Na całym świecie są miejsca do których dostać się mogą tylko nieliczni. Nie ma do nich ani kluczy, ani kart, ani kodów. Drzwi otwierają odpowiednie nazwiska, odpowiednie znajomości, ten nieformalny kod, który wyraża się w drobnych gestach. Jakie wino zamówisz w restauracji, jak zachowasz się na pokazie mody, czy ludzie którzy patrzą na twoje ubrania będą wiedzieć, że stać cię na modę która nie ma już wielkiego logo projektanta choć jest warta więcej niż nawet najmodniejsze ubranie z wybiegu. To świat do którego nie wielu wchodzi a wielu nawet nie przypuszcza, że istnieje. Anna Sorokin, nie tylko weszła do tego świata ale przez kilka sezonów wycisnęła z niego wszystko co się da. Pytanie jak to zrobiła – nie mając pieniędzy, koneksji a nawet jednego spójnego zbioru cech to historia z serialu „Inventing Anna” (po polsku „Kim jest Anna?” ale uważam to za dużo gorszy tytuł).
Historia Anny Sorokin, która pojawiła się w Nowym Jorku jako Anna Delvey, po to by wykorzystać wysoko postawionych bogaczy z Nowojorskiej elity, pojawiła się po raz pierwszy w prasie. Artykuł napisała Jessica Pressler,. Sama Pressler ma zawodowe życie godne własnego filmu, bo po dość znanej wpadce (napisała artykuł, który okazał się nieprawdą) jej późniejsza kariera rozwijała się całkiem dobrze. To na podstawie jej artykuły nakręcono film „Ślicznotki” a teraz nie tylko jej tekst został zamieniony na serial, ale Pressler jest jedną z producentek. Zaczynam od tej strony, bo to ważne by zdać sobie sprawę, że pojawiająca się w serialu postać reporterki, która poznaje historię Anny nie tylko jest oparta na historii prawdziwej osoby (choć z powodów prawnych i jak podejrzewam osobistych – ma inne imię i nazwisko) ale także po to by zdać sobie sprawę, że Pressler była zaangażowana w produkcję co musiało w pewien sposób wpłynąć na środek ciężkości całego serialu.
W produkcji – dziennikarka Vivian Kent, zesłana na sam dół redakcyjnej drabiny za popełniony wcześniej błąd, odkrywa sprawę, która jej zdaniem może być dużo ciekawsza niż się wydaje. Po typowej dla filmów dziennikarskich walce z wydawcą, udaje się jej dostać pozwolenie na to by zobaczyć się z Anną w więzieniu i porozmawiać o jej sprawie. Krok po kroku dziennikarka odkrywa kolejne nitki historii i kolejne kluczowe osoby. To właśnie przez ich pryzmat mamy poznać Annę i przekonać się jaką była osobą. O ile w ogóle jest to możliwe – bo jak się wydaje – dla każdego z kim przebywała była kimś innym. Co więcej, niejedna osoba, z którą rozmawiała czy przebywała uznawała, że dziewczyna miała na nich pozytywny wpływ.
Taki punkt wyjścia do historii jest wciągający, bo bardzo, bardzo powoli poznajemy, jak Anna prowadziła swój wielki przekręt. Twórcy serialu chcą nam przede wszystkim pokazać mechanizmy rządzące tym światem – fakt, że właściwie liczy się wyłącznie przynależność do towarzystwa i wzajemne polecenia, że zaufanie, którym nie obdarzyłoby się nikogo spoza tego kręgu, tu pozwala żyć właściwie za darmo, korzystając z największych luksusów. Odkrywanie tego mechanizmu jest do pewnego stopnia przyjemne, do pewnego stopnia frustrujące, bo pokazuje, że tak właściwie elity od wieków działają tak samo – opierając wszystko na tych niemożliwych do wykupienia towarzyskich powiązaniach, które właściwie uniemożliwiają wejście do pewnych grup społecznych. Te drzwi są zamknięte. Gdy Anna wykorzystuje te mechanizmy, doskonale wiedząc, co i komu powiedzieć – wtedy uśmiechamy się do siebie, bo mamy wrażenie, że widzimy kogoś kto zorientował się, że „to jest zupełnie poza systemem”.
Jednocześnie gdzieś po drodze serial przyjmuje bardzo jasną narrację – to, że bohaterka budzi takie emocje i uważamy ją za oszustkę jest w gruncie rzeczy przykładem na to jak nami zmanipulowano. Prawdziwymi oszustami, ludźmi, którzy popełniali wykroczenia czy podstawowe błędy zawodowe byli głównie doskonale ustawieni i bardzo zamożni ludzie, których Anna oszukiwała. Ona trafiła do więzienia a oni często awansowali wyżej. Co więcej serial nie raz podkreśla, że reguły tego świata działają inaczej dla kobiet i mężczyzn – Anna trafiła do więzienia, i dziś jest symbolem kobiety-oszustki, a mężczyźni nadużywający tego systemu nie raz cieszyli się wolnością i nawet nie tracili reputacji. To poczucie nierówności odbija się też w historii Vivian, która wie, że ponosi konsekwencje działań swojego przyjaciela. To sprawia, że serial dość mocno gra tymi emocjami – związanymi z tym wszystkimi nierównościami obecnymi w społeczeństwie, i tym jak media wpływają na naszą percepcję tego kto jest oszustem a kto oszukiwanym.
Brzmi to wszystko bardzo dobrze i jak mniemam – to jeden z powodów, dla których produkcja stała się szybko bardzo popularna. Takie historie przyciągają, zwłaszcza swoją potencjalną niejednoznacznością, koniecznością przewartościowania pewnych ocen. Do tego, sami twórcy przyznali, że patrzyli na Annę nieco przez pryzmat takich ludowych podań o tych wszystkich postaciach, które przez lata rozpalały wyobraźnię zabierając bogatym i (przynajmniej w serialu) trochę oddając biednym, ale też tyko na chwilkę. Ostatecznie jednak Anna jawi się jako osoba, która złamała system i kto wie może złamałaby go jeszcze bardziej gdyby jak sama mówi „ludzie lepiej radzili sobie ze stresem”.
Serial ma jednak dwa główne problemy. Pierwszy to jego długość. Jakkolwiek wspinanie się Anny po szczeblach towarzyskiej drabiny jest ciekawe, to moim zdaniem całej opowieści jest po prostu za mało na dziewięć odcinków. Moim zdaniem historię dałoby się spokojnie opowiedzieć krócej – z lepszą dynamiką. Zwłaszcza, że niektóre relacje są zdecydowanie mniej interesujące a model zachowania Anny – na tyle stały, że nie potrzebujemy kilkudziesięciu minut by go zrozumieć. Są odcinki lepsze i gorsze (osobiście najbardziej lubię odcinek 4 o relacji Anny z jej prawnikiem, ale może dlatego, że gra tam Anthony Edwards a ja mam do niego słabość od czasu „Ostrego Dyżuru”) ale przede wszystkim – jest ich za dużo. Wiele wydarzeń, które serial przedstawia jako ważne czy wstrząsające są w istocie niewielkimi scenami, wokół których buduje się wielkie napięcie tylko po to by ujawnić, że Anna (o której wiemy, że jest oszustką) za coś nie zapłaciła, komuś zwinęła kartę kredytową, czy podrobiła papiery. Dużo budowania napięcia przekłada się na wiele dość banalnych wniosków. Serial traci przez to dynamikę i przynajmniej moim zdaniem – w pewnym momencie nie jest w stanie nic więcej powiedzieć o bohaterce.
Kolejna sprawa – pomysł by Anny nikt tak naprawdę nie znał jest całkiem dobrą koncepcją. Problem w tym, że nie tylko nie znamy samej Anny, ale też w sumie innych bohaterów też. Wszyscy są nakreśleni dość pobieżnie, każda postać składa się z tych samych kilku elementów. Co więcej – trudno tu kogokolwiek polubić. Zostajemy więc z serialem, w którym wszyscy są jedynie naszkicowani, w większości niesympatyczni i trudni do polubienia. To fascynujące, ale przez większość czasu oglądamy serial o niesympatycznej kobiecie robiącej w konia całą masę niezbyt sympatycznych ludzi. Teoretycznie serial chce żebyśmy kibicowali dziennikarce – ciężarnej, na dnie swojej kariery zawodowej, próbującej pogodzić artykuł, który pisze z faktem, że jej życie rodzinne zaraz się zmieni. Ale właśnie – mam wrażenie, że serial tak się stara, że ostatecznie Vivian słabo przypomina jakąś realną postać – jest bardziej zbiorem cech, które mają wzbudzić w widzu odpowiednie emocje. Podobała mi się uwaga jednego z krytyków który zwrócił uwagę, że Pressler naprawdę nie jest dziennikarką ze złamaną karierą, ale najwyraźniej bohaterowie, którzy odnoszą sukces niekoniecznie się sprzedają.
To prowadzi mnie do refleksji, że „Inventing Anna” to być może rzadki przykład serialu amerykańskiego, który jest tak mocno osadzony w klasowości. Ostatecznie nie chodzi jedynie o sam temat, ale też – o profil odbiorcy. Serial zakłada (jak mniemam bardzo słusznie), że my widzowie Netflixa, zwykłe szaraczki z wolną sobotą, jesteśmy emocjonalnie dużo bliżej Anny niż ludzi, których oszukuje. Pod pewnymi względami serial zakłada, że gdzieś po drodze dostrzeżemy, że Anna jest nasza i zaczniemy nawet jeśli nie kibicować jej działaniom to lepiej je rozumieć. Bogactwo i przywileje powinny nas odrzucać, a Anna budzić do pewnego stopnia współczucie – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jak serii konkluduje – całkiem sporo osób wzbogaciło się na jej porażce.
Przyznam – serial nieco mnie zmęczył. Mam wrażenie, że te same pytania – o moralność ogrywania tych którzy legalnie okradają miliony, o tym co to znaczy „uczciwe pieniądze” w tym świecie zdecydowanie lepiej odpowiedziały „Ślicznotki”. Tam narracja była płynna, pytania sformułowane delikatnej, postaci – łatwiejsze do zrozumienia i polubienia. A jednocześnie wnioski były podobne i podobnie przypominały o głębokiej klasowości amerykańskiego społeczeństwa i o tych codziennych oszustwach w białych rękawiczkach jakich dokonuje się bez żadnych prawnych konsekwencji. Tymczasem „Inventing Anna” trochę skacze po tematach, trochę próbuje nas przekonać, że ma coś więcej do zaoferowania niż trochę sensacyjną historię o sporym finansowym przekręcie. Ale w istocie – niekoniecznie są tu jakieś naprawdę nowe i wstrząsające wnioski i nawet sama Anna, która powinna być fascynując i tajemnicza w pewnym momencie zaczyna męczyć.
Nie ukrywam – należę do tej grupy osób, której nie porwała kreacja Julii Garner jako Anny. Przede wszystkim mam wrażenie, że jak na bohaterkę, która każdemu miała się jawić jako ktoś nieco inny – była cały czas zbyt podobna do siebie. Jednocześnie – przez to, że gra taką enigmę właściwie do samego końca pozostaje postacią, o której dużo się mówi ale przynajmniej dla mnie – nadal dość nieprzeniknioną i trochę nieciekawą. Tzn. Brakowało mi w tej roli trochę życia, takich spojrzeń, wyrazu twarzy – czegokolwiek co pozwoliłoby mi się zastanowić poważniej nad tym jaka była, ile grała itp. Inna sprawa – ja rozumiem, że dla amerykanów to kto z jakim akcentem mówi jest bardzo ważne, ale tu odniosłam wrażenie, że koncentracja na dziwnym akcencie sprawiła, że każda kwestia brzmi tak samo. Wiecie są czasem takie role, że widzisz, że aktorka bardzo dużo włożyła pracy i się stara, ale całość wypada blado i tak odebrałam rolę Anny. Powinna mnie fascynować, ale była w sumie mało ciekawa. Cały czas miałam wrażenie, że wszyscy się starają stworzyć jakąś magnetyczną postać ale na ekranie niekoniecznie to widziałam.
Anna Chlumsky jako Vivian gra zdecydowanie lepiej ale ostatecznie – najlepiej się sprawdza w takich małych dowcipnych scenach – przede wszystkim ze swoim filmowym mężem i z aktorem grającym prawnika Anny. Zresztą między nimi jest taka sympatyczna chemia, że Shonda musiała się chyba powstrzymywać ze wszystkich sił, żeby nie dorzuca tu romansu (Za to są obowiązkowe dziesiątki scen w windzie – serial Shondy kochają windy). Wciąż jednak mam z tą postacią ten problem, o którym pisałam wcześniej. Nie ufam żadnemu przedstawieniu realnych osób, w filmach wyprodukowanych przez te osoby. Plus kocham te amerykańskie filmy o dziennikarstwie, które zawsze są o krok od zasugerowania, że każdy artykuł to niemal „Wszyscy ludzie prezydenta”.
Ostatecznie muszę powiedzieć, że oglądając „Inventing Anna” cały czas zastanawiałam się jakby wyglądał ten serial zrobiony przez HBO. Wiem, że sama zmiana platformy niewiele zmienia, ale cały czas miałam wrażenie, ze to jest rozwodniony serial HBO, który ma się wpasować w format Netflixa, przez co – jest jak drink z dobrego trunku ale ze zbyt dużą ilością coli. Tam jest w tym wszystkim dobry i prowokujący serial, ale przysypany scenami czy nawet odcinkami, które czynią z całości coś bardzo słodko gorzkiego – nie zupełnie nieudanego, ale też – tracącego szansę na wybitność. Być może ta historia opowiedziana nieco inaczej byłaby czymś więcej niż tylko hitem Netflixa. A tak pozostaje na zawsze pod drzwiami elitarnych produkcji co samo w sobie jest nieco ironicznym komentarzem do treści serialu.