Home Film Once more with feeling czyli Zwierz o „Mamma Mia!: Here We Go Again”

Once more with feeling czyli Zwierz o „Mamma Mia!: Here We Go Again”

autor Zwierz
Once more with feeling czyli Zwierz o „Mamma Mia!: Here We Go Again”

Nigdy nie zapomnę seansu na którym pierwszy raz obejrzałam musical „Mamma Mia!” byłam po pierwszym roku studiów, w Londynie i po raz pierwszy w życiu miałam obejrzeć film po angielsku bez polskich napisów. Bałam się, że coś mi umknie. Nic mi nie umknęło. Wyszłam z kina szczęśliwa jak rzadko i potem do końca wyjazdu nuciłam piosenki ABBY. Do dziś „Mamma Mia!” kojarzy mi się z czystym szczęściem. A z czym kojarzyć się będzie „Mamma Mia! Here We go Again?”. Chyba z tym, że trudno powtórzyć dokładnie te same emocje. Zwłaszcza jak się bardzo chce.

Nie wiem czy wiecie, ale Meryl Streep przy promocji Mamma Mia! Opowiadała, że zgodziła się na występ w ekranizacji musicalu z prostego powodu. Po atakach 11 września, wszyscy w Nowym Jorku byli przybici, by jakoś poprawić humor sobie i dzieciom (oraz ich znajomym) zabrała wszystkich na musical Mamma Mia! Opowieść o Donnie której córka zaprasza na swój ślub wszystkich swoich trzech potencjalnych ojców poprawiła wówczas humor wielkiej aktorki jak mało co. Stąd pozostała jej sentymentalna więź zarówno ma materiałem wyjściowym jak i z jego twórcami. Sporo w tej diagnozie musicalu racji bo rzeczywiście Mamma Mia! Miała w sobie cudowny czar poprawiacza humoru. Pięknie niebieskie niebo, piosenki Abby i przesłanie – że nigdy nie jest się za starym by poprawić kilka życiowych błędów czy za młodym by tych błędów uniknąć. To jedna z tych produkcji o których człowiek wie, że wszystko będzie dobrze dokładnie w chwili w której pojawiają się napisy tytułowe.

 

Film ma problem na który nie jest w stanie nic poradzić – Lily James, choć śliczna i urocza nie ma w sobie charyzmy Meryl Streep

Biorąc pod uwagę magiczne zdolności musicalu na podstawie piosenek ABBY do poprawiania humoru trudno się dziwić, że w niepokojących latach wizja że pojawi się druga odsłona musicalu wywołała entuzjazm. Może nie mamy żywego wspomnienia jedenastego września ale jakoś ostatnio w świecie więcej powodów do niepokojów niż szczęść. Nie pozostaje nic innego jak spakować walizki i pojechać do Grecji śpiewać ABBĘ. To drugie najlepsze wyjście zaraz po wyjechaniu w Bieszczady celem pasania owiec.  Od razu było wiadomo, że w obsadzie pojawią się znane twarze i osoby – powrócili bowiem właściwie wszyscy aktorzy zaangażowani do części pierwszej. Jedyną osobą której zaangażowanie jest zdecydowanie mniejsze, czy właściwie niemal nieobecnej jest Meryl Streep. Meryl nie gra w sequelach. Nie musi. Poza tym – śmierć jej bohaterki – Donny, jest tu punktem wyjścia.

 

Najlepiej w filmie spisuje się stara gwardia, być może dlatego. że oni jedni nie muszą się starać

No właśnie- nawet gdybym nie została na napisach końcowych wiedziałabym, że w scenariuszu maczał palce Richard Curtis, wyznawca jedynej słusznej  formuły pisania komedii romantycznych w której do śmiechu i luzu zawsze należy dorzucić odrobinę smutku. Tu smutek wynika z nieobecności Donny, która umarła – jak rozumiemy, krótko po tym jak rozpoczęła swoje życie na nowo. Donny nie ma wśród żywych ale jest we wspomnieniach. Historia rozbita jest bowiem na dwa plany czasowe. Z jednej strony oglądamy przygody młodej Donny która w latach siedemdziesiątych postanawia ruszyć do Grecji na poszukiwanie swojego życiowego celu (i spotyka po drodze trzech uroczych młodzieńców), z drugiej – współczesną historię przygotowań do uroczystego otwarcia pensjonatu, który Sophie, córka Donny w końcu doprowadziła do świetności.

 

Zwierz nie jest w stanie zrozumieć dlaczego współczesny wątek wypadł tak słabo ale przede wszystkim dlaczego jest taki nie spójny z tym co wiemy z oryginału

Nowa odsłona Mamma Mia! ma teoretycznie dokładnie te same elementy składowe co przebój sprzed dziesięciu lat.  Są piosenki Abby – którymi bohaterowie komunikują swoje emocje, są piękne Greckie (w tym wypadku Chorwackie, udające Greckie) widoki, jest ogólne poczucie, że mamy do czynienia z czymś ładnym. Jest też – całkowity brak poczucia obciachu. Co zresztą było najcudowniejsze w części pierwszej, która mówiła widzowi „Tak będziemy śpiewać Abbę z całym zestawem emocji, tańczyć na pomostach i biegać w strojach rodem z lat siedemdziesiątych i będzie to fajne” i było. W nowej części, jest niby dokładnie to samo ale jednocześnie – wydaje się to nieco mniej naturalne a bardziej wymuszone, trudno powiedzieć dlaczego, ale doskonale widać to w dwóch scenach zbiegania do portu przy taktach piosenki ABBY. W oryginalnej Mamma Mia! gdy Donna zbiega do portu i dołączają do niej lokalne kobiety jest w tym coś radośnie nieprzewidywalnego, co wywołuje uśmiech na twarzy. Odtworzenie tej sceny w drugiej części wydaje się nadmiernie wyreżyserowane – i ostatecznie – nie budzi tych samych emocji.

 

Oczywiście że musical nakręcono jako pretekst by pośpiewać trochę tych piosenek Abby których jeszcze nie zaśpiewano, ale nawet taki pretekst może owocować filmem lepszym i gorszym

Jednak tym co najbardziej różni oba filmy to pewna precyzja konstrukcji. Oryginalna Mamma Mia! to ekranizacja sztuki scenicznej, nie wszystko zostało w niej dokładnie przełożone na obraz, ale kiedy ogląda się film doskonale widać klasyczny podział na dwa akty, rozpisanie scen pomiędzy bohaterów i zachowanie dramatycznej spójności. Mamy dwa konflikty (Donna i Sam – którego wciąż kocha, Donna i Sophie – matka ma dystans do pomysłu ślubu) i mamy jasny podział ról i emocji. Wszystko zaś toczy się w dość ograniczonej i dobrze wyważonej liczbie scen, które mają swoje oczywiste kulminacje – pierwszy akt, kończący się wieczorem panieńskim otwiera wątki zaś drugi – powoli je zbiera i domyka prowadząc do szczęśliwego zakończenia. Nowa Mamma Mia! nie ma takiego układu – nie jest wszak ograniczona schematem scenicznej sztuki. Problem w tym, że traci przez to równowagę. Początkowo wątek młodej Donny wydaje się najciekawszy, ale potem spędzamy dużo czasu we współczesności, w której dość boleśnie brakuje prawdziwego konfliktu. Niby mamy konflikt Sophie z mężem ale ten jest tak  rozproszony, że trudno poczuć jakieś emocje. Niby jest gdzieś zaznaczony konflikt z babcią Sophie, matką Donny ale nigdy nie ma szans się rozwinąć. Z kolei przygody młodej Donny znamy z poprzedniej odsłony więc najbardziej dramatyczny moment filmu – kiedy Donna rozstaje się z Samem nie ma żadnego ciężaru – bo doskonale o tym wiedzieliśmy.

 

Chłopaki które grają młodych ukochanych Donny, są ładne i fajne ale ponownie – żaden z nich nie jest w stanie wnieść na ekran tej energii co Colin Firth czy Brosnan

No właśnie tu pojawia się pewien problem, który pewnie nie męczy 90% osób ale nie daje mi spokoju. Otóż Mamma Mia!:Here We Go Again jest totalnie niespójna z tym co wiemy z Mamma Mia! W oryginale przygody Donny za młodu zostają dokładnie opisane. W tym, że o wyspie na „końcu świata” opowiedział Donnie Sam, i dlatego to miejsce miało dla niego takie znaczenie. Tu Sam i Donna spotykają się już na wyspie – dość przypadkowo. Zaburzenie opowiadanej historii ma też konsekwencje w tym, że przynajmniej po obejrzeniu wspomnień Donny można byłoby dojść do wniosku, że zdecydowanie więcej łączyło ją z Billem niż Samem. Ale to też ten problem, że w sumie te młodzieńcze romanse bohaterki są tak skrócone że niestety – nie widać tego wielkiego uczucia co przetrwa dwadzieścia lat rozłąki. Kolejna sprawa, też drobna ale denerwująca. W Mamma Mia! Donna mówi swojej córce, że nie miała wyboru czy chce ją wychować sama czy nie ponieważ jej matka wyrzuciła ją z domu gdy dowiedziała się, że Donna jest w ciąży. Co więcej z dialogów dość jasno wynika że matka Donny mści się na niej z nieba. W drugiej części obie te sprawy zignorowano, bo dzięki temu można było wprowadzić wątek babci Sophie i dać Cher rolę. Niby nic ale strasznie to denerwujące, że scenarzyści nie znaleźli żadnego innego pomysłu. Nie wiem dlaczego Cher (trzy lata starsza od Donny) nie mogła zagrać np. jej siostry? Byłoby to dużo mniej problematyczne.

 

Nieścisłości scenariuszowe nie czynią filmu złym czy nieoglądalnym ale przynajmniej dla mnie są dowodem na pewne lenistwo twórców. Wszak oryginał to nie zaginiony manuskrypt z czasów Hadriana ale film sprzed dziesięciu lat – spokojnie można do niego zajrzeć

 

No i na koniec największy problem fabularny – w pierwszej części jednym z przesłań filmu było – Sophie nie musi spędzać swojego życia na Greckiej wyspie prowadząc pensjonat matki. To było marzenie Donny, zaś sama Sophie ze swoim jeszcze nie mężem powinna pozwiedzać świat, żyć własnym życiem i znaleźć to co ją cieszy. Przesłanie było dość jasne, każdy ma szukać własnego szczęścia w życiu a niekoniecznie żyć szczęściem i życiem swoich rodziców. Zresztą Donna z nowym mężem spokojnie da sobie sama radę. Druga część zupełnie to odkręca. Sophie mieszka na wyspie i cały czas realizuje marzenie matki, co więcej, nie wyobraża sobie że mogłaby z niej kiedykolwiek wyjechać – jest całkowicie opętana wizją zrealizowania wizji matki, nic innego się dla niej nie liczy – nie ruszy się z pensjonatu (mimo, że na wyspie mieszka przecież Sam) choćby nie wiadomo co. Zwierza bardzo ten wątek zasmucił, bo stoi zupełnie w sprzeczności z przesłaniem części pierwszej. Co więcej – wcale nie musiałoby tak być, spokojnie można byłoby napisać to tak, żeby dwa filmy nie stały ze sobą w sprzeczności. Serio nie rozumiem dlaczego scenarzyści zupełnie zignorowali to co było w oryginale. A i jeszcze mała uwaga – w Mamma Mia! bohaterka – podobnie jak jej matka ma swoje dwie największe przyjaciółki. W drugiej części zupełnie je wykasowano, choć całkiem by się produkcji przydały.

 

Cher jest perełką w tym filmie ale jednocześnie – najbardziej niewykorzystaną i trochę zbędną postacią w całej opowieści

Te nieścisłości oczywiście nie będą męczyć wszystkich, podejrzewam że większość osób ich nie zauważy. Mnie męczą bo wydają mi się przejawem jakiegoś przedziwnego scenariuszowego lenistwa, gdzie zamiast choć odrobinkę przyjrzeć się temu co już istnieje po prostu się to olewa. A przecież dałoby się to napisać inaczej. Inna sprawa – film miał mnóstwo okazji których nie wykorzystuje. Np. pod koniec Mamma Mia! dowiadujemy się, że Harry – jeden z potencjalnych ojców Sophie jest homoseksualistą. Trudno zrozumieć dlaczego drugi film, który odnosi się do uczuć Sama czy Billa zupełnie ignoruje Harry’ego. Można byłoby spokojnie pokazać jego równie spontanicznego chłopaka czy męża. Tymczasem jest to chyba najbardziej zakonserwowany względem części pierwszej bohater. Ale wszelkie uwagi scenariuszowe padają wobec wziętego z kosmosu wątku bohatera którego gra Andy Garcia. Garcia jest w tym filmie genialnie przeuroczy i w ogóle jego postać przez 99% czasu jest zabawna. Ale pod sam koniec jest scena która ma poziom absurdalności niektórych oper Verdiego. Trochę trudno powiedzieć dlaczego.

 

UWAGA będzie UWAGA spoilerowa – pod sam koniec filmu Sophie wymiotuje więc już wie że jest w ciąży. Rozumiem, że musical posługuje się skrótem myślowym i symbolem ale dlaczego każda wymiotująca kobieta od razu jest w ciąży. My też potrafimy się zatruć nieświeżą rybą!

Tu należałoby się przez chwilę zatrzymać nad obsadą. Od razu można powiedzieć jedno. Obsada z pierwszej części sprawuje się doskonale. Choć – zarówno Amanda Seyfried jak i Dominic Cooper sprawiają wrażenie jakby niekoniecznie mieli serce do filmu. Na całe szczęście pozostali aktorzy bawią się doskonale i wnoszą do filmu olbrzymią dawkę luzu, humoru i dystansu do samego siebie. Ich występy to ten moment kiedy film ożywa, wywołuje uśmiech na twarzy i sprawia że wszystko znów jest dobrze. W wątku z przeszłości na pierwszy plan wysuwa się prześliczna Lily James, która śpiewa głosem czystym, uśmiecha się tak że człowiek od razu ma się ochotę uśmiechnąć w odpowiedzi, no i wygląda genialnie w strojach z epoki. Niestety jednak ani ona ani towarzyszący jej młodzieńcy nie mają charyzmy aktorów starszego pokolenia więc aktorsko wypadają blado. Na ekranie po prostu są – miło na nich patrzeć ale wielkich emocji w tym nie ma.

 

Wielu osobom nie przeszkadza że w musicalach nie umieją śpiewać. A mnie irytuje fakt, że w filmie w którym śpiewanie jest kluczowe jest tylu aktorów którzy nie potrafią zaśpiewać czysto dwóch nut

Tu zresztą chwila refleksji nad kwestią głosu. Kiedy poskarżyłam się w sieci, że młodzi aktorzy (głownie panowie) wybrani do roli ukochanych Donny nie umieją śpiewać, zwrócono mi uwagę, że mało kto śpiewa tak źle jak Pierce Brosnan w pierwszej Mamma Mia! I z jednej strony to prawda, z drugiej – kiedy Pierce Brosnan czy Colin Firth śpiewają słabo to człowiek jest to w stanie wybaczyć – bo w końcu to są aktorzy znani, z nazwiskami,  którzy grają trochę korzystając z naszej wiedzy o ich pozostałych rolach. Meryl Streep nie musi umieć śpiewać idealnie czysto bo to Streep – czego nie dośpiewa to dogra. Kiedy mamy do czynienia z młodszymi aktorami, to niestety – z braku punktu odniesienia ich złe śpiewanie nie jest ani zabawne, ani w kontrze do kariery, ani śmieszne, bo Bond śpiewa, jest po prostu złe. I nie będę ukrywać – trochę mnie to irytuje – zwłaszcza w wykonaniu Waterloo, gdzie rozbudowana choreografia i chór nie są w stanie zagłuszyć faktu, że aktor grający Harry’ego strasznie fałszuje. I trochę nie rozumiem (ponownie) dlaczego uznaliśmy, że aktorzy w musicalach nie muszą umieć śpiewać. Tzn. rozumiem kiedy zależy nam na aktorze znanym, ale jak zatrudniamy młodego aktora, to dlaczego nie mógłby śpiewać czysto. To nie jest wielki wymóg pragnąć od musicalu dobrego wykonania.

 

Nie mam wątpliwości że mnóstwo osób wyjdzie z kina z bananem na twarzy. Ja też nie bawiłam się fatalnie i potem trzy dni śpiewałam piosenki Abby. Ale jednak chciałoby się nieco lepszego filmu.

Uwag jak widzicie mam sporo. Ostatecznie to nie jest film zupełnie bez zalet. Kilka razy się szczerze zaśmiałam. Mateusz, który nigdy nie widział części pierwszej doskonale się bawił. Choć po zaprezentowaniu mu części pierwszej (dwie godziny po seansie) przyznał mi rację, że jednak oryginalna Mamma Mia! ma w sobie więcej uroku. Jak sam stwierdził, wynika to też z tego, że pierwszy film ma w sobie coś uroczo naturalnego i bałaganiarskiego, jak rozwalający się pensjonat Donny, zaś drugi jest czyściutki i wystudiowany – jak ten sam pensjonat po przerobieniu go na luksusowy hotel ze SPA. Być może to najlepsze podsumowanie – Mamma Mia! miała sobie coś z radosnej aktorskiej i musicalowej hecy, gdzie nagle nagradzani aktorzy dramatyczni tańczyli do ABBY i biegali po greckiej wyspie. Druga część to jednak przemyślana maszyna do zarobienia na sentymencie. Tak wygładzona że przez przypadek wypadło to co czyniło jedynkę wyjątkową. Co nie zmienia faktu, że pewnie i tak to jedne z tych najbardziej letnich i eskapistycznych filmów jaki znajdziecie w kinach tego lata. I mój Boże jak wszyscy tego potrzebujemy.

Ps: Zwierz obejrzał film z Multikinie w Sopocie w przeddzień swojej rocznicy ślubu i musi powiedzieć, że chciałby żeby nakręcono część trzecią za dziesięć lat chociażby z ciekawości gdzie przyjdzie mu ją wtedy oglądać i w jakich okolicznościach.

2 komentarze
1

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online