Home Seriale Zwodnicza uroda Loretty czyli „Królowa” od Netflixa

Zwodnicza uroda Loretty czyli „Królowa” od Netflixa

autor Zwierz
Zwodnicza uroda Loretty czyli „Królowa” od Netflixa

 

Kilka lat temu kiedy zobaczyłam film „Pride” („Dumni i wściekli”) byłam absolutnie zachwycona. Wróciłam do domu przekonana, że nie ma opcji by ktoś ten film skrytykował. Okazało się jednak, że znalazłam jedną negatywną recenzję. Napisał ją Jakub Dębski (znany jako „Dem”) który zwracał uwagę, że trochę za słodko, za łatwo, za bardzo pod gust hetero widza, który mógłby się w tym nagłym sojuszu mniejszości i górników rozpływać. Byłam wtedy zła – bo wydawało mi się to oceną zbyt surową. Dziś jednak po obejrzeniu „Królowej” – nieco lepiej rozumiem, tamtą recenzję i towarzyszące jej uczucia. W słodkich i podnoszących na duchu narracjach można bowiem bardzo wiele ukryć. A satysfakcja jaką wynosi z seansu widz, często jest opłacona uczciwością wobec bohaterów opowieści. Choć „Dumni i Wściekli” wyprzedzają „Królową” o kilka długości, to jak podejrzewam – nie są to produkcje aż tak od siebie oddalone, pod względem intencji.

 

„Królowa” to opowieść tak uproszczona w konstrukcji świata, że da się ją rozpatrywać jedynie baśniowo. Gdybyśmy mieli zapytać o prawdziwe uczucia, relacje – zarówno osobiste jak i społeczne to tak słodko historii nie dałoby się opowiedzieć. I nie chodzi tu jedynie o homofobię czy uprzedzenia wobec mniejszości. To wciąż opowieść o absolutnie nieobecnym w życiu córki i wnuczki, ojcu, który wraca po latach i wchodzi do rodziny. Coś co jest bolesnym udziałem wielu rodzin – zostaje tu potraktowane niemal jak niewielki życiowy błąd, coś co łatwo można odpuścić. Znając rodziny, w których ojcowie zniknęli bez śladu, czy wybrali własne życie bez kontaktowania się z dziećmi – śmiem twierdzić, że taka upraszczająca sytuację narracja jest wobec nich nieuczciwa. Serial zapewnia nas, że wszystko może się ułożyć, ale jednocześnie – sprawnie unika największych konfrontacji, najtrudniejszych rozmów i największych problemów.

 

Jeśli chcecie oglądać serial dla Antoniego Porowskiego to lojalnie uprzedzam – pojawia się w dwóch scenach na chwilę

 

Kiedy Sylwester – emerytowany krawiec i wybitna Paryska drag queen przyjeżdża do rodzinnego miasta, nie ma chwili by pochylić się dłużej nad jego trudnymi relacjami z rodziną. Wnuczka wita dziadka z otwartymi ramionami, jest potrzebny jej i matce, by oddał nerkę. Kiedy nerka zostanie już oddana, pojawia się kwestia ujawnienia się jako drag queen. Ale w najbardziej dramatycznym momencie, natychmiast pojawia się nowy wątek – pobliska kopalnia, wypadek, koncert charytatywny. Jakby tego było mało – szybko okazuje się, że swoje problemy i tajemnice ma też wnuczka. Problem na problemie,  ale nigdy nie dochodzimy do momentu konfrontacji z matką czy poważniejszej rozmowy. Nowe dramaty pojawiają się dokładnie wtedy kiedy bohaterowie mieliby czas na poważniejszą rozmowę.  Ta łatwość z jaką twórcy serialu przeskakują nad problemami by dojść do dobrego zakończenia ma w sobie coś nieuczciwego – nikt tu tak naprawdę nie dostaje swojej historii, swojej opowieści i perspektywy ze wszystkimi problemami, bolączkami, czy nadziejami. Wszyscy są tylko po to by widz poczuł się na koniec dobrze. I łatwo się poczuć na koniec dobrze, bo wszystko można łatwo rozwiązać gdy się unika nawet odrobiny realizmu.

 

Mam wrażenie, że do pewnego stopnia w tym budowaniu dobrego samopoczucia udział ma specyficzny świat przedstawiony. Historia teoretycznie rozgrywa się współcześnie, ale świat górniczej polskiej miejscowości został przedstawiony niczym z lat dziewięćdziesiątych. Dzięki temu kontrast między ekskluzywnym Paryżem a górniczym miasteczkiem jest jeszcze większy. W tym niemal niecywilizowanym świecie, łatwiej rozumieć, że młodzi mężczyźni, którzy niemal wszyscy noszą flanelowe koszule, są homofobami, w ogóle taki świat jeszcze może się wiele nauczyć. Dużo gorzej opowiada się taką historię, gdy samochody są nowe, sklepy nie różnią się bardzo od tych francuskich, hotelowe wnętrza nie wyglądają jak rodem z późnych lat osiemdziesiątych a ludzie nie zachowują się tak jakby każdy znał pana Kazia z taksówki. W takim – nawet ubogim, ale nasyconym w pewnym stopniu nowoczesnością świecie homofobia przestaje być tylko ignorancją a staje się też w jakimś stopniu wyborem. Tymczasem serial wprowadza nas w takie łagodne przestrzenie – dobrych, otwartych ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą. My jako widzowie, jak wiemy – to sprawa bardziej skomplikowana, w Polsce często będąca kwestią wyboru. Nie znaczy to, że każdy w mniejszej miejscowości jest homofobiczny raczej, że paradoksalnie uczciwsze wobec mieszkańców mniejszych miast jest nieco szersze spojrzenie na źródła uprzedzeń (a także na ich brak).

 

Odnoszę wrażenie, że dzięki pokazaniu Polski trochę przez pryzmat estetyki lat 90 twórcy uczynili homofobię łatwiejszą do „wyleczenia” bo zakorzenioną w świecie, w którym uprzedzenia są tylko nie wiedzą a nie wyborem

 

Inna sprawa – serial bardzo chce opowiadać o zbliżeniu dwóch różnych światów, ale właściwie do samego końca nie umie tych dwóch przestrzeni ze sobą zestawić. Loretta, to postać, która pojawia się w filmie epizodycznie. Nigdy nie dowiadujemy się więcej o całej historii tej postaci, jej scenicznej karierze, gdy pojawia się pod koniec – nikt niczego nie kwestionuje, wszyscy są zachwyceni. Choć wiem, że do produkcji zaangażowano polskie drag queen – co bardzo mnie cieszy, to jednocześnie – wydaje się to jedynie jakiś drugoplanowy punkt historii, jakiś fajny element, który ma dodać opowieści jakiejś pikanterii czy zainteresować widza. Loretta nigdy nie jest z nami na tyle długo byśmy mogli zobaczyć coś więcej niż tylko strój i wygląd. Jak słusznie zauważyło kilkoro komentatorów – gdyby ktoś usiadł do oglądania „Królowej” bez wiedzy czym jest drag, to skończyłby oglądanie nadal nie wiedząc. Nie mówię, że każdy serial musi być edukacyjny, ale jeśli już decydujemy się uwzględnić postać drag queen w nieoczywistym środowisku to dobrze byłoby dać jej o sobie opowiedzieć, albo przynajmniej pozwolić głębiej zajrzeć w jej świat. Co z resztą jest w ogóle problemem z całym serialem, który pomysł na dobre dwadzieścia odcinków realizuje w cztery – niektórzy postulują że przydałoby się odcinków mniej, ja bym więcej wybaczyła gdyby był to po prostu film.

 

Oglądając serial miałam wrażenie, że twórcy tak się skupili na odtworzeniu tropu „górników ratuje niespodziewana pomoc/aktywność” (czyli powtórzeniu motywów z „Goło i Wesoło” czy właśnie „Dumni i Wściekli”), że nie dostrzegli o ile lepiej zadziałałaby dużo prostsza historia. Wystarczyłoby, żeby Sylwester po latach wrócił do rodzinnego miasta i zaczął nawiązywać kontakt z córką i wnuczką. Te sceny w pierwszych odcinkach, w których widzimy, jak wchodzi do rodziny są najlepsze. I ta historia – o ojcu, który wraca i jest kimś innym niż się wydawałoby zupełnie wystarczyła, i z całą pewnością podobnie by wzruszyła. Zostawiłaby też sporo miejsca na poważniejsze rozmowy, na to by coming out naprawdę wybrzmiał, na pytanie – czy ucieczka przed homofobią rzeczywiście usprawiedliwia całkowite porzucenie rodziny na kilka dekad. Wyszłoby coś nieco bardziej niejednoznacznego – nawet jeśli twórcy postawiliby na dobre bajkowe zakończenie. Fakt, że nie zaufali tej prostej opowieści świadczy moim zdaniem, że wszystkie te tożsamościowe elementy służyły tu raczej jako wykorzystanie pewnej formuły niż jakiejś głębsze spojrzenie na to jak wykluczenie wpływa na rodzinną dynamikę, na to, ile w rodzinie o sobie wzajemnie tak naprawdę nie wiemy i jak trudno powiedzieć sobie prawdę.

 

Serial obsadowo jest bardzo dobry co powoduje jeszcze większą frustrację że nikt nie ma czasu pokazać prawdziwych emocji swoich bohaterów

 

Często wracam do tej nieuczciwości wobec bohaterów, ale właśnie to przebijało mi przez ten seans – brak poszanowania ich na tyle by dać im opowiedzieć swoją historię. Ilekroć ktoś zaczyna mówić coś poważniejszego, docierać do czegoś na kształt psychologicznej prawdy –  niemal dosłownie trzęsie się ziemia. I cóż z tego, że film jest realizacyjnie bardzo sprawny, że Andrzej Seweryn potrafi wybronić nawet najsłabsze scenariuszowo sceny (choć jego Loretta z takim ograniczonym ruchem scenicznym gwiazdą by raczej nie została), że Julia Chętnicka grająca wnuczkę tworzy chyba najsympatyczniejszą młodą dziewczynę jaką widziałam w polskich produkcjach od lat – wszystko to nie wystarczy. Nie można stworzyć uczciwej opowieści w sytuacji, w której twórców bohaterowie obchodzą jedynie jako uproszczone symbole.  Obsadowo serial się broni, ale jednocześnie czuć tu większy zawód. Bo jak można dać Sewerynowi taką niejednoznaczną, potencjalnie wielowarstwową postać i nawet nie pozwolić mu na chwilę pełnej aktorskiej ekspresji.

 

Jest w tym serialu jedna scena, która doskonale pokazuje jak bardzo krzywdzą cały serial inspiracje zachodnie. Oto w czasie radosnej imprezy, Sylwester zaczyna oczywiście a capella śpiewać górniczą pieśń. Jesteśmy oczywiście w typowym barze w górniczym miasteczku. Oczywiście wszyscy się przyłączają. Piękna scena, tylko, że właściwie całkowicie przeniesiona z „Dumnych i Wściekłych”. Kiedy zobaczyłam tą scenę zdałam sobie sprawę, że twórców chyba bardziej niż psychologia postaci, wiarygodność opowieści czy nawet – uczciwość wobec bohaterów interesuje wypełnienie pewnego schematu „komediodramatu górniczego” (tak nazywam ten gatunek). Jest w tym – jak mi się wydaje – pewien cynizm, kiedy zdajemy sobie sprawę, jak bardzo skodyfikowane przedstawienie dostajemy. Zwłaszcza w przypadku podejmowania tematów, które w Polsce obecnie są bardzo żywe i bardzo dalekie od prostych opowieści z szczęśliwym zakończeniem. I równie wyrolowani są tu górnicy i przedstawiciele mniejszości. W obu przypadkach nie interesujący nikogo naprawdę – będący jedynie prostymi pionkami w grze o łzy wzruszenia widza. I to nie jest wina widza, że się wzrusza i łzy ociera, tak ostatecznie działamy – jesteśmy podatni na pewne sceny, schematy, nawet na muzykę. Tylko, że ta kalkulacja wzruszenia staje się w pewnym momencie zbyt oczywista i w tej oczywistości niemalże cyniczna.

 

Smutne jest to, że gdyby przed obejrzeniem serialu ktoś nie wiedział czym jest drag to po obejrzeniu… nadal by nie wiedział.

 

Na koniec mam refleksję nad tym w jakiej psychologicznej pułapce się znaleźliśmy. Oto jest rok 2022 i wciąż można usłyszeć, że taka posłodzona, odrealniona opowieść z wątkami LGBTQA w Polsce to „przełom”, „początek”, „od czegoś trzeba zacząć”. Wciąż można dostać punkty za dobrą wolę. Tylko problem w tym, że ta dobra wola zwykle trzyma nas w narracjach, które już od dawna są opowiedziane i ugruntowane kulturze, a czasem przechodzą do historii. „Goło i wesoło” miało znaczenie, bo pojawiło się w 1997 roku – kiedy ból po tym co się stało z angielskimi kopalniami był jeszcze świeży. Drag Quenn też nie pojawiły się w kinie wczoraj. NIe liczę tu „Piętra wyżej” z lat trzydziestych choćbym mogła, ale nawet licząc nowe produkcje – „Priscilla Królowa Pustyni” to 1994, „Ślicznotki” to 1995.  „Kinky Boots” opowiadające właśnie o spotkaniu dwóch bardzo różnych światów (po polsku „Kozaczki z pieprzykiem”) to 2005, a musical na podstawie tego filmu jest grany z powodzeniem w Polsce już od jakiegoś czasu. Pierwszy kochany przez widzów „Drag Race” to 2009.  Nawet „Dumni i wściekli” to jest 2014 rok.

 

Tymczasem wciąż tkwimy w przekonaniu, że polski widz Netflixa powinien być wdzięczny, że w ogóle ktoś podniósł temat. Ten sam widz, który przecież nie żyje w kulturowej bańce i ogląda dziesiątki seriali, w których postaci LGBTQA+ funkcjonują coraz bardziej na równi i mają poszerzone i charaktery, i opowieści. Jakby to jest trochę tak, że upupiamy tym nie tylko bohaterów takich opowieści, ale i widzów. To nie jest produkcja TVP1, która rzeczywiście pewnie wyszłaby daleko poza bańkę, to wciąż – Netflix.  Jednocześnie – co właściwie miałaby opowieść z „Królowej” zmienić, skoro dzieje się w odrealnionym świecie, nie konfrontuje realnie bohaterów a problem homofobii wśród górników rozwiązuje JEDNYM dialogiem. Z resztą jak zauważyło kilkoro komentatorów – jeśli ceną za akceptację ma być uratowanie przez drag queen nie tylko życia córki, ale też polskiego górnictwa, to trochę drogo wychodzi uznanie, że ktoś ma prawo być sobą.

 

Niezwykle mnie bawi, że dosłownie jeden dialog odnosi się bezpośrednio do homofobii

 

Gdzieś tam zagrzebane pod schematem, dramatem i „dobrymi chęciami” jest w „Królowej” coś prawdziwego. Opowieść o rodzinie i relacjach. Szkoda tylko, że twórcy jej nie zaufali. Być może nie byli w stanie pomyśleć o Śląsku nie myśląc o górnikach, może doszli do wniosku, że jedna rodzina i jedna drag queen to za mało. A może nie byli w stanie uwierzyć, że drag queen nie musi nikogo ratować by móc stać się bohaterką swojej własnej opowieści. I nawet jeśli to byłaby opowieść bajkowa byłaby wobec swoich bohaterów uczciwsza.

 

0 komentarz
8

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online