Rzadko zdarza mi się obecnie tak bardzo czekać na koniec serialu by w końcu móc o nim napisać. Tak było z nową produkcją Apple TV+ czyli „Physical” – serial o pewnej kalifornijskiej gospodyni domowej, która odkrywa aerobik i to odkrycie zmienia nie tylko jej życie. Jakkolwiek durnie by to streszczenie nie brzmiało – „Physical” ląduje na mojej liście produkcji, które muszę polecać bo widziało je zdecydowanie za mało osób.
Od razu chcę zaznaczyć – kilka razy widziałam, jak ktoś odnosił się do tego serialu jako komediodramatu (czy dramedy jak to piszą amerykanie). Osobiście mam wrażenie, że jest tu zdecydowanie więcej dramatu i serialu obyczajowego niż komedii. Jeśli więc spodziewacie się zabawnej produkcji to raczej nie polecam. Natomiast jeśli szukacie serialu, który zaskakująco dobrze przeplata próbę sportretowania pewnej epoki z refleksjami na temat związków i percepcji samego siebie – wtedy jak najbardziej serial polecam. Tylko od razu muszę zaznaczyć, że to jest produkcja, która opowiada o zaburzeniach odżywania. Co więcej robi to bardzo dobrze.
No właśnie – jednym z elementów który mnie zaskoczył był, moim zdaniem, bardzo dobrze poprowadzony wątek bulimii głównej bohaterki. Twórcy nie tyle koncentrują się na samym akcie jedzenia ale na myślach jakie pojawiają się w głowie Sheili – żony wykładowcy akademickiego (który właśnie zdecydował się ożywić swoją hippisowską karierę polityczną), która nie umie się odnaleźć w życiu jakie przyszło jej toczyć. To właśnie jest najciekawsze, że punkt wyjścia serialu pokazuje, nam życie które pozornie jest całkiem dobre. Sheila i jej mąż Danny mieszkają w Kalifornii, mają córeczkę, on pracuje, ona zajmuje się domem. Córkę odstawia do przedszkola a potem ma dla siebie sporo czasu. Tylko, że szybko się okazuje, że to życie jest dalekie od ideału. Danny jest skoncentrowany głównie na tym by sypiać ze studentkami (za co wylatuje z uczelni) a Shelia czuje się uwięziona w roli gospodyni domowej, do której ze swoimi ambicjami i intelektem nie przystaje.
Pojawiające się w niemal każdym odcinku wewnętrzne monologi bohaterki pozwalają nam zajrzeć do środka głowy, osoby, która cały czas czuje się niewystarczająca, która swoją złość i agresję kieruje na siebie. Jedzenie jest tu tylko dodatkiem, do poczucia, że wszyscy w około widzą jak bardzo nie nadaje się do spełniania swojej roli, przekonania, że wszyscy ją oceniają i lęku, że jej tajemnica już niedługo się wyda. Te pełne autoagresji myśli zestawione z uśmiechniętą twarzą bohaterki czy jej grzecznym zachowaniem wobec otoczenia dość dobrze pokazują, dlaczego tak trudno jest niekiedy dostrzec zaburzenia odżywiania. Przy czym są to sceny trudne do oglądania. Nie dlatego, że twórcy koncentrują się na jakiś graficznych obrazach przejadania się, ale dlatego, że przypominają, że każdego czasem takie myśli dopadają. Dlatego chyba nie polecałabym serialu osobom, które np. same przechodziły przez zaburzania odżywiania albo takie dla których podobne treści stanowią jakiś trigger. Skoro ja słuchając tych monologów ze dwa razy poczułam się nieswojo to myślę, że dla wielu osób mogłoby to być trudne doświadczenie.
Tym co serial robi naprawdę dobrze, to nie tylko pokazywanie sposobu myślenia osoby z zaburzeniami odżywiania, ale też taki niemal przezroczysty dla bohaterów seksizm lat osiemdziesiątych. Shelia jest już za stara by być cool dziewczyną, nie za bardzo ktokolwiek jest zainteresowany jej politycznymi poglądami, i wszyscy zakładają, że przyjdzie jej stać u boku męża. Przy czym za co cenię produkcję – równie seksistowskie hasła rzucają zarówno wywodzący się z kultury hippisowskiej koledzy męża bohaterki, jak i otoczenie kandydującego przeciwko niemu konserwatywnego kandydata. Zresztą tu serial dość dobrze od pierwszego odcinka tworzy ciekawą atmosferę porozumienia pomiędzy Shelią a kandydatem partii konserwatywnej – mormonem, który wydaje się równie zagubiony w swoim życiu co nasza bohaterka.
Przyznam szczerze, że serial kilka razy mnie zaskoczył. Postać Grety – znajomej Shelii – żony bogatego biznesmena, początkowo wydawał mi się bardzo stereotypowy. Tymczasem z każdym odcinkiem bohaterka wydawała się coraz ciekawsza. Zresztą w ogóle to jak serial rozwija relacje między bohaterami – jak od pierwszego odcinka sprawia, że na przemian nie cierpimy Dannego, męża Shelii, by dwa odcinki później rozumieć dlaczego wciąż są razem – to jest dość rzadki przypadek dobrego tworzenia takich nieco bliższych życiu relacji. Oczywiście sama produkcja nie jest tak wybitna by wystrzegła się pewnych schematów ale radzi sobie z nimi dużo lepiej niż podejrzewałam. Np. znaczenie ćwiczeń fizycznych dla bohaterki jest bardzo indywidualne – jasne stara się przekazać innym siłą jaką budzą w niej ćwiczenia ale widać, że nie wszyscy ćwiczą z tego samego powodu.
Jednocześnie fantastycznie udało się w serialu odtworzyć ten moment w historii kultury popularnej w którym domowe kasety VHS zaczęły odgrywać kluczową rolę. Tu połączono to dodatkowo z pojawieniem się i rozwojem mody na aerobik i ćwiczenia w domu. Pod tym względem serial pokazuje niesłychanie ciekawy moment w historii kiedy ludzie mogli dość szybko przejąć jeszcze zupełnie nie wykorzystany segment rynku. Od niewielkiego studio w lokalnym centrum handlowym do propozycji własnego programu chyba nigdy nie było krótszej drogi. Przy czym sam pomysł żony polityka zaangażowanej w aerobik przypomina wątek żywcem wzięty z historii. Jane Fonda swoimi kasetami z ćwiczeniami wspierała ogranizację polityczną swojego ówczesnego męża. Jak podejrzewam, twórczyni serialu Annie Weisman wykorzystała ten fragment historii specjalnie – bo trochę zbyt wiele szczegółów się zgadza.
Moim zdaniem rolę Shelii to najlepsze co grająca ją Rose Byrnes kiedykolwiek pokazała na ekranie. Nie jest łatwo pokazać rozdźwięk pomiędzy tym co postać czuje a co prezentuje światu ale tu udało się idealnie. Podobnie jak pokazać te wszystkie momenty, w których bohaterka czuje się słaba i przytłoczona, i te nieliczne chwile, gdy odzyskuje swoją siłę. Świetny jest Rory Scovel jako Danny, człowiek, którego niskie poczucie własnej wartości sprawia, że rani ludzi wokół siebie. Scovel od jakiegoś czasu pojawia się na liście aktorów których nie kojarzy się z głównych ról ale warto ich obserwować bo często grają naprawdę ciekawe role. Bardzo podobał mi się też Paul Sparks jako zagubiony kandydat konserwatystów. Na początku sezonu myślałam, że nie poznamy go lepiej będzie tylko postacią w tle. Tymczasem te odcinki, które koncentrują się na jego coraz większym poczuciu zagubienia i oderwania od rodziny, są jednymi z najlepszych.
Jakiś czas temu znalazłam w sieci takie zdanie że Apple TV+ to takie nowe „stare” HBO. Mało tytułów ale niemal każdy daje po łbie. I wiecie co. Zgadzam się z tym. Jasne zdarzały się nieco słabsze produkcje, ale ostatnio – co Apple wypuści to mnie wciąga. Zastanawiam się czy to kwestia ich dystrybucji (właściwie wszystko wchodzi w systemie – jeden odcinek na tydzień) czy raczej to, że nie postawili na ilość tylko jakość. Tytułów jest bez porównania mniej ale obejmują bardzo szeroki zakres gatunków i są to takie propozycje, które oferują widzowi coś nieco innego. Mam wrażenie, że po zalewie mnóstwa tytułów które nie mają tego „czegoś” produkcje od Apple TV+ są naprawdę powiewem świeżości.