Home Ogólnie Bez Lodu i Ognia czyli o czym była „Gra o Tron”?

Bez Lodu i Ognia czyli o czym była „Gra o Tron”?

autor Zwierz
Bez Lodu i Ognia czyli o czym była „Gra o Tron”?

Nie jestem fanką Gry o Tron. To znaczy nie jestem anty fanką czy osobą przekonaną o słabości serialu po prostu – nigdy nie było to dla mnie produkcja specjalnie znacząca. Nie emocjonowała mnie jakoś specjalnie wizja zakończenia serialu choć nie ukrywam byłam ciekawa jak się uda zakończyć całą intrygę. Być może dlatego kiedy serial się już skończył mam poczucie, że warto zadać sobie pytanie – o co właściwie toczyła się ta gra. Wpis rzecz jasna zawiera spoilery.

Wydaje mi się, że za pierwotnym fenomenem Gry o Tron stoi przede wszystkim fakt, że została ona oparta o narrację książkową. A to znaczy, że materiał z którego czerpali scenarzyści wychodził daleko poza to co zwykle powstaje w głowach serialowych twórców. Martin – niezależnie od tego czy stało się to przyczyną jego sukcesu czy przedłużającej się niemocy twórczej – nakreślił swój świat bardzo szeroko, zasiedlając go licznymi i zróżnicowanymi bohaterami i bohaterkami. Do tego skorzystał ze znanego co najmniej od czasów Tolkiena wątku, końca pewnej epoki i pewnych czasów. Nadchodząca zima jest tu przede wszystkim znakiem zmian wobec których działania bohaterów wydają się małe i niekiedy drugorzędne. To czas  załamania się starego porządku, wypełniania się przepowiedni, powrotu takich magicznych elementów jak dawno zapomniane smoki. Świat na granicy wielkiego przełomu to ulubiony wątek twórców fantasy, który doskonale zagrał na ekranie. Im bliżej Night King był muru a co za tym idzie politycznych przepychanek w Westeros tym bardziej wydawały się one pozbawione znaczenia. Któż miałby zasiąść na żelaznym tronie skoro świat się kończy.

 

Problem w tym, że pomysł Martina – jakkolwiek niesamowicie intrygujący i wciągający na dłuższą metę stawiał scenarzystów przed zadaniem trudnym do wykonania. Nie tylko dlatego, że pisarz nie napisał ostatnich tomów. Także dlatego, że twórcy musieli w pewnym momencie zadecydować czy piszą serial o historii końca pewnego świata czy też – zgodnie z tytułem – piszą o „Grze o Tron” i tym jak polityczne i prywatne konflikty odciskają się na bohaterach. Zamysł Martina najlepiej oddaje tytuł jego cyklu – ‘Pieśń Lodu i Ognia” wskazująca na historię wykraczającą poza jeden konflikt, odwołująca się do tych historii które opiewa się w pieśniach wiele stuleci później. To co jest przed naszymi oczyma miało się za wieki stać tylko wspomnieniem o bohaterskich czynach. Taki zamysł Martina pozwalał mu na zdecydowanie większą fabularną wolność. Życie jednostek – niekoniecznie było aż tak ważne w obliczu przezmiany jaka dokonywała się wokół nich.  Rozpędzające się koło politycznego sporu ostatecznie wydawało się tylko jednym z trybików wielkiej machiny zmiany. Póki scenarzyści szli tropem Martina wszystko mogło się zdarzyć bo i w świecie w którym wszystko trzeba przewartościować zdarzyć się może wszystko.

W chwili w której scenarzyści przejęli po Martinie narrację zdecydowali się jednak skupić na tytułowej „Grze o Tron”. Rozsiani po świecie bohaterowie zaczynali zmierzać do jednego punktu. Co jest jasne, jeśli głównym konfliktem ma być ten w którym najważniejsze są jednostki i ich ambicje, to nie mogą oni wszyscy funkcjonować w osobnych częściach świata. Bo już nie świat i jego nieuchronne przemiany stają się tu bohaterem ale poszczególne osoby wraz ze swoimi aspiracjami. Ta decyzja sama w sobie niekoniecznie jest zła. Wydaje się, że scenarzyści serialowi postawili na to co lepiej znają. Na pisanie bohaterów którzy stają przed mniej lub bardziej oczywistymi wyborami. Problem w tym, że podążając w pierwszych sezonach za wizją Martina, twórcy pozostali ze swoistym ciężarem spraw wielkich którego nie umieli z siebie zrzucić. Wizja nadciągającej zimy, armii nieumarłych, zła przychodzącego zza muru – to wszystko idealnie wpisane było w historię zmieniającego się świata, nad który nadchodzi niekończąca się zima. Zagrożenie narastało tam równie apokaliptycznie co wokół nas – cicho, uparcie, na granicy świadomości rządzących. Jednocześnie to wielkie wykraczające poza polityczne przepychanki zagrożenie rozbudziło nadzieje widzów. Serial zdawał się sugerować, że chodzić będzie o coś bez porównania ważniejszego niż Żelazny Tron, który w pewnym momencie zdawał się być bardziej gadżetem niż realnym symbolem władzy.

 

 

Ostatni sezon doskonale pokazuje jak bardzo scenarzyści nie potrafili sobie poradzić z tą przymusową dychotomią produkcji. Z jednej strony – konfrontacja z Nocnym Królem okazała się zbyt prosta i zbyt oczywista. Zamiast pokazać siłę gotową roznieść znany świat na kawałki, dostaliśmy ostateczny pojedynek z globalnym ociepleniem. Co więcej – taki z którego bohaterowie muszą wyjść zwycięsko i w jednym kawałku – bo są potrzebni scenarzystom do prowadzenia znacznie bliższej ich sercu narracji politycznej. W chwili w której scenarzyści ucięli wątek tej schyłkowości dziejów, zagrożenia przerastającego zwykłe polityczne spory, serial musiał się dość szybko zdefiniować na nowo. Ostatecznie przecież – miał się okazać przede wszystkim opowieścią o ludziach. A właściwie o tych ludziach których poznaliśmy w sezonie pierwszym. Fakt, że akurat do sezonu pierwszego tak bardzo odnosili się w ostatnich odcinkach twórcy, wydaje się tu symptomatyczny.  To nawiązanie ma nas utwierdzić w przekonaniu, że tematem przewodnim serialu była droga bohaterów – i wypełnianie – bądź nie – przeznaczenia jakie zgotował im los.

Przyglądając się temu co ostatecznie przytrafiło się Starkom nie trudno dostrzec że scenarzyści nawiązują przede wszystkim do ambicji i przeznaczenia jakimi bohaterowie zostali obarczeni na początku. Jon Snow wraca do Nocnej Straży, tak jak było mu pisane. Z punktu widzenia rozwoju postaci, to dobre posunięcie – choć jednocześnie – prawdziwa tożsamość bohatera jest w tym kontekście czymś nadmiarowym. Jon Snow nie musiał być wybrańcem ani Targaryenem by skończyć tam gdzie skończył. I tu ponownie widać ten konflikt – tożsamość Jona jest potrzebna w narracji Martina – gdzie konflikt rozpisany jest dużo szerzej, w skromnym serialowym ujęciu jest do dodatek. Sansa dostaje władzę coś o czym zawsze marzyła, Bran jako najstarszy męski potomek Starków zostaje królem, tu ponownie nie ma znaczenia jego rola jako trójokiej wrony, czy możliwość przenoszenia świadomości. To elementy koniecznie w świecie Martina i zupełnie zbędne w historii telewizyjnych scenarzystów. Arya wypełnia swoje przeznaczenie nie poddając się presji społeczeństwa. Pod sam koniec serial próbuje nas przekonać że w sumie od początku chodziło o losy rodzeństwa Starków. Co niekoniecznie jest prawda – a właściwie – co niekoniecznie było prawdą przed ostatnim sezonem.

 

 

Jednocześnie pragnąc skoncentrować polityczny spór wokół dylematów rodzeństwa z północy produkcja odsuwa na boczny tor postaci, które wydają się – z punktu widzenia politycznej intrygi dużo ciekawsze. Cersei i Daenerys nigdy nie mają okazji się spotkać, choć ich postacie są równie ciekawe i pod pewnymi względami równie niezbędne. Ostatecznie jednak scenarzyści decydują się zabić obie bohaterki w taki klasyczny sposób – każda z nich ginie w ramionach ukochanego mężczyzny. Co z kolei można byłoby ciekawie rozpatrywać w kontekście tego jak widzi się kobiety u władzy i ich romantyczne związki. Zwróćcie uwagę, że istnieje taki rodzaj narracji który sugeruje, że kobieta u władzy nigdy nie może nikogo naprawdę kochać, bo wtedy – zakochując się staje się w jakiś sposób podległa mężczyźnie, co oznacza, że to on ma władzę. Do pewnego stopnia można pewne potwierdzenie takiego myślenia znaleźć w historii (gdzie przecież wyróżnia się te władczynie które władały bez mężów) ale jednocześnie jest coś smutnego w tym, że ostatecznie jakieś szczęśliwe zakończenie dostaje tylko Sansa. Sansa którą – jak sama przyznaje, słowami scenarzystów – ukształtowali kolejni znęcający się nad nią, manipulujący i gwałcący ją mężczyźni. Innymi słowy – kobieta która zaufa mężczyźnie zginie, ta która się nie da przez mężczyzn złamać może rządzić. Oj mam problem z tymi wątkami, zwłaszcza że przecież jedną z największych zalet serialu było to, że tworzył on zdecydowanie ciekawsze postacie kobiece niż męskie. Ale jednocześnie – można dojść do wniosku, że układają się one tak bo ponownie – istotne jest tu przede wszystkim bawienie się mechanizmami władzy, a nie próba refleksji nas porządkiem świata.

No właśnie – ostatni odcinek – napisany dość przewrotnie pragnie nam uświadomić, że tak naprawdę nic wielkiego się nie stało. Tak jasne żelazny tron został zniszczony a smok odleciał gdzieś w kierunku bliżej nieokreślonym, ale wielka zmiana świata, którą miały puścić w ruch wydarzenia z pierwszych sezonów okazała się ostatecznie polityczną ruchawką. Tak oczywiście trochę się zmienił sposób wyboru króla, i krainy północy odzyskały niezależność, ale stolicy nikt nie przeniósł, ustrój polityczny dostał tylko niewielką korektę i nadal przy stołach zasiadają przedstawiciele tych rodzin które siadywały tam wcześniej. Deanerys której mowa brzmi jak przekopiowana z podręcznika mów tyrańsko rewolucyjnych, jest tu pokazana jako tyrana, której rewolucyjne hasła o zmianie mają stać się nowym narzędziem opresji . Głęboka zmiana tego jak działa świat jest niemożliwa, bo przecież wiąże się z narzuceniem jakiejś innej wizji – czy tego ludzie chcą czy nie. Pod pewnymi względami scenarzyści odrzucają tu nie tylko wizje, że Gra o Tron mogłaby opowiadać o końcu świata ale też o jakiejkolwiek rewolucji. Jest w tym jakieś takie smutne konserwatywne przesłanie, że świat właściwie powinien pozostać w tych ramach w których trwał – nawet jeśli wychodzi z nich po latach krwawego konfliktu. Co ponownie – dałoby się jeszcze uratować jako puentę przewrotną gdyby nie fakt, że Martin ze swoimi pomysłami i kreacją świata rozbudził w nas nadzieję na coś więcej.  Na co? To jest trudne do określenia uczucie, ale wszyscy je znają – pojawia się w naszych sercach kiedy czyta się scenę o odpływających ze Śródziemia Elfach. Kiedy wiesz że wojna się może skończyła ale już nic nigdy nie będzie nawet odrobinę takie same. Przyszliśmy na koniec ery a dostaliśmy skrót wojny stuletniej.

 

Co ciekawe, do pewnego stopnia scenarzyści stanęli wobec problemu nadmiernej ilości postaci. Bohaterowie których rola w wielkim konflikcie rozciągniętym na kilka kontynentów miała sens, teraz stali się do pewnego stopnia uciążliwym balastem. Część postaci drugoplanowych niemal znika, część ma wątki napisane tylko do połowy. Ponieważ zwijanie opowieści zajęło bez porównania mniej niż jej rozwijanie, to często działo się to kosztem postaci pobocznych. Doskonale widać to na przykładzie postaci takich jak Sam czy Brienne, którzy z bohaterów, którym poświęcano sporo ekranowego czasu zamienili się w postaci których rola jest absolutnie drugoplanowa – bo wiadomo, że nie zasiądą na Żelaznym Tronie. Zupełnie zbędne stają się postaci z trzeciego planu jak Tormund, a Bron pojawia się w całym sezonie w trzech scenach. Inaczej się tego rozegrać nie da bo Martin tworząc epicką sagę mógł postacie dodawać, a scenarzyści pragnąć opowiedzieć o niewielkim w sumie konflikcie (ostatecznie walczą trzy rody) muszą bohaterów albo zabijać (czego nie lubią bo nie są pisarzami) albo znacznie ograniczać ich wątki. Co sprawia, że ten trzeci sezon wydaje się jakiś niesamowicie niedbały i napisany niekiedy do połowy.

W ostatnim sezonie twórcy sprzątali i łatali gdzie się da swoją wizję konfliktu tak by usunąć z niej wszystko co nie polityczne, nie ludzkie ale właśnie takie ostateczne i magiczne. Kiedy smok odlatuje hen daleko odnosząc ze sobą ciało Deanerys tak naprawdę zabiera ze sobą ostatni element magiczności świata – tej podrzuconej tam przez Martina. Wszystko co zostaje to pobojowisko politycznej rozgrywki. Role zostają rozdane – twórcy nie podjęli się napisania żadnej nowej postaci, więc i śmierci musiały ustać. Bohaterowie w nagrodę że dożyli tak długo dostają swoje zakończenia, w tym niekoniecznie zmienionym świecie. Dzieci Starków domykają swoje przeznaczenia. Wszystko niby się porządnie składa, bo przecież koniec ma w sobie i nadzieję, i klamrę i konieczną odrobinę niedopowiedzenia. Tylko, że jest to koniec innej opowieści niż ta którą obserwowaliśmy przez lata. Opowieści ciekawej, broń boże by coś o niej złego powiedzieć, ale różniącej się od fragmentu politycznej historii Europy głównie ładnym kostiumem. Najwyraźniej telewizyjni scenarzyści nie byli w stanie zrobić tego co częściowo decydowało o sukcesie Gry o Tron – napisać serialu fantasy. Bo do tego trzeba mieć chyba więcej wyobraźni. A to właśnie wyobraźni trochę zabrakło pod koniec tej historii. I tak opowieść która mogła całkiem sporo opowiedzieć o dzisiejszym świecie pozostała zawieszona pomiędzy fantazją pisarza a schematem myślenia scenarzystów.

 

Gdybym miała jakoś podsumować to co stało się z Grą o Tron to przychodzi mi tylko metafora wilkorów. Pojawiają się na początku opowieści i zdaje się że te niemal zapomniane stworzenia, które otrzymują dzieci Neda Starka, będą odgrywały istotną rolę. Zarówno w powieści jak i w serialu odgrywają rolę coraz mniejszą. Nie mniej w powieści wciąż mają swoje znaczenie – po coś są. W serialu twórcy właściwie nigdy nie znaleźli dla nich miejsca. Poza Duchem – wilkorem Jona Snow, żaden inny nie pozostał w serialu na dłużej. Coś co zapowiadało właśnie te czasy końca świata, tą jakąś nie tylko polityczną ale też klimatyczną i magiczną przemianę, rozpłynęło się w narracji. Kiedy pod koniec ostatniego odcinka Jon Snow wraca do zamku Nocnej Straży i spotyka tam swojego ukochanego wilkora z urwanym uchem, to Duch nie jest już symbolem wszystkich tych magicznych przepowiedni, symboli i niemal zapomnianych prawideł świata. Duch jest po prostu wiernym psem, którego się podrapie za uszkiem zanim się wyruszy w dalszą drogę. I tak jest z serialem, elementy fantastycznego świata  rozsypane po całym serialu okazały się w istocie tylko nic nie znaczącymi błyskotkami. Gdyby nie było ich od początku może scenarzyści poradziliby sobie lepiej, ale podążając za drogą Martina cały czas rozbudzali nadzieję.

Nie jestem fanką Gry o Tron, Dlatego zakończenie mnie nie boli. Mam poczucie, że twórcy chcieli przełamać  schemat rycerskiego eposu i na ostatniej prostej bohater, który nosi wszelkie znamiona tego który otrzyma władzę tej władzy nie dostaje. Trafia ona do jego brata, poruszającego się na wózku. Ale jednocześnie  – Bran wpisuje się w inne marzenie o władcy. Jedyne na które Hollywood się godzi. Władca może być władcą tylko jeśli władzy nie pragnie, jeśli nie jest mu ona potrzebna. Niby twórcy starają się być przewrotni ale ostatecznie pozostają w tych samych ramach. Gra o Tron ma sens tylko jeśli nie ma Tronu ani nikogo kto całym sercem pragnie na nim zasiąść.  Pytanie czy serialowi, który porzucił swoje wielkie ambicje udało się nam powiedzieć cokolwiek nowego o naturze ludzi, władzy i tego jaki wpływ na świat mają polityczne potyczki. Wydaje mi się, że ostatecznie scenarzyści ponieśli tu klęskę. Serial zawodzi bo trochę nic nowego nie powiedział, nie otworzył żadnych nowych perspektyw naszego patrzenia na świat.  Zawód nie wynika z tego, że bohaterowie skończyli inaczej niż byśmy chcieli, ale z tego, że powracamy z Westeros zaskakująco tacy sami (choć nieco starsi) jak do niego weszliśmy. A przecież miała nadejść zima i zmienić wszystko. Tymczasem dostaliśmy trochę przypowieści o korupcji władzy, z dodatkiem jakże amerykańskiej potrzeby refleksji nad tym czy da się ograniczyć przywileje dziedzicznej monarchii.

 

 

Ostatecznie Gra o Tron rzeczywiście co zmieniła to przekonanie o możliwościach jakie daje telewizja – zwłaszcza w kontekście opowieści fantastycznej. Nie było wcześniej serialu o tak wysokim budżecie i tak wysokim poziomie produkcji. Z sezonu na sezon proponowany nam spektakl stawał się coraz bardziej nieodróżnialny od tego co można zobaczyć w filmach z olbrzymim budżetem. W ostatnim sezonie pojawiały się sceny poruszające swoją urodą i rozmachem, jak np. spotkanie Jona i Smoka pod ruinami Kings Landing, kadr tak piękny że aż pozwala zapomnieć o wszystkich dziurach w fabule. To pozostanie prawdziwe dziedzictwo Gry o Tron, za którą pójdzie zapewne niedługo serial Amazonu oparty o niewykorzystane opowieści ze Śródziemia. To i jeszcze jedno. Ilekroć usłyszymy „ You know nothing” będziemy aż po kres naszych dni dodawać sobie w głowie „Jon Snow”.

Ps: Ponieważ Gra o Tron budzi niesamowite emocje chciałabym dodać, że nie uważam by obowiązkiem było lubić albo nie lubić ostatniego sezonu. Dla mnie jest natomiast ewidentne że wizja Martina i scenarzystów nie pokrywa się ze sobą. Co sprawia, że z olbrzymią ciekawością czekam na chwilę kiedy Martin ogłosi koniec swojej sagi. Ciekawe czy on wie jak opowiedzieć tak rozpoczętą historię do końca. Być może jest to taka historia która ma tylko dobry początek. Wiele już takich widzieliśmy.

Ps2: No i zachowajmy proporcje – Jak Poznałem waszą matkę miało gorszy finałowy odcinek choć co ciekawe, uważam że miał ten sam problem – w uznaniu, że zakończenie serialu jest dobre tylko wtedy kiedy pojawia się klamra narracyjna tak wyraźnie nawiązująca do pierwszego sezonu serialu.

Ps3; No będzie mi brakowało śmiania się z Kita Harringtona któremu jest zimno i któremu włoski wpadają do oczu. To była jedna z moich ulubionych rozrywek.

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online