Dziś przychodzę do was w pewnym stuporze. Oto do polskich kin trafił film. Nie wybitny, nie genialny, ale niezwykle przyjemny. Obejrzałam go na zupełnie pustej sali, na której byłam tylko ja. Mam wrażenie, że na sali tej byłoby więcej osób, gdyby nie taka dość tajemnicza, żeby nie powiedzieć – niemrawa promocja filmu. A chodzi o „Patrz jak kręcą” (co tak przy okazji – jest całkiem dobrym i kreatywnym tłumaczeniem tytułu) – przeuroczy film kryminalny, który mógłby niczym magnes przyciągnąć do kin, gdyby ujawnić jeden mały szczegół…
Widzicie, mam wrażenie, że wiele osób przegapiło, że „Patrz jak kręcą” – produkcja komediowo- detektywistyczna rozgrywająca się w Londynie lat pięćdziesiątych, nie tyle przypomina fabułę Agathy Christie, ale absolutnie bezpośrednio do niej nawiązuje. I to niedwuznacznie – oto mamy do czynienia z morderstwem, które rozgrywa się za kulisami „Pułapki na Myszy” – słynnej sztuki Agaty Christie, która jest jedna z najdłużej, jeśli nie najdłużej graną sztuką na West Endzie. Oto po 100 przedstawieniu, ginie amerykański reżyser, który miał sztukę przenieść na ekran – podejrzani są wszyscy – do teatralnych producentów, przez aktorów, po producenta filmowego czy scenarzystę, który najchętniej napisałby sztukę Agathy Christie na nowo.
Żeby było jasne – nie mówimy o zupełnie wyimaginowanych realiach – co prawda nikt nie zginął w trakcie pierwszych wystawień sztuki, ale jeśli pierwszego komisarza grał Richard Attenborough grał w pierwszym wystawieniu sztuki to pojawi się też w tym filmie. Podobnie jak fakty dotyczące umowy wiążące prawa do ekranizacji z tym, że sztuka zejdzie z afisza w Londynie. Muszę powiedzieć, że to ciekawy pomysł – połączenia jak najbardziej prawdziwych postaci i faktów z wydarzeniami, które odbijają wydarzenia w sztuce. Trzeba też od razu zaznaczyć, że sam film często bawi się formą, i kiedy bohaterowie komentują pewne schematy historii czy sposobu jej opowiadania – pojawiają się one w filmie (np. kiedy bohater narzeka na retrospekcje natychmiast w filmie pojawia się retrospekcja). Można więc ten film potraktować jako ciekawy meta komentarz do popularności „Pułapki na Myszy” ale też jako swoistą przewrotną próbę zekranizowania sztuki, której zrealizować, póki co się nie da.
Mam wrażenie, że gdyby więcej osób wiedziało, że produkcja jest tak blisko powiązana z Agathą Christie i jej najsławniejszą sztuką, to być może nie siedziałabym sama w kinowej sali. Tymczasem film przechodzi nieco bokiem a szkoda. Pod względem produkcyjnym to jedna z tych cudownych opowieści, które kładą duży nacisk na estetyczne, nieco przerysowane przestawienie świata. Uwielbiam tą estetykę – zwłaszcza jeśli jest powiązana z latami pięćdziesiątymi i naciskiem na odtworzenie ówczesnej mody, wystrojów wnętrz czy tego jak wyglądały samochody. To film, który sam w sobie wygląda bardzo teatralnie, ale ogląda się go dzięki temu dużo przyjemniej niż gdyby próbował zachować jakiekolwiek elementy realistyczne. Pomaga też spojrzeć na fabułę właśnie w bardziej teatralnym wymiarze – to jest trochę sztuka o sztuce, i tak należy to oglądać.
Na pewno nie oglądałoby się tego tak dobrze, gdyby nie naprawdę świetna obsada. Adrian Brody gra tu koszmarnego amerykańskiego reżysera – pokazując, że doskonale odnajduje się w rolach, które wymagają talentu komediowego. Spokojnie – mimo, że zgon nastąpi na początku filmu to nie jest to rola na pięć minut. Policyjną parę która podąża tropem mordercy grają Sam Rockwell i Saoirse Ronan – i oboje są fantastyczni. Zwłaszcza Saoirse w roli bardzo pilnej policjantki jest absolutnie przeurocza. Uwielbiam tą aktorkę – wrażliwość granych przez nią postaci i często ich głębię, więc cieszę się, że doskonale się sprawdza w bardziej komediowym wydaniu. Plus – uwielbiam na nią patrzeć na ekranie, zwłaszcza w strojach z epoki. Z kolei Rockwell ma w sobie coś takiego, że kiedy każe się mu grać zmęczonego życiem detektywa to ma się wrażenie, że on nie musi jakoś specjalnie nadwyrężać jakiegokolwiek aktorskiego mięśnia – po prostu pojawia się na planie i voila!
Jak zwykle bywa w obsadach, filmów rozgrywających się w Anglii – na drugim planie znajdziemy sporo aktorów i aktorek których kojarzymy z produkcji filmowych i telewizyjnych powstających w UK. Mamy tu więc Ruth Wilson, czy doskonałego w roli scenarzysty Davida Oyelowo – jego rola jest jedną z moich ulubionych w całym filmie. Nie będę ukrywać – obsada stanowi zdecydowanie najmocniejszy punkt całej historii i nawet tam gdzie czasem fabuła nieco siada, czy zawieszenie niewiary jest nieco trudniejsze to przynajmniej mamy na ekranie dobrych i kompetentnych aktorów w ładnych kostiumach. Co przyznam szczerze – zawsze jest miłe na ekranie. Inna sprawa – to jest taka mniejsza produkcja – żadna wielka rozbuchana historia i bardzo mi ostatnio takich filmów brakuje – przyjemnych, w założeniu jak najbardziej komercyjnych, ale jednak skrojonych na półtorej godziny seansu – ot idealna rzecz do zobaczenia w piątek albo w weekend, przed kolacją albo po obiedzie. Jakby – kiedyś takich filmów było więcej a potem trochę zniknęły z kin niekoniecznie pojawiając się w tej samej jakości na streamingu.
Nie wiem, dlaczego nie mówi się więcej, że to seans wręcz skrojony pod wielbicieli Agathy Christie, których mamy w naszym kraju całkiem sporo i pewnie ucieszyliby się gdyby wiedzieli jak bardzo ta nowa produkcja jest powiązana jest z twórczością ich ulubionej autorki. W związku z tym donoszę wszem i wobec, że jeśli lubicie Agathę Christie i pokoje, w których zbiera się podejrzanych by wyjaśnić nam kto popełnił zbrodnię i dlaczego. Nic więcej wam powiedzieć nie mogę, bo podobnie jak widzowie „Pułapki na myszy” zostałam zaprzysiężona by zakończenia ani szczegółów nie zaradzać co też czynię. Ale jeśli szukacie naprawdę miłego filmu na miłe popołudnie to „Patrz jak kręcą” poleca się państwa uwadze.