Zgodnie z zapowiedzią, prezentuje drugi odcinek zestawienia filmów świątecznych. Podobnie jak w poprzednim wpisie przypominam, że film świąteczny (w odróżnieniu od filmu dziejącego się w czasie świąt), to produkcja z natury mało ambitna, zamknięta w sztywnych ramach konwencji, na potrzeby telewizji. Dodatkowo – świat przedstawiony w tych serialach składa się na dziwną mieszankę pochwały etyki małomiasteczkowego człowieka pracy (w starciu z dużą korporacją, czy zamożnym utracjuszem) przy jednoczesnej głębokiej słabości do monarchii. Jest to świat, gdzie zawsze opłaca się ratować lokalny biznes, chyba, że akurat można wyjść za księcia. Uważam, że można byłoby całkiem nieźle opisać jak te seriale próbują zdobyć konserwatywnego widza amerykańskiego, ale to musiałby być poważny wpis. Ten taki zdecydowanie nie będzie.
Część pierwsza filmów świątecznych
Książę i Żebrak na Gwiazdkę– kojeny z serii filmów, które nie są do końca filmami świątecznymi mają bowiem element kryminalny. Tu mamy oszusta, który pomaga młodej kandydatce na agentkę FBI rozbić siatkę przestępców. Ku zaskoczeniu wszystkich w tym samym hotelu ląduje prawdziwy książę, z dalekiego, nieistniejącego państwa, który przybył właśnie na bal charytatywny. Oprócz tego, że wygląda zupełnie jak oszust, który nie jest szczególnie dobry jako tajny agent, to na dodatek przywiózł ze sobą klejnoty królewskie, gdyż… trudno właściwie powiedzieć po co. Chyba jest założenie, że książę zawsze podróżuje z berłem i koroną. Jak możecie się domyślać z tytułu panowie szybko wymienią się rolami. Podczas gdy oszust się będzie doskonale bawił jako książę, następca tronu nie tylko przeżyje przygodę, ale będzie, mógł też zakochać się w skromnej agentce FBI. Trochę trudno powiedzieć jaką mają przyszłość, ale nie zastanawiajmy się nad tym zbyt długo, ostatecznie – nikt nie powiedział, że nie można być agentem jednego kraju i mieszkać w innym… Wracając do samego filmu – dostaje on plusik, bo po pierwsze: zawiera coś na kształt plot twistu, co jest niesamowitym wysiłkiem narracyjnym, po drugie: aktor grający księcia wydaje się na tyle zainteresowany filmem, w którym gra, że watek romantyczny wypada trochę jak wątek romantyczny. Ostatecznie bawiłam się całkiem nieźle. Co przekonuje mnie, że ta „detektywistyczna” seria świąteczna jest w tym roku moją ulubioną. TYLE EMOCJI.
Catering Christmas – oprócz właścicieli piekarni, wytwórców czekolady i specjalistów od słodkości w poczet zawodów wystarczająco romantycznych by zrobić o nich film wylądowało posiadanie firmy cateringowej. Najwyraźniej duch świąt kryje się też w zimnych przystawkach. Zgodnie z przewidywaniami bohaterka nie tylko musi przygotować catering na przyjęcie, ale też poradzić sobie z przeszkodami piętrzącymi się po drodze. Główna przeszkoda – zamawiająca catering milionerka jakoś nie jest super zachwycona jej menu i wprowadza zmiany. Jak sami wiecie, to największy koszmar jak klient ma uwagi. Te bolesne momenty pozwala osłodzić członek zamożnej rodziny, wydającej przyjęcie, który nie chce mieć nic wspólnego z coroczną świąteczną galą, bo jest fotografem i rodzinną fundacją się nie interesuje. Och jakie to smutne, kiedy spadkobiercy fortun nie widzą ile dobrego robią ich fundacje w wypełnianiu luk w systemie. Na całe szczęście wystarczy, żeby zobaczył radość na twarzach dzieciątek, które dzięki pieniędzy jego rodzinie uczą się piec ciasteczka by wiedział, że nie można się odwracać od obowiązku każdego bogacza. Co ciekawe cały film mówi nam, że szykuje się tu niesamowicie wielkie przyjęcie, ale ostatecznie okazuje się, że impreza jest raczej domówką, gości w kadrze mieści się niewielu (to kosztuje!), a na aukcji charytatywnej jeszcze na kilka tygodni przed imprezą nie ma fantów. Film niezwykle standardowy poza swoim mocnym przesłaniem, że milionerzy to jest ogólnie błogosławieństwo dla świata i ich fundacje wspierają lokalne społeczności niczym najtrwalsze kolumny. Także ten… bajkowo.
Fall Into Winter – bohaterka tego filmu, prowadzi sklep ze słodkościami. Interes idzie nieźle, ale potrzeba wspólnika finansowego. Taki się pojawia – jest to były znajomy z młodości, dokładniej ze szkoły średniej. Pomiędzy tą dwójką osób w wieku mocno średnim jest jakaś pozorowana zadra z młodości, która ma ich powstrzymać przed tym by znów padli sobie w ramiona. Na miłość negatywnie wpływa też fakt, że nowy wspólnik finansowy, chciałby na imprezie pod tytułem „sklep z czekoladą” zarabiać, a nasza bohaterka uważa, że to psuje jej trochę vibe. Oboje są bardzo mili, bardzo uroczy a już jak okazuje się, że ojciec bohatera, mieszkający w domu spokojnej starości jest przeuroczy, to czujemy się jakbyśmy zjedli olbrzymie pudełko czekolady. Jak zawsze wszystkie nieporozumienia w filmie wynikają z tego, że ktoś podsłuchał czyjąś rozmowę telefoniczną, bo jak wiemy – to jedyny sposób by się czegokolwiek dowiedzieć o intencjach drugiej osoby. Tragicznych nieporozumień jest wiele, ale żadne tak wielkie jak próba przekonania mnie, że pomiędzy dwójką aktorów w rolach głównych jest jakaś chemia. Oboje wyglądają na mocno zaskoczonych, że grają w tej samej produkcji. Przy czym warto dodać, że to jest film od „Great American Family”, stacji telewizyjnej, do której parę lat temu przeszło trochę osób z Hallmarku. Dlaczego? Bo Hallmark zaczął mieć w filmach i w reklamach osoby nie hetero, i dla części aktorów to było naruszenie pięknych amerykańskich zasad i snów.
A Merry Christmas Wish – jeden z najbardziej klasycznych filmów świątecznych w tym zestawieniu. Bohaterka odkrywa, że dostała dom na wsi, w którym przez pewien czas mieszkała. Trzeba więc porzucić wielkie miasto i agencję marketingową, która chce sprzedawać dzieciom energetyki (brawo za wymyślenie czegoś naprawdę złego) i ruszyć do niewielkiego miasteczka. A tam już wszystko tak jak być powinno – przystojni mężczyźni, zaradne dzieci, które trzeba otoczyć opieką, obowiązkowe świąteczne tradycje, które padną, jeśli nasza bohaterka nie pokaże biednym ludziom jak sprzedawać miód. Oczywiście, że wobec takiej alternatywy dla nudnego życia w mieście, gdzie chłopak każe ci jeść jakieś dietetyczne jedzenie a nie świąteczne pyszności, trzeba rzucić wszystko i pojechać na wieś. Ostatecznie bycie specem od marketingu działa dokładnie tak samo – niezależnie od tego czy pracujesz w wielkiej firmie, czy reklamujesz świąteczne stragany na prowincji. Jeśli szukanie tego filmy o szukaniu wielkiego miasta, to w tym roku – to właśnie jest ten. Jedyne co nieco mnie niepokoiło to fakt, że potencjalny ukochany naszej bohaterki praktycznie nie umiał jednocześnie mówić i mieć otwartych oczu. Jak tylko to zauważyłam to potem przez cały film tylko liczyłam jak często zamyka oczy kiedy coś mówi. Często.
A Nutcracker Christmas – najdziwniejszy film świąteczny jaki widziałam. Trzy czwarte jego treści bohaterka streszcza nam zza kadru. Przed akcja trwa jakieś pół godziny. A historia wygląda mniej więcej tak, że nasza bohaterka zawsze pragnęła tańczyć i zagrać Cukrową Wróżkę w „Dziadku do orzechów”. Pomimo sprzeciwu matki (cudownie toksyczna postać 10/10), jedzie do Nowego Jorku, zaczyna tańczyć, zakochuje się w tancerzu z tego samego zespołu, idzie jej nieźle, dostaje rolę Cukrowej Wróżki i wtedy… wtedy jej siostra ginie w wypadku samochodowy. I to nie jest fabuła tego filmu, tylko jego pierwsze dwadzieścia minut. Potem okazuje się, że jej siostrzenica dostaje szansę zagrania w „Dziadku do Orzechów”, i nasza bohaterka jedzie razem z nią do Filadelfii, żeby jej pomóc w czasie przygotowań. Sama bohaterka nie tańczy od kilku lat, bo śmierć siostry była dla niej zbyt wielką traumą. No i oczywiście tego „Dziadka do Orzechów” reżyseruje były partner naszej bohaterki, który też gdzieś na kilka lat rzucił balet i został żołnierzem! Serio to jest dopiero punkt wyjścia. Potem mamy klasyczną fabułę „Och oni przecież muszą razem zatańczyć pomimo braku treningu i przygotowania przez ostatnie kilka lat”. Film kończy niezwykle długa sekwencja wystawienia „Dziadka do Orzechów”. Taka na którą chyba poszedł cały budżet na scenariusz filmu. Jest to najdziwniejsza rzecz jaką widziałam od dawna. Jakby ktoś chciał zrobić filmową wersję „Dziadka do Orzechów” ale jednocześnie dostał zlecenie na świąteczny film i próbował wcisnąć dwie rzeczy na raz w jedną produkcję. KOCHAM.
A Brush with Christmas – jeden z moich ulubionych podgatunków filmów świątecznych – takie, które na dłuższą metę są niezwykle przykre i nieprzyjemne. Oto nasza bohaterka chciałaby malować, ale nie może bo musi pracować w rodzinnej restauracji. To plus minus koniec zakrętów fabuły, bo choć pojawia się w tle uroczy rysownik, który docenia jej talent, to kluczowe jest to, że nasza bohaterka jest zakładniczką szantażu emocjonalnego swojej matki. Ma pracować w restauracji, bo bez niej sobie nie dadzą rady, plus oczywiście, znów ktoś z rodziny nie żyje co wyjaśnia wszystko. Pamiętam, że oglądając ten film myślałam głównie o tym, że naprawdę nie wiem czy to jakoś budzi moją świąteczną radość patrzenie na bohaterkę, którą ciągle ktoś zagania do kuchni. Teoretycznie w ogóle miało być uroczo, ale miałam wrażenie, że wystarczyłoby odrobinę zmienić pracę kamery i może pozbyć się świątecznej muzyki na darmowej licencji a wyszedłby jakiś rodzinny horror. Z resztą przyznam, że to film świąteczny, który ze wszystkich zapamiętałam najsłabiej. Chyba dlatego, że zastanawiałam się głównie czy bohaterka po prostu nie powinna zwiać. Skoro mieszka w małym miasteczku to tylko do wielkiego miasta… Plus jak zwykle w tych filmach, ludzie posiadający niezwykły talent malarski, malują w stylu z kartek świątecznych Hallmarku. Ciekawe czy to jest jakoś powiązane marketingowo…
B&B Merry – Najbardziej przerażający film świąteczny tego sezonu. Vkogerka podróżnica postanawia połączy dwa zadania. Pojechać do jednej miejscowości i skorzystać najpierw z usług nowo otwartego hotelu a potem z lokalnego „Bed nad Breakfast”. Na skutek jakichś dziwnych nieporozumień, których ona sama nie potrafi do końca naprostować, właściciele B&B dochodzą do wniosku, że przyjechała wcześniej. Zgarniają ją do hoteliku, zagadują i informują, że drugi hotel jest zły i paskudny. Bohaterka boi się przyznać, że tam też ma zamieszkać. Potem boi się przyznać, że chłopak ją rzucił i z romantycznego wyjazdu nici. Im dłużej trwa film, tym bardziej można dojść do wniosku, że bohaterka znalazła się w jakimś kulcie małego hoteliku. Gdy postanawia iść do dużego hotelu, teoretycznie romantyczny bohater jest na nią wściekły. JAK MOGŁA GO TAK ZDRADZIĆ. Rzeczywiście, nie zna świat większej zdrady niż ktoś korzystający z dwóch hoteli w tym samym mieście. Oczywiście duży hotel ze wszystkimi udogodnieniami okazuje się zły i bezduszny. Ale to i tak nie zmienia faktu, że bohater czuje się oburzony tym, że ona w ogóle cokolwiek o nim napisała. W tle zaś mamy wątek czasopisma, które chciałoby z nią współpracować, które jest wściekłe, że napisała negatywną recenzję, bo przecież ta sieć hoteli ich sponsoruje. Ogólnie wszyscy czegoś chcą od bohaterki a najbardziej, by nigdy nie spała nigdzie indziej tylko w małym hoteliku. Stephen King zrobiłby z tego niezły horror.
Christmas at the Drive-In – film opiera się na założeniu, że nie można sprzedać lokalnego kina samochodowego, bo to przecież ważny element miasteczka. Nie ważne, że nikt do niego nie chodzi I że jest zima co znaczy, że takie kino raczej nie działa. NIE WOLNO. Oczywiście okazuje się, że kino można uratować pod warunkiem, że włoży się w nie mnóstwo kasy. Tyle kasy, że właściwie jest to zupełnie nowa inwestycja. Jednocześnie – to całkiem ciekawe zjawisko, przekonywania nas, że każda instytucja w małym miasteczku jest ważna I powinna być otoczona szczególną miłością I opieką. Bo kino samochodowe, to nie jest coś co działa jak ludzie do niego nie przyjeżdżają. Przy całej mojej miłości dla zabytków – miałam przez cały film wrażenie, że nawet twórcy zdają sobie sprawę, że to nie koniecznie ma sens. Plus film zawiera scenę gdzie bohaterka tłumaczy studentom kwestie prawne na Świętym Mikołaju I elfach. Studenci są zachwyceni a ja rozmyślam czy twórcy tego filmu kiedykolwiek widzieli studenta. To jest jedna z tych produkcji przy których bardzo chciałam polubić bohaterów, ale cały czas miałam w głowie, że punkt wyjścia jest tak głupi, że nawet ja nie jestem do końca pewna czy mam tyle siły by wytrwać do końca.
Holiday in the Vineyards – Gdzie byśmy byli gdyby jakiś nieodpowiedzialny utracjusz, nie został wysłany do niewielkiego miasteczka z uroczą winnicą? Czy świat miałby wtedy sens? Czy taki utracjusz może nie poznać wdowy, z dwójką uroczych synów i domkiem gościnnym do wyremontowania? Czy nie jest jasne, że on nie przyzna kim jest a ona pierwszy raz od śmierci męża otworzy przed kimś serce? Czy będą tańce? Czy będą usta szukające ust po trzech kieliszkach wina? Czy będą urocze chwile, z uroczymi dziećmi? Tak, tak, tak. Oczywiście, że tak inaczej takie filmy nie miałby sensu. Czy ten się czymkolwiek różni od dziesiątków podobnych? Powiedziałabym – zaskakującą słabością do rozbierania głównego bohatera. Aktor, który go gra istotnie ma imponującą muskulaturę, ale jednocześnie możemy się zastanawiać czy na pewno jest potrzebna cała scena jak robi remont bez koszulki i cała scena jak wychodzi z łazienki odziany tylko w ręczniczek. Ostatecznie możemy się dowiedzieć, że wino łączy ludzi, Dionizos zrobił je dla wszystkich a twojej matce nic nie zaimponuje tak jak rozwalenie świątecznej imprezy. A potem już można pojechać na narty i po świętach.
A Timeless Christmas – wyobraźcie sobie, że ktoś w Hallmarku siedział, siedział, siedział i doszedł do wniosku, że w sumie co im szkodzi zrobić sobie budżetową wersję filmu „Kate i Leopold”. Jak pomyślał tak zrobił i oto mamy historię wynalazcy, który z 1903 roku przenosi się do współczesności. Od razu poznaje dziewczynę, która w jego własnym domu pracuje wraz z grupą artystów, którzy odtwarzają jego życie. Wszyscy uważają, że jest nowym aktorem, mającym odgrywać pana domu. On sam wydaje się zaskakująco szybko przyjmować różnice jakie zaszły między jego rzeczywistością a teraźniejszością, choć bawi mnie lista rzeczy, która zdaniem twórców dziwiłaby osobę z 1903 roku – jest ona bardzo wybiórcza. Ostatecznie jak możecie się domyślać pojawia się miłość i powrót do domu nie wydaje się idealnym rozwiązaniem. Jak dobry jest to film? Powiedzmy sobie tak – dopiero po pół godzinie oglądania tego wybitnego dzieła kinematografii mój mąż zapytał mnie, dlaczego oglądam z napisami po hiszpańsku. Nie zorientowałam się, że napisy są po hiszpańsku, bo nikt nie powiedział nic wystarczająco ciekawego bym jakoś bardzo potrzebowała rozumieć każde słowo z napisów. Ewentualnie znam hiszpański dużo lepiej niż mi się wydaje.
To tyle w części drugiej, chyba część trzecia się przed świętami nie ukaże. Co ciekawe, katalogi dostępnych filmów świątecznych są w tym roku zaskakująco ubogie. Netflix wrzucił ich tylko kilka, Amazon ma ich mnóstwo, ale większość bez polskich napisów (co nie jest konieczne, ale wiem, że wyklucza to wiele osób z seansów). Najciekawsze propozycje ma zdecydowanie HBO, które poszło w te wszystkie detektywistyczne filmy świąteczne, które mają cudownie nijaką fabułę, ale przynajmniej – starają się wejść w jakiś świąteczny filtr z kinem gatunkowym. Nie mówię, że to są wybitne dzieła, ale – troszkę przełamują schemat. Natomiast musze powiedzieć, że filmy które w tym roku wyprodukowano specjalnie na święta częściej odnoszą się do schematu rodzinnej komedii niż wzruszającego romansu na święta. Być może po prostu ta moda już trochę minęła. Nie miałabym nic przeciwko temu. Ostatecznie – Hallmark produkuje rocznie kilkadziesiąt filmów, a są jeszcze inne firmy produkujące drugie czy trzecie razy tyle. Nie trzeba więcej! Zostawmy choć jeden czerwony płaszcz dla kobiety, która nie gra w takim filmie! Dajcie jej szansę!