Home Film Kraj zwany kapitalizmem czyli o Oscarach 2020

Kraj zwany kapitalizmem czyli o Oscarach 2020

autor Zwierz

Kiedy w kole­jnym wywiadzie ktoś pyta mnie dlaczego w ogóle jeszcze intere­su­ją mnie Oscary, zwyk­le nie jestem w stanie odpowiedzieć sprawnie na to pytanie. Bo w sum­ie to zain­tere­sowanie jest nieco irracjon­alne – zwłaszcza kiedy mówimy o tych lat­ach kiedy wyni­ki głosowa­nia Akademii są przewidy­walne. Ale cza­sem są takie lata – jak np. ten rok, które poma­ga­ją odpowiedzieć na to pytanie.

 

Niby wiado­mo, że Brad zawsze piękny. Ale z tym Oscarem to najpiękniejszy.
Zdję­cie: cred­it: Jeff Lip­sky / ©A.M.P.A.S.

 

Kraj zwany kapitalizmem

 

Zaczni­jmy od zwycięst­wa które chy­ba wszys­t­kich na równi zaskoczyło i poruszyło czyli wygranej “Par­a­site”, nie w jed­nej czy nawet dwóch kat­e­go­ri­ach (Oscara za sce­nar­iusz trochę się spodziewano) ale w czterech. W tym – his­to­rycznie za najlep­szy film. Ten wynik głosowa­nia Akademii moż­na inter­pre­tować na wiele sposobów. Oso­biś­cie uważam, że to kole­jny dowód na to, że Oscary są w stanie ewolucji się z nagrody dla kine­matografii Amerykańskiej w nagrodę dla kine­matografii między­nar­o­dowej. Co miało­by sens biorąc pod uwagę, ze wyni­ki oglą­dal­noś­ci gali spada­ją, zaś w ogóle kine­matografia świa­towa zaczy­na się pod wzglę­dem tech­nicznym i atrak­cyjnoś­ci dla widza (nie tylko w sferze artysty­cznej jak niegdyś ale też wid­owiskowej) zrówny­wać z kine­matografią amerykańską. Są oczy­wiś­cie głosy że to koniec Hol­ly­wood ale paradok­sal­nie wygrana “Par­a­site” była możli­wa w sytu­acji w której pozostałe filmy w staw­ce mogły się spoko­jnie podzielić wygraną – bo był to rok pod wzglę­dem wyrów­nanej staw­ki, też his­to­ryczny – nigdy wcześniej tyle filmów nie miało dziesię­ciu nom­i­nacji. Przy czym jed­no jest pewne – otwar­cie drzwi dla kine­matografii świa­towej może podra­tować Oscary prestiżowo, nato­mi­ast wyni­ki oglą­dal­noś­ci gali (po zeszłorocznym wzroś­cie zain­tere­sowa­nia, znów najniższe w his­torii) wskazu­ją, że z punku widzenia roz­da­nia Oscarów jako wid­owiska zde­cy­dowanie lep­szy jest rok, w którym nomi­nowane są filmy amerykańskie które na kra­jowym rynku sporo zaro­biły i tym samym przy­ciągnęły sporą widownię.

 

Nie mniej te wszys­tkie rozważa­nia są dru­gorzędne w obliczu fak­tu, że “Par­a­site” to po pros­tu doskon­ały film. Pier­wsza od cza­sów fil­mu „Mar­ty” pro­dukc­ja która w tym samym sezonie zgar­nęła Złotą Palmę w Cannes i Oscara za najlep­szy film. “Par­a­site” mimo, że jest pro­dukcją kore­ańską, rezonu­je z ludź­mi na całym świecie bo i na całym świecie różnice kla­sowe, różne ambic­je, zaz­drość, prag­nie­nie sięg­nię­cia po to co błyszczące oraz obrzy­dze­nie tym co brudne są równie zrozu­mi­ałe. W jed­nym z wywiadów w którym Bong Joon-Ho odpowiadał na pytanie doty­czące tego dlaczego jego film podo­ba się w tak wielu kra­jach, padło zdanie, że być może wszyscy mieszkamy w jed­nym kra­ju a imię jego „kap­i­tal­izm”. Jest w tym zda­niu doskon­ała inter­pre­tac­ja tego co takiego się stało, że „Par­a­site” stał się pro­dukcją zdoby­wa­jącą nagrody i uznanie na całym świecie.

 

 

Nie jestem wielką fanką sce­nar­iusza do “Jojo Rab­bit” ale cieszę się że Tai­ka dostał Oscara bo to jeden z tych rzad­ki obec­nie twór­ców w Hol­ly­wood którzy mają taki styl, że człowiek po trzech min­u­tach wie kto napisał scenariusz.

 

 

Oczy­wiś­cie nie da się pisać o zwycięst­wie fil­mu z Kor­ei nie zas­tanaw­ia­jąc się do jakiego stop­nia jest to kole­jne zwycięst­wo tzw. „kore­ańskiej fali” czyli zaplanowanych dzi­ałań Kor­ei na rzecz uczynienia ze swo­jej kul­tu­ry pop­u­larnej pro­duk­tu eksportowego. Są to dzi­ała­nia zamier­zone, sprawnie przeprowad­zone i jak na razie przynoszące olbrzymie sukcesy – cho­ci­aż­by na polu muzy­ki rozry­wkowej. Oso­biś­cie pode­jrze­wam że do zwycięst­wa Par­a­site w pewnym stop­niu na pewno przy­czyniło się wspar­cie państ­wowe w zakre­sie finan­sowym – nie wiem jaki budżet na pro­mocję miał „Par­a­site” ale pode­jrze­wam, że niemały. Jed­nocześnie jed­nak – nie ma wąt­pli­woś­ci, że Korea wys­taw­iła do rywal­iza­cji film ciekawy, niejed­noz­naczny, doskonale nakrę­cony i do tego – rezonu­ją­cy z prob­le­ma­mi współczes­nego świa­ta. Och gdy­by każdy kraj próbował wal­czyć o kul­tur­ową dom­i­nację taki­mi produktami.

 

Plus nie da się ukryć – że duch może nie komu­niz­mu ale lekkiego soc­jal­iz­mu (co w Stanach rów­na się niemalże masze­rowa­niu z Armią Czer­woną przez Europę) unosi się nad Oscara­mi. Nawet jeśli uznamy, że Par­a­site pokazu­je, że pew­na sol­i­darność kla­sowa jest niemożli­wa, to już nie da się ukryć, że nie spodziewałam się, że kiedykol­wiek ktoś mi będzie cytował na Oscarach „Man­i­fest Komu­nisty­cznych” – tym­cza­sem hasło o „Work­ers Unite” padło z ust reży­ser­ki doskon­ałego doku­men­tu „Amer­i­can Fac­to­ry” (dostęp­ny na Net­flix­ie). Cóż to są niby małe rzeczy ale kiedyś nie śniło się o tym ani amerykańskim kon­ser­watys­tom ani liberałom.

 

 

Wygrana Islandzkiej kom­pozy­tor­ki z jed­nej strony cieszy z drugiej boleśnie przy­pom­i­na jak bard­zo muzy­ka kom­ponowana przez kobi­ety, jest mar­gin­e­sem tego co słyszymy
Zdję­cia: cred­it: Jeff Lip­sky / ©A.M.P.A.S.

 

 

Te mowy mogliśmy ćwiczyć przed lustrem

 

Jeśli są jakieś kat­e­gorie w których w tym roku nie było mowy o jakimkol­wiek zaskocze­niu, to z pewnoś­cią były to kat­e­gorie aktorskie. Wieczór rozpoczął się od nagrody, która mnie per­son­al­nie najbardziej ucieszyła czyli od wyróżnienia dla Bra­da Pit­ta. Pitt stanowi dla kobi­et z co najm­niej jed­nego pokole­nia wzór z Sevres, jeśli chodzi o przys­to­jnego akto­ra Hol­ly­wood. Jed­nocześnie jed­nak potrze­ba było bard­zo wielu lat i min. Quenti­na Taran­ti­no (który widzi w aktorach to, czego zwyk­le nie jest w stanie dostrzec resz­ta Hol­ly­wood) był uro­da i gwiaz­dors­ki urok zamieniły się w Oscara. Cieszę się z tego wyróżnienia jak dziecko, bo to też nagro­da, którą Pitt dostał za najlep­szy rodzaj ról w jakich wys­tępował czyli za kome­diową rolę dru­go­planową. Pow­tarzam do znudzenia, że z Pit­ta był­by doskon­ały dru­go­planowy aktor charak­terysty­czny gdy­by nie fakt, że jest tak przystojny.

 

Nagrodę za dru­go­planową rolę kobiecą ode­brała Lau­ra Dern – ponown­ie bez zaskoczeń. Tu mój entuz­jazm jest nieco mniejszy a uczu­cia bardziej mieszane. Żeby było jasne – uwiel­bi­am Lau­rę Dern i uważam że ostat­nie lata jej kari­ery fil­mowej to jest doskon­ała rola, za doskon­ałą rolą. Ale jed­nocześnie – jakoś nie por­wał mnie jej wys­tęp w „His­torii Małżeńskiej” . To nie jest zła rola, ale jest dla mnie taka oczy­wista, w sum­ie – za mało wyraź­na, bez jakiegoś błysku, który poz­wolił­by stwierdz­ić że tu gdzieś błyszczy Oscar. Pod tym wzglę­dem zde­cy­dowanie bardziej podobała mi się Scar­lett Johans­son w „Jojo Rab­bit” (gdzie aktorsko musi­ała dać z siebie dużo więcej niż Dern) czy Flo­rence Pugh w „Małych kobi­etkach” (rola wyma­ga­ją­ca pokazanie dojrze­wanie postaci). Ponown­ie jed­nak – za bard­zo lubię Lau­rę by mieć jakiekol­wiek pre­ten­sje do Akademii.

 

Oscary to zwyk­le spek­takl wzruszeń, których prawdzi­wość łat­wo pod­ważać (w końcu to aktorzy). Ale wyda­je się, że we wspom­nie­niu Phoenixa o jego zmarłym bra­cie było całkiem sporo tych prawdzi­wych emocji których nawet z Oscarem w ręku zagrać się nie da

 

W rolach pier­ws­zo­planowych też zaskoczeń nie było. Swo­jego wyczeki­wanego Oscara dostał Jaquin Phoenix za „Jok­era” co zaskoczyło abso­lut­nie niko­go. Oso­biś­cie uważam że aktor te same środ­ki aktorskie zaprzągł do pra­cy lep­iej w „Mis­trzu” ale Akademia ma to do siebie, że nagradza aktorów z lekkim opóźnie­niem. Phoenix wyko­rzys­tał ten okres roz­dawa­nia nagród by przeprosić świat i Hol­ly­wood za wszys­tkie swe wys­tęp­ki (Akademia to na pewno lubi, bo lubi nawró­conych grzeszników) a także wygłosić kil­ka przemówień ze świato­poglą­dową myślą prze­wod­nią. Na roz­danie Oscarów wybrał sprawę najbliższą swe­mu ser­cu czyli wega­nizm. Ci, którzy naśmiewa­ją się z tego, że aktor przy­pom­ni­ał sobie o wega­nizmie aku­rat w sezonie Oscarowym powin­ni pamię­tać że Phoenix jest wega­ninem od lat – więc aku­rat to raczej świat zrów­nał się z jego świato­poglą­dem. Mowa była wyraźnie wcześniej przy­go­towana, więc emoc­je były raczej let­nie do momen­tu kiedy Phoenix, zacy­tował wier­sz swo­jego zmarłego bra­ta Rivera i głos już mu się zała­mał a oczy zaszk­liły. To rzad­ki przykład jakiejś takiej głębok­iej emocjon­al­nej reakcji na Oscarach przy której człowiek nagle łapie się na takiej myśli, że ci ludzie mają jed­nak mimo tych gar­ni­turów, kasy i zło­tych stat­uetek także takie momen­ty w życiu które zawsze będą napeł­ni­ać ich smutkiem i nic tego nie zmieni.

 

Po tych wzruszeni­ach przy Phoenix­ie przyszedł czas na bard­zo oczeki­waną stat­uetkę za „Judy” dla Renee Zell­weger. Nie ukry­wam, że nie jestem fanką tego werdyk­tu Akademii. Nie przepadam kiedy nagrody trafi­a­ją za niezłe role w złych fil­mach. Nie jestem też wielką fanką ról które opier­a­ją się głównie na naślad­owa­niu osób żyją­cych. Nie mniej Akademia i inne gremia nie podziela­ją w tym roku moich zas­trzeżeń. Zell­weger wyglą­dała na osobę zad­owoloną i trud­no jej się dzi­wić, bo ostate­cznie udała się jej rzecz niesły­chanie rzad­ka – po kilku­nas­tu lat­ach słab­szej kari­ery wró­cić na Oscarowe podi­um. Jed­nocześnie jej mowa była moim zdaniem trochę za bard­zo próbą powiedzenia wszys­tkiego i niczego. Dobre jest jed­nak wytknię­cie Akademii, że samej Judy Gar­land nigdy dorosłym Oscarem nie nagrodz­iła (aktor­ka dostała takiego spec­jal­nego Oscara młodzieżowego – dziś się go już nie przyz­na­je). Jestem bard­zo ciekawa jak ter­az potoczy się dalej kari­era Zell­weger. Tzn. czy ten Oscar oznacza, że Hol­ly­wood znów zna­jdzie dla niej miejsce czy raczej – uzna, że już odkupiło swo­je grzechy a aktor­ka zostanie  bez ciekawych propozy­cji angażu.

 

Nieza­leżnie co myślę o roli Renee Zell­weger to na nocy Oscarowej wyglą­dała jak prawdzi­wa zwyciężczyni, która doskonale wie, że ta nagro­da się jej należy cred­it: Jeff Lip­sky / ©A.M.P.A.S.

 

Island­ki nie muszą pod­nosić głosu

 

Dużo się mówi o zwycięst­wie Par­a­site w kon­tekś­cie umiędzy­nar­o­dowienia Oscarów ale nie ukry­wa­jmy – to nie było jedyne między­nar­o­dowe zwycięst­wo w tym roku. Oscara za najlep­szą muzykę fil­mową Hildur Gud­nadot­tir zaw­iezie do Islandii. Muszę zresztą przyz­nać, że jej przy­padek jest dla mnie doskon­ałym argu­mentem w każdej dyskusji o możli­woś­ci­ach kobi­et w zawodach zmaskulin­i­zowanych. Jej ścież­ki dźwiękowe w tym roku pod­biły ser­ca widzów fil­mowych (Jok­er) i telewiz­yjnych (Czarnobyl). To świet­nie pokazu­je, że kobi­ety wcale nie są słab­sze od mężczyzn w kom­ponowa­niu i nie piszą w żaden sposób „kobiecej” muzy­ki. Raczej, że kobiecie trud­no jest się dostać do tej kat­e­gorii kom­pozy­torów i kom­pozy­torek branych pod uwagę kiedy się kom­ple­tu­je ekipę pro­dukcji. Ale jak już tam są to kom­ponu­ją równie dobrze i wszech­stron­nie. Hildur dzięku­jąc za swo­ją stat­uetkę nagradza­ła kobi­ety by jeśli czu­ją że coś im w duszy gra nie bały się tego wyrażać.

 

Do Nowej Zelandii zaw­iezie Oscara Tai­ka Wait­i­ti za sce­nar­iusz adap­towany do „Jojo Rab­bit”. Moje serce jest roz­darte bo z jed­nej strony kocham Taikę i niesamowicie mnie cieszy, że jest to pier­wszy w his­torii zwycięst­wa o przy­na­jm­niej częś­ciowo rdzen­nym pochodze­niu (z pol­skiego punk­tu widzenia może się to wydawać bezsen­sowny wyróżnik ale dla świa­ta gdzie przed­staw­iciele rdzen­nych ludów są częs­to trak­towani okrop­nie – to bard­zo waż­na statysty­ka). Z drugiej – nie jestem wielką fanką sce­nar­iusza do „Jojo Rab­bit”. To nie jest film zły ale dzieliłam się już z wami moi­mi reflek­s­ja­mi na ten tem­at. Nie mniej – Tai­ka jest tak ory­gi­nal­nym, ciekawym, i wszech­stron­nym twór­cą że cieszę się z jego wyróżnienia mimo to. Ostate­cznie to znaczy, że  ter­az będzie mu jeszcze łatwiej znaleźć chęt­nych na finan­sowanie jego sza­lonych fil­mowych i seri­alowych pomysłów. A to z pewnoś­cią dobra wiadomość.

 

Może nie jestem zda­nia że Lau­ra Dern zagrała w tym roku najlepiej ze wszys­t­kich na drugim planie ale jestem zda­nia że nie jest zły świat nagradza­ją­cy tą doskon­ałą aktorkę   Zdję­cieJeff Lip­sky / ©A.M.P.A.S.

 

Do Wielkiej Bry­tanii Oscary zabiorą Jaquilne Dur­ran za kostiumy do „Małych Kobi­etek” (wspani­ała wygrana – bo rzeczy­wiś­cie to jed­na z najlep­szych częś­ci tego fil­mu) i Roger Deakins za zdję­cia do „1917”. To aku­rat jed­na z tych kole­jnych oczy­wistych nagród bo trud­no oczeki­wać że film, który jest jed­nym wielkim popisem oper­a­torskim nagrody nie dostanie. Deakins to zresztą ciekawy przy­padek – przez wiele lat przy­woły­wany w aneg­do­tach jako ten który ma tuzin nom­i­nacji bez zwycięstw, w ostat­nich lat­ach przeła­mał złą passę i zagrnął już drugą nagrodę. Samo „1917” w tym roku musi­ało obe­jść się smakiem, bo poza tym wyróżnie­niem dostało jeszcze tylko nagrody za dźwięk i efek­ty spec­jalne (symp­to­maty­czne że po raz kole­jny Akademia nagradza efek­ty spec­jalne w filmie, który wyko­rzys­tu­je je bardziej „artysty­cznie” niż rozry­wkowo). Nie ukry­wam trochę mnie to cieszy. Bo jestem zda­nia że w 2020 roku jest tyle nieopowiedzianych his­torii – w tym o różnych kon­flik­tach, że kole­j­na opowieść z fron­tu pier­wszej wojny świa­towej. Zwłaszcza opowieść która choć ciekawa for­mal­nie fab­u­larnie wpisu­je się w znane tropy, jakoś nie jest najważniejsza w roku.

 

 

Jak poprowadz­ić galę bez prowadzącego (dru­gi raz z rzędu)

 

Brak prowadzącego, już dru­gi rok z rzę­du, pokazał że tak naprawdę Akademia nie musi ogłaszać, kto poprowadzi galę żeby spoko­jnie odbęb­nić to samo co zwyk­le. Potrzeb­na jest piosen­ka o nomi­nowanych? Bil­ly Cyrstal jej nie zaśpiewa za to może zaśpiewać ją swoim cud­ownym głosem Janelle Mon­ae. Potrzeb­ny jest kome­diowy monolog? Niech wyjdzie na scenę Chris Rock i Steve Mar­tin i „abso­lut­nie nie prowadząc gali” wygłoszą trady­cyjny monolog. Nie ukry­wam zresztą że było w nim całkiem sporo niezłych żartów. Głównie z tego, że kole­jny rok Akademia jakoś zapom­i­na, że nie ma obow­iązku nomi­nowa­nia tylko facetów w kat­e­gorii „najlep­szy reżyser” i tylko osób białych we wszys­t­kich innych kat­e­go­ri­ach. Potem było kil­ka mniej lub bardziej zabawnych kome­diowych prz­ery­wników w cza­sie roz­dawa­nia konkret­nych nagród. To już się robi trady­c­ja że amerykańs­cy komi­cy nie mając o liczyć na nagrodę ale mogą się trochę powygłu­pi­ać na Oscarach. Plus ktoś w Akademii nie ma litoś­ci i wybrał aktorów z „Kotów” – Jame­sa Cor­de­na i Rebel Wil­son by przyz­nali stat­uetkę za najlep­sze efek­ty spec­jalne. Najwyraźniej w kon­trak­cie osób zatrud­nionych przy tym filmie było zapisane mały­mi literka­mi że będą za niego przepraszać do koń­ca życia i jeden dzień dłużej. Jed­nocześnie mam wraże­nie, że trochę mi prowadzącego braku­je. Wszys­tko niby jest na miejs­cu ale lubiłam ten otwier­a­ją­cy monolog bo częs­to wyz­naczał on dość jed­noz­nacznie motyw prze­wod­ni gali. Tu nawet kwest­ie poli­ty­czne czy drob­ne dow­cipy z prze­mysłu się rozjechały.

 

Elton John i Bernie Taupin mogą swo­ją sławą zjeść Hol­ly­wood na śni­adanie. Zdję­cie: Jeff Lip­sky / ©A.M.P.A.S.

 

 

Cała sala śpiewa z nami

 

Mam wraże­nie, że była to wyjątkowo muzy­cz­na gala roz­da­nia Oscarów. Być może sukces zeszłorocznego wyko­na­nia “Shal­low” zachę­cił pro­du­cen­tów gali by postaw­ić na więcej ele­men­tów muzy­cznych a właś­ci­wie – nadać im więk­szą rangę. Wyszło różnie – z jed­nej strony – moment w którym wykon­aw­czynie z różnych kra­jów zaśpiewały razem piosenkę z „Krainy Lodu II” był z pewnoś­cią wzrusza­ją­cy. Myślę, że to musi­ało być trochę kos­miczne przeży­cie dla Kasi Łas­ki, z Pol­s­ki, którą popros­zono by zaśpiewała lin­ijkę tek­stu. Ogól­nie pomysł świet­ny i ponown­ie – z wielkim ukłonem do wid­owni między­nar­o­dowej. Z drugiej strony – trochę nie wiado­mo skąd na gali pojaw­ił się Eminem żeby zaśpiewać piosenkę z „8 mili” której nie zaśpiewał gdy był nomi­nowany bo nie wypadło (choć są też nar­rac­je że sam nie chci­ał). Powiem szcz­erze – to był dla mnie najm­niej zrozu­mi­ały kawałek gali – bo naprawdę jak się ma tak niemożeb­nie długą imprezę to trze­ba jed­nak się zas­tanaw­iać co wyrzu­cić. Wys­tęp rapera który dostał Oscara kilka­naś­cie lat wcześniej to jest dokład­nie to co moż­na wyciąć. Cały czas mam pode­jrzenia, że ktoś w szere­gach Akademii uznał, że to będzie taka młodzieżowa wstawka do Oscarów. Zapom­ni­ał tylko, że młodzież która słuchała Emine­ma jest ter­az po trzy­dzi­estce. W każdym razie muzy­cznie ten wieczór wygrała Bil­lie  Eil­ish ze swoim ślicznym cov­erem “Yes­ter­day”. Mam trochę pre­ten­sji do Akademii, że seg­ment „In Memo­ri­am” od kilku lat bardziej kon­cen­tru­je się na wykon­aw­cach i ich piosenkach niż na  samych wspom­i­nanych gwiaz­dach. Wolałam starsze seg­men­ty gdzie była muzy­ka a gwiaz­dom pozwalano przemówić ostat­ni raz w ich najważniejszych rolach fil­mowych. Nato­mi­ast muszę uderzyć się w pierś, bo sama trochę podśmiewałam się z min Bil­lie do momen­tu kiedy nie przeczy­tałam dziś że mło­da piosenkar­ka cier­pi na Zespół Tourette’a – to neu­ro­log­iczne schorze­nie, które ma wiele objawów. Może min. wpłynąć na niekon­trolowaną zmi­anę wyrazu twarzy. Inny­mi słowy – żeby wiedzieć co sądz­iła Bil­lie o całym wiec­zorze trze­ba ją zapy­tać bo jej wyraz twarzy nie musi­ał odd­awać jej emocji.

 

Ostate­cznie nagro­da za najlep­szą piosenkę trafiła do  Eltona Johna – za piosenkę do “Rock­et­mana”. Przyz­nam szcz­erze, że trochę rozu­miem Akademię, zawsze fajnie dać nagrodę Eltonowi. Zwłaszcza, że nie ukry­wa­jmy – oni tam sobie wszyscy zda­ją sprawę, że ich sława w porów­na­niu ze sławą Eltona jest jak kałuża w porów­na­niu z morzem. Szko­da że w sum­ie „Rock­et­man” tak bard­zo przepadł – nie jestem olbrzymią fanką tego fil­mu, ale z drugiej strony sko­ro już nagradzano o tyle słab­szą pro­dukcję o Queen to należało­by się coś dużo lep­sze­mu fil­mowi o Eltonie. Muzy­cznie kibi­cow­ałam piosence  „Stand Up” z “Har­ri­ert” w wyko­na­niu Cyn­thii Eri­vo – po pros­tu też na samej gali śpiewała najlepiej. Plus jakoś ja lubię takie pod­niosłe piosenki.

 

Bong Joon Ho na cer­e­monii wyglą­dał jak­by nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje. Najbardziej spodobał mi się fakt, że odbier­a­jąc nagrodę za najlep­szą reży­ser­ię poświę­cił tyle miejs­ca w swo­jej mowie Mar­ti­nowi Scors­ese że przez chwilę moż­na było odnieść wraże­nie, że oni obaj zdobyli tą stat­uetkę. To było coś naprawdę super — jakieś takie poczu­cie reży­ser­skiej wspól­no­ty i ogól­nego — wszyscy jesteśmy naprawdę świet­ni. Zdję­cie: cred­it: Jeff Lip­sky / ©A.M.P.A.S.

 

A potem pójdziemy na wegańskiego burgera

 

Wieczór Oscarowy się skończył. Aktorzy ode­brali swo­je nagrody, pewien reżyser najpewniej wyp­ił więcej niż zale­cana dawka alko­holu na kole­jny rok. Jane Fon­da wró­ciła do domu i odwiesiła swój czer­wony płaszcz do szafy, bo prze­cież jeszcze nie piątek (więc do następ­nego aresz­towa­nia ma kil­ka dni). Nagrodzeni i nomi­nowani pos­zli tańczyć, cieszyć się, że przez najbliższe miesiące nie będą musieli pro­mować już swoich filmów. Ludzie od pro­mocji filmów dys­try­buowanych przez Net­flix zbiorą się na zebra­niu by omówić fakt, że Akademia prędzej nagrodzi film z Kor­ei niż taki, który wszedł do dys­try­bucji przez ich plat­for­mę.  Ekipa „Bożego Ciała” pewnie tańczyła i rad­owała się tak jak­by wygrali – bo ostate­cznie – trafili do samego ser­ca Hol­ly­wood z filmem na który na początku sezonu praw­ie nikt nie staw­iał. Jaquin Phoenix i Rooney Mara zjedli wegańskiego burg­era uśmiecha­jąc się do siebie jak czynią szczęśli­wi ludzie, którzy mogą zamienić niewygodne buty na tramp­ki. Brad Pitt pewnie dobrze się baw­ił z Leonar­do DiCaprio bo tych dwóch wyglą­da jak rekla­ma tego jak piękne jest życie kiedy odkry­jesz przy­jaźń. Hol­ly­wood pokaza­ło się światu w szpilkach, frakach, i długich suk­ni­ach. Ale od jutra czas wygod­niejsze ciuchy bo trze­ba krę­cić, krę­cić, krę­cić. Cho­ci­aż­by po to by za rok pokazać światu, że jeszcze jest po co śnić o wzgórzach Hol­ly­wood. My zaś damy się pewnie zwieść. Ostate­cznie to się tak pięknie błyszczy a my wszyscy żyje­my w tym wielkim kra­ju zwanym kapitalizmem.

 

Ps: Wiele innych osób dostało nagrody tego wiec­zoru, ale ten wpis już ma pięć stron więc nie chcę was bardziej męczyć.

0 komentarz
3

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online