?
Hej
Zwierz zgodnie z umową jaką zawarł z BBC ogląda właściwie wszystko co państwowy nadawca angielskiej telewizji postanowi mu zaoferować. No dobra nie wszystko, ale to co zwierzowi wpadnie w oko. Dancing on The Edge musiało zwierzowi wpaść w oko bo wygląda prawie jak pisany na zamówienie wiza takiego jak zwierz. Serial o jazzowym murzyńskim zespole, robiącym karierę w Londynie w połowie lat 30. I to karierę zbliżającą ich do arystokratycznej śmietanki kraju (łącznie z rodziną królewską). Jeśli dorzuci się do tego kilka nazwisk, aktorów z obsady (przede wszystkim bardzo lubiany przez zwierza Matthew Goode, ale także Anthony Head ,czy nowa towarzyszka doktora Jenna- Louise Coleman czy Joanna Vandenhram, którą zwierz kojarzy z Paradise oraz trochę zagranicznego importu między innymi pod postacią Johna Goodmana) oraz scenarzystę i reżysera w postaci znanego i lubianego przez zwierza Stephena Poliakoffa, można się spodziewać produktu najwyższej telewizyjnej jakości.
Sam pomysł wyjściowy jest bardzo ciekawy. Normalnie w tego typu serialach ewolucję popularności i znaczeniu zespołu opowiada się powoli, zaczyna się od pokazywania jak grają w małych ciemnych klubach, potem w większych salach dla klasy średniej, aż w końcu pokazuje się ich wielki sukces, w wypełniony arystokratami ekskluzywnym hotelu. Tu mamy teoretycznie podobną historię tyle, że drastyczne skróconą, a właściwie nieco inaczej opowiedzianą. Nasi bohaterowie z małej ciemnej spelunki gdzie ściany nie są nawet otynkowane – dzięki pomocy pewnego siebie, dobrze ustosunkowanego dziennikarza muzycznego, natychmiast trafiają do ekskluzywnego hotelu. Zwierz nie zaspoileruje wam wiele jeśli powie, że jeszcze w tym samym odcinku grają dla członka rodziny królewskiej i jeżdżą prywatnym pociągiem. Nie ma tu żadnych pośrednich kroków, żadnych półcieni. Od niczego do gry na najwyższych sferach w przeciągu kilku tygodni. To ciekawy pomysł, ale wydaje się, że taki skrót jest możliwy bo scenarzysty tak naprawdę nie interesuje zespół jazzowy, ani nawet sama muzyka – rodzący się i zyskujący popularność jazz. Całość jest dla niego tylko pretekstem, zasłoną dymną, by jak zwykle opowiedzieć o tym co interesuje go najbardziej.
Zwierz cały czas odnosi wrażenie, że kolor skóry jest tu drugorzędny, obaj panowie załapali się do świata wielkiej arystokracji dzięki tych samych prawach bezczelności i przypadku.
Wydaje się, że tego czego tak naprawdę pragnął scenarzysta to zestawienia dwóch dalekich światów. Po pierwsze – białej, niesłychanie pewnej siebie i niesamowicie zamożnej angielskiej arystokracji, z ambitnym muzykiem, który co prawda ma angielskie obywatelstwo ale kolor skóry, stawia go zdecydowanie niżej niż jakakolwiek przynależność do klasy społecznej. Co prawda nasz bohater, jest wykształcony zaś jego towarzystwo dobrze wychowane (arystokraci w filmie są zdecydowanie tolerancyjni), ale już jego koledzy z zespołu (w większość uciekli z Ameryki do Anglii w poszukiwaniu lepszego życia), muszą co tydzień meldować się w biurze do spraw imigracji, by przedłużono im prawo do pracy i pobytu (przy czym nie jest to kwestia koloru skóry bo równie źle traktuje się wszystkich imigrantów). Co prawda twórcy od czasu do czasu podkreślają, że rasizm jest powszechny ale w naszej grupie bohaterów, podejście jest jak najbardziej nowoczesne i rasizm budzi jedynie niechęć. Po drugie – twórcę interesują też pęknięcia w samym arystokratycznym towarzystwie. Przede wszystkim różnica pomiędzy tymi, którzy mają tytuły, pieniądze i parki oraz tymi, którzy orbitują wokół nich, korzystając ze wszystkich przywilejów takiego życia – nasz niezwykle zdolny, krytyk muzyczny, który jedną ręką rysuje satyryczne komiksy (z życia wyższych sfer), drugą pisze recenzje z koncertów, na których go nie było. Czy przyjaciółka bawiącej się w towarzystwie córki arystokratki, która w istocie spełnia rolę służącej. Co ciekawe wydaje się, że to pęknięcie – jest w sumie równie głębokie co podział na białych i czarnych.
Serial krąży wokół wielu problemów ale wydaje się, że nie zatrzymuje się na tym na czym spodziewalibyśmy się, że zatrzyma wzrok.
Poliakoff bierze te dwa światy i łączy ze sobą w całym ciągu towarzyskich sytuacji. Tu przyjęcie, tam prywatne spotkanie, gdzie indziej podróż prywatnym pociągiem. Wszystko zaś w zamkniętej grupie stosunkowo niewielu postaci, pomiędzy, którymi scenarzysta rozgrywa dość znane wątki. Mamy więc romanse, kariery, tajemnice życia prywatnego i olbrzymich pieniędzy, zawodowe ambicje oraz poczucie różnic klasowych. Widzimy jak zbliżają się do siebie ci którzy czują się najbardziej wyalienowani ze swoich grup – ambitny muzyk świetnie zrozumie się z uboższą przyjaciółką młodej arystokratki, trochę sztampowy młodzieniec który nie musi przejmować się karierą i pieniędzmi zakocha się po uszy w piosenkarce z zespołu, a krytyk radośnie wykorzysta każdą okazję by przespać się z ładną dziewczyną, której się spodoba. Pod tym względem, zwierz miał wrażenie, że większość z tych konfiguracji już gdzieś widział a część dialogów nawet słyszał.
Nie jest więc serial historią muzyki, wydaje się być jedynie lekkim szkicem epoki, kwestie nietolerancji rasowej pojawiają się w nim właściwie marginalnie. Oczywiście wszystko co powinno się znaleźć z tej tematyki dostrzeżemy, ale wydaje się, że naprawdę scenarzysty aż tak bardzo nie interesuje, że jego bohaterowie są w ciemnoskórzy. Tak naprawdę, to po raz kolejny powrót, do tych samych tematów, do których Poliakoff odnosił się w swoich wcześniejszych filmach. Zawsze interesowali go ludzie dobrze sytuowani, dobrze urodzeni, towarzystwa, w których pojawiali się ludzie mający władze, wpływy i pieniądze. Cały ten węzeł wzajemnych powiązań, emocji i życia z dala od pewnej rzeczywistości. Pod tym względem dostajemy jeszcze jeden serial analizujący fenomen angielskiej arystokracji – zwłaszcza tuz przed wojną, kiedy to dziwne uprzywilejowane życie, zaczęło co raz bardziej odrywać się od rzeczywistości. Poliakoff nawet dorzuca nawet masonerię – chyba tylko po to by podkreślić z jak wysoko postawionymi i nieco odseparowanymi od zwykłego świata mamy do czynienia. Zwierz nie miałby nic przeciwko takiemu serialowi – zwierz kocha rozgrywki w ramach arystokracji – gdyby nie fakt, że jak na razie nie dowiedział się niczego nowego.
Po pierwszym długim (1,5 godziny!) odcinku zwierz nie ma zielonego pojęcia co myśleć. Żadne z wydarzeń z tego odcinka, żadna postać nie wywarły zwierzu większego wrażenia. Oczywiście Poliakoff ma taką skłonność do opowiadania historii w których wszystko spokojnie się rozwija a potem dzieje się coś niesamowitego, strasznego czy przełomowego i człowiek czuje się naprawdę poruszony całą historią, ale zwierz nie wie ile może czekać. Przy czym jedno warto zaznaczyć – po pierwsze mamy do czynienia z serialem znakomicie nakręconym – są w nim sceny, których normalnie w serialach się nie widuje – jak ta w której menager zespołu wścieka się i biegnie po korytarzu a za nim dwóch przyjaciół próbujących go powstrzymać – cała scena jest nakręcona w jednym ujęciu, zaś praca kamery jakby przyśpiesza nadając rytm scenie w którym bohater staje się co raz bardziej wściekły i zdesperowany. Scena jest genialna i dopracowana najdrobniejszych szczegółach łącznie z dzwoniącym w tle telefonem, którego nikt nie ma czasu odebrać. To tylko jeden przykład z wielu znakomicie wyreżyserowanych scen. Problem polega na tym, że nie składają się w pasjonującą historię.
Zwierz chciał też podkreślić, że serial jest znakomicie zagrany – Matthew Goode urodził się by chodzić w ciuchach z tej epoki i wystarczy że się uśmiechnie a już wiemy wszystko o jego pewnym siebie bohaterze, Anthony Head wygla, mówi i zachowuje się jak prawdziwy arystokrata, Chiwetel Ejiofor jest idealnym aktorem do grania porządnych i doskonale wychowanych bohaterów. Jest w nim coś takiego co sprawia, że wygląda na człowieka, który doskonale radzi sobie na salonach a poza tym to ten przypadek, kiedy aktor ma urodę niemal idealną do noszenia strojów z epoki. Zwierzowi strasznie podobała się oglądana już w Paradise Joanna Vanderham, w której w tym serialu nie zostało nic z delikatnej istotki. Zwierz wróży aktorce sporą karierę. Natomiast Janet Montgomery, którą można było oglądać ostatnio w Szpiegach w Warszawie okazuje się mieć naprawdę tylko jedną minę. Tak więc to nie nasza wina, że jej rola w Szpiegach nie była udana. Może jeszcze na marginesie warto dodać, że jak zwykle w przypadkach produkcji BBC na serial niesłychanie miło się patrzy – kadry są dopracowane, stroje piękne i wszystko wygląda jak spod igły – ale to chyba nie nowość.
W ostatecznym rozrachunku zwierz nie wie co myśleć o serialu. Pierwszy odcinek miał genialne sceny ale całość raczej zwierza nie zafascynowała. Choć pewnie za tydzień wróci sprawdzić, czy jednak coś się nie rozwinęło. Z drugiej strony zwierz czuje lekkie rozczarowanie (nie żeby od razu zarządzał rozwiązanie związku), bo spodziewał się po produkcji czegoś więcej. No ale może ostatnio BBC za bardzo go rozpieszczało i teraz zwierz ma niesamowicie wysokie wymagania wobec nowych produkcji. W każdym razie nie jest to ten serial, którego zwierz się spodziewał. I niestety nie jest to też w zupełności inny ale nadal zachwycający produkt. takie coś pomiędzy. W każdym razie zdecydowanie lepiej było by skrócić ten pierwszy odcinek do 45 minut – co spokojnie dałoby się zrobić. Półtorej godziny z niedokończoną historią to nie jest dobry pomysł (to nie jest format Sherlocka czy Wallandera bo odcinków będzie 5).
ps1: Zwierz oglądał wczoraj kupiony przez siebie serial Monday Monday – to zakończona po zaledwie jednym sezonie prosta biurowa historia – trochę komediowa, trochę obyczajowa. Zwierz tęskni za takimi totalnie nie wymagającymi serialami. Szkoda, że nie jest w stanie ich znieść w wydaniu Polskim a w wydaniu Brytyjskim mają osiem odcinków.
ps2: Wielkimi krokami zbliża się premiera drugiego sezonu Black Mirrors. Musicie koniecznie je zobaczyć bo to jeden z najinteligentniejszych seriali jaki leci w telewizji. Zwierz go szczerze nie cierpi bo jest smutny, przygnębiający i tak prawdziwy, że psuje humor bardziej niż jakikolwiek horror czy thiller. Serio koniecznie
ps3: nawet nie wiecie jak bardzo zwierza korci by napisać post o sytuacji zwanej remontem. Całe szczęście, że ten blog jest kulturalny a nie prywatny bo inaczej nie udałoby się powstrzymać złudzenia ogólnej życzliwości zwierza