Hej
Zwierz musi szczerze powiedzieć, że dawno nie przydarzyła mu się tak dziwna historia popkulturalnej fascynacji jak w przypadku Hannibala. Z początku zwierz był serialem zupełnie nie zainteresowany, wręcz przekonany, że nie chce go oglądać (zwierz nie lubi horrorów ani okrucieństwa). Potem zwierz obejrzał pierwszy odcinek dla porządku i wcale mu się nie spodobał. Znudził i zapowiadał kolejny identyczny nieco może bardziej mroczny procedural. Następnie zwierz dostrzegł i opisał fandom Hannibala będąc już wówczas po obejrzeniu dwóch odcinków. A potem, wbrew rozsądkowi zwierz obejrzał odcinek 3 i 4 i 5 a potem wszystkie kolejne aż do końca. Zaś po ostatniej scenie ostatniego odcinka sezonu, zwierz odsunął lekko komputer w absolutnym szoku. Oto Hannibal okazał się wspaniałym serialem, który był zupełnie inny niż zwierz mógł sobie wyobrazić. Wpis zawiera spoilery (Hannibal eats people).
Zwierz wszystkie ilsutracje wziął z tumblr, jednocześnie zwierz musi stwierdzić, że postanowił, że nie pozostanie całkowicie poważny w czasie ilustrwania wpisu bo się po prostu nie da.
Zacznijmy od tego, że Hannibal to serial specyficzny. Bo tak naprawdę nie oglądamy kilku historii z tymi samymi bohaterami ale jedną historię rozłożoną na 13 części. Gdy z początku wydaje się, że będziemy mieli tradycyjne morderstwo tygodnia, cała formuła nie wydaje się szczególnie pasjonująca. Ale potem okazuje się, że wątki się nie domykają, postacie nie znikają, szczegóły które z początku wydawały się nie istotne wracają w kolejnych odcinkach. To dlatego, serial z początku może się nie spodobać. Dopiero spojrzenie na całość, pozwala dostrzec, że mamy do czynienia z przemyślaną historią. Jeden odcinek, zwłaszcza pierwszy daje mylne przekonanie, że zobaczyliśmy jakąś zamkniętą całość. Tymczasem dopiero po ostatnim widzimy pewne wzory czy nawet powtórzone sceny. W serialach które co raz częściej każą nam przymykać oko na logikę, oglądanie produkcji, która stara się spiąć wszystkie elementy, która nawet przez chwilę nie daje nam zapomnieć o tym co się wydarzyło to prawdziwa przyjemność. Tak jak zwierz nigdy nie znajdował przyjemności w szukaniu odpowiedzi na pytanie „Kto zabił” to już oglądając Hannibala co chwilę starał się przewidzieć jak bohaterowie zareagują na takie a nie inne fakty i wydarzenia. Zwłaszcza fascynowała zwierza gra pomiędzy Hannibalem i Willem.
Zwierz niemal czekał aż przed napisami koncowymi ostatnigo odcinka pojawi się Brian Fuller i powie „This is my Design”
No właśnie, to chyba największy plus serialu. Nie jest to bowiem serial o jednym wielkim umyśle ale o dwóch. Z jednej strony mamy Willa, człowieka który opanował empatię do granic zrozumienia, który mimo wciąż zawodzącego go umysłu jest w stanie kojarzyć fakty których nikt inny by nie skojarzył. Z drugiej strony mamy Hannibala, z umysłem ostrym jak brzytwa, złoczyńcą bez wyraźnego motywu (co jest jego największą bronią a jednocześnie czyni go ciekawym i niebanalnym) który co chwila gra z umysłami osób które go otaczają. Zwłaszcza z umysłem Willa, którego co chwilę testuje, w którym wzbudza wątpliwości, sprowadza na inne tory myślenia. Zwierz najbardziej lubił w serialu właśnie te sceny w gabinecie Lectera (piękny wystrój, piękne kadry i doskonale wykorzystane pomieszczenie) kiedy siedział niemal dosłownie z uchem przy głośniku by nie uronić żadnego słowa a jednocześnie zastanawiając się nad tym jaka będzie kolejna linijka konwersacji. Serial, którego nie można tylko oglądać a którego trzeba słuchać, to coś czego zwierz nigdy nie ma dość.
Jeleń początkowo wkurzał zwierza, potem zwierz zaczął się z niego śmiać, pod koniec tak się przyzwyczaił, że zaczął rozumieć o co z jeleniem biega.
Zatrzymajmy się na chwilę przy Hannibalu. Jak łatwo byłoby zrobić z niego kolejnego w popkulturze, złego którego lubimy bardziej od tych dobrych. Zwłaszcza, że przecież to jest postać fascynująca – w każdej scenie w innym nienagannie dobranym garniturze (brat zwierza, towarzysz oglądania w ostatnim odcinku wyrzekł zdanie „Czy on te garnitury zjada po każdym odcinku?”), czyniąca w kuchni cuda (które są absolutnie przepiękne co jest tym bardziej niepokojące), całkowicie opanowany, intelektualista, wielbiciel rzeczy ładnych i wysmakowanych. Do tego obdarzony nieprzeniknioną twarzą Madsa Mikkelsena, który naprawdę potrafi grać drgnięciem mięśnia na policzku. Serio takiego Hannibala można byłoby pokochać w minutę. Ale scenarzyści wcale nam tego nie ułatwiają. Jak zwierz wspomniał, Hannibal jest mordercą bez motywu (poza chęcią konsumpcji), jest pozbawiony skrupułów, nie ma w nim altruistycznych odruchów, wszystko co robi czemuś służy. Nawet jeśli rzeczywiście lubi Willa to nie powstrzyma go to przed mieszaniem mu w głowie. Hannibal to nie jest ktoś niezrozumiany, zraniony czy postępujący w sposób moralny. To postać wydająca się tak dalece pozbawiona moralności, że w pewnym momencie kwestionujemy każdy jej czyn, nawet pozornie miły (jak przyniesienie Willowi rosołu do szpitala – chicken soup is not people). Do tego jak brat zwierza zwrócił uwagę, Hannibal rzadko kłamie, raczej doskonale wykorzystuje siłę sugestii, niedopowiedzenia, możliwą dwuznaczność interpretacji. Hannibal pozwala każdemu dojść do fałszywych wniosków, a potem przez grzeczność nie zaprzecza.
Zwierz musi powiedzieć, że fakt iż jest to scena prosto z serialu, bez żadnych dodatków zawsze zwierza bawi. Bo to scena mająca sens i w sumie poważna ale zawsze można się trochę pośmiać.
Na tym tle Will Grantham, wymięty, nieogolony, chory mógłby się wydać postacią zupełnie nie interesująca. Ale grający go Hugh Dancy idealnie balansuje pomiędzy wyglądaniem jak kupka nieszczęścia (serio są w tym serialu takie sceny gdzie zwierz z bratem robili „awww” bo Will tak strasznie biednie wyglądał) a spojrzeniem które nawet widzowi każe się zastanawiać czy nie ma w nim mordercy. Przy czym to co przynajmniej zwierzowi podoba się w Willu to fakt, że ani przez moment nie wątpimy że mamy do czynienia z osobą z braku lepszego słowa „szlachetną”. Will naraża swoje zdrowie by pomagać innym, a potem kuli się w nocy otoczony przez stado przygarniętych psów. Zresztą zdaniem zwierza te psy to cudowny dodatek (zwierz nie wie czy autora książki czy scenarzysty), otaczanie się zwierzętami ze strachu przed tym co nas otacza jest dość naturalne. Zwierz narzekał na początkowe sugestie dotyczące społecznych możliwości Willa. Ale o dziwo jak w większości przypadków ten serial zamiast iść do przodu idzie w bok. Will źle się czuje w towarzystwie ludzi więc wąski krąg przyjaciół i współpracowników jest dla niego szczególnie ważny. A to oznacza, że w chwili kiedy Hannibal zaczyna nim manipulować ma dużo większy wpływ niż gdyby Will był swobodniejszy w kontaktach społecznych. Do tego zwierzowi podoba się, że nie tylko Hannibal wykorzystuje Willa, bo jego szef Jack też właściwie popycha go do granic obłędu a potem trochę wygląda na zdziwionego, że jego genialny umysł się zepsuł.
Pierwsze zdanie jak z Hulka drugie juz nieco mniej. Zwierz lubi Willa bo w sumie potrafi być cudownie asertywny jeśli chce
A skoro jesteśmy przy innych postaciach. Zwierz rzadko ogląda serial w którym tak bardzo polubiłby niemal wszystkich bohaterów choć z różnych powodów. Grany przez Larence Fishburna Jack, co prawda dostarcza zwierzowi raczej komicznych skojarzeń (serio ten facet jest cały czas zaskoczony tym co się dzieje i cały czas wkurzony), ale to ciekawa postać, odchodząca od tego stereotypowego twardego ale sprawiedliwego szefa. Zwłaszcza, że dopisano mu własną historię, która jest ciekawa, bo to jest właśnie ten człowiek, który teoretycznie mógłby złapać Hannibala, ale nie chce dostrzec, a może ni e umie dostrzec, tego co przynajmniej zdaniem zwierza trochę powinien już wiedzieć. Zwierz polubił też Alanę Bloom, między innymi dlatego, że jest to typowa postać do budowania nieskonsumowanego napięcia między nią a Willem. I zwierz podziwia scenarzystów, że zamiast grać dość już nużącym motywem skonfrontowali parę w ósmym odcinku sezonu, sprawiając, że nudny wątek stał się mniej nudny. Poza tym zwierz nie wie do końca dlaczego postać ta budzi taką sympatię zwierza, może dlatego, że grająca ja aktorka sprawia takie sympatyczne wrażenie. Do tego zwierz uwielbia cały pracujący w grupie zespół specjalistów, mówiących co prawda nie wiele, ale za to z mocno zarysowanym charakterem – Jimmy i Brian dwóch specjalistów od miejsca zbrodni i od badania zwłok to chyba najlepszy drugoplanowy duet jaki zwierz widział ostatnio w serialu. Jedyną postacią, której zwierz naprawdę nie cierpi to Freddie Lounds, ruda dziennikarka (ilekroć jest w scenie z Hannibalem zwierz szepcze „zjedz ją”), ale wydaje się, że to dokładnie to uczucie które powinien do niej żywić (przynajmniej tak chcą scenarzyści).
To niesamowite jak szybko człowiek przechodzi od – „Nawet lubię Willa” do „Niech mu ktoś na Boga poda pomocna dłoń”
Jakby stała obsada nie była wystarczająco dobra serial ma dwa genialne występy gościnne. Pierwszy to Eddie Izzard w roli dr. Gideona, zabójcy który nie jest do końca pewien którym zabójcą jest. Izzard jest znakomitym aktorem i zagrał swoją postać tak dobrze, że niemal widzimy w nim „Hannibala którego nie było”. Serio jest w nim coś z Hannibala Hopkinsa (Mikkelsen dość słusznie w ogóle nie odnosi się do roli swojego wybitnego poprzednika, zresztą cały serial zdaje się raczej szukać alternatywnego sposobu opowiedzenia całej historii) a jednocześnie widać, że Izzard ma zaplecze komika bo jego postać potrafi być miejscami może nie śmieszna, ale w każdym razie wyczuwająca komizm sytuacji. Doskonała rola, która pokazuje jak zamienić występ gościnny na prawdziwą perełkę. Druga rola to Gillian Anderson jako psychoterapeutka Hannibala. Pomijając fakt, że Gillian Anderson w filmach o FBI zawsze jest dobrym pomysłem, to jeszcze jej chłodny wystudiowany spokój w czasie spotkań z Hannibalem sprawia, że mamy od samego początku wrażenie, że tych dwoje łączy więcej niż na to wygląda. A przecież nic bezpośrednio nie mówią.
Zdaniem zwierza to mniej więcej podsumowanie osobowości każdego widza serialu w dwóch zdaniach.
Gdyby zwierz nie polubił bohaterów i fabuły pewnie nadal oglądałby serial dla jego urody. Po pierwsze zwierza zaskoczyło jak wiele w serialu scen rozgrywających się z dala od miejsca zbrodni, kostnicy czy bezosobowych biur agentów FBI. Najwięcej mamy pięknych ujęć wnętrz (gabinet Lectera i gabinet Bedalii jego psychoterapeutki są po prostu przecudownie pięknie), zawsze podobnie sfotografowanych, minimalistycznych, cudownych. Do tego w serialu pojawiają się pewne drobne eksperymenty jak pokazanie śpiewu od strun głosowych i słuchania od kanału usznego – niby nic wielkiego, ale seriale rzadko wrzucają niewiele znaczące ozdobniki tylko po to by poeksperymentować formalnie. Do tego wizje Willa, niepokojące, co raz więcej znaczące. Nawet ten koszmarny jeleń, z którego nie sposób się na początku śmiać staje się z każdym odcinkiem co raz ważniejszy, a ostateczne rozwiązanie wydaje się zwierzowi cudownie gotyckie ( ponownie z braku lepszego słowa). Co prawda niektóre efekty specjalne są marne, ale wystarczy jeden rzut oka na wygląd posiłków Hannibala by o tym zapomnieć. Uroda serialu jest tym ciekawsza, że nie wacha się on nas trochę od czasu do czasu straszyć (zwierz jednego wieczora raczej nie stawiał nóg obok łózka), choć robi to zaskakująco subtelnie. Zwierz spodziewał, się okrucieństwa i gore do granic przesady a tymczasem wszystko ładnie czyściutko i estetycznie bez epatowania.
Zwierz nie jest w stanie się z tego nie śmiać. Serio fandom Hannibala jest odpowiedzialny za renesans Comic Sans.
Przy czym te wszystkie zachwyty być może wcale by się nie pojawiły gdyby nie jeden fakt. Hannibala miejscami ogląda się absolutnie na poważnie, ale jeśli się chce to można niemal w każdej sytuacji dostrzec element komiczny. Zwierz nie wie czy ten serial jest tak napisany, czy może sam fandom skłania ku takim a nie innym interpretacjom scen, a może wynika to z prostego faktu, że my wiemy coś czego bohaterowie nie wiedzą. Zdaniem zwierza to ostatnie ma zresztą wpływ na cały serial, bo jak często zdarza nam się dokładnie wiedzieć kto jest zabójcą, doskonale odczytywać wszystkie jego aluzje i jedynie przyglądać się jak bohaterowie błądzą jak dzieci. Zresztą zwierz nie wie jak wy, ale w serialu jest kilka scen, które choć zupełnie poważne są jednocześnie bardzo śmieszne, zwłaszcza jeśli przyjęło się paskudny zwyczaj podkładania tego co bohaterowie myślą a nie koniecznie mówią. Zresztą jak już zwierz wspomniał w swoim wpisie o fandomie – nie sposób nie lubić ludzi którzy twierdzą, że ich wymarzoną parą serialu jest Will i porządna opieka medyczna.
Zwierz jest pod wrażeniem jak potraktowano w serialu psy WIlla. Nie zapomniano o nich i zdaniem zwierza są ważniejsze niż się wydaje
Na koniec, zwierz musi przyznać, że najbardziej w serialu podoba mu się to jak cały sezon się skończył. Wątki zostały połączone ale nie do końca, niby mamy zakończenie otwarte ale nie mamy cliffhangera. Jest absolutnie jasne, że sezon drugi (zwierz zachodzi w głowę, czy da się przy takim prowadzeniu narracji nakręcić dużo więcej sezonów) będzie zupełnie ale to zupełnie inny. I to zwierza chyba najbardziej cieszy, zwłaszcza, że twórcy serialu spokojnie mogliby jeszcze przez jeden sezon utrzymywać status quo. Przecież miło się patrzy na „przyjaźń” Willa i Hannibala oraz na to jak nasz psychiatra/psychopata oplata sobie wokół małego palca całe biuro FBI. Ale tu widać że twórcy chcą iść do przodu i co chyba ważniejsze, widzą jakąś przyszłość. Co prawda znając szczęście Briana Fullera, ta przyszłość może być tylko dwusezonowa, ale zdaniem zwierza Hannibal ma potencjał by stać się czymś więcej niż serialem o kanibalu i agencie FBI. O ile już nie jest czymś więcej.
Ten moment w serialu, kiedy rozumiesz, że Mads Mikkelsen naprawdę ma wszystkie niezbędne cechy by grać Hannibala. Bo nikt nie uśmiecha się tak demonicznie jak on.
Ps: Zwierz podobnie jak Fabulitas mógłby napisać jeszcze ze dwa razy więcej, chwilowo poza odsyłaniem was do tego wspaniałego podsumowania sezonu, zwierz poleca wam przeczytać jeszcze Rusty, która ułożyła wszystkie seriale Fullera w jedną całość.
Ps2: Słuchajcie chcecie poczytać o Joyland Kinga? Bo zwierz z natury nie jest książkowy ale wie, że jest spore zainteresowanie tytułem a temat zaś wybitnie popkulturalny.