Poszłam wczoraj spać o czwartej rano. Nie jestem z siebie dumna, ale dumny może być z siebie Netflix. Pierwszy raz od dawna udało im się zrobić serial, dla którego porzuciłam ideę snu i zignorowałam pulsujący ból głowy. „Lockwood & Co.” (po polsku „Lockwood i Spółka”) to dokładnie ta produkcja, dla której najpierw się nie śpi a potem wyrzuca sobie, że skoro połknęło się wszystko za jednym zamachem to na kolejny sezon trzeba będzie czekać miesiącami.
Serial jest ekranizacją serii książek, których autorem jest Jonathan Stroud. W Polsce ukazała się min. jego Trylogia Bartimaeusa, którą jak pamiętam – mój młodszy brat czytał z dużą przyjemnością we wczesnym nastolęctwie (fakt, że pamiętam nawet okładkę tej książki wskazuje, że musiała się znaleźć w jego rękach więcej niż raz). Sama książki, której ekranizacją jest serial nie czytałam. Zaznaczam, bo z tego co widzę – serial sporo czerpie z powieści, ale też – wykorzystuje wątki nie tylko z jednego tomu. Inna sprawa – być może gdybym była wielką wielbicielką książki miałabym zarzuty co do wierności adaptacji. Skoro jednak jej nie znam oceniam tylko serial sam w sobie. Czynię to zastrzeżenie, bo nie da się ukryć – lektura książki zawsze zmienia optykę na adaptację (choć nie uważam, że zawsze trzeba przeczytać książkę najpierw, nie jestem tu stanowcza).
Serial opowiada o alternatywnym świecie, w którym mieszkańcy Londynu zmagają się z Problemem. Problem pojawił się pół wieku wcześniej i wywrócił świat do góry nogami. Oto zaczęły się pojawiać duchy. Duchy agresywne i mordercze, bo jedno dotknięcie takiej potępionej duszy oznacza śmierć. Z duchami da się walczyć tradycyjnymi metodami – przydaje się sól, rapier, światło – wszystko to co znamy z tradycyjnych opowieści o walce z mrocznymi mocami. Wciąż jednak – świat jest zupełnie inny. Nocą obowiązuje godzina policyjna, bo wtedy zaczyna się straszenie, cmentarze i stare domostwa to niebezpieczne miejsca (sama sprzedaż starego domu to niezwykłe wyzwanie), zaś technologia staje się drugorzędna wobec starych podań i tradycyjnych metod. Przed Problemem można się jednak bronić. Kluczem do tej obrony są specjalne agencje zatrudniające… dzieci i nastolatków. Okazuje się bowiem, że tylko niektórzy młodzi ludzie mogą widzieć, usłyszeć czy poczuć duchy. I są jedyną nadzieją na przywrócenie nawet pozorów normalności.
Taki jest świat, w który wchodzimy. Naszą bohaterką jest Lucy Carlyle zdolna łowczyni duchów, która właściwie została sprzedana przez swoją matkę do jednej z agencji. Niezależnie od swoich wątpliwości dziewczyna ma się uczyć i łowić duchy, a dochody z jej pracy przekazywane są bezpośrednio matce. A praca to nie łatwa i przede wszystkim – śmiertelnie niebezpieczna o czym Lucy przekonuje się, gdy grupa jej przyjaciół zostaje wysłana na walkę z duchami, z którymi nie sposób sobie poradzić. To pcha Lucy do niesłychanie niebezpiecznej decyzji – szuka nowego zatrudnienia. Znajduje je w tytułowej firmie „Lookwood i Spółka”. Anthony Lockwood założyciel agencji sam jest nastolatkiem – pewnym siebie, butnym a przede wszystkim – niewątpliwie straumatyzowanym przez swoje dotychczasowe doświadczenia w pracy.
Lucy, Anthony i ich przyjaciel researcher George Karim mieszkają więc razem i razem starają się walczyć z duchami i ich przeklętymi artefaktami. Są młodzi, zdolni i każde z nich ma za sobą doświadczenia, których nie życzymy żadnemu dorosłemu a co dopiero nastolatkowi. Zwłaszcza Lockwood wydaje się jednostką, która trochę po drodze nabrała tendencji do autodestrukcji. Jednocześnie – młodzi ludzie, próbują odnaleźć się w świecie, w którym być może nastolatki pełnią kluczową rolę, ale wszystkie ważne decyzje podejmują dorośli. Zwłaszcza ci, którzy prowadzą największą i najbardziej utytułowaną agencję łowców duchów. Agencję, w której kiedyś szkolił się i pracował Lockwood i do której absolutnie nie ma zamiaru wracać. Jednocześnie jak to w tego typu historiach bywa – szybko zaczynamy sobie zadawać pytanie – kto ile wie o tym co właściwie doprowadziło do pojawienia się duchów, i kto zyskuje na tym, że co pewien czas pojawia się niemalże piekielny artefakt, który w niepowołanych rękach staje się zabójczą bronią.
Największym plusem serialu jest jego doskonałe tempo. Twórcy słusznie założyli, że bohaterowie żyjący w tym skomplikowanym świecie, nie czują konieczności wyjaśniania sobie każdego elementu rzeczywistości. Stąd też o tym jak właściwie ta alternatywna rzeczywistość działa dowiadujemy się w toku akcji, bez zbędnej i długiej ekspozycji. Każdy odcinek oferuje sporo scen akcji, bo serial działa trochę na zasadzie „potwora tygodnia”, choć jednocześnie – bardzo sprawnie prowadzi swoją główną narrację – skoncentrowaną wokół przetrwania małej agencji i tajemnic, które nasi bohaterowie mogą odkryć. Odcinki często kończą się mniejszymi i większymi cliffhangerami ale zawsze udaje się utrzymać odpowiednią równowagę pomiędzy budowaniem postaci a popychaniem do przodu akcji. O tym, że mamy do czynienia z ekranizacją książki moim zdaniem najbardziej świadczy konstrukcja postaci – zwłaszcza drugoplanowych. Dobrze zarysowanych, łatwych do rozpoznania wśród książkowych i filmowych tropów, choć często – są to bohaterowie niejednoznaczni.
Oczywiście nie był y to serial młodzieżowy, gdyby nie zawierał w sobie młodzieżowego angstu. Przy czym dylematy bohaterów i ich rozterki moralne wydają się nieco mniej przesadzone, gdy weźmiemy pod uwagę, że większość z nich na co dzień ryzykuje życiem, lubi była świadkiem jak giną ich przyjaciele. Jest to więc opowieść o nastolatkach, często straumatyzowanych, wykorzystanych, pozostawionych samych sobie. Dorośli są w tym świecie zarówno nadzorcami jak i przeciwnikami, ale bardzo rzadko sojusznikami. Ci, którzy stoją po stronie nastolatków, raczej odwracają wzrok, gdy młodzi ludzie podejmują ryzyko, a nie powstrzymują ich przez niebezpieczną akcją. Muszę przyznać, że ten element bardzo mi się podoba. Wiele narracji o młodych ludziach, którzy podejmują ryzyko musi się ciągle borykać z tym, że przecież – ktoś by im tego zabronił. Tu mamy do czynienia z grupą, która nie ma rodziny, nie ma opiekunów – jest zdana sama na siebie. To w ogóle robi się ciekawy komentarz jak dorośli traktują dzieci i młodych ludzi – choć młodzież jest kluczowa w tym świecie to nie ma właściwie żadnej władzy.
Tu dochodzi kolejny element, który bardzo mi się spodobał. George, Anthony i Lucy, stają się na przestrzeni serialu taką rodziną z wyboru. Przy czym od samego początku seria sugeruje, że pomiędzy Anthonym i Lucy jest pewne napięcie czy wzajemne zainteresowanie, które z resztą młodzi aktorzy doskonale oddają na ekranie. Wiem, że było i będzie wiele historii, gdzie śledźmy dwóch chłopaków i dziewczynę (była taka seria książkowa…) ale przyznam – dawno nie czułam, że ten układ jest tak dobrze rozpisany. Przede wszystkim dlatego, że „sojusze” nie są tu oczywiste. Czasem Lucy i George czują się odpowiedzialni za to by Anthony nie poddał się całkowicie autodestrukcyjnym tendencjom, czasem chłopaki próbują zrozumieć swoją nową uzdolnioną współlokatorkę a czasem Anthony i Lucy dostrzegają, że kochający książki i archiwa George może się czuć odstawiony na boczny tor. Łatwo tych bohaterów polubić, zwłaszcza, że świetnie im napisano dialogi. Nie raz myślałam „Ta postać powinna w końcu to powiedzieć” tylko po to by dwie sceny później usłyszeć tą refleksję w dialogu.
Przyznam wam szczerze – mam poczucie, że jacyś łaskawi bogowie castingu czuwali nad produkcją. Ruby Stokes (znana min. z roli jednej z młodszych sióstr w „Bridgertonach”) jest absolutnie idealna w swojej roli, pewnej siebie, ale – szukającej swojego miejsca dziewczyny. Od pierwszych scen, mamy poczucie, że śledzenie bohaterki będzie łatwe, bo to taka dziewczyna, która wykazuje się odwagą, lojalnością i nie robi głupich błędów. Plus jest po prostu sympatyczna. Natomiast strzałem w dziesiątkę było obsadzenie, w jego debiutanckiej roli, Camerona Chapmana jako Lockwooda. Doskonale gra zarówno udręczonego bladego młodzieńca, jak i chłopaka, który radzi sobie w życiu dzięki charyzmie i urokowi osobistemu. To dokładnie ten typ bohatera, w którym bym się podkochiwała gdybym miała jakąś dekadę mniej. Lockwood to ta postać, która mówi, że ma plan, przy czym wiemy, że po pierwsze – nie ma planu, po drugie i tak mu się wszystko uda. To nie jest łatwe do zagrania a Chapman radzi sobie idealnie, mieszając wdzięk z udręczoną duszą. Trójkę aktorów w głównych rolach zamyka Ali Hadji-Heshmati, któremu przyszło grać nerda, ale robi to troszkę inaczej niż zazwyczaj młodzi aktorzy. Jego nerdowskie zainteresowania są podbite pasją i ambicją, a niekoniecznie tylko pragnieniem ciszy i spokoju w archiwach.
Czasem jest tak, że pojawia się serial, który dokładnie spełnia jakąś naszą potrzebę. Oglądając „Lookwood & Co.” Miałam poczucie, że wypełnia on w moim sercu trochę dziurę po „Doktorze Who”. Serialu, który oferuje sporo emocji i dobrze zarysowane postaci, ale jednocześnie osadza je w tych nadnaturalnych warunkach. Jednocześnie – ponieważ jest to świat, gdzie nikomu nie trzeba tłumaczyć, że duchy istnieją, wszyscy podchodzą do tej nadnaturalności bez koniecznych wyjaśnień. To wielka ulga, bo mnie męczą już wątki, gdzie trzeba komuś przez trzy odcinki tłumaczyć i udowadniać, że duchy istnieją. Bez porównania bardziej wolę te historie, gdzie to jest uznany fakt i możemy zabrać się za wartko płynącą akcję. Co z resztą prowadzi mnie do kolejnego wniosku, że ja bardzo lubię seriale, które mają na siebie jasny i spójny pomysł i są w stanie złapać mnie akcją i nie wypuścić przez kolejne kilka odcinków. No i nie ukrywam, fakt że jedną z najlepszych broni na duchy w tym świecie jest rapier, co znaczy, że co chwilę jest szansa na pojedynek – ech, mam zbyt dużą słabość do broni białej by to zignorować.
Nie ukrywam, dziesięć minut po zakończeniu ostatniego odcinka uświadomiłam sobie, że o tym serialu nie mówi się bardzo bardzo dużo, a w Netflix decyzje o skasowaniu czy kontynuacji serialu podejmuje się nie na podstawie wartości artystycznej czy recenzji, ale szumu wokół produkcji. Zachęcam więc was do oglądania i do pośpiesznego googlowania czy ten Chapman to jeszcze w czymś grał. Mam wrażenie, że całą pulę zainteresowania młodzieżowymi serialami z wątkami fantastycznymi zgarnęła ostatnio „Wednesday” a ja przyznam, wolę chyba brytyjskie przygody Lockwooda i spółki, niż historię panny Addams. Także, proszę zainteresujcie się tym serialem. Chociażby dla mojego dobra. Bo ja musze wiedzieć co będzie dalej. Inaczej będzie mnie taka nieskończona produkcja straszyć po nocach.