Disney musi się czuć dziwnie – kilkadziesiąt filmów animowanych na koncie, sława najważniejszej i największej firmy produkującej animacje dla dzieci. A i tak – od sierpnia 2017 serią filmów animowanych która odniosła największy sukces w historii jest… „Jak ukraść księżyc” wraz z wszystkimi swoimi kontynuacjami. Zwierz ostatnio miał okazję jeszcze raz rzucić okiem na serię filmów i zadać sobie pytanie – jakim cudem akurat ta animacja odniosła taki sukces.
Cofnijmy się do pierwszego filmu „Jak ukraść księżyc” (w org. Despicable me) weszło do kin w chwili kiedy powoli kończyła się popularność Shreka – w tym samym roku do kin trafiła czwarta część przygód ogra i czuło się, że widzowie są nieco znużeni tą opowieścią. Jednocześnie – nie wygasła potrzeba by coś zmienić w schemacie filmów animowanych. Zmiana którą przyniósł Shrek – wciąż była atrakcyjna dla widzów – więcej zwracania się do dorosłych, odwrócenie schematów, dowcip – to wszystko jeszcze nie wydawało się kolejną zgraną kliszą. Nic więc dziwnego, że film opowiadający historię z punktu widzenia czarnego charakter zyskał zielone światło i trafił do produkcji.
Pierwsze Jak Ukraść księżyc nie tylko okazało się sukcesem finansowym ale też było dla wielu widzów – w tym Zwierza sporym zaskoczeniem. Film tworzył ciekawy i barwny świat (który później został rozszerzony – tylko z korzyścią dla produkcji), ciekawego bohatera ale co najważniejsze – bardzo ładnie i niekoniecznie standardowo opowiadał o uczuciu i przywiązaniu jakie rodzi się pomiędzy Gru a jego trzema adoptowanymi (na potrzeby kradzieży) córkami. Historia znalazła idealną równowagę pomiędzy scenami akcji i wyśmiewaniem schematów dotyczących czarnych charakterów a wzruszającymi scenami w których widzimy jak przyzwyczajony do samotnego życia Gru przyzwyczaja się do swoich adoptowanych córek. Co więcej film jak rzadko który dobrze oddawał psychikę dzieci. Scena w której Agnes – najmłodsza z rodzeństwa dostaje zmontowanego na prędze (ze szczotki do toalet i kilku innych przedmiotów codziennego użytku) jednorożca i jest nim zachwycona doskonale pokazuje, jak to co dla dorosłego będzie tylko nędzną imitacją zabawki dla dziecka może być czymś co sprawi radość.
Jednak same dobrze napisane postacie i całkiem niezłe żarty dla dorosłych (np. bank sponsorujący pożyczki dla złych charakterów) nie poniosłyby serii. Tym elementem który okazał się zapewniać większy sukces niż się spodziewano były Minionki – drugoplanowe postacie, dziwnych, głupawych pomocników głównego bohatera. Porozumiewające się w osobliwym języku (składającym się z nieistniejących słów, trochę z angielskich, hiszpańskich, francuskich i… nazw potraw) stworzonka wprowadziły do serii trochę zupełnie surrealistycznego humoru. A jednocześnie – były po prostu urocze. Choć – moralnie niejednoznaczne – Minionki nigdy nie były po prostu fajne, bo zwykle – co zostało im do końca – miały też swoją okrutna czy bezmyślnie okrutną stronę. Pomysł na tyle dziwny żeby spodobał się dorosłym (zwłaszcza że Minionki zajmują się dorosłymi sprawami – jak negocjowanie podwyżek) i na tyle uroczo bezsensowny by przemawiał do pięciolatków. Innymi słowy – udało się stworzyć postacie dla wszystkich. Do tego – postacie te mają jeszcze jedną niesłychanie istotną cechę – wystarczy Minionka zestawić z jakąkolwiek czynnością – czy to absurdalną czy codzienną, a dostajemy kawał czy dowcip. Minionki nie są fajne bo coś robią, są zabawne przez to że są. To idealny wymysł – z punktu widzenia i filmu i marketingu.
Sukces pierwszego Jak Ukraść Księżyc mógł być o tyle zaskoczeniem, że pod względem stylu animacji film nieco różnił się od Pixara – nic dziwnego skoro jego twórcy wywodzili się z francuskich szkół – gdzie jednak animuje się trochę inaczej. Z drugiej strony – udało się nie naruszyć jakiejś granicy pomiędzy rozrywką dla dzieci i dorosłych i stworzyć – całkiem dobry film familijny. Druga część cyklu poszła nieco bardziej w stronę budowania świata. To bardzo ciekawa konstrukcja – z jednej strony – nie ma wątpliwości że w świecie Gru były te same wydarzenia co w naszym (np. lądowanie na księżycu) ale jednocześnie – pod względem stylistycznym widzimy mnóstwo nawiązań do dawnych sposobów wyobrażania sobie przyszłości, trochę do stylistyki z lat 60. W drugiej odsłonie cyklu spora część akcji rozgrywa się w centrum handlowym którego projekt jest właśnie jakby ktoś przesunął naszą rzeczywistość nieco obok. To zresztą zdaniem Zwierza jedna z największych zalet drugiej odsłony historii. Tym razem twórcy stanęli przed wyzwaniem – co zrobić dalej ze zreformowanym w poprzedniej części Gru. Znaleźli mu całkiem niezłe zajęcie jako agenta ligi walki z czarnymi charakterami. Sam film powstawał bez większych problemów. Do czasu – głos prawdziwego złoczyńcy nagrał sam Al Pacino. Jednak po nagraniu swojej kwestii i zakończeniu animowania filmu, nie był zadowolony z kreatywnej współpracy z twórcami i odszedł z projektu. Twórcy musieli znaleźć kogoś na ostatnią chwilę. Ostatecznie Pacino został zastąpiony przez Benjamina Bratta przed którym stanęło trudne zadanie – dopasowanie swoich kwestii do animacji robionych pod Pacino. Wyszło mu całkiem nieźle. Zresztą skoro przy tym jesteśmy – warto oglądać filmy w oryginalnej wersji językowej bo Steve Carell jako Gru jest doskonały.
Druga część cyklu wciąż ma w sobie elementy rozpoznawalne z pierwszego filmu – przede wszystkim jest kontynuacją opowieści o budowaniu rodziny. Gru spotyka tu agentkę Lucy, w której się – z wzajemnością zakochuje. Co nie zmienia faktu, że wciąż film ma najwięcej serca kiedy pokazuje Gru i jego córeczki. Nawet w krótkich scenach – wrzucanych pomiędzy sekwencje akcji – widać że tu twórcom przekazanie uczuć i emocji wychodzi najprościej. Tu ponownie Zwierza wzruszyła scena w której Gru na chwilkę przestaje ganiać za czarnym charakterem by pocieszyć swoją najstarszą córkę którą właśnie rzucił chłopak. Inna sprawa wydaje się że dopiero w tym filmie Minionki zaczynają nabierać nieco więcej osobowości i stają się coraz bliższe temu czym stały się później. Niezależnymi postaciami których historia jedynie nieco przez przypadek zapętla się z opowieścią o Gru. Ostatecznie jednak cały film wypada pozytywnie – zwłaszcza kładąc nacisk na przekaz że niekoniecznie ktokolwiek musi się zmieniać żeby znaleźć osobę z którą się zrozumie. Zwierz lubi kiedy bohaterowie nie muszą przechodzić przemiany by znaleźć drugą połówkę.
Po dwóch filmach rodzina Gru była kompletna. Dzieci, żona. Trudno tu o jakieś większe pole do manewru. Tymczasem zyski prezentowały się pięknie. Co więcej – już wtedy było widać, że ludziom trochę odbija na punkcie Minionków. Wobec tego studio zdecydowało się zrobić prequel – którego głównymi bohaterami byłyby już wyłącznie Minionki. I wiecie co – to paradoksalnie jeden z najświeższych i najzabawniejszych filmów animowanych jakie wdziałam od dawna. Po pierwsze – Minionki jako bohaterowie nie pasują do żadnego ze znanych schematów. Nie są jednoznacznie dobre. Nie są szczególnie moralne. Nie są też jakoś bardzo głupie. Film dla dzieci zwykle nie wybiera jako bohaterów postaci które za wszelką cenę starają się znaleźć kogoś kto pozwoliłby im czynić zło i to w sposób efektywny. Inna sprawa – najlepsze w Minionkach jest to, że tak naprawdę to w większości film właściwie niemy. Albo inaczej – pozwalający się nam przekonać jak bardzo nie musimy rozumieć co mówią bohaterowie. Sceny w której nie ma ani jednej linijki dialogu są zdecydowanie najlepsze. Ponieważ wielbicielami Minionków zostali ludzie zupełnie dorośli to widać, że coraz więcej żartów i aluzji skierowanych było właśnie do nich. Osobiście nadal nie jestem do końca przekonana czy Minionki to film dla dzieci.
Kampania promocyjna Minionków to przykład jak trochę strzelić sobie w stopę – przez kilka miesięcy Minionki były wszędzie. Nim film (zarobiwszy dzikie pieniądze) zszedł z ekranów kin – wszyscy mieli ochotę zabić każdego kto nieopatrzenie założy ogrodniczki do żółtej koszulki. A jednocześnie – coraz bardziej widać było jak internetowa czy promocyjna obecność Minionków rozchodzi się z tym co było w filmie. Podczas kiedy w samej animacji Minionki robiły się postaciami coraz inteligentniejszymi a część dowcipów jest naprawdę bardzo zabawna, i kierowana do dorosłych, w świecie reklamy Minionki wciskano głównie dzieciom, stawiając raczej na to, że są słodkie i głupie. Do tego Minionki stały się elementem wielu memów – niekoniecznie najbardziej błyskotliwych. Choć sam film zrywał z pewnym schematem opowieści dla dzieci (kiedy ostatnim razem bohaterami animacji były trzy żółte stworki, które mówią w niezrozumiałym języku i szukają zatrudnienia u kogoś pragnącego czynić zło?) o tyle marketing walił wszystkich po równo jednym wypróbowanym schematem. Minionki są fajne bo są głupie. Tyle że nie są. Ta rozbieżność pomiędzy tym jak postacie reklamowano a jakie były w filmie sprawiły, że dziś bardzo często osoby lubiące Minionki i szczerze ich nienawidzące mówią o dwóch zupełnie różnych rodzajach postaci. Inna sprawa – każdy film powinien się uczyć na przykładzie Minionków że jest taka ilość działań marketingowych za którymi jest już tylko nienawiść.
Po gigantycznym sukcesie Minionków twórcy musieli nakręcić kolejną część. Padło więc dość naturalnie na sequel. Zgodnie ze schematem tym razem Gru dowiaduje się, że ma brata bliźniaka – Dru, który jest bardzo symptomatyczny, prowadzi bardzo zyskowną farmę świń i marzy by zostać… złoczyńcą. Film niekoniecznie jest udaną produkcją – z jednej strony pragnie wrócić do korzeni (tu z kolei Lucy żona Gru powoli uczy się jak być dobrą matką dla dziewczynek których właściwie nie zna) z drugiej – w całej tej historii najmniej potrzebny jest… złoczyńca (w tym przypadku opętany kulturą lat 80 były gwiazdor seriali). Zdecydowanie ciekawsze są wątki obyczajowe – reakcja córek na utratę pracy przez rodziców (moment w którym Agnes sprzedaje pluszowego jednorożca z pierwszej części jest jedną z najbardziej rozdzierających serce scen w filmie animowanym jaką widział Zwierz), pytanie kiedy dzieciom trzeba powiedzieć że świat jest nieco inny niż im się wydaje (Agnes i jednorożec), starania Lucy by być dobrą matką (cudownie że nie przyszło jej to tak naturalnie tylko dlatego, że wzięła ślub z Gru) czy w końcu Gru i Dru – dwaj nie znający się za dobrze bracia (nie wiedzieli o swoim istnieniu) którzy muszą się nauczyć żyć razem. To fajne problemy i ponownie – produkcja naprawdę podchodzi do nich z sercem. Gorzej z samą akcją która jest schematyczna. I trochę nudna dla każdego kto nie bawi się dobrze z samego faktu, że piosenki w filmie to lista przebojów z lat 80 (w ogóle należałoby zrobić osobny wpis o tym jak bardzo popularne są niektóre piosenki związane z filmami – jak „Happy”)
W tym filmie wyraźnie widać też już że Minionki są bohaterami swojej własnej opowieści. Na początku historii zostają odseparowane od Gru i właściwie przeżywają swoje zupełnie samodzielne przygody. Miejscami bardzo zabawne (udany występ w programie telewizyjnym) miejscami – stanowiące zaskakujący komentarz społeczny (w maszynie latającej Minionki z pierwszej i drugiej klasy śpiewają tą samą piosenkę ale o ile stłoczone Minionki śpiewają ją na melodię smutnej ballady o tyle te z miejscami siedzącymi radośnie się przy niej bawią). Ogólnie – Minionki nie potrzebują już za bardzo Gru a Gru Minionków. Co zresztą było do przewidzenia po ostatnim filmie, który jasno pokazywał, że małe żółte stworki mają dużo większy potencjał niż emerytowany złoczyńca – ojciec rodziny. Jednocześnie nie ukrywajmy – choć trzecia część zarobiła ponad miliard dolarów wyraźnie widać że twórcom kończą się pomysły. O ile pierwsza część broni się oglądana nawet po raz dziesiąty (głównie dzięki tej emocjonalnej prawdzie w niej zawartej) to ostatni film jest co najwyżej poprawny – i dużo bardziej wpisujący się w schemat filmu dla dzieci niż można byłoby się spodziewać.
Warto tu dodać, że filmy uzupełniają krótkie animacje których bohaterami są najczęściej Minionki – warto je obejrzeć z kilku powodów – po pierwsze – doskonale pokazują postęp animacji jaki się rozegrał w ciągu ostatnich kilku lat. Po drugie- część z tych krótkich historii jest naprawdę doskonała. Ulubioną Zwierza jest chyba „Puppy”, który spokojnie pod względem dostarczanych wzruszeń mógłby konkurować z niejedną animacją Pixara. Zresztą Zwierz przyzna szczerze, że ma wrażenie iż – przynajmniej z jego perspektywy, wzruszenia w serii o Gru i Minionkach są dużo mniej wykalkulowane niż w produkcjach Pixara. Ogólnie Zwierz ma olbrzymi problem z tym, że nie umie płakać na filmach Pixara bo za bardzo widzi kiedy twórcy chcą żeby płakał. Ale to może tylko Zwierz. Choć z drugiej strony – warto też dodać że sama seria zyskała na pewno na tym, że kadry z niej mają olbrzymi potencjał memiczy – gdyby to Zwierz miał policzyć ile razy gify z „Jak ukraść księżyc” przydawały się w rozmowie to pewnie spędziłby większość czasu licząc a nie pisząc ten wpis.
Sukces „Dispicable Me” – i całej serii pokazuje Zwierzowi że w sumie – wciąż jeszcze rynek filmowy a zwłaszcza animacji – bywa nieprzewidywalny. Naprawdę czy ktokolwiek mógł się spodziewać, że reżyserski debiut dwóch rysowników – wyprodukowany przez dopiero rozkręcające się studio zaowocuje takim przebojem? Być może właśnie w tym tkwi cały trudny do rozgryzienia urok serii. Ponieważ nikt się jej nie spodziewał, nikt jej nie zaplanował. Jej ewolucja przebiegała zupełnie naturalnie. Nikt nie spodziewał się że największym plusem serii okażą się Minionki, nikt też chyba nie liczył, że tylu dorosłych ludzi będzie uważało kolejne części za warte obejrzenia. Ostatecznie – nawet jeśli nie jest to seria produkcji wybitnych i nawet jeśli Minionki kogoś denerwują (a denerwują wiele osób) to wciąż – gdy odłożymy na bok cały koszmarny marketing (jak Zwierz wspomniał nie za bardzo związany z filmem) jest to dowód na to, jak pozostawienie niezależności twórcom może przynieść zyski. To seria równie szczera co przypadkowa. I to paradoksalnie działa chyba lepiej niż odrysowane od cyrkla zaplanowane produkcje, które wiele powielają niewiele dodając.
Kiedy w 2010 roku Shrek – który swego czasu był przełomem i odkryciem zaczął się nudzić widzom, pojawiło się „Jak ukraść księżyc” by przejąć pałeczkę niespodziewanego hitu. Zwierz rozgląda się więc z zaciekawieniem i zastanawia się – czy pojawi się tu gdzieś zaraz jakiś film – nie wpisujący się w schematy Disneya czy Pixara by wnieść świeży powiew powietrza do świata animacji, które są nieco mniej słodsze niż produkcje wujka Walta. Zwierz bardzo na to liczy bo prawda jest też taka że pojawienie się takich filmów sprawia, że Disney czy nawet Pixar musi się liczyć z konkurencją. A to sprawia, że wszyscy starają się powiedzieć coś nowego w nowy sposób. Jak wiadomo, nic tak nie napędza kreatywnej rywalizacji Hollywood jak wyścig o naszą kasę. A właściwie o kasę naszych dzieci. Bo jak wiadomo, one mają grubsze portfele.
Ps: Nie uwierzycie ale właśnie dziś Zwierz będzie nagrywał 100 odcinek Zombie vs Zwierz. Kiedy to się stało?!