Trochę się zastanawiałam czy pisać ten post o drugim sezonie „Sec Education” bo od premiery minęło już trochę. Jednak po kilku rozmowach w sieci o serialu doszłam do wniosku, że muszę się na temat Netflixowej produkcji szerzej wygadać. A gdzie jak nie na własnym blogu. Zwłaszcza, że mam wrażenie, iż moja ocena drugiego sezonu przygód Otisa i spółki jest nieco mniej entuzjastyczna niż wśród moich znajomych. Post zawiera spoilery.
Zacznę od tego, że moja opinia o serialu wynika przede wszystkim z faktu, że to produkcja która stawia sobie w pewnym stopniu zadanie edukacyjne. W sezonie znajdziemy wątki, które są niemal jednoznacznym poradnikiem dotyczącym życia seksualnego. Mamy wątki dotyczące aseksualności, tabletki „po” czy przygotowania się do pierwszego razu (nie tylko w parach hetero). Ten element edukacyjny sprawia, że jednak patrzę na serial nieco bardziej krytycznie. Tak jak zakładam że widz produkcji młodzieżowej takiej jak „Riverdale” nie będzie się próbował z niej dowiadywać co seksualnie i psychologicznie jest ok a co nie, o tyle w przypadku „Sex Ed” zaufanie do przekazywanych treści jest większe. I nie jest to problem kiedy serial robi porządną edukacyjną pracę, gorzej kiedy zapędza się w rejony typowej nastoletniej dramy rozmydlając te elementy które w opowieści pojawiają się by czegoś młodych ludzi nauczyć a te które są po to by wpisać się w pewne narracyjne schematy.
Przykłady? Dla mnie koronnym przykładem jest związek Erica i Adama. Adam przez lata prześladował Erica, by potem okazało się, że darzy go zainteresowaniem zupełnie innego typu. W serialu Eric zaczyna spotykać się z Adamem – trochę potajemnie, i choć Otis wyrzuca mu, że za blisko trzyma się z dawnym prześladowcą – związek kwitnie. W jednym z ostatnich odcinków oglądamy scenę rodem z komedii romantycznych. Adam – przerywa przedstawienie by przed wszystkimi wyznać uczucie Ericowi. Dzieje się to przy poparciu rodziny chłopaka która uważa że właśnie w związku z Adamem będzie szczęśliwy. Tu widać jak zderzają się dwie płaszczyzny. Ewolucja Adama – chłopaka z konserwatywnego domu, zagubionego w swojej seksualności, to wątek bardzo dobry i edukacyjny. Ale wątek związku byłego prześladowcy ze swoją ofiarą to już element wzięty prosto z podręcznika szkolnych dram. Podobnie jak postać prześladowcy który zmaga się z własną tożsamością (mieliśmy coś takiego chociażby w Glee, do pewnego stopnia w 13 powodów). Wątek lubiany ale jednocześnie niepokojąco sugerujący, że sprawcami przemocy wobec mniejszości są przedstawiciele tychże mniejszości. Gdyby to była inna produkcja nie bolałoby mnie to tak jak tutaj, gdzie związek jednak mało realny, kulturowo dość toksyczny wchodzi w świat pozytywnego przekazu edukacyjnego.
Właściwie to przeplatanie się wątków z dwóch zupełnie różnych porządków stanowi mój największy problem z serialem, który niekiedy trzyma się bardzo blisko rzeczywistości by zaraz potem oddalić się w krainę nużących serialowych klisz i ogólnego strukturalnego chaosu. Po pierwszym sezonie, który odbywał się w rytmie kolejnych sesji Otisa z jego klientami, tu tego elementu zabrakło – tak więc serial stracił swoją pierwotną konstrukcję niekoniecznie otrzymując nową strukturę. Co oznacza, że np. najbardziej emocjonalny odcinek serialu rozgrywa się jeszcze przed końcem sezonu (moim zdaniem takim odcinkiem była z punktu widzenia fabuły impreza Otisa) i w sumie potem już trudno produkcji jeszcze raz wywołać tyle emocji. Serial ma też problem z odpowiednim ustawieniem wagi wątków. Dyrektor szkoły ujawnia w pewnym momencie co uczniowie wyznali matce Otisa w czasie zaimprowizowanych sesji terapeutycznych. Ujawnienie informacji wiąże się też z ujawnieniem komentarzy terapeutki. Trudno wyobrazić sobie większe nadużycie zaufania, i większy skandal. Tymczasem fabuła musi gnać do przodu i wszystko rozchodzi się dość szybko po kościach mimo, że to zdecydowanie bardziej dramatyczny wątek niż sugeruje produkcja. Trudno też do końca zrozumieć jak w szkole gdzie młodzi ludzie powszechnie dostają paniki, że zarażą się chorobą weneryczną przez dotyk czy oddychanie (co świadczy o krańcowo niskim poziomie edukacji seksualnej) nagle pojawia się przedstawienie które składa się niemal wyłącznie z bardzo wyraźnych odniesień do seksualności – to są elementy dwóch równoległych światów.
Serial wprowadza też dużo więcej wątków dramatycznych dotyczących dorosłych – wątek romansu matki Otisa, jego ojca, rodziców Adama, matki Maeve. Z jednej strony bywają nawet dobre – chociażby dlatego, że możemy oglądać więcej Gillian Anderson. Z drugiej strony – mam wrażenie, że tu mamy najwięcej schematów. Ojciec Otisa, który wpisuje się w taki telewizyjny schemat złego ojca (a właściwie nieodpowiedzialnego ojca), matka Meave która też wpisuje się w pewne schematyczne przedstawienie postaci uzależnionych. Oczywiście ma to swój wymiar edukacyjny, ale dużo bardziej jest to typowe budowanie dramatycznych relacji w ramach ustalonych ram narracji o nastolatkach. W serialu niemal wszystkie relacje z rodzicami są trudne. A jeśli nie są trudne, są nie istniejące. Co więcej, miałam wrażenie, że tylko jeden wątek Jacksona i jego wymagających matek został przeprowadzony tak bardzo poważnie, z głębokim wejściem w psychologię wszystkich postaci. Ponownie jednak – relacje z rodzicami jako przestrzeń wyłącznie konfliktu to taki typowy zabieg z młodzieżowych dram.
Są jednak przestrzenie w których produkcja czuje się pewniej. Zdecydowanie bardzo dobry był wątek przyjmowania tabletki „dzień po” a także wątek molestowania seksualnego. Ten ostatni był szczególnie dobry bo scenarzyści bardziej niż na samym problemie aktu molestowania skupili się na dwóch aspektach – po pierwsze jego powszechności, po drugie – na tym jak bardzo nawet niewielkie naruszenie poczucia bezpieczeństwa może się odbić na psychice. Wyjątkowo mi się w tym wątku podobało, że właśnie pokazywał, że psychika nie wybiera, i nie musi to być najgorszy możliwy scenariusz by zasiać w sercu strach i niepokój. To doskonale poprowadzony wątek, choć chyba jestem jedyną osobą której nie podobała się wspólna jazda dziewczyn w autobusie pod koniec. Nie dlatego, że nie była wzruszająca, ale dlatego, że przenosiła nas ze świata realnych problemów do świata fantastycznych puent. Ostatecznie większość dziewczyn nie spotka taki przejaw solidarności i choć oglądając serial czujemy się lepiej to tak naprawdę – miałam smutne poczucie, że twórcy serialu uciekają w proste wzruszenie. Niby ładnie ale nijak to realnych problemów nie rozwiąże.
Nierówność serialu objawia się też w postaci głównego bohatera Otisa. Jego postać zostaje właściwie przeniesiona z pierwszego planu na drugi, czyniąc go tym samym raczej jednym ze zbioru bohaterów. To z jednej strony dobry zabieg, z drugiej – miałam wrażenie, że scenarzyści sami nie wiedzą co chcą z nim zrobić. Otis w pierwszym sezonie mimo ciągłego poczucia zażenowania był przede wszystkim sympatycznym chłopakiem. W drugim sezonie trochę trudniej pałać do niego sympatią, może nawet jawić się jako bohater po prostu niesympatyczny. I o ile rozumiem, że młodzieńcze hormony szaleją to tu w pewnym momencie miałam wrażenie, jakby charakter bohatera zmieniał się raczej z potrzeby narracyjnej a nie dlatego, że twórcy dość dobrze to zaplanowali. Inna sprawa, że niektóre wątki są pisane tak jakby ktoś się naoglądał za dużo rzeczy takich jak Beverly Hills. Np. Ola w jednym odcinku każe Otisowi przestać się trzymać z Maeve bo jest zazdrosna, a zaraz potem rzuca go oferując przyjaźń. Wątek „nie powinieneś się zadawać z kimś jeśli chcesz być ze mną” powinien zostać potraktowany bardzo poważnie. Ograniczanie komuś grona znajomych w związku jest bardzo toksycznym i nie fajnym zachowaniem. Ale tu jakoś zupełnie to umyka – bo przecież chodzi o to by postawić bohatera pomiędzy dwoma dziewczynami. To jakim świństwem jest w ogóle stawianie takich żądań nie zostaje odpowiednio przedyskutowane.
Jak już pisałam – wiele moich zastrzeżeń wynika z takiego pseudo edukacyjnego (nie korzystam z określenia negatywnie po prostu to nie jest show stricte edukacyjny) charakteru serialu. Odnoszę wrażenie że o ile kiedy chodzi o wiedzę o seksie, akcie seksualnym, preferencjach itp. historia jest pisana z dużą uwagą, to kiedy wchodzą emocje, związki, relacje – sporo miejsca oddaje się klasycznym elementom młodzieżowych dram. Powstaje takie dziwne zestawienie gdzie obok siebie pojawiają się rzeczy bardzo zdrowe i przemyślane oraz nieco toksyczne. A przecież te dwie warstwy życia są ze sobą bardzo związane. Byłabym nawet zdania że bez odpowiedniej nauki o dobrych relacjach (a właściwie – prawdziwych relacjach) trudno mówić o dobrym seksie. Inna sprawa – mam wrażenie, że chcąc nie chcąc serial dokłada się do wizji, że przed maturą wszyscy mają już za sobą inicjację seksualną. Jedyna osoba nie zainteresowana zupełnie seksem, jest tu aseksualna. Tymczasem obok jednostek aseksualnych wciąż jeszcze jest sporo dzieciaków które do seksu dorastają nieco później niż przy szesnastym roku życia. Po obejrzeniu tego serialu można dojść do wniosku, że to się właściwie nie zdarza.
Od pierwszego sezonu „Sex Ed” ma też pewien problem z osadzeniem opowieści w jakiejś szerszej rzeczywistości. Produkcja rozgrywa się w Anglii ale szkoła zdecydowanie przypomina tą amerykańską – na przykład nie ma w niej mundurków, i ogólnie wnętrza są bardzo amerykańskie. Nastolatki co prawda mają komórki, ale cała historia ma wymiar bardzo retro – zarówno na poziomie strojów i muzyki jak i np. znaczenia social media w życiu bohaterów. Cała opowieść dzieje się w takim specyficznym zawieszeniu pomiędzy realizmem a rzeczywistością alternatywną co ostatecznie nieco utrudnia przenoszenie przeżyć bohaterów na nieco bliższe młodemu człowiekowi realia. Mam wrażenie, że twórcy stworzyli sobie swoją bezpieczną rzeczywistość i wykreślili z niej te wszystkie elementy, które im w danym momencie nie pasowały.
Nie jestem antyfanką Sex Ed po prostu uważam, że to serial, który zwłaszcza w swoim drugim sezonie jest bardzo pogubiony i być może stara się powiedzieć za dużo rzeczy na raz. Na pewno robi w niektórych aspektach dobrą robotę ale wciąż wpisuje się w wiele szkodliwych czy toksycznych schematów dotyczących myślenia o związku i seksie. Co zresztą jest w ogóle dość klasycznym problemem narracji o nastolatkach które to opowieści są tak zkonwencjalizowane że trudno od nich uciec (np. wizja imprez u nieśmiałego chłopaka na które nagle wbija sto osób – wszyscy wiemy, że w liceum zgromadzenie czterech osób jak się nie było mega popularnym to był sukces) a to oznacza, że nawet takie postępowe „Sex Ed” nie będzie się mogło od pewnych narracji wyzwolić. Co powiedziawszy – jeśli szukacie zupełnie innego serialu o nastolatkach gdzie sporo jest o ciele, psychologii ale też o seksie to bardzo polecam „My Mad Fat Diary” (wyprodukował ten serial Channel 4) – to jest chyba jedyna młodzieżowa historia w której znalazłabym tyle dobrze rozumianego realizmu.