Home Film Wyrok skazujący na ciężkie Wellesy czyli o “Manku” od Netflixa

Wyrok skazujący na ciężkie Wellesy czyli o “Manku” od Netflixa

autor Zwierz
Wyrok skazujący na ciężkie Wellesy czyli o “Manku” od Netflixa

O czym najlepiej krę­cić wielkie kino? O wielkim kinie. Trud­no się nie oprzeć takiej pokusie. Ostate­cznie, twór­cy Hol­ly­wood od lat zachowu­ją się tak jak­by nie było nic bardziej fas­cynu­jącego widzów niż opowieść o tworze­niu kina. Czy jed­nak każ­da opowieść o wielkim dziele i o twór­cy z natu­ry dosta­je swo­ją cząstkę tego geniuszu? Czy może jed­nak naślad­own­ict­wo tylko pokazu­je, że nie zawsze ten sam przepis da te same efek­ty? Nie byłam w stanie porzu­cić tych myśli oglą­da­jąc „Man­ka” Davi­da Finchera. Film, który moim zdaniem rzeczy­wiś­cie staw­ia pom­nik kinu klasy­czne­mu, ale niekoniecznie tak jak­by chciał.

 

 

MANK (2020)
Gary Old­man as Her­man Mankiewicz and Aman­da Seyfried as Mar­i­on Davies.
NETFLIX

 

Och kino klasy­czne, to niemal takie zamknięte pudełko, obok którego prze­chodzą zatr­wożeni współcześni wid­zowie, a do którego zaglą­da­ją jedynie fil­moz­naw­cy i zapaleni kino­mani by odkryć, ile w nim barw pomi­mo korzys­ta­nia z czerni i bieli. Przyjęło się klasy­czne Hol­ly­woodzkie nar­rac­je trak­tować jako coś na tyle trud­nego, że wyma­ga­jącego odpowied­niego kap­i­tału, co ostate­cznie skutku­je tym, że wiele filmów, które wciąż mógł­by zach­wycać zosta­je skazanych na „ciężkie Wellesy” parafrazu­jąc Szym­borską. Z klasy­cznego Hol­ly­wood najczęś­ciej wraca się bowiem do „Oby­wa­tela Kane” – fil­mu, który przez wiele lat cieszył się tą skom­p­likowaną i niekiedy szkodli­wą łatką najwięk­szego osiąg­nię­cia kine­matografii. Taka łat­ka ciąży fil­mom, bo nie pozwala im samodziel­nie pod­bić ser­ca widza, bez całego bagażu kry­ty­cznej opinii i opra­cow­ań opisu­ją­cych, dlaczego wielkie dzieło jest wielkie. A trze­ba przyz­nać, że „Oby­wa­tel Kane” może się obronić sam – bo to po pros­tu doskon­ała nar­rac­ja, pory­wa­ją­ca, współczes­na do szpiku koś­ci, wielowarst­wowa, ale czytel­na, na tyle uni­w­er­sal­na, że funkcjonu­ją­ca doskonale w oder­wa­niu od wszel­kich prawdzi­wych i nie prawdzi­wych inspiracji. Jed­nym z moich ostat­nich sean­sów przed pan­demią był właśnie „Oby­wa­tel Kane” oglą­dany w warsza­wskim Iluzjonie. Jak­iż to film! Nawet oglą­dany nie pier­wszy raz nadal porusza. Bo dobre kino starze­je się dużo wol­niej niż może się wydawać.

 

Sko­ro mamy dzieło wielkie to musimy określić kto za nim stoi. Twór­cy „Man­ka” nie mają wąt­pli­woś­ci – autorem sce­nar­iusza był Her­man J. Mankiewicz. Widz, który wchodzi w świat fil­mu zapewne szy­bko tą nar­rację pode­jmie i do ser­ca przy­tuli – jest prze­cież pokazana sug­esty­wnie, zgod­nie ze znanym sche­matem nar­ra­cyjnym, gdzie za wielkim dziełem, zawsze musi stać ktoś zapom­ni­any. Prob­lem w tym, że choć film jest bard­zo sug­esty­wny, to kwes­t­ia autorstwa sce­nar­iusza do „Oby­wa­tela Kane” jest przed­miotem sporu pomiędzy fil­moz­naw­ca­mi i kry­tyka­mi. Sporu znanego, dobrze opisanego i udoku­men­towanego. Nie mniej fil­moz­naw­cze spory sła­biej wpisu­ją się w schemat klasy­cznej opowieś­ci, o wyrzu­canym na mar­gin­es alko­ho­liku, który w sposób niemalże bez­nadziejny wal­czy z wia­traka­mi Hol­ly­wood, którego zep­su­cie widzi na wskroś. Jak słusznie zauważyła Patryc­ja Mucha (która sama napisała genial­ny tekst o Manku dla Więzi) – nie ma nic złego w grze kon­wencją i fak­ta­mi – to wol­ność twór­ców. Wol­ność, istot­nie – trud­na do ograniczenia, nie mniej – w tym przy­pad­ku brak odpowied­nich kom­pe­tencji widza, spraw­ia, że impres­ja sta­je się ważniejsza od fak­tów. Kiedy tworzymy wiz­ję przeszłoś­ci komuś kto nie jest w stanie jej uzu­pełnić to trud­no to odróżnić od pewnego rodza­ju pro­pa­gandy. Inny­mi słowy – Finch­er prze­waża sza­lę dyskusji jed­noz­nacznie w jed­ną stronę, nie dlat­ego, że ma lep­sze argu­men­ty czy fak­ty, ale dlat­ego, że więcej osób obe­jrzy film niż przeczy­ta polemi­ki z Pauline Kael.

 

MANK (2020)
Aman­da Seyfried as Mar­i­on Davies.
NETFLIX

 

Nie mniej tym co moim zdaniem jest najbardziej prob­lematy­czne w Manku to ponowne wyko­rzys­tanie tego samego odczy­ta­nia kul­tu­ry, które wyda­je się najbardziej atrak­cyjne dla wielu twór­ców i widzów. Otóż, ponown­ie – wszys­tko jest biograficzne. Nic nie pow­sta­je by opowiedzieć o czymś więcej – wszys­tko jest głęboko zako­rzenione czy to w biografii jed­nos­t­ki, czy to w życio­rysach osób, które spo­ty­ka po drodze. Jakakol­wiek twór­c­zość jest tak naprawdę jedynie przetworze­niem czegoś co się wydarzyło. „Mank” nie daje nam żad­nego pola do inter­pre­towa­nia „Oby­wa­tela Kane” inaczej niż jako opowieść o zarówno o potenta­cie pra­sowym Williamie Ran­dol­phie Hear­scie jak i jego środowisku. Prob­lem w tym, że nawet jeśli Hearst był inspiracją to „Oby­wa­tel Kane” jest opowieś­cią zde­cy­dowanie bardziej uni­w­er­sal­ną, mniej przyk­le­joną do fak­tów, mniej biograficzną. To trochę tak jak­by mówić, że tre­ny Kochanowskiego są o tym, że umarła mu cór­ka. Jest w sum­ie dość ciekawe, że sami twór­cy zachowu­ją się tak jak­by nie wierzyli, że ist­nieją jakiekol­wiek reflek­sje i prze­myśle­nia, których nie da się pros­to połączyć z wydarzeni­a­mi w życiu sce­narzysty czy pis­arza. Wiem, że to jest bard­zo pocią­ga­ją­cy – zwłaszcza dla widza – sposób przed­staw­ia­nia twór­c­zoś­ci, ale jed­nocześnie „Mank” dość dobrze pokazu­je, że kończy się to zwyk­le tym, że bohaterowie fil­mowi tłu­maczą nam o co naprawdę chodzi w ich twór­c­zoś­ci. Co zresztą jest ciekawe – film o wybit­nym sce­narzyś­cie, ma sce­nar­iusz led­wie poprawny, w którym zde­cy­dowanie za wiele osób tłu­maczy nam o co im chodzi. Zbyt częs­to treś­ci pokazy­wane pow­tarza­ją się w dialo­gach co spraw­ia, że częs­to ma się poczu­cie fil­mowej redundancji

 

No właśnie, „Mank” jest filmem, który nie tylko próbu­je opowiedzieć o pow­sta­niu jed­nego z najważniejszych dzieł kina klasy­cznego, ale też w jak­iś sposób stara się je odt­worzyć. Tu moim zdaniem ponosi najwięk­szą klęskę. Finch­er jest twór­cą zdol­nym i sprawnym – potrafi sko­pi­ować światło z filmów Welle­sa, i doskonale wie, jak powin­na się układać – zarówno pod wzglę­dem kadru i mon­tażu, jak i dia­logu, sce­na rodem z klasy­cznego Hol­ly­wood. Tylko, że to jest – przy­wołu­jąc Mick­iewicza „Piękny koś­ciół, w którym nie ma Boga”. Wszys­tko jest tu wys­tu­diowane – niczym ilus­trac­ja kar­ty z podręczni­ka „Kino klasy­czne”, ale jed­nocześnie – braku­je temu ducha. Nie ma w tym lekkoś­ci, wręcz prze­ci­wnie, moż­na odnieść wraże­nie, że nawet dow­cip­ne uwa­gi wypowiadane są z najwyższą powagą. Każde roze­granie cienia i światła jest prze­myślane tak bard­zo, że nie opuszcza nas przez cały film poczu­cie, że oglą­damy efek­towną sztuczkę, która ma zro­bić wraże­nie na tych, którzy już umieją wskazać inspirację takich kadrów. Zresztą ta przyję­ta tu maniera odt­warza­nia kina klasy­cznego ostate­cznie pokazu­je, że pró­ba wejś­cia do pewnego sty­lu kinowego nie może się opier­ać jedynie na odt­warza­niu tego co było. Braku­je tu szczeroś­ci, jakiejś bardziej part­ner­skiej relacji z mate­ri­ałem. Nie da się uniknąć wspom­nień o „Ave, Cesar” gdzie bra­cia Cohen baw­ili się opowieś­cią o kinie klasy­cznym w swoim sty­lu, ale jed­nocześnie – powiedzieli dużo więcej o tam­tym Hollywood.

 

MANK (2020)
David FincherÕs MANK is a scathing social cri­tique of 1930s Hol­ly­wood through the eyes of alco­holic screen­writer Her­man J. Mankiewicz (Gary Old­man) as he races to fin­ish the screen­play of Cit­i­zen Kane for Orson Welles. Gary Old­man on the set of Mank. Cr. Niko­lai Loveikis.

 

 

Bo też chce być „Mank” opowieś­cią hol­ly­woodzką, która ma nam wyjaśnić ten sza­lony świat robi­enia filmów. Ale czy naprawdę to robi? Moż­na odnieść wraże­nie, że twór­cy ponown­ie odt­warza­ją wszys­tko dość mechan­icznie (zupełnie jak początkowa roz­mowa sce­narzys­tów zapros­zonych do biu­ra pro­du­cen­ta, która wyglą­da jak najbardziej przećwic­zony teatral­ny skecz) bez odd­a­nia kolory­tu tego świa­ta. Twór­cy się­ga­ją do kieszeni wycią­ga­jąc kole­jne fak­ty, ale nie potrafią trochę jak bra­cia Cohen dopraw­ić tego absur­dem, bez którego o Hol­ly­wood chy­ba nie da się mówić. Jed­nocześnie widać tu chęć wypowiada­nia ówczes­nej fab­ry­ki snów z pewnych grzechów. No ale Hol­ly­wood spowia­da się tylko z tych grzechów, z których wypa­da. Dostaniemy więc wątek poświę­cony związkom poli­ty­cznym – bo tu już moż­na bez­piecznie szukać współczes­nych para­leli i jeszcze posy­pać głowę popi­ołem. Nie dostaniemy tej – chy­ba ważniejszej nar­racji, o związkach Hol­ly­wood z Wall Street. Dlaczego? Bo tu za mało się zmieniło­by ktokol­wiek chci­ał nas wpuszczać za kulisy. Przy całej mojej miłoś­ci do prze­mysłu fil­mowego – ilekroć spowia­da się on z jakichś grzechów, to może­my mieć pewność, że listę więk­szych przewinień trzy­ma w kieszeni.

 

Jed­nocześnie w tym wszys­tkim film łagod­nie przeskaku­je nad tymi ele­men­ta­mi, które są dla współczes­nego, czy nawet współczes­nego widza trud­niejsze do ugryzienia. Ot cho­ci­aż­by nad fak­tem, że mówimy o twór­cy żydowskim, pochodzą­cym ze świa­ta pełnego twór­ców i pro­du­cen­tów żydowskiego pochodzenia, co w lat­ach trzy­dzi­estych było czymś zupełnie innym niż nawet dekadę wcześniej. Film podrzu­ca to tu to tam maleńkie frag­men­ty tych kwestii nigdzie jed­nak nie zanurza­jąc się w to na tyle by widz mógł zrozu­mieć, że nie wszyscy ci ludzie w tych poko­jach funkcjonowali w Stanach na tych samych zasadach. Zresztą przyz­nam wam coś szcz­erze – zaczy­nam mieć trochę dość, że przy całym współczes­nym przy­wiąza­niu do tożsamoś­ci, zwyk­le, gdy przy­chodzi do obsadza­nia żydowskiego bohat­era to bierze się Bry­tyjczy­ka. Ja wiem, że was to może nie dotykać, ale mnie to niesamowicie iry­tu­je. Przy czym jestem gotowa uznać, że zarówno dla twór­ców i dla widzów może być to prob­lem zbyt złożony i pewnie więk­szość osób w ogóle nie zwraca na o uwagi.

 

MANK (2020)
David FincherÕs MANK is a scathing social cri­tique of 1930s Hol­ly­wood through the eyes of alco­holic screen­writer Her­man J. Mankiewicz (Gary Old­man) as he races to fin­ish the screen­play of Cit­i­zen Kane for Orson Welles. Arliss Howard as Louis B. May­er and Charles Dance as William Ran­dolph Hearst.

 

Podob­nie zresztą jak znów powrót do tego, że najwięk­szym filmem sezonu ma być nar­rac­ja o genial­nym mężczyźnie otoc­zonym przez innych genial­nych mężczyzn. Kobi­ety w tym filmie są właś­ci­wie dru­go­planowe (nawet grana przez Amandę Seyfried Mar­i­on Davies jest postacią, na której tle Mank ma błyszczeć), obsad­zone zwyk­le w rolach typowych – Rita (grana przez Lily Collins) jest opiekunką, Mar­i­on Davies kochanką, żona Sara (grana przez Tup­pence Mid­dle­ston) jest poza pre­ten­s­ja­mi postacią, która ma głównie zadać pytanie „Dlaczego ja cię tak kocham”. Tylko, że ponown­ie – to nie jest obow­iązkowa nar­rac­ja – w świecie ówczes­nego Hol­ly­wood były kobi­ety, kobi­ety w otocze­niu Mankiewicza, moż­na było je tam pokazać. To jest świado­ma decyz­ja, by znów zafun­dować nam genial­ny film, o genial­nym twór­cy, otoc­zonym przez innych mężczyzn. Ponown­ie nie jest prob­le­mem jeden czy dru­gi taki film – twór­cy mają pra­wo do swoich wyborów. Prob­le­mem jest kiedy sta­je się to schemat pisa­nia wielkiego dzieła (ponown­ie pole­cam obe­jrzeć w kon­trze „Ave, Cesar” który pamię­ta, że w Hol­ly­wood były kobi­ety w bard­zo różnych rolach). Potem dosta­je się takie kre­tyńskie dyskus­je, z których wyni­ka, że żad­nych kobi­et w Hol­ly­wood nigdy nie było, bo wid­zowie czer­pią swo­ją wiedzę z przetwor­zonej wiz­ji przeszłości.

 

Oczy­wiś­cie ma „Mank” strony pozy­ty­wne. Chy­ba najlep­szy jest tu Orson Welles (fenom­e­nal­ny w tej roli Tom Burke, każe marzyć o filmie o samym Welle­sie, z bry­tyjskim aktorem w roli głównej) – postać z cienia, niemalże boska, która jest w kadrze nawet wtedy kiedy jej tam nie ma. No przepyszny jest ten Welles. Sam Mank zagrany przez Old­mana jest z jed­nej strony popisem aktorskiego kun­sz­tu, z drugiej pięknym obrazem tego jak Hol­ly­wood opowia­da o geniuszu – wciąż odwołu­jąc się do klasy­ki. Nie ukry­wam było­by miło obe­jrzeć co pewien czas film o alko­ho­liku, które­mu alko­hol zabiera wszys­tko i nie zostaw­ia napisanego ekspre­sowo genial­nego sce­nar­iusza. Ale najwyraźniej za wiele prag­nę. Pozostałe postaci wyda­ją się skro­jone pod pewien klasy­czny schemat, ale tak że nie zostało w nich za wiele ducha. Hearst grany przez Charlesa Dance wyda­je się niemalże niere­al­nie papierowy i kuri­ozal­ny – aż trud­no oglą­da­jąc film uznać go za postać wystar­cza­ją­co ciekawą by mógł kogokol­wiek zain­spirować. Ponown­ie — to że ci bohaterowie nie błyszczą jest wynikiem ograniczenia, które narzu­cili sobie twór­cy prag­ną­cy naślad­ować kino klasy­czne. Tylko, że te rzeczy, które w kinie klasy­cznym były szczere tu są wys­tu­diowane, no i wtórne, bo już to wcześniej widzieliśmy (a nawet jak nie widzieliśmy to mamy pewną kul­tur­ową świado­mość, że coś takiego było).

 

MANK (2020)
Tom Burke as Orson Welles.
NETFLIX

 

Oglą­da­jąc „Man­ka” miałam takie doj­mu­jące poczu­cie, że to jest film, który się spodo­ba. Jestem niemal pew­na, że Fincherowi uda się uwieść wielu widzów. Nawet jeśli, żeby w pełni odczy­tać ten film trze­ba mieć wiedzę i kom­pe­tenc­je, które spraw­ia­ją, że od razu sta­je się on mniej atrak­cyjny. Miałam też porusza­jące wraże­nie, że oglą­dam dzieło stwor­zone po to by być wielkie, takie które eksploatu­je wręcz do prze­sady przeko­nanie, że sko­ro mówimy o wiel­kich twór­cach to ta wielkość rozle­wa się na wszys­tko wokoło. Nie mówię, że to tzw. „Oscar bait” ale raczej, że to pro­dukc­ja bez lekkoś­ci i ser­ca – raczej wys­tu­diowana gra z oczeki­wa­ni­a­mi. Może dlat­ego odnoszę wraże­nie, że „Mank” sam nie trafi do his­torii kina. Nie da się chy­ba nakrę­cić wielkiego kina z takim początkowym założe­niem. Film Welle­sa odniósł sukces, bo miał w sobie ele­ment ryzy­ka i ekspery­men­tu – „Mank” jest poraża­ją­co bez­pieczny, wręcz upew­ni­a­ją­cy się na każdym kroku, że rozu­miem co robi i dlaczego. Nawet ret­ro­spekcję pod­pisu­je – bo nie daj boże widz się nie zori­en­tu­je.  I tak właśnie mam poczu­cie, że Welles i Mankiewicz zro­bili wielkie kino, bo w kine­matografię abso­lut­nie wierzyli. Finch­er zro­bił kino poprawne, bo chy­ba nie ma w nim tej wiary.

 

Ps: Naprawdę obe­jrzyj­cie jeszcze raz „Ave, Cesar” ten film jest lep­szy z roku na rok.

0 komentarz
1

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online