Insatiable to prawdopodobnie najgorzej oceniany serial w historii Netflixa. Serial który oburzył właściwie wszystkich. Jeszcze przed jego emisją pojawiły się petycje by serialu w ogóle nie pokazywać. Obecnie produkcja ma tragicznie niskie oceny na Rotten Tomatoes, a większość portali napisała nie tylko złe recenzje, ale też złe recenzje, pozytywnych recenzji. Czy Insatiable rzeczywiście jest takie koszmarne? A może największym problemem nie jest to czym serial jest ale jak go reklamowano?
Nie będę ukrywać – nie wiem do końca co myśleć o serialu. Z jednej strony – trochę rozumiem negatywne recenzje i fakt, że sporo osób uważa że to najgorszy serial jaki widzieli. Z drugiej strony – dawno mnie żadna serialowa produkcja tak nie zaintrygowała i nie zmusiła do zmiany spojrzenia na to co oglądam. Na pewno jest to jedna z tych produkcji które trzeba obejrzeć w całości żeby móc cokolwiek o nich powiedzieć. Dlaczego? Po pierwsze, dlatego, że tak naprawdę serial niekoniecznie jest o tym o czym się wydaje. Po kilku pierwszych odcinkach jeszcze można nie wyczuć, że tak naprawdę, nie mamy do czynienia ani z serialem o grubej dziewczynie która schudła, ani też z – jak mogłoby się wydawać – z nastolatkową, szkolną dramą. W istocie serial z każdym odcinkiem staje się coraz bardziej campową historią, rozgrywającą się w coraz bardziej przerysowanym i odrealnionym świecie. Po drugie – pierwszy sezon zawiera puentę, która każe nam nieco inaczej patrzeć na główną bohaterkę. Więcej każe się zastanawiać, czy aby nie postrzegaliśmy jej przez pryzmat pewnego narracyjnego schematu, któremu ta postać się wymyka. Innymi słowy – czy wszystko co nam podrzucano nie miało wywołać pewnych reakcji którymi twórcy chcieli pod koniec zagrać.
No właśnie, Insatiable to serial który przywołuje pewne znane wątki i kiedy już czujemy, że mniej więcej wiemy co się wydarzy – ostro skręca kierownicą fabuły. Do tego stopnia, że Zwierz, który zwykle doskonale wie co się stanie dalej w serialu, tym razem kilka razy zadawał sobie głośno pytanie „Co tu się tak właściwie wydarzyło?”. Z początku kiedy jeszcze niekoniecznie wyczuwamy zasady rządzące światem przedstawionym zachowanie bohaterów może się wydawać dziwne i przerysowane. Dopiero kiedy złapie się rytm produkcji zaczyna być oczywiste, że to nie jest przypadek przy pracy, czy dziwny scenariusz, ale świadoma gra z konwencją i oczekiwaniami. Serial bardziej niż spójną fabułą jest komentarzem do podejmowanych przez siebie wątków i tropów. Kiedy widzowi wydaje się, że pewne rzeczy na pewno się w serialu nie zdarzą, wtedy dzieje się coś co w większości produkcji jest nie do pomyślenia.
Wiele osób krytykuje serial zarzucają mu że nie jest dobrą satyrą. Np. na samym początku serialu jeden z głównych bohaterów zostaje oskarżony o molestowanie młodocianej dziewczyny. Wiemy, że te oskarżenia są nieprawdziwe. W kolejnych odcinkach zalecają się do niego kolejne młode dziewczyny. Czy jest to satyra na nieuprawnione oskarżenia o molestowanie? Początkowo się tak wydaje. Ale im dłużej ogląda się serial tym częściej widać, że twórcy bardziej niż żartują z problemów, żartują z tych najprostszych żartów z problemów. Dobrym przykładem tego będzie pewna spoilerowa informacja, którą tu przywołam, więc ostrzegam. Przez trzy czwarte serialu widzimy rywalizację dwóch bohaterów – trenera (do konkursu piękności) głównej bohaterki Patty – Boba, i jego znajomego od dzieciństwa prawnika – też Boba. Bob i Bob mają w niemal każdym odcinku scenę, która ma mnóstwo homoerotycznego podtekstu – siłują się w zapasach, trenują razem taniec z Dirty Dancing. W klasycznej satyrze – byłby to żart z homoseksualizmu – z tego, że bohaterowie są takimi mężczyznami nie uświadamiającymi sobie, że robią coś kojarzonego z homoseksualizmem, choć jednocześnie pokazywani są jako rywale. Ale wszystko się zmienia pod koniec serialu. Okazuje się, że jeden Bob wyznaje miłość drugiemu. Panowie mają romans. Przez chwilę rozważają czy nie żyć w trójkącie z żoną jednego z Bobów. Coś co przez trzy czwarte serialu wydaje się słabym żartem z homoerotycznego podtekstu, pod koniec serialu ujawnia się jako gra z oczekiwaniami widza i z tym co zwykle robią seriale z takimi wątkami.
Podobnie serial podchodzi do romantycznego trójkąta w który wikła się nasza Patty podkochująca się to w jednym a to w drugim chłopaku. Wszelkie intrygi które znamy z licealnych produkcji sprawiają, że Patty co prawda ląduje w ramionach przystojnego długowłosego bruneta i niebieskich oczach, typowego „niegrzecznego chłopca” ale radość trwa tak długo jak długo nie przekonamy się, że niegrzeczny chłopiec to zwykły psychopata czy bandyta, który specjalnie dla Patty porwie i zwiąże jej rywalkę w konkursie piękności. I ponownie – serial bierze tą kultywowaną przez seriale wizję, że bohaterka powinna wybrać tego niewłaściwego, i zamiast zamienić go w nieuleczalnego romantyka pokazuje jak naprawdę złym pomysłem jest wiązać się z chłopakiem którego rodzice za wszelką cenę chcą wysłać do szkoły wojskowej i musieli przez niego zmieniać kraj zamieszkania.
Oczywiście najbardziej dyskutowanym wątkiem w serialu jest kwestia wagi Patty, wszak cała fabuła zaczyna się od jej schudnięcia. Po pierwsze – to fabule w ogóle nie jest za bardzo potrzebne. Do tego stopnia, że w pewnym momencie tak kwestia na długo przestaje interesować twórców. Równie dobrze Patty mogłaby znaleźć się w serialu po zwykłej bójce, bez żadnego chudnięcia i też serial by zadziałał. Serio waga Patty staje się dość szybko drugorzędna wobec podstawowej kwestii – czy Patty jest dobrą dziewczyną. I ponownie – twórcy grają pewnym założeniem, że skoro bohaterka była prześladowana to znaczy, że jest dobrą osobą. Tymczasem im dłużej poznajemy bohaterkę tym bardziej rozumiemy, że to dziewczyna o co najmniej dyskusyjnej moralności. Po drugie – podejście do wagi Patty zmienia się w serialu niejednokrotnie. Początkowo wątek potraktowany jest poważnie – twórcy posuwają się nawet do tego, że w pewnym momencie, niechęć Patty do spojrzenia na siebie w lustro (kiedy jest już szczupła) przyrównana jest do niechęci z jaką patrzy na swoje ciało transpłciowa osoba przed operacją. Przesada? Wszystko w tym serialu jest przesadzone, przerysowane, nienasycone (bo tytułowe nienasycenie nie dotyczy Patty i jej fizycznego głodu ale wszystkich bohaterów którzy chcą więcej). Czy w serialu pojawia się fat-shaming? W serialu są postacie, które mówią takie rzeczy, które są fat-shamingiem. Ale jednocześnie – to nigdy nie są postacie za którymi serial stoi murem. Wręcz przeciwnie – są to postacie głupie, egoistyczne, pełne wad. Moim zdaniem dość wyraźnie w serialu widać, że to nie jest produkcja w której twórcy stoją za swoimi bohaterami. Raczej wystawiają ich na pośmiewisko.
Refleksja nad ciałem Patty jest pokrętna i niejednoznaczna. Jej ciało jest jednocześnie piękne, i wystylizowane na wampa, jak i staje się dla niej ciężarem, naturalnym wrogiem. Patty, choć szczupła walczy sama ze sobą. Chudnie, obsesyjnie obżera się ciastem, w końcu jest tuczona w ramach tortury. Ciało Patty nie należy do niej, jest elementem kulturalnego tropu. Jej przemiana jest przemianą nie tylko z grubej w szczupłą, ale też z niewidzialnej, w nadmiernie seksowną. Jej seksowność zaś staje się szybko przedmiotem pożądanym, wymienianym, pokazywanym, zaprzęgniętym w karykaturalny zaprzęg koszmarnych konkursów piękności, z piekła rodem. Uwięziona w tym ciele Patty wciąż dopytuje samą siebie czy jest dobrą osobą, robiąc przy tym koszmarne rzeczy. Patty i jej ciało to jakby dwa byty, istniejące w pewnej sprzeczności, konflikcie, walce. To nie jest komentarz do tego jakie są grube czy chude dziewczyny, ale do tego jak ciało funkcjonuje w kulturze. Nienasycenie Patty tylko pozornie dotyczy jej ciała.
Zresztą schudnięcie Patty daje jej wstęp do chyba najbardziej przerysowanego elementu serialu – czyli konkursów piękności na amerykańską modłę. To jest absolutne centrum campu – od strojów, przez nazwy konkursów (Miss Magic Jesus) przez wagę jaką bohaterowie przywiązują do rywalizacji. Jednocześnie twórcy odwołują się do tego przedziwnego świata – w którym konkursy piękności stają się siedliskiem okrucieństwa, hipokryzji i rywalizacji na śmierć i życie. Są kretyńskie, obraźliwe, głupie, campowe, przegięte, przesadzone, bezsensowne. Tworzą iluzję, w iluzji. Młode dziewczyny, które popijają, sypiają z kim chcą i ćpają co chcą, udają grzeczne panienki, w strojach sprzed pół wieku, uśmiechając się szeroko. A wszystko w Georgii, w pasie biblijnym, gdzie wszyscy chcą być dobrymi ludźmi, w pięknych domach, ale mają sporo grzechów na sumieniu, szkieletów w szafie, i wszystko tonie w hipokryzji. Dorzućcie do tego przerysowany, niemal do granic irytacji akcent aktorów (jak to ujął jeden krytyk – niczym ze szkolnego przedstawienia Tenesse Williamsa) a dostaniecie coś przepysznie przeładowanego, przepełnionego, wylewającego się wątkami, pomysłami, wzajemnie znoszącymi się opiniami. To nawet nie jest krzywe zwierciadło, to coś więcej, to taki fabularny przesyt, okraszony kolorem i brokatem.
Dlaczego z serialem jest taki problem? Bo choć na pierwszy rzut oka to przystępna produkcja, to tak naprawdę – posługująca się niesamowicie hermetyczną estetyką i sposobem prowadzenia narracji. To trochę jak z padającym kilka razy w serialu zdaniem „biseksualizm nie istnieje”. Jeśli oglądamy serial po prostu to trafia to do nas jako przekaz twórców produkcji – tak biseksualizm nie istnieje to tylko wymysł na drodze do homoseksualizmu. To szkodliwe przekonanie, które może być krzywdzące. Kwestia w tym, że serial równie dobrze można czytać, jako wyśmiewanie się, czy wypunktowywanie takich tropów. To nie twórcy serialu mówią, że biseksualizm nie istnieje, to mówi postać, a postać mówi tak ponieważ taki jest trop w popkulturze. Innymi słowy, twórcy jak najbardziej wierzą w istnienie biseksualizmu, ale w swoim serialu wypunktowują to jak do niego podchodzi kultura. Serial jest bardziej komentarzem do siebie samego (a od połowy zaczyna wyglądać jak własny fan fic) do pewnych tropów który podejmuje, niż narracją samą w sobie. Dlatego właściwie nic co bohaterowie w nim mówią nie istnieje poza szerszym popkulturowym kontekstem tropów w jakich zostali osadzeni.
Oczywiście nie do każdego taka interpretacja dotrze. Inni, z którymi się zgodzę, mogą zwrócić uwagę, że jest to serial koszmarnie nierówny, który czasem doskonale gra przedstawionymi tu wcześniej narzędziami, czasem zupełnie się gubi. Na pewno jest to produkcja która nie umie dobrze znaleźć swojego tonu. Kiedy próbuje skorzystać na chwilę ze szczerości czy powagi, sceny te dość nieprzyjemnie kontrastują, z campowym zamieszaniem które dzieje się w innych wątkach. Serial jest o dobre trzy odcinki za długi – gdzieś po środku nie ma już nic więcej do powiedzenia – zanim przejdzie do swojej końcowej wolty, więc akcja snuje się powoli, zaś bohaterowie właściwie nie mają nic do roboty. Możemy też uznać za problematyczny fakt, że jeśli przyjmiemy czytanie serialu dosłownie to rzeczywiście – odnosi się on do pewnych koszmarnych stereotypów dotyczących osób otyłych i tego co w życiu zmienia odchudzanie. I niestety – wydaje mi się, że całkiem sporo osób będzie czytała serial dosłownie – co twórcy może powinni wziąć pod uwagę.
Jednocześnie Insatiable to ciekawy przyczynek do refleksji na temat współczesnej satyry. Wielu krytyków potraktowało serial jako satyrę w której twórcy starają się za wszelką cenę przekroczyć granice tak by wyśmiać bohaterów. Tylko, że w istocie serial trochę się odcina od klasycznej satyry gdzie wszystko jest w porządku tak długo jak długo śmiejemy się ze wszystkich. Serial nie śmieje się z bycia lesbijką, z biseksualizmu bohatera, z napalonych seksualnie nastolatków, czy z molestowania seksualnego. Serial śmieje się z hipokryzji, pyta o moralność postaci, wyśmiewa fabularny schematy i tropy. Ostatecznie tematem przewodnim nie jest ciało Patty ale to czy jest dobrą osobą. Chudnięcie i tycie, a właściwie praca nad ciałem zastępuje tu pracę nad sobą, nad tym kim się jest. Kiedy bohaterka podejmuje próbę bycia lepszą osobą niekoniecznie jej wychodzi. Czy znaczy że jest zła? Widz odrzuca od siebie tą możliwość, bo przecież wiemy, że tacy bohaterowie nie są źli. A jeśli jednak jest? Pod tym względem serial dotyka zupełnie innych sfer, i zupełnie co innego wyśmiewa i parodiuje. A jednocześnie – serial jest postrzegany przez optykę tego co współcześnie nazywa się satyrą społeczną co zwykle oznacza, wyśmiewanie się z grup z których nie powinno się wyśmiewać. Co nie pozwala spojrzeć na produkcję inaczej.
W całej sieci znalazłam jedną pozytywną recenzję serialu. Napisał ją krytyk, gej z Georgii – czyli ze stanu w której dzieje się serial, odnajdując w produkcji wiele podobnych tropów co Zwierz. Pytanie czy oboje widzieliśmy inny serial niż przytłaczająca reszta widzów i krtytyków (czasem się zdarza) czy może – czasem widzi się pewne rzeczy inaczej z różnych powodów. Jako osoba, która ogląda seriale nałogowo i zwykle jestem w stanie powiedzieć co będzie dalej – mogę na pewno Instiable pochwalić za to, że nie jestem w stanie przewidzieć nie tylko następnej sceny ale też w ogóle tego dokąd produkcja zmierza. Co bardzo dawno mi się nie zdarzyło. Zamieszanie wokół serialu zmusza mnie też do refleksji – czy miałby tak niskie oceny gdyby jeszcze przed jego emisją, nie było protestów, które w pewien sposób narzuciło postrzeganie produkcji. Bo protesty byłby jak najbardziej słuszne gdyby Instiable było typową teen dramą. Wtedy byłoby nie do przełknięcia. Ale ten serial tym nie jest, co podkreśla stylistycznie i fabularnie na każdym kroku. I nie chodzi o to, że to jest nie na poważnie, ale że to nie jest w ogóle ten gatunek. Raczej wykrzywiony obraz charakterystycznych dla młodzieżowych seriali tropów. Takie połączenie Gotowych na Wszystko, Pretty Little Lies, ze Śmiertelnym Zauroczeniem. Podlane kolorami jak z Pushig Daisies.
Bronię Instiable nie dlatego, że jest to serial wybitny – bo nie jest, prawdę powiedziawszy większości z nas podczas seansu towarzyszyło wielkie „WTF”, ale dlatego, że ten serial jest czym innym niż się wydaje. Tymczasem wiele opinii krytycznych zdaje się pomijać jego wyraźną, nie przypadkową, i zaplanowaną manierę, przechodząc do krytyki zupełnie tak jakbyśmy oglądali coś realistycznego. I teraz pytanie – czy to twórcy zawinili, nie do końca dobrze sygnalizując o jaką produkcję im chodzi, czy też widzowie którzy się w takiej dość rzadko wykorzystywanej konwencji (zwłaszcza w serialach) nie odnaleźli. W każdym razie ciekawe jest to, jak bardzo wszystko co postacie mówią w serialu przyjęto jako postawę twórców, choć jest dość jasne, że to niekoniecznie jest takie proste. To jeden z tych doskonałych przykładów na zjawisko „autor nie jest podmiotem mówiącym w wierszu” jak wtłaczali uczniom do głów poloniści przez lata.
Przesadzone, przerysowane, przepełnione, codzienne ale wykrzywione. Dziwne ale świadome, klasyczne ale odrealnione. Grające z seksualnością bohaterów, ich wyglądem, poczuciem estetyki, piękna, brzydoty, obrzydliwości. Nawiązujące do kwestii homoseksualizmu, biseksualizmu, ba, nawet przez chwilę zastanawiające się nad tym czy bohaterowie mogą szczęśliwie żyć w trójkącie. Instiable jest koszmarnym serialem. Być może najgorszym serialem Netflixa. Tylko że campowa produkcja takie określenie nosi jak wyróżnienie.
Ps: Nie napisałam tego postu, żeby mieć inne zdanie niż wszyscy. Gdybym napisała post po pierwszy trzech odcinkach serialu byłby to klasyczny wkurzony post osoby która ma poczucie, że ogląda najgłupszą produkcję w historii koszmarnie grającą ze stereotypami. Po ostatnim odcinku nie jestem jednak w stanie patrzeć na całość inaczej niż z zaintrygowaniem. Co więcej, nawet jak nikt nie nakręci już ani odcinka więcej to ten pierwszy sezon sprawdza się jako zamknięta całość.
Ps: Nie wiem do jakiego stopnia Instiable ze swoją estetyka może być niebezpieczne. Moim zdaniem jest bez porównania mniej niebezpieczne od 13 Powodów, które ma same dobre recenzje.