Hej
Zwierz poszedł do kina na 47 Roninów. Możecie się zastanawiać, dlaczego w samym szczycie Oscarowych premier zwierz wybiera się na film, który wedle wszelkich wytycznych i recenzji jest po prostu marny? Widzicie zwierz uważa, że człowiek czasem musi sobie pójść do kina na film nieco gorszy. Zwierz pisał już kiedyś cały wpis o tym jak oglądanie złych filmów jest konieczne. Przy czym żeby było jasne. Zwierz bawił się w kinie doskonale. Spora w tym zasługi doskonałego towarzystwa (iść do kina z osobą jeszcze bardziej złośliwą niż zwierz – bezcenne), ale też faktu, że zwierz nie czuł jakiegoś wybitnego przymusu włączania mózgu. Wydaje się, że tego przymusu też nie poczuli do końca twórcy filmu. Dzisiejsza recenzja będzie złośliwa, oczywiście, pisanie złośliwych recenzji marnych filmów, jest pójściem na łatwiznę. Ale z drugiej strony zwierza to tak bardzo bawi, że nie jest się w stanie powstrzymać. Możecie zwierzowi zarzucić brak obiektywności, ale zwierz naprawdę obiektywnie uważa, że to marny film. Cała reszta to podły charakter zwierza. A i z całym mnóstwem spoilerów, choć prawdę powiedziawszy chyba wszyscy wiedzą, jak się kończy ta historia.
Zwierz cały czas ma wrażenie, że po nakręceniu tego filmu producent zrobił wszystko by mu zaszkodzić
Japonia to tam gdzie żyją smoki – chyba największym problemem, jaki zwierz ma z tym filmem, to niezdecydowanie twórców, którzy we wstępie informują nas, że Japonia to była taka niesamowita zamknięta wyspa, o której nikt nic nie wiedział. Co oczywiście w dalszym ciągu filmu skutkuje pojawianiem się demonicznych bestii, samych demonów i czarownic zamieniających się w smoki. I to jeszcze by, jako tako uszło, (choć jest to wizja Japonii trochę jak z Księżniczki Mononoke tylko bez całego zrozumienia dla japońskiej kultury) gdyby nie fakt, że cała reszta filmu jest zupełnie realistyczna, a obecności elementów magicznych czy demonicznych nikt jakoś specjalnie nie komentuje. Ewidentnie w Japonii zamienianie się w smoki nie jest szczególną nowinką, zaś polowanie na wielkie demoniczne bestie to typowy sposób spędzania weekendów. Zwierz nie ma nic przeciwko obecności elementów magicznych na ekranie o ile mają sens. Te zaś nie za bardzo sens mają (czarownicę by zwierz jeszcze przełknął, ale fakt, że nikt się nie przejmuje potworami w lasach trochę zwierza niepokoi).
Aby nam się Azjaci nie mylili filmowcy zadbali byśmy od razu wiedzieli w jakim kolorze ciuchy mają „nasi”
Biedny biały bohater – nasz bohater grany przez Keanu Reevesa jest biedny i poniżany, ponieważ jest mieszańcem – wynikiem związku japonki i angielskiego marynarza. Cały film biednego, ale pokornego, i szlachetnego bohatera poniżają inni wredni Japończycy. A on jest taki biedny i szlachetny i nigdy się nie poskarży. Więcej zawsze grzecznie służy swojemu panu i bez słowa przyjmuje baty, na ukochaną to tak tylko na chwilkę spojrzy, wiernie zawsze stawi się na wezwanie itd. Zwierz wie, że los ludzi mieszanego pochodzenia w Japonii, (ale także w każdym innym kraju) nie był w przeszłości szczególnie wesoły. Ale wydaje się zwierzowi jakimś daleko idącym brakiem taktu kręcenie filmu o biednym prześladowanym białym. Zresztą wydaje się, że jego obecność w filmie podyktowania jest wyłącznie przekonaniem, amerykańskich producentów, że żaden widz zachodni nie pójdzie na film o Azjatach, w którym wszystkie role grają Azjaci. Toż to byłaby to potwarz. Choć studio chwali się, że zatrudniało japońskich aktorów zamiast aktorów rozpoznawalnych w USA. Zwierz jest pod wrażeniem. Szkoda, że kazało im wszystkim grać po angielsku, co czyni w ich wykonaniu większość dialogów koszmarnie drewnianymi (zwierz się nie dziwi – oba języki mają zupełnie inną melodię i wymowę, plus z tego, co zwierz wie, dialogi po angielsku nagrano po zakończeniu produkcji).
Biedny poniżany Keanu, który wszystko przeżyje byleby tylko nie zmieniać wyrazu twarzy
Środek aktorski Keanu Reevesa – wydaje się, że wszyscy w tym filmie dostali polecenie by nie zmieniali wyrazu twarzy by nie robić przykrości Reevesowi znanemu z tego, że od początku kariery właściwie zawsze ma tą samą minę. I tak przez cały film oglądamy ludzi, którzy właściwie cały czas niezależnie od sytuacji reagują dokładnie takim samym brakiem mimiki. Na wyżyny tej specyficznie rozumianej sztuki wznosi się aktor grający Szoguna, który tak bardzo nie zmienia wyrazu twarzy, że jest to właściwie komiczne. Co nieco przeszkadza w sytuacji, w której Szogun występuje w najbardziej dramatycznych sytuacjach. Ale serio to jest ten film gdzie powinny być podpisy pod bohaterami tłumaczące, jakie uczucia odczuwają w danej chwili. Zwłaszcza pod Keanu.
To film, w którym emocji bohatera trzeba się domyślać.
Japonia kraj, w którym nikt nie zadaje pytań – bohaterowie filmu mają irytujący zwyczaj nie zadawania najprostszych pytań. Na przykład na samym początku filmu, kiedy do walki staje Keanu zamiast wyznaczonego czempiona. Wszyscy są oburzeni faktem, że Keanu walczy, każą go pobić, Szogun jest obrażony, no po prostu hańba dla świerszcza, hańba dla krowy. Nikt nawet przez chwilę nie zadaje pytania, co się tak właściwie stało z czempionem. Co jest trochę niepokojące, bo wynika z tego, że jeśli nagle w bardzo ważnym dniu znikasz to nikt nie zapyta gdzie się właściwie podziałeś. Zresztą bohaterowie ogólnie nie zachowują się w tym filmie jakoś szczególnie uczuciowo. Oto dzielny szef roninów zostaje po roku wyciągnięty z paskudnego więzienia. Wraca do domu, przytula żonę zapewnia ją, że jest największą radością jego życia i już go nie ma. Mógł przynajmniej przenocować, zanim pojedzie na samobójczą misję. Zwierz wie, że honor, władza i takie tam. Ale w filmie jest jedno podejście do zabawnej sceny. Jeden przejaw jakiegokolwiek poczucia humoru. Zdaniem zwierza, jeśli nie kręcimy egzystencjalnych dramatów na miarę Bergmana warto zrobić, co najmniej dwa podejścia do dowcipnej sceny.
Wielki golemowaty wojownik domaga się jakiegokolwiek wyjaśnienia „skąd się wziął, kto go stworzył, kto zacz?” , szkoda że nikt nie zadaje tych pytań.
Ile zdań trzeba powiedzieć, żeby trafić na plakat? – Twórcy filmu pobili nowy rekord. Zombie Boy dostał własny plakat za wypowiedzenie w filmie jednego zdania. Nigdy jeszcze trzeba było powiedzieć tak niewiele by dostać tak wiele. Zwierz czeka aż pojawią się plakaty ze statystami „ Ktoś zupełnie nieznany w roli faceta po prawej”. Przy czym problem polega na tym, że film dość radykalnie pocięto po jego nakręceniu (wycinając całą rolę postaci Kapitana) ale te cięcia nie są zgodne z kampania promocyjną – od trailera po plakaty. To się czasem zdarza, ale zwierz ma wrażenie, że ostatnimi czasy (z racji tego, że kampanie promocyjne ruszają bardzo wcześnie) promuje się film zanim dojdzie do ostatecznej decyzji, jaki będzie jej kształt. Zresztą, jeśli studio myślało, że udało mu się tak ładnie posklejać fabułę, że nie widać dziury to niestety się myli. Każdy wyjdzie z tego filmu przekonany, że gdzieś po środku wycięto parę scen. Chociażby, dlatego, że wysiłek włożony przez grafików w stworzenie Wyspy Holendrów zupełnie nie ma sensu, biorąc pod uwagę jak krótka (i bezsensowna) jest scena rozgrywająca się w tym miejscu. Zwierz jest bardzo ciekawy, czy będzie jakaś reżyserska wersja z wątkiem (i aktorem) który wycięto.
Zombie Boy na plakatach został a w filmie go wycięto
Złą kobietę poznasz po fryzurze – film jest złożony nie tylko z klisz fabularnych, ale i wizualnych. N początku wyznacza się kolory (nasi są czerwoni ci źli granatowo fioletowi), co by ma się jedni Azjaci nie pomylili z drugimi (zgodnie z zasadą, że wszyscy przecież wyglądają tak samo), potem, kiedy ktoś musi zginąć, jako pierwszy z braku bohatera czarnoskórego ginie bohater z nadwagą (takie są zasady gry sorry). Ale czy wiecie jak naprawdę poznać złą kobietę? Przede wszystkim absolutnie nieskromnie siada przy jedzeniu, po drugie – nie dba o swoją fryzurę. Jeśli kiedykolwiek spotkacie potarganą kobietę musicie wiedzieć, że to z dużym prawdopodobieństwem czarownica. Porządne kobiety się czeszą. Plus zwierz wcale się nie dziwi, kiedy dobra, grzeczna i mądra ukochana głównego bohatera odmawia jedzenia. Wiedźma podaje jej kawałek ryby włosami, które magicznie zamieniły się w pałeczki. To wygląda tak niehigienicznie, że zwierz wcale się nie dziwi, że bohaterka podziękowała za posiłek.
„Bo to zła kobieta była”
Moje super niewykorzystane moce – film wypada w jeszcze jedna koszmarną kliszę, którą zwierz omówi osobno, bo zdarza się to w filmach bardzo często. Gdzieś tak w połowie filmu w scenie, która jest zupełnie od czapy dowiadujemy się, że nasz bohater wyszkolony przez demony (normalka) jest po prostu mistrzem miecza, porusza się tak szybko, że aż się rozmywa, ciacha mieczem drzewa bez zastanowienia. No po prostu szermierz natchniony, co się go strzały nie imają. Ale kiedy przychodzi mu stanąć do walki czeka absolutnie do ostatniego dramatycznego momentu by ze swoich super mocy skorzystać. To jest jednak z tych straszliwie denerwujących klisz, które powtarzają się w setkach filmów, gdzie zamiast od razu potratować przeciwnika wszystkim, co się ma toczy się najpierw bój z architekturą (smok walczy z naszym bohaterem głównie rzucając na niego elementy wystroju wnętrz) by dopiero w ostatniej chwili wykorzystać demoniczne umiejętności.
No bo tak od razu smoka usiec to nie fair.
Tak naprawdę to 47 Roninów nie jest aż tak straszliwie beznadziejnym filmem jak może się wydawać. Oczywiście wydaje się, że cała intryga została sprytnie ułożona przez producentów białych kimon (zwierz wie, że do popełnienia rytualnego samobójstwa potrzebne jest białe kimono, ale jakim cudem wszyscy ci biedni pozbawieni zarobków ludzie mieli nowiuśkie bieluśkie kimona uszyte wedle tego samego kroju? Przypadek? Nie sądzę), a film powstał tylko, dlatego, że Keanu Reeves potrzebował roli, w której nie musiałby zmieniać wyrazu twarzy (zgodnie ze scenariuszem a nie, dlatego, że nie ma zwyczaju tego robić), ale można produkcję obejrzeć. Co prawda zwierz doradziłby producentom nigdy nie pokazywać go w Japonii i zakazać produkowania DVD, które chodzą na Japońskich odtwarzaczach. Im mniej ludzie z kraju kwitnącej wiśni wiedzą o tym filmie tym lepiej dla wszystkich. Jednocześnie ta produkcja jak zwykle budzi w zwierzu taką refleksję, że dziś wydaje się strasznie dużo pieniędzy na promocje średnich filmów. Ktokolwiek nakręcił i wyprodukował 47 Roninów od samego początku musiał wiedzieć, że kręci coś w rodzaju wysokobudżetowego filmu niskobudżetowego gdzie każe się japońskim aktorom grać po angielsku, wynajmuje się jednego aktora z ogólnie rozpoznawalnym nazwiskiem i tnie się koszty produkcji. Ale kiedy doszło do promocji można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z czymś, w co studio wrzuciło sporo pieniędzy i ma nadzieję na spory hit. Nikt, kto nakręcił ten film nie mógł się chyba aż tak łudzić. Zwierz zastanawia się ile pieniędzy w ten sposób marnują wytwórnie – nie na produkcję filmów tylko na ich promocję. I ile robi sobie w ten sposób krzywdę. Gdyby 47 Roninów weszło po prostu do kin (to znaczy nie dosłownie), pewnie wybraliby się na niego nieco inni widzowie, pewnie nikt by się nie zastanawiał nad ewidentnymi zmianami w scenariuszu, (które widział każdy, kto zetknął się z trailerem) i pewnie nie byłoby nabijania się z Zombie Boya. No właśnie, zwierz ma wrażenie, że to jeden z tych przypadków, w których brak reklamy byłby chyba dla filmu błogosławieństwem. W każdym razie jak się pojawi w telewizji (gdzie pewnie większość z was to obejrzy) nie musicie szukać na gwałt pilota. Chyba, ze jesteście wielbicielami japońskiej kultury. Wtedy szukajcie go natychmiast, zanim zejdziecie na lekki międzykulturowy zawał.
Ps: A teraz coś z zupełnie innej beczki, zwierz chciałby wam polecić film Drinking Buddies – to taka obyczajowa produkcja, z dużą ilością improwizowanych dialogów, w której nie za wiele się dzieje. Zwierzowi takie filmy bardzo się podobają i są dla niego zawsze dowodem, ze w Stanach kręci się bardzo dużo sympatycznych i mądrych filmów, tylko nie koniecznie pokazuje się je w kinach. Bo pamiętajcie, USA ma bardzo fajne i przystępne kino niezależne.
Ps: Ponieważ zwierz potrzebuje jeszcze kilku odcinków do napisania wpisu o PD to jutro będzie taki wpis, co zwierzowi dawno wpadł do głowy i już się nie może doczekać by go napisać. Ale ponieważ zwierz wybiera się jutro uprawiać dyscyplinę zwaną życiem towarzyskim to nie spodziewajcie się wpisu o zwykłej porze. Zwierz wychodzi do ludzi! (ale oglądać filmy więc liczy się tylko tak w połowie ;)