Home Film Siostrzeństwo czyli o “Małych kobietkach”

Siostrzeństwo czyli o “Małych kobietkach”

autor Zwierz
Siostrzeństwo czyli o “Małych kobietkach”

Kiedy dowiedzi­ałam się, że Gre­ta Ger­wig ma zami­ar wyreży­serować Małe Kobi­et­ki miałam mieszane uczu­cia. Z jed­nej strony cieszyłam się na ekraniza­cję jed­nej z moich ulu­bionych powieś­ci (z cza­sów dziecińst­wa), z drugiej – zas­tanaw­iałam się czy cokol­wiek moż­na jeszcze do tej opowieś­ci dodać. Cieszył mnie cast­ing, ale niepokoiła myśl, że dostaniemy po pros­tu jeszcze raz to samo – zwłaszcza, że prze­cież ekraniza­c­ja z lat 90 była całkiem porząd­na i stara­ją­ca się przełożyć his­torię na nieco bardziej współczesne realia. Na całe szczęś­cie Ger­wig dokład­nie wiedzi­ała co chce powiedzieć – dzię­ki temu nowe „Małe Kobi­et­ki” mimo, że są kole­jną adap­tacją mają sens.

 

Nawet jeśli film się nie spodo­ba to nie da się zaprzeczyć, że to pro­dukc­ja w której wszyscy są niesamowicie śliczni
Zdję­cie: Wil­son Webb

 

Jeśli ktoś nie czy­tał powieś­ci (zakładam, że wciąż są takie jed­nos­t­ki) to cała his­to­ria opowia­da o czterech sios­tra­ch March – Jo, Meg, Amy i Beth, które mają po kilka­naś­cie lat i zna­j­du­ją się na progu między dziecińst­wem a dorosłoś­cią. Główną bohaterką jest Jo – która ma bujną wyobraźnię, jest chłopczy­cą i kocha pisać. Dziew­czę­ta żyją na półno­cy Stanów w cza­sie trwa­nia wojny secesyjnej i pochodzą z rodziny, która niegdyś była zamoż­na, ale obec­nie bory­ka się z prob­le­ma­mi finan­sowy­mi. Dziew­czyny są nas­to­latka­mi, robią głupie rzeczy, uczą się, doras­ta­ją i zakochu­ją. Istot­nym ele­mentem fabuły jest przy­jaźń pomiędzy Jo i Lau­riem – zamożnym chłopakiem z sąsiedzt­wa, którego dziew­czę­ta trak­tu­ją – przy­na­jm­niej w dziecińst­wie, trochę jak bra­ta.  „Małe kobi­et­ki” to dla wielu czytel­niczek i czytel­ników powieść frus­tru­ją­ca, bo nie dają­ca tego czego się spodziewamy. Pod­czas gdy przez więk­szość książ­ki naszą najwięk­szą sym­pa­tię budzi Jo, to jej his­to­ria ukła­da się nieco inaczej niż moż­na było­by zakładać zna­jąc schemat taki opowieś­ci. Za to Amy – bohater­ka, której z początku raczej nie lubimy (moż­na wręcz uznać ją w pewnych momen­tach za czarny charak­ter) okazu­je się tą, która dosta­je swo­je typowe roman­ty­czne zakończe­nie. Jed­nocześnie – to jak książ­ka kończy się dla Jo, zawsze spraw­iało wraże­nie, nieco niespodziewanego.

 

Film Ger­wig udowad­nia, że moż­na opowiadać w kółko tą samą his­torię pod warunk­iem że ma się dobry pomysł na to co chce się przez nią powiedzieć.
Zdję­cie: Wil­son Webb

 

Gre­ta Ger­wig musi­ała sobie zdawać sprawę z tego, że per­cepc­ja bohaterek jest wśród wielu widzów z góry ustalona, bo postanow­iła ją nieco zmienić. Wybrała dość ciekawy sposób – który moim zdaniem jest posunię­ciem doskon­ałym. Bohaterek nie poz­na­je­my w dziecińst­wie tylko już wtedy, kiedy są dorosłe i pod­jęły pewne życiowe wybo­ry. His­to­rie które znamy z początku książ­ki zosta­ją przy­wołane niczym wspom­nienia z dziecińst­wa, które z jed­nej strony uzu­peł­ni­a­ją nar­rację z drugiej pozwala­ją  bez poczu­cia zażenowa­nia przy­wołać najbardziej sen­ty­men­talne ele­men­ty opowieś­ci. Poz­na­jąc bohater­ki jako dorosłe oso­by może­my zobaczyć kim się stały, poz­nać ich motywac­je i dopiero potem na przestrzeni fil­mu dowiadu­je­my się co najbardziej na nie wpłynęło. Jed­nocześnie – przed­staw­ie­nie więk­szoś­ci his­torii jako wspom­nienia z dziecińst­wa pozwala doskonale pokazać jak przeszłość wyda­je się zawsze lep­sza, cieple­jsza i radośniejsza niż się wyda­je. Zestaw­ie­nie tych wspom­nień z ter­aźniejs­zoś­cią pokazu­je dość dobrze pro­ces doras­ta­nia, kiedy już nie każdy życiowy przy­padek jest wielką przy­godą, o której moż­na potem opowiadać. Mimo szczęśli­wego dziecińst­wa dorosłość bohaterek jest skom­p­likowana – staw­ia je przed coraz to nowy­mi wyzwa­ni­a­mi i każe im pode­j­mować trudne wybory.

 

Opowieść o sios­tra­ch March sta­je się przede wszys­tkim his­torią kobiecych wyborów. Ciekawą bo nie oce­ni­a­jącą zupełnie który wybór jest lep­szy i słuszniejszy. Co czyni tą kostiu­mową opowieść niesły­chanie feminsty­czną
Zdję­cie: Wil­son Webb

 

Jed­nocześnie ta nielin­ear­na nar­rac­ja pozwala nam zupełnie zmienić pode­jś­cie do niek­tórych bohaterek – zwłaszcza do Amy. W powieś­ci poz­na­je­my Amy jako rozkaprys­zone dziecko, którego nie sposób po pros­tu pol­u­bić. W filmie poz­na­je­my Amy jako dorosłą kobi­etę, bard­zo świadomą swo­jego miejs­ca w społeczeńst­wie i swoich możli­woś­ci. Zawa­hałabym się nawet by nie stwierdz­ić, że dzię­ki zmi­an­ie per­spek­ty­wy opowieść staw­ia Amy nie tyle wyżej Jo, jako głównej bohater­ki, ale co najm­niej na równi. Kiedy wiemy jaką kobi­etą stanie się bohater­ka, patrzymy na jej dziecinne zachowa­nia z dużo mniej surowo. Jed­nocześnie – widz­imy, że to co z wierzchu może się okazać dość płytkim zachowaniem – poszuki­wanie zamożnego męża, jest w isto­cie obow­iązkiem wobec rodziny. W filmie widz­imy kil­ka razy poświęce­nie Jo dla rodziny – kiedy ściana włosy, czy przesyła matce zaro­bione pieniądze. Ale w isto­cie wciąż – Joe myśli głównie o swoim życiu i kari­erze. Amy gotowa jest poświę­cić swo­je szczęś­cie bo wie, że ktoś musi zapewnić rodzinie byt. Film nie oce­nia żad­nej z bohaterek – raczej pokazu­je, że ich rzeczy­wis­tość jest bardziej skomplikowaną.

 

Ger­wig zde­cy­dowała się na nielin­earną nar­rację co spraw­ia, że trochę nai­wne opowieś­ci z dziecińst­wa bohaterek nabier­a­ją zupełnie nowego znaczenia
Zdję­cie: Wil­son Webb

 

Musze tu dodać też, że oso­biś­cie uważam, że nielin­ear­na nar­rac­ja jest całkiem dobrym zabiegiem – nie tylko w tym filmie. Zakładam, że zwyk­le o ludzi­ach nie dowiadu­je­my się wszys­tkiego po kolei tylko właśnie tak nielin­earnie. Poz­na­je­my kogoś a dopiero potem dowiadu­je­my się co robił w dziecińst­wie, gdzie się uczył, jakich miał zna­jomych, gdzie się baw­ił jak miał kil­ka czy kilka­naś­cie lat. Każdego kogo spo­tykamy poz­na­je­my właśnie tak nielin­earnie – człowiek, którego poz­nal­iśmy, musi nam dopiero zaprezen­tować fak­ty ze swo­jej przeszłoś­ci, a my musimy sobie z tego ułożyć jak­iś obraz i w końcu zrozu­mieć co uczyniło go takim a nie innym. Nawet oso­by nam bliskie ujaw­ni­a­ją nam swo­ją przeszłość w kawałkach. Moim zdaniem to nie jest wiel­ka kom­p­likac­ja, a spraw­ia, że nasza relac­ja z bohaterka­mi jest bardziej nat­u­ral­na. Ich przy­gody mogą być banalne, bo nie muszą nas nigdzie jed­noz­nacznie zaprowadz­ić, raczej uzu­peł­ni­a­ją naszą wiedzę o nich. Stąd te dziecięce przy­gody nie iry­tu­ją ale intrygują.

 

Jestem pod wraże­niem castin­gu do fil­mu — aktor­ki udało się dobrać doskonale, tak że każ­da z nich świet­nie odna­j­du­je się w swo­jej roli i w tem­pera­men­cie swo­jej bohater­ki
zdję­cie: Wil­son Webb

 

Udało się też dobrze wyko­rzys­tać jeden z najbardziej łza­wych ele­men­tów his­torii – czyli chorobę Beth. W powieś­ci choro­ba Beth jest tym najbardziej porusza­ją­cym momentem – bo jed­nak jesteśmy bard­zo związani z sios­tra­mi. W filmie postać Beth i jej los odd­ziela czas dziecińst­wa od cza­su dorosłoś­ci. Dziecińst­wo jest równie niewinne jak najmłod­sza z sióstr March, wszys­tko musi się tam skończyć dobrze – sios­tra wyzdrowieje, ojciec wró­ci z wojny, sąsi­ad podaru­je fortepi­an, a korepety­tor z sąsiedzt­wa okaże się ide­al­nym kandy­datem na męża. Dorosłość, pozbaw­iona ciepłego miodowego światła wpada­jącego przez każde okno, nie ofer­u­je już tylko dobrego koń­ca – choro­ba może zabrać ukochaną siostrę, mąż choć bard­zo kochany nie jest zamożny, sąsi­ad z naprze­ci­wka nie może się zdobyć by przekroczyć próg pustego domu, a kocha­jące się siostry roz­jadą się po świecie bez planu co zro­bić ze swoim życiem. Zestaw­ie­nie tych dwóch przestrzeni zbie­ga się w choro­bie Beth, która zmusza bohater­ki do odnalezienia się na nowo – tym razem w świecie, gdzie muszą już zde­cy­dować kim będą.

 

Choć Lau­ra Dern jest nomi­nowana za swo­ją rolę w “His­torii Małżeńskiej” to moim zdaniem jest ciekawsza w Małych kobi­etkach jako kobi­eta cią­gle wal­czą­ca ze swo­ją naturą.
Zdję­cie: Wil­son Webb

 

Małe kobi­et­ki” jako powieść, która roz­gry­wa się w konkret­nych cza­sach ma oczy­wiś­cie ważny wątek jakim jest konieczność zawar­cia małżeństw przez siostry. Ger­wig korzys­ta z tego wątku w doskon­ały sposób – by pod­kreślić dwie rzeczy. Po pier­wsze – że były momen­ty w his­torii (więcej niż mniej) kiedy małżeńst­wo było dla kobi­ety koniecznoś­cią a nie wyborem. I że to społeczeńst­wo (wespół z kul­turą) wepch­nęło kobi­ety by marzyły tylko o związku. Po drugie – że nie ma jed­nego dobrego wyboru dla kobi­et, każdy jest równie dobry – to rzad­ko się uda­je – zro­bić film, w którym jed­nocześnie pokazu­je się pełne zrozu­mie­nie dla potrze­by (roman­ty­cznej lub eko­nom­icznej) zawar­cia związku, jed­nocześnie tak jed­noz­nacznie wskazu­jąc – że to nie jest jedy­na dro­ga.  Ger­wig udało się też pokazać, że decyz­ja by w drugiej połowie XIX wieku zachować nieza­leżność, była nieco bardziej skom­p­likowana niż dzisi­aj. Jo w jed­nej ze scen fil­mu opowia­da o swoim roz­dar­ciu. Nie chce być zależ­na, nie chce mieć męża, ale jed­nocześnie – prag­nie być kochana. Zarówno ona jak i otacza­jące ją kobi­ety zda­ją sobie sprawę, że tu trze­ba pod­jąć decyzję, bo nie moż­na mieć jed­nocześnie mężczyzny i nieza­leżnoś­ci, potrzeb­nej by móc real­i­zować swo­je marzenia. Ta świado­mość, że to jest wybór niemalże zero-jedynkowy, dobrze odd­a­je los kobi­et w przeszłoś­ci, gdzie naprawdę nie dało się mieć wszys­tkiego. Zresztą film bard­zo się sku­pia na tym jak ogranic­zone w przeszłoś­ci były wybo­ry kobi­et. Trochę też odpowiada­jąc na pytanie czemu w min­ionych wiekach było mniej pis­arek i malarek czy aktorek.  To jest zabawne, w kon­tekś­cie tego, że Ger­wig nie dostała nom­i­nacji do Oscara za swój film. Film niemal bezpośred­nio odnosi się do kwestii tego, że do grona genial­nych artys­tów mężczyzn wpuszcza­ją głównie mężczyźni.

 

Film opiera się na kon­traś­cie pomiędzy beztroskim dziecińst­wem a dorosłym życiem które staw­ia nowe wyzwa­nia . Ger­wig mis­tr­zowsko odd­ała nas­trój tej dziecięcej i młodzieńczej niewin­noś­ci
Zdję­cie: Wil­son Webb

 

W inter­pre­tacji Ger­wig „Małe kobi­et­ki” sta­ją się dużo bardziej his­torią o tym jakie wybo­ry pode­j­mu­je­my w życiu i jak bard­zo mogą się one od siebie różnić, nawet jeśli wychodz­imy z tego samego domu. Jed­nocześnie udało się reży­serce stworzyć fan­tasty­czny obraz siostrzanych relacji – skom­p­likowanych, częs­to wraca­ją­cych do dziecin­nych sporów i uprzedzeń, ale jed­nak moc­nych i trwałych. W filmie częs­to dosta­je­my uję­cie, w którym mężczyźni mogą na siostry, czy w ogóle na kobi­ety w tym filmie, patrzeć tylko z boku – bo nie mają dostępu do tego świa­ta. Nie tylko dlat­ego, że nie są brać­mi czy męża­mi ale dlat­ego, że ich świat różni się od świa­ta dziew­cząt – nie ma w nim tych samych emocji, wyborów i dylematów. To w ogóle ciekawe jak bard­zo uda­je się Ger­wig trzy­mać męs­kich bohaterów fil­mu nieco na dys­tans. Nawet Lau­rie – który prze­cież odgry­wa jed­ną z kluc­zowych ról, jest tylko chłopakiem patrzą­cym z zewnątrz do środ­ka. Jest ważny, ale nigdy nie jest ważniejszy od tego co dzieje się pomiędzy sios­tra­mi. Co więcej film pokazu­je jak pewne ele­men­ty kobiecego doświad­czenia są właś­ci­wie nawet bard­zo różnym osobom, w różnym wieku. Zgorzk­ni­ała ciot­ka, zda­ją­ca sobie sprawę, z tego, że trze­ba dobrze wyjść za mąż, a jed­nocześnie – wyraźnie rozu­mieją­ca czym jest poryw ser­ca. Mat­ka, która jest bard­zo zad­owolona ze swo­jego życia, a jed­nocześnie – doskonale wie co to znaczy mieć charak­ter nie pasu­ją­cy do roli pani domu. Gdzieś ma się poczu­cie, że każ­da kobieca postać ma taką his­torię jak któraś z sióstr March, każ­da ma te swo­je oblane żół­tym światłem wspom­nienia, kiedy wszys­tko było prostsze.

 

Bard­zo cenię Ger­wig za pokazanie wątku Meg jako równie istot­nego co Jo. Wypełnie­nie pewnych kul­tur­owych wzor­ców kobiecoś­ci, też może być wyborem i to wyborem którego nie należy pochop­nie oce­ni­ać. Inna sprawa, uważam że wątek balu debi­u­tan­tek i zachowa­niu Meg na nim jest ład­nym pogłę­bi­e­niem postaci która prag­nie przez chwilę być kimś innym. Warto też zwró­cić uwagę, na imię cór­ki Meg — nieprzy­pad­kowe w kon­tekś­cie marzeń o lep­szym życiu
Zdję­cie: Wil­son Webb

 

Ger­wig udało się nie tylko tch­nąć nowe życie w opowieść, która wydawała się już wystar­cza­ją­co wiele razy opowiedziana, ale też niemal ide­al­nie dobrać aktorów. Zde­cy­dowanie najlep­sza w obsadzie jest Flo­rence Pugh jako Amy. Udało jej się z bohater­ki, która jest dość powszech­nie nielu­biana stworzyć naprawdę intere­su­jącą, inteligent­ną i dużo bardziej spójną postać niż mogło­by się wydawać po lek­turze książ­ki. Plus Pugh jest genial­na jako młod­sza wer­s­ja Amy – trochę rozwydr­zona, trochę roz­gadana a jed­nocześnie bard­zo dziecię­ca. Jo gra Saoirse Ronan i jest w niej dokład­nie tyle życiowej energii, ile powin­no być w tej bohater­ce, od razu widać że to wol­na dusza, której naprawdę nie są w stanie pow­strzy­mać żadne kon­we­nanse. Jed­nocześnie Saoirse doskonale odna­j­du­je się nie tylko w tych sce­nach, gdzie trze­ba pokazać tem­pera­ment Jo, ale też jej głębok­ie poczu­cie osamot­nienia. Jej mowa o tym, że jed­nocześnie chce być nieza­leż­na i kochana to przemówie­nie, z którym może się utożsami­ać niejed­na kobi­eta i dziew­czy­na. Plus niesamowicie mi się podo­ba zabieg rozróż­ni­a­nia bohater­ki w cza­sie – w przeszłoś­ci nosi długie roz­puszc­zone włosy, w ter­aźniejs­zoś­ci, upięte (choć wciąż nieco rozwichrzone) – to się świet­nie sprawdza (podob­nie jak różnice w oświ­etle­niu scen). Dobrym pomysłem było też obsadze­nie Emmy Wat­son jako Meg – głównie dlat­ego, że aktor­ka choć niedużo starsza od koleżanek z planu wyda­je się od nich dużo dojrzal­sza. Fakt, że Meg decy­du­je się na najbardziej trady­cyjną życiową drogę, dobrze się zgry­wa z tym poczu­ciem, że jest jej dużo bliżej do mat­ki dziew­cząt. W ogóle a pro­pos mat­ki – Lau­ra Dern jest genial­na w swo­jej roli, bo poz­na­jąc ją nie mamy wąt­pli­woś­ci skąd Jo wzięła swój pory­w­czy charakter.

 

Nie jestem wielką fanką gry Tim­o­th­ee w tym filmie ale obsadze­nie go w roli Lau­riego poz­woliło pros­to odpowiedzieć na pytanie dlaczego kole­jne siostry March tracą dla niego głowę

 

Jeśli chodzi o panów w obsadzie to oczy­wiś­cie najwięk­szą uwagę przy­cią­ga Tim­o­th­ee Cha­la­met jako Lau­rie. Z jed­nej strony – to doskon­ała obsa­da, bo rozu­miemy, dlaczego w takim pięknym chłopcu może się zakochać kil­ka sióstr na raz. Jakaż to jest foto­genicz­na isto­ta (choć ogól­nie to ład­ny film, pełny ład­nych ludzi). Z drugiej – mam wraże­nie, że mowa ciała Tim­o­th­ee jest o jeden stopień za bard­zo współczes­na. Zwłaszcza w sce­nach w Paryżu – ma się ochotę wys­tosować do niego list, że nie ma nosić rąk w kieszeni. Cała jego postawa krzy­czy „współczes­ny chłopak”. Przy czym ogól­nie warto zaz­naczyć, że reży­ser­ka nie trzy­mała się bard­zo real­iz­mu, jeśli chodzi o sposób porusza­nia się czy mówienia bohaterów. Moim zdaniem słusznie, bo jed­nak chodzi o pod­kreśle­nie, że to opowieść o nas­to­latkach a nie posta­ci­ach z his­to­rycznej miniatu­ry. Co powiedzi­awszy – nadal uważam, że jed­nak trochę za dużo współczes­nego chłopa­ka w Lau­riem, i odrobi­na innych gestów i postaw bard­zo by mu dobrze w tym filmie zro­biła. Nato­mi­ast wciąż doskonale dzi­ała jego chemia z Saoirse i myślę, że fakt, iż obo­je się już znali z poprzed­nich pro­dukcji świet­nie wpłynął na obraz przy­jaźni Jo i Lau­riego. Co ciekawe, James Nor­ton, którego bard­zo lubię jest w tym filmie wybit­nie nija­ki. Serio to jest tak nija­ka rola, że przez pewien czas zas­tanaw­iałam się czy to rzeczy­wiś­cie Nor­ton czy tylko bard­zo podob­ny do niego aktor.  Muszę przyz­nać, że byłam nieco zaskoc­zona, gdy dowiedzi­ałam się że pro­fe­so­ra Bhaera zagra Louis Gar­rel. W powieś­ci pro­fe­sor jest sporo starszym od Jo Niem­cem, który zde­cy­dowanie nie powala urodą. W filmie ze sporo starszego Niem­ca zro­bił się zabójc­zo przys­to­jny fran­cuz (co praw­da gra­ją­cy Niem­ca) jedynie co starszy od bohater­ki. Potem jed­nak – zwłaszcza po zobacze­niu zakończenia fil­mu zrozu­mi­ałam tą decyzję – nie ma ona więk­szego sen­su na papierze, ale w filmie sta­je się bardziej log­icz­na, bo odpowia­da bardziej marzeniom niż rzeczywistości.

Choć wielu nuży ciągła obec­ność Meryl Streep w nomi­nowanych fil­mach to tu ta mała rola ciot­ki, która już wie wszys­tko o życiu i uczu­ci­ach bohaterek jest bard­zo dobra. Czu­je­my że ta zamoż­na, samot­na starsza pani była na tych wszys­t­kich roz­drożach na których są dziew­czę­ta i doskonale zda­je sobie sprawę co będzie dalej

 

No właśnie, do samego koń­ca Małe Kobi­et­ki są nie tylko filmem o  siostrza­ńst­wie i doras­ta­niu ale też o tym jak opowiadamy sobie his­to­rie. Zwłaszcza his­to­rie o kobi­etach. Co pomi­jamy, co wyróż­ni­amy, jak pod­kreślamy jed­no i ignoru­je­my co innego. Jakie staw­iamy cele kobiecym bohaterkom, jak każe­my fikcji umac­ni­ać nasze wyobraże­nia o rzeczy­wis­toś­ci. To też jest his­to­ria o tym jak zamieni­amy swo­je dziecińst­wo w pewną opowieś­ci, która ma potwierdz­ić nasze późniejsze życiowe wybo­ry. Opowieść, którą się grze­je­my, kiedy okazu­je się, że rzeczy­wis­tość, o której marzyłyśmy jest jed­nak nieco inna niż ta, w której przyszło nam żyć.  Małe kobi­et­ki to rzad­ka adap­tac­ja, która nie tyle odt­warza his­torię z książ­ki, ale zada­je pytanie – po co w ogóle ktoś ją opowiedzi­ał, dlaczego wciąż ją opowiadamy, czym była ta his­to­ria dla jej autor­ki. „Małe kobi­et­ki” Gre­ty Ger­wig to film o bohaterkach książ­ki jak i o samej książce. Autor­ka powieś­ci nigdy nie wyszła za mąż, ory­gi­nalne zakończe­nie jej powieś­ci podyk­tował wydaw­ca. Ger­wig wracać do tego momen­tu i każe się nam zas­tanow­ić nad opowieś­ci­a­mi kobi­et i o kobi­etach.  I właśnie dlat­ego ta adap­tac­ja się udała. Bo jest rzad­kim przy­pad­kiem kiedy ktoś naprawdę ma coś do doda­nia do his­torii. Poza tym być może pier­wszy raz w moim życiu rozu­miem decyz­je Mary Lou Ascott odnośnie Amy. Dzię­ki Gre­ta po dwudzi­es­tu lat­ach przes­tałam się gniewać na jed­ną z sióstr March. A ile to znaczy wie każdy kto choć raz pog­niewał się na postać literacką.

 

PS: Mam wraże­nie, tak na koniec, że odbiór tego fil­mu bard­zo zależy od tego jak dobrze zna się książkę. Ger­wig bard­zo wyraźnie zakła­da, że oso­by na wid­owni książkę czy­tały a nawet – że czy­tały ją więcej niż raz. Wyda­je mi się, że to jest zako­rzenione w tym, że „Małe kobi­et­ki” są książką dużo lep­iej znaną w Stanach niż w Polsce. Pod­czas gdy w Polsce czy­ta­ją ją tylko niek­tórzy w Stanach dużo bardziej należy do takiego klasy­cznego kanonu. Dlat­ego też widzę, że opinie o filmie bard­zo się różnią w zależnoś­ci od tego jak dobrze zna się książkę.

0 komentarz
1

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online