W pierwszej scenie filmu „Worth” (po polski mniej subtelnie „Ile jest warte ludzkie życie”) wykładowca akademicki dość dobitnie tłumaczy swoim studentom, że wycena ludzkiego życia to rzecz nie łatwa, ale możliwa. Wszystko jest do obliczenia pod warunkiem że działa się na gruncie myślenia prawniczego a nie bawi się w filozoficzne rozważania o tym czy życie człowieka w ogóle można wycenić. Ta otwierająca film scena jest niczym konieczny wstęp od autorów – porzućcie swoje metafizykę, wejdźcie w świat odszkodowań. I choć wydaje się to wstęp do filmu bezdusznego, to w istocie, więcej w nim moralnej refleksji niż zimnej arytmetyki.
Fakt, że wybrano temat tak poboczny jak tworzenie funduszu rekompensat dla rodzin ofiar 11 września świadczy o tym, że wciąż amerykańskie kino wokół zamachów krąży, nie zawsze wiedząc jak się za nie zabrać. Tak były filmy takie jak „World Trade Center” Oliviera Stone, czy „9/11” z 2017 o którym chyba nikt nie pamięta. Jednak większość narracji opowiadających o zamachach szuka jakiegoś podejścia, które pozwalałoby opowiedzieć o tragedii bez bezpośredniego odtwarzania samych wydarzeń. Ewentualnie by skupić się na innej części zamachu jak np. „United 93”. Najwyraźniej nikt nie czuje by było to posunięcie właściwie. Wybór tematu teoretycznie pobocznego, ma jednak jeszcze jedno znacznie. To ostatecznie także kwestia odpowiedzi na pytanie – kogo mogą winić rodziny ofiar, nie tylko które pracowały w WTC, ale też licznej grupy ratowników, którzy zginęli w czasie akcji (a także potem, bo nawdychali się dymu, azbestu i innego paskudztwa).
Główny bohaterem jest Kenneth Feinberg prawnik ambitny, mający na swoim koncie liczne sukcesy w negocjacjach. Jego zadanie jest proste – ma stworzyć taki system odszkodowań, żeby zapisało się do niego około 80% rodzin. Jeśli tak się stanie – pozwy złożone przez rodziny poszkodowanych nie doprowadzą do rozchwiania ekonomii i upadku linii lotniczych. Nie da się ukryć, że trudno ogląda się pierwsze posiedzenie komisji na którym dość jasno rysuje się nam obraz kraju, który da ludziom pieniądze tylko dlatego, że nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności. Kraju, gdzie osoba, która zdecyduje się iść do sądu może dużo stracić i spędzić lata dochodząc sprawiedliwości. Tu mniej więcej staje się jasne, że niezależnie co Feinberg zrobi – nie będzie to opowieść wyłącznie o szlachetnych posunięciach, szlachetnych osób.
Feinberg szybko zbiera ekipę i zaczyna pracę. Pozornie wydaje się to być proste – trzeba obliczyć kwestie związane z miejscem pracy, zarobkami, ubezpieczeniami – i jakoś wycenić ile zapłacić rodzinie sprzątaczki, a ile szefa międzynarodowej firmy. Z punktu widzenia prawa nie ma tu wielkiego dylematu, trzeba po prostu stworzyć formułę, pod którą można podpisać każdą osobę, dzięki czemu wszystko zadziała sprawnie. Oczywiście film szybko zaczyna nam pokazywać, że nie jest to takie proste – nie tylko ilość proponowanych pieniędzy, ale także sposób ich przyznawania okazuje się nie przystający do potrzeb rodzin. Wszystko co robią nasi bohaterowie jest z jednej strony logiczne z drugiej niewystarczające.
Właściwie przez cały film balansujemy pomiędzy dwiema kwestiami – prawniczą – jak stworzyć zasady, które będą jak najbardziej obiektywne (choć nie koniecznie uczciwe – z tym zgadzają się chyba wszyscy) a jednocześnie – jak stworzyć prawo które będzie realnie służyło ludziom. Choć oglądamy narrację filmową która skłania nas ku bardziej humanistycznemu podejściu, to w istocie trudno uznać by film umiał na jakieś pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Kiedy Feinberg spotyka się ze swoim największym przeciwnikiem Charlesem Wolfem (obaj dzielą miłość do muzyki klasycznej) ich rozmowy dotyczą przede wszystkim tego – ile można zrobić w ramach prawa, jak bardzo prawnik może wziąć pod uwagę indywidualną sytuację każdej poszkodowanej osoby, do jakiego stopnia musi szukać rozwiązań może i gorszych, ale ogólniejszych.
„Worth” jest jednym z tych filmów, które z jednej strony mają nas podnieść na duchu (ostatecznie przecież wiemy, że uda się stworzyć system który zadziała) ale jest w nich coś bardzo gorzkiego. I to nie dlatego, że chodzi o pieniądze – w jednym z najlepszych dialogów filmu Feinberg słusznie zauważa, że pieniądze są ludziom potrzebne i nie można tego ignorować, bo kasa to coś co pozwala ludziom żyć a w przypadku tragedii – pomaga też ułożyć sobie życie na nowo. Gorycz wynika raczej ze świadomości, że absolutnej nieprzystawalności wszystkiego co robią bohaterowie do tego co się zdarzyło i do meandrów ludzkiego życia. To jest trochę tak, że oglądamy jak nasi prawnicy z wielkim trudem wycinają kawałek plasterka na wielką ranę i niekoniecznie jest pewne czy on się za chwilę nie odklei.
Myślę, że produkcja nie robiłaby takiego wrażenia gdyby nie obsada. Michael Keaton w głównej roli po raz kolejny przypomina, że renesans jego kariery to jedna z najlepszych rzeczy jaka się nam ostatnio w kinie przydarzyła. W jego interpretacji Fainberg jest człowiekiem godnym zaufania, nawet empatycznym, ale niekoniecznie mającym narzędzia by ogarnąć z jak wielką tragedią się styka. Doskonałe są w filmie te małe sceny, gdzie prawnik próbuje prowadzić z rodzinami ofiar zwykły życzliwy small talk, niemożliwy gdy ktoś właśnie przeżył coś tragicznego. Jednocześnie, Keaton nie pozwala nam nawet przez chwilę zwątpić że intencje jego bohatera są w gruncie rzeczy szlachetne – nawet jeśli może się wydawać miejscami bezduszny. To, że nie dostajemy od razu bojownika o wolność i równość, ale raczej człowieka dobrze osadzonego w establishmencie paradoksalnie czyni film jeszcze lepszym – a bohatera ciekawszym do obserwowania. Bardzo dobry jest Stanley Tucci jako krytyk całego systemu – spokojny ale zdecydowany. Ponownie – siłą relacji bohaterów jest tu brak agresji – dla widza ciekawszym jest obserwować ich dyskusje o prawie, moralności i filozofii niż być świadkiem emocjonalnych kłótni czy przepychanek.
Nie jest „Worth” filmem bez wad – niekiedy za bardzo wpada w pułapkę typowej narracji o triumfie pewnych szlachetnych postaw (zwłaszcza pod koniec jest trochę takich symbolicznych scen). Nie wszystkie wątki są też rozegrane równie dobrze. Co nie zmienia faktu, że to jeden z tych „porządnych” filmów – stawiający pytania, na które widz może sam szukać odpowiedzi, pokazujące różne postawy w obliczu przeciwności losu. Jest w nim też poszukiwanie tego co zawsze przyciąga po tragedii – historii o wsparciu, solidarności, zachowaniu się porządnie w świecie, który wydaje się pogrążony w przemocy i chaosie. Takich narracji potrzebujemy by zachować też poczucie, że właśnie te negatywne wydarzenia mogą w ludziach obudzić potrzebę bycia lepszymi. To taka nasza odtrutka na smutek jaki budzą w nas przeczucia, że świat jest raczej złym miejscem. „Worth” choć wychodzi od rzeczy pod wieloma względami drugoplanowej i można powiedzieć – mało humanistycznej, ostatecznie doprowadza nas dokładnie tam gdzie chcemy się znaleźć. Do miejsca gdzie wierzymy w ludźmi. I ta wiara jak ludzie życie. Jest bezcenna.