W jednej ze scen „Gambitu Królowej” Elizabeth pytana przez dziennikarkę o to czym są dla niej szachy odpowiada, że gra nie tylko po to by wygrać, ale też dlatego, że szachy są piękne. Twórcy serialu o genialnej ale nie pozbawionej życiowych przeszkód szachistce, doskonale ten sentyment rozumieją, i dlatego planując swoje ruchu na kilka kroków do przodu, opowiadają o pięknie szachów i jak sobie uporządkować życie na szachownicy
Wydaje mi się, że nikomu, kto tak jak moje pokolenie pamięta pojedynki Kasparowa z Deep Blue, czy jak pokolenie wcześniej, które pamięta Bobby Fishera i jego zwycięstwa i potyczki ze światem nie trzeba tłumaczyć, że świat szachów może być najciekawszy na świecie. Zresztą czy można znaleźć ciekawszą dyscyplinę – jedną z najstarszych gier, która wymaga niesamowitego umysłu, ale ma też swoją własną specyficzną etykietę i każe widzom i wielbicielom emocjonować się nawet ciszą jaka zapada pomiędzy graczami między kolejnym ruchem. Co więcej szachy – zwłaszcza w XX wieku, stały się narzędziem polityki zagranicznej, jednym z elementów zimnej wojny, w nie mniejszym, czy nawet większym stopniu niż tradycyjne dyscypliny sportowe. Do dziś zresztą człowiek czuje jakiś przedziwny szacunek czy drżenie, gdy słyszy że ktoś jest „arcymistrzem szachowym” bo żyjemy w świecie gdzie nikt nie jest arcymistrzem poza szachistami.
Twórcy serialu doskonale wiedzą, jak te emocje obudzić. Opowiadając o Beth Harmon – dziewczynie, która uczy się grać w szachy w piwnicy sierocińca – po to by potem piąć się w górę aż do najważniejszych turniejów i rozgrywek, odkrywają przed nami emocje jakie wiążą się z wybitną partią szachową. Choć wydawać by się mogło, że serial w swoich siedmiu odcinkach powinien wpaść w pewien powtarzalny schemat to jednak udaje się tego uniknąć. Każda partia – zwłaszcza ta kluczowa, kręcona jest tu nieco inaczej. Są rozgrywki, w których niemal czujemy napięcie, są takie które przypominają flirt, takie, gdzie czujemy desperację i takie, które przypominają teledysk. Jest w tym zresztą olbrzymia zasługa montażu – nigdy nie oglądamy dwa razy tego samego, niekiedy montaż zgrywa się z pewnymi chwytami filmowymi popularnymi w danej dekadzie kinematografii (zwłaszcza pod koniec). Mimo, że serial nie opowiada tylko o szachach nigdy nie traci ich z pola widzenia. Nigdy nie przestają być ważne, zarówno dla naszej bohaterki, ale też dla samych scenarzystów. Wewnętrzna przemiana Beth jako osoby zawsze wiąże się z jej przemianą jako szachistki – te dwie rzeczy są ze sobą powiązane.
Bo nie da się ukryć, że obok szachowej rozgrywki oglądamy życie dziewczyny, która od samego początku czuje się z boku świata. W pamięci ma obraz matki, wyraźnie kobiety dręczonej przez jej własne demony, jak można podejrzewać zdiagnozowaną lub po prostu nie leczoną chorobę psychiczną. Wspomnienia o matce (ojca nie było na tapecie) spajają film a rozmyślania o ich wspólnym życiu – przed tragicznym wypadkiem, który osierocił bohaterkę – pozwalają jej z odcinka na odcinek w jakiś sposób ułożyć sobie wizję samej siebie i tego co znaczy dla innych. Jest to bowiem przede wszystkim serial o pewnej relacji jednostki wobec świata i innych ludzi. Beth może się z pozoru wydawać wycofana, czy wręcz zimna. Ale oglądając serial można dostrzec, że w istocie wcale nie jest jej dobrze w samotności. Wręcz przeciwnie – rozkwita wtedy, gdy są wokół niej ludzie. Wiele seriali kazałoby jej szukać jednej osoby, która zapewni jej poczucie, że nie jest niepotrzebna czy samotna. Serial jednak podsuwa jej różnych ludzi, w różnych momentach, każąc nam na równi z bohaterką odpowiadać sobie na pytanie – kogo i czy kogokolwiek potrzebuje w życiu. Ostatecznie odpowiedź jest nieco bardziej skomplikowana niż w wielu historiach, gdzie wystarczy jedna jedyna właściwa osoba.
Tym co zachwyciło mnie w kreowaniu postaci Beth to jej niejednoznaczność. Ponownie – mam wrażenie, że wiele produkcji pokazujących genialną dziewczynę w męskim świecie – skupiłoby się na jej wyjątkowości – odróżniając ją za wszelką cenę od innych dziewcząt. Serial robi to w jednej scenie – pokazując jak bardzo świat Beth odstaje od świata jej rówieśniczek. Jednak, poza tym – to dziewczyna, która lubi ładne ubrania, ma doskonałe wyczucie stylu, i oczywiście, że chce spotkać jakiegoś starszego od niej chłopaka z zajęć dla studentów na które chodzi. To dziewczyna, która rumieni się na widok przystojnego dziennikarza i widać, że zależy jej na tym by fryzura i makijaż były zgodne z najnowszymi trendami. To też genialna szachistka, uzależniona od środków uspokajających i zdecydowanie nadużywająca alkoholu. Takich kobiecych postaci prawie się nie pisze, bo jeśli ma być wybitna na męskim polu powinna być niemal pozbawiona kobiecych cech. Jeśli ma korzystać z alkoholu czy leków to powinna popadać w jakieś histeryczne stany i załamania. Tu jednak tego nie ma – mam wrażenie, że pod tym względem bohaterka napisana jest trochę jak męski geniusz (filmowy) gdzie pozwala się najpierw zbudować postać a dopiero potem – skoncentrować się na jej płci. Serial doskonale rozgrywa kwestie uzależnienia – nie popadając w melodramatyczne tony – raczej pokazując jak staje się ono elementem codzienności, niemal przezroczystym, że dopiero w pewnym momencie osoba z boku zauważa jak wielki to problem. W narracji o udręczonych geniuszach często jest zdecydowanie za dużo scen pijaństwa i odurzenia – tu na szczęście scenarzyści nie poszli prostą drogą.
Spotkałam się z zarzutem, że w serialu jest za mało seksizmu. Moim zdaniem jednak to zarzut chybiony. W serialu nie ma takiego seksizmu, który waliłby patelnią przez łeb. Nikt nie mówi naszej bohaterce, że nie może grać, bo jest dziewczyną. Ale zarówno ona jak i wszyscy wokół niej wiedzą, że jej talent jest postrzegany przez pryzmat jej płci. Twórcy co pewien czas przypominają nam, że bohaterka jest jedyna w męskim świecie, że dzienniki zawsze będą o niej pisać jako o doskonałej kobiecie, która gra w szachy, że cały świat kobiecych szachów nikogo tak naprawdę nie interesuje. Moim zdaniem to dużo ciekawsze podejście do seksizmu – nie jako czegoś co trzeba na każdym kroku wyrażać dosłownie (jakby widz się nie zorientował) tylko można pokazać – na przykład światem, gdzie nie ma właściwie kobiet i nikt o tym nawet za bardzo nie pomyśli. Zresztą mam poczucie, że jest to zarzut o tyle chybiony, że nie jest to serial o seksizmie w świecie szachów, tyko o szukaniu przez bohaterkę własnej tożsamości i własnego znaczenia gry. Nie każdy serial o kobiecie w męskim środowisku musi stawiać na pierwszym miejscu kwestię seksizmu.
Tym co najbardziej urzekło mnie w tym serialu jest właśnie ciągłe unoszące się nad bohaterami pytanie – dlaczego grają, co im dają szachy, czy są ich obsesją, ucieczką, sposobem na życie, rozrywką. Ciekawe jest to, że nie każdy bohater czy bohaterka filmu mają tą samą odpowiedź. Nie dla wszystkich szachy są tak naprawdę całym życiem, a dla niektórych – są raczej tym czego w życiu im brakuje. Przyznam szczerze, że rzadko pojawiają się seriale, które w sumie stawiają tak fundamentalne życiowe pytanie – dlaczego robimy to w czym jesteśmy dobrzy. Czy dlatego, że nam wychodzi, czy lubimy być lepsi od innych, czy dlatego, że daje nam to uznanie, sławę, zainteresowanie. Może chcemy sami sobie udowodnić, że naprawdę jesteśmy najlepsi. A może dlatego, że to jest piękne robić coś co sprawia nam przyjemność. Prawdę powiedziawszy serialowe rozważania nad życiowymi ścieżkami można spokojnie wyjąć ze świata szachów i przełożyć na wiele innych ludzkich aktywności.
„Gambit królowej” nie robiłby takiego wrażenia, gdyby nie to jak doskonale został nakręcony. Nawet gdybyście mieli zignorować egzystencjalne pytania czy szachowe rozgrywki, to nie sposób oderwać oczu od dokładności z jaką twórcy odwzorowali dwie dekady historii Stanów Zjednoczonych. Wszystko jest tu dopięte na ostatni guzik, od znakomitej ścieżki dźwiękowej (która prowadzi nas przez kolejne muzyczne mody), po tapety, które mówią nam wszystko o zmieniającym się stylu w dekorowaniu wnętrz na amerykańskich przedmieściach. Na osobną uwagę zasługuje garderoba głównej bohaterki. Dobrana bardzo uważnie – nie tylko pozwala nam obserwować kształtowanie się własnego stylu Beth (która początkowo nie ma pieniędzy by kupować co chce a potem może ubierać się we francuskich butikach) ale też – pięknie prowadzi nas przez kolejne, trendy w modzie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.
Jednocześnie fakt, że eteryczna, blada Beth (która ma też najmodniejszy makijaż sezonu) zawsze przychodzi na mecze ubrana w sposób przepiękny i bardzo kobiecy ładnie burzy ten często wyświechtany filmowy schemat, że genialna kobieta, musi mieć gdzieś to jak wygląda. Po zakończeniu serialu chce się wykupić mnóstwo sukienek w stylu minionych dekad, bo po co grać w szachy w szarym garniturze jak można w cudownej kiecce z zielonego atłasu. Warto też zauważyć, że choć twórcy bardzo mocno osadzają swój serial w estetyce lat 50 i 60 to nie idą w tą modną niekiedy przesadzoną skalę kolorystyczną. Serial bywa kolorystycznie przygaszony, częściej w odcieniach szarości i brązu niż mocnych kolorów. Osobiście uważam, że twórcy oddają po części tą skalę kolorystyczną szachownicy w tym serialu, nie idąc w ostre kolory barwy, bo nie w takim świecie żyje bohaterka.
Trzeba jednak przyznać, że tym co czyni z „Gambitu królowej” serial, od którego nie można się oderwać to obsada. Anya Taylor-Joy jest niesamowita w głównej roli. Nie tylko dlatego, że udaje się jej zagrać bohaterkę od nastolatki do wczesnej dorosłości (i widzimy różnicę) ale dlatego, że w jej niesamowicie wielkich oczach odbija się niemal cały charakter, dość małomównej bohaterki. Jej skupienie nad planszą, jej przenikliwy wzrok jakim spogląda na swoich szachowych przeciwników, ta rzadka iskra radości, kiedy w końcu coś się jej uda. Anya Taylor-Joy robi tu rzecz niesamowitą – gra jednocześnie wybitną pewną siebie szachistkę, znaną ze swoich bezlitosnych rozwiązań na planszy, ale też wrażliwą osamotnioną dziewczynę, która czuje, że jest gdzieś obok społeczeństwa. Jest w tym wszystkim jednocześnie delikatność i absolutna bezwzględność. Co ważne, to nie jest jedna z tych genialnych „autystycznych” (w cudzysłowie, bo chodzi o trop a nie o realne diagnozy) bohaterek, które nikogo nie potrzebują. Beth bardzo kogoś potrzebuje tylko nie wie do końca kogo. Jakaż to jest doskonała rola – zagrana tak, że każda zmiana mimiki, drobny gest, ułożenie ust liczy się jak cały dramatyczny monolog.
Ale ma do kogo grać Anya Taylor-Joy. Od pierwszego odcinka na pierwszym i na drugim planie pojawiają się doskonale zagrane postaci. Moses Ingram jako Jolene – dziewczyna, która razem z Beth mieszka w sierocińcu i staje się jej najlepszą, dużo lepiej rozumiejącą życie, przyjaciółką. Bill Camp jako woźny w sierocińcu, uczący młodą Beth grać w szachy. Ich relacja zagrana bardzo oszczędnie, nad szachownicą jest jednym z najładniejszych przetworzeń tropu ucznia przerastającego mistrza jaki widziałam w ostatnich latach.Jacob Fortune-Lloyd jako przystojny dziennikarz szachowy, na widok, którego łatwo się spłonić. Mecz szachowy między nim a Beth to cudowny przykład, że można flirtować przestawiając figury na planszy.
Fenomenalna Marielle Heller w roli adopcyjnej matki bohaterki. Kobieta zagubiona, również ze swoimi demonami, która jednak nigdy nie znalazła tego co ma Beth – przestrzeni, w której mogłaby wyrazić to czego nie jest w żaden sposób w stanie powiedzieć światu. Świetny jest Thomas Brodie-Sangster – pojawiający się jako jeden z nielicznych szachistów, który jest w stanie pokonać bohaterkę. Jedyny minus jego postaci jest taki, że jako żywo angielski aktor totalnie nie jest się w stanie zestarzeć, więc choć ma trzydziestkę i nawet zapuścił wąs, wygląda jak piętnastolatek w za dużych ciuchach. No i na koniec nasz Marcin Dorociński, jako najwybitniejszy na świecie rosyjski mistrz szachowy. Kamera długo zatrzymuje się na jego nieruchomej twarzy a my podobnie jak bohaterka za wszelką cenę chcemy się dowiedzieć co się za nią kryje. Nie ukrywam – kiedy w ostatniej scenie się dowiadujemy, łzy same płyną do oczu.
„Gambit Królowej” pięknie łączy tradycję narracji filmu sportowego, z naszą słabością do tego by szukać świata, w którym wielkie emocje budzą rzeczy abstrakcyjne. Lubimy patrzeć jak ktoś z kimś wygrywa. Ale o ile bardziej podnosi się nasz duch, kiedy wygrywa grając w szachy – grę, w której tym czym trzeba się wykazać jest przede wszystkim niesamowita, niemal komputerowa moc mózgu. Jest to zakorzenione gdzieś w nas poetyckie marzenie, o tym triumfie bycia po prostu człowiekiem – bystrzejszym czy może bardziej nieludzko/ludzkim od innych. To jak połączanie filmu o sporcie z filmami o twórcach czy literackich geniuszach – ludziach, których osiągnięć nie jesteśmy w stanie pojąć. Twórcy zresztą zrobili doskonały ruch, prosząc o konsultacje mistrzów szachowych – by ruchy które oglądamy na ekranie miały sens. A jednocześnie wykorzystali całą tą staroświecką symbolikę szachowej gry – poddawanie meczów, przewracanie króla – drobne elementy etykiety – jak zapisywanie na kartce ruchu przed zawieszeniem gry i zamykaniem go w kopercie. Te wszystkie drobne szczegóły przenoszą nas do innego, elegantszego świata, w którym ważne jest co innego niż hałaśliwa rozrywka.
Taki serial jak „Gambit królowej” zdarza się nam raz na rok czy nawet rzadziej. Spójny, przemyślany, pozostawiający nas z na tyle nieoczywistą puentą, że sami musimy sobie odpowiedzieć na pytanie – gdzie widzimy bohaterkę i samych siebie w tej skomplikowanej grze, która mieści cały świat na 64 polach.
Ps: Oczywiście mam książkę i coś tak czuję że zaraz zacznę ją czytać.