszy się z odzyskanego syna. W każdym razie – fakt że Stark jest w tym filmie skłonny do największych poświęceń, a także do dosłownego ułożenia się z własną przeszłością – to piękne zakończenie jego historii. Ale ciekawsze a właściwie mniej standardowe wydaje mi się to co dzieje się z Kapitanem, który po dekadzie życia dla innych – z założeniem, że jego własna droga jest zamknięta i musi on przede wszystkim służyć, ostatecznie wybiera siebie. To ciekawe kiedy przejawem dojrzewania postaci nie jest takie standardowe dojrzewanie do empatii, ale nabieranie odrobiny egoizmu. Kapitan uczy się, że poza obowiązkiem wobec innych ma też prawo do swojego własnego happy endu. Zresztą wiecie co – osiem lat czekaliśmy żeby Cap pocałował Peggy – nie dziwię się że na tym skończyli film.
Postacią która wywołuje w tej odsłonie historii sporo kontrowersji jest Thor. Bo sporo się z niego żartuje, a poza tym wiele osób odczytuje tą postać „jest śmieszny bo jest gruby”. Przyznam szczerze, że zupełnie inaczej spojrzałam na to co się dzieje z Thorem fizycznie i psychicznie. Zobaczyłam bohatera który w poprzednim filmie był dosłownie równy bogom, niezniszczalny i wszechmocny, a któremu przydarzyła się jedna zła rzecz za dużo. Pokazanie przemiany Thora – zwłaszcza tej fizycznej (co bardzo cenię – w filmie nie chudnie on ani nie ścina brody by pokazać zmianę nastawienia) dla mnie było całkiem dobrym pokazaniem co się dzieje z człowiekiem złamanym, który już nie może, nie chce i nie musi. Zwłaszcza, że dopiero to przypomina ile energii Thor tak naprawdę musiał wkładać w bycie Thorem. Tak jasne są żarty z picia piwa i wyglądania jak The Dude, ale jednocześnie jest scena w której Thor stwierdza że ma atak paniki. Albo ta w której musi porozmawiać ze swoją mamą bo inaczej nie znajdzie w sobie energii do działania. I to czyni Thora bardziej ludzkim od wszystkich innych bohaterów. Nie wiem, jakoś mimo nadmiaru dowcipów jestem pod wrażeniem tego czym jest Thor dla tej opowieści.
Tak przy okazji – uważam że mamy ostateczne potwierdzenie że Thor jest księżniczką Disneya – błyskawice nie tylko dają mu zbroję i topór i młot ale także zaplatają mu warkoczyki na brodzie. Wiecie żeby ładniej wyglądał. Uważam to za najbardziej uroczą rzecz w całym filmie. A skoro przy stylówkach jesteśmy to podziwiam że przemiana Hawkeye w Ronina odbywał się bez brody załamania psychicznego. Ogólnie wygląda na to, że Clint przez połowę czasu opłakiwał żonę a przez połowę czasu rozkminiał jak najładniej wyglądać podczas mordowania członków japońskiej mafii. Podziwiam znalezienie czasu nie tylko na naukę walki mieczem japońskim ale też na wymyślenie sobie nowego stroju, fryzury i tatuaży. A tak na serio zgadzam się z tymi którzy obiecywali sobie więcej po Roninie i mogli być trochę zaskoczeni tym jak bardzo ta postać się nie rozwinęła. Ale za to jedno wiemy o Clincie Burtonie – mógłby grać w ludzie profesjonalnego footballu amerykańskiego. Potrafi niesamowicie szybko biegać z czymś pod pachą.
Oglądając film bardzo czułam, że to jest jednak druga część więc bohaterowie, którzy w poprzednim filmie nie mieli zbyt wielu scen muszą teraz się wykazać. Dotyczy to zwłaszcza Kapitana Ameryki, który w Infinity War był w sumie bardzo na drugim planie. Tu ma kilka doskonałych scen. Oczywiście ma walkę sam ze sobą – przeplataną komentarzem na temat swojego stroju. Przyznam szczerze, to był ten moment w którym pomyślałam, że jeśli dostatecznie długo będziemy przerabiać plakat do Avengers zastępując wszystkie postacie Kapitanem Ameryką to w końcu się to opłaci. Druga sprawa, czuję że nagrodą nie tylko za oglądanie filmów ale i za czytanie komiksów był moment w którym Kapitan mówi „Hail Hydra” nie wiem dlaczego ale poczułam się wtedy jakby ktoś dał mi prezent. No i ostatecznie muszę powiedzieć, że scena w której Kapitan walczy korzystając z młota Thora (kurczę też nagroda za to, że wtedy zauważyliśmy że młot drgnął) jest jedną z najbardziej satysfakcjonujących scen walki jaką wdziałam w filmie Marvela. To było po prostu bardzo piękne.
Kiedy w filmie pojawia się Doktor Strange nie mogłam porzucić myśli o tym jak dziwny musiał być to film do kręcenia dla Benedicta Cumberbatcha. Pojawiasz się na planie, machasz rękami, trzymasz wodę, potem mówisz jedno zdanie, pokazujesz jeden palec i masz scenę w czarnym garniturze. Nie mniej ta głęboka analiza tego występu skłania mnie do jeszcze jednej uwagi – prawda jest taka, że w tych filmach zawsze będzie za mało czasu poświęconego niektórym postaciom (osobiście bardzo boli mnie jak mało czasu poświęcono kluczowej relacji Kapitan – Bucky) ale nie może być inaczej. Bo w sumie w tym filmie naprawdę nie ma miejsca na nich wszystkich. Nawet na połowę tych postaci jest średnio miejsce. Ogólnie jako film taki projekt nie ma sensu – nie można tu rozegrać żadnej pełnej przemiany bohatera i każdy wątek jest z konieczności urwany, dlatego też Avengers oceniam bardziej jako widowisko niż jako niezależny film.
Myśląc o przyszłości bohaterów cieszy mnie bardzo to co zapowiada się w Guardians of the Galaxy. Wiecie – Rocket starszy o pięć lat, które poświęcił na działalność w ramach Avengers, Gamora która zupełnie nie rozumie czego chce od niej Quill ze wszystkimi swoimi uczuciami, czy w końcu zupełnie inna Nebula. To może być naprawdę ciekawa historia. Mam tylko nadzieję, że wysadzą gdzieś po drodze Thora, bo odnoszę wrażenie, że to postać której należy się jeszcze jeden samodzielny film a potem byłoby czas odesłać go na emeryturę. Bo biednemu Thorowi za dużo się już w życiu przydarzyło. Niech posiedzi sobie na jakieś ładnej planecie z widokiem na browar. Inna sprawa – zastanawiam się czy przemiana Bannera w inteligentnego Hulka nie znaczy, że twórcy będą chcieli nakręcić jeszcze jeden film o Hulku. Co w sumie byłoby logiczne bo Mark Ruffalo jako Hulk naprawdę zasłużył na swój własny film. Z drugiej strony mam wrażenie, że powoli będą wygaszać tą pierwotną ekipę bohaterów, więc kto wie.
Przyznam szczerze, że moją ulubioną sekwencją filmu jest ta w której bohaterowie latają po Avengers z 2012 roku (trzeba przyznać że Chris Hemsworth doskonale daje sobie radę z graniem Thora sprzed kilku filmów i wydarzeń). Uwielbiam tą sekwencję z wielu powodów ale przede wszystkim dlatego, że odpowiada ona na pytanie – jak to się stało że Loki nie żyje bo został zamordowany przez Thanosa a jednocześnie Disney Plus właśnie zapowiedział serial o Lokim. Jak widać -spokojnie można te dwie rzeczy połączyć. Plus dostaliśmy jeszcze jedną scenę w której Loki udaje Kapitana Amerykę i przyznam – było mi to potrzebne. Ogólnie bardzo dobrze wszystkim wyszło granie samych siebie sprzed kilku lat co potencjalnie niekoniecznie jest proste.
Czy możemy w tym miejscu docenić jak wielu aktorów którzy zagrali swoje role a potem odeszli ze świata MCU zdecydowało się powrócić do Endgame? Robert Redford, Tilda Swinton, Natalie Portman – to tylko niektóre osoby których nie spodziewałam się więcej zobaczyć w tym filmie. Bardzo mnie cieszy, że zadbano by pod koniec tej epoki pojawili się w filmie nie tylko aktorzy grający główne role ale też ci którzy byli trochę z boku, pojawili się np. w serialu Agent Carter itp. Najbardziej cieszy mnie jednak rola Rene Russo. Zawsze uważałam, że zmarnowano potencjał tej aktorki w MCU. To, że powraca w Endgame, i że ma coś do powiedzenia i okazuje się postacią kluczową dla Thora i dużo więcej wiedzącą i widzącą niż może się wydawać, moim zdaniem pokazuje jak zmienił się przez te kilka lat stosunek do kobiet w MCU.
Trochę w kontraście – zupełnie nie podoba mi się scena która w jednym ujęciu pokazuje wszystkie kobiece aktorki z MCU. Dlaczego? Bo moim zdaniem to taka scena która ma nam pokazać że Kapitan Marvel wcale nie jest pierwsza i że walczących kobiet w MCU jest naprawdę sporo. Tylko po pierwsze – to ujęcie było tak bardzo wyjęte z całej sytuacji ostatecznej bitwy że przypominało ustawianie się do zdjęcia grupowego. Po drugie – dla mnie było raczej dowodem że coś jest poważnie nie tak, jeśli mamy tyle kobiecych bohaterek i tylko jedna z nich dorobiła się własnego filmu. Dla mnie to ujęcie potwierdzało, że postacie kobiece są w MCU niemal wyłącznie dodatkiem do postaci męskich. A chyba nie o to chodziło.
Wiele osób skarży się na mechanizm podróży w czasie w tym filmie i w ogóle na pojawienie się podróży w czasie. Po pierwsze – dla mnie podróże w czasie są takim obowiązkowym elementem tego wątku. Jeśli mamy X-menów to w pewnym momencie pojawi się Dark Phoenix, jeśli mamy Spider-mana to w pewnym momencie Zielony Goblin zwali mu się na głowę, jeśli mamy kamienie nieskończoności – wcześniej i później pojawią się podróże w czasie. Podoba mi się pokazanie ich mechaniki – bo dzięki temu mają one jakikolwiek sens. Jednocześnie – mam problem kiedy nie spina się logika podróży w czasie w filmach o podróżach w czasie. Endgame nie jest filmem o podróżach w czasie tylko filmem który wykorzystuje ten motyw. Dla mnie to duża różnica. Ostatecznie to są filmy które czerpią z komiksów a w komiksach podróże w czasie są motywem który pojawia się nagminnie. Wizja, że filmy super bohaterskie nie będą sięgały do tych pomysłów wydaje mi się dziwna. Inna sprawa – moim zdaniem to było stosunkowo prosto pokazane i nie przekombinowane a co najważniejsze – sam film nie skupiał się wyłącznie na skakaniu po czasie. Powiedziałabym nawet że poświęca temu pół jednego aktu.
Mam dwie uwagi odnośnie wieku bohaterów. Otóż – nie wiem w jaki sposób jest fizycznie możliwe żeby Robert Downey Jr był tylko o cztery lata starszy od Paula Rudda, bo Paul Rudd jest tak wiecznie koło czterdziestki a nawet może trochę przed. Druga sprawa – czy tylko mnie starszy Kapitan Ameryka tak bardzo przypominał Joe Bidena? Serio kiedy wyszłam z kina i przeczytałam że Joe Biden kandyduje jednak na prezydenta USA zaczęłam poważnie rozkminiać że czy cały ten film nie miał nas dobrze nastawić do jego rysów twarzy, tak żeby kojarzył się na z Kapitanem Ameryką. To będzie moja mała teoria spiskowa na nadchodzące wybory prezydenckie w Stanach.
O ile nie każdy film z MCU nadaje się do tego by oglądać go dwa razy tak w przypadku Endgame bardzo będę chciała go jeszcze raz zobaczyć. Głównie po to by znając już zakończenie skupić się na wszystkich tych mniejszych i większych wątkach drugoplanowych i scenach w których nic złego się nie dzieje i można się po prostu cieszyć oglądaniem fajnej produkcji. Mam poczucie, że twórcy tego filmu doskonale sobie zdają sprawę, że po tym jak już wypłaczemy wszystkie łzy i trochę się pośmiejemy wrócimy do kina obejrzeć wszystkie ukryte pomiędzy ważnymi zwrotami akcji prezenty dla fanów. Może to dobry sposób na podniesienie oglądalności? Choć chyba Avengers nie będą mieli problemu ze sprzedażą biletów.
Ostatecznie jeśli ktoś by mnie pytał – to film który dał mi w czasie oglądania więcej czystej radochy niż Infinity War, ale jest moim zdaniem dużo od niego płytszy. Ewentualnie w ogóle robimy błąd traktując te dwa filmy jako osobne dzieła i powinniśmy je oglądać jako całość. Wtedy Endgame jawi się jako ostatni emocjonalny akt długiej fabuły, od którego wymagamy mniej jeśli chodzi o budowanie motywacji bohaterów czy czarnych charakterów, a oczekujemy, że w końcu będzie można bez skrępowania poczuć wszystkie emocje które powstrzymywaliśmy przez te lata. Ja tam jestem z tym pogodzona. Endgame nie jest najlepszym filmem MCU ale jest jednym z najlepszych seansów filmu MCU na którym byłam. Bo jak pisałam – to bardziej wydarzenie i przeżycie niż film jako taki.
Dobra to chyba wszystkie moje uwagi na dziś. Jeśli chcecie ich jeszcze trochę to przypominam że mam jeszcze podcast gdzie o Endgame rozmawialiśmy z Pawłem. Jestem tymi Avengersami usatysfakcjonowana – w kinie bawiłam się doskonale, rozmawiałam o filmie w dziesiątkach wątków i mam poczucie, że jest tu sporo materiału który można zarówno kochać jak i nienawidzić. Nie uważam bym musiała czuć wobec tego filmu cokolwiek innego niż entuzjazm który towarzyszył mi na sali kinowej. I pewną nadzieję, że kolejne produkcje będą mogły zbudować nowe postacie, konflikty i zagrożenia, których przecież w świecie Marvela nie brakuje. Zaś pożegnanie z aktorami i postaciami nie jest dla mnie aż tak ostateczne bo jednak w świecie Marvela tylko wujek Ben pozostaje martwy na zawsze. Każda inna postać może powrócić, odrodzić się czy znaleźć godnego zastępcę. I dlatego między innymi kocham komiksy.
Ps: Tym razem jak najbardziej zachęcam do spoilerowej dyskusji w komentarzach. Jednocześnie – jeśli macie wątpliwości np. co do działania mechanizmu podróży w czasie w tym filmie, to tu jest bardzo fajne wyjaśnienie co i jak.
Jeśli spodobał ci się wpis i chcesz pomóc mi w rozwijaniu moich pasji to możesz dorzucić się na Patronite.pl – comiesięczne wsparcie – nawet wysokości 5 zł. sprawia, że mogę tworzyć więcej, oglądać dłużej i wybierać tylko te współprace które uznaję za wartościowe i zgodne z tematyką bloga