?
Hej
Znacie to koszmarne uczucie irytacji kiedy widzicie film, który mógłby być potencjalnie znakomity ale znakomity nie jest. Tą wściekłość kiedy sam poskładany z pojedynczych scen trailer zapowiada produkcję bez porównania ciekawszą niż finalne dzieło. Kiedy w tym czego można się o filmie domyślać znajdzie się więcej kreatywnych rozwiązań niż w obejrzanej fabule? Kiedy w końcu okazuje się, że jedyne zaskoczenie zostało skutecznie zaspoilerowane przez klip pokazany na Oscarowej gali. Zwierz musi powiedzieć, że rzadko wychodził z kina tak rozczarowany jak w przypadku Lotu – filmu, który mógł być wielki ale w ostatecznym rozrachunku stał się nudnym a niekiedy karykaturalnym portretem alkoholika, któremu tylko zdarzyło się być genialnym pilotem. Niestety by w pełni opisać swoje rozczarowanie zwierz musi nieco zaspoilerować fabułę (i chciałby w ostatnim akapicie zaspoilerować zakończenie)
Tak moi drodzy, oglądając zwiastun filmu zwierz spodziewał się dramatu ze znakomicie postawionym pytaniem. Czy ktoś kto pilotując po pijanemu samolot dokonał genialnego manewru w powietrzu ratując przed pewną śmiercią 92 osoby zasługuje na karę, za picie (samolot rozpadł się sam więc to picie nie ma tu nic do rzeczy) czy też uznajemy, że nawet jeśli złamał prawo to wykonał swoje czynności bez zarzutu. Problem skomplikowany i niejednoznaczny. Zdaniem zwierza, doskonale nadający się na dramat sądowy gdzie przerzucają się kolejne argumenty a widz musi sam osądzić czy prawo nie jest za surowe, czy istnieją dopuszczalne wyjątki, czy sam fakt, że bohater pił nie był przypadkiem kluczem do szczęśliwego ocalenia. Oglądanie takiego filmu zapewne byłoby intelektualnym wyzwaniem – zwłaszcza, że nikt chyba nie ma pewnej odpowiedzi na tak postawione pytanie.
Pytanie wydaje się intrygujące – czy ktokolwiek trzeźwy prowadziłby tak samolot?
Jakie więc było rozczarowanie zwierza kiedy okazało się, że scenarzysta postanowił się w takie niuanse nie bawić. Nasz bohater to nie pilot po jednorazowym alkoholowym wyskoku tylko regularny alkoholik, który na dodatek jako najlepsze lekarstwo na kaca stosuje kokainę. Pije nawet na pokładzie samolotu a potem w ciągu filmu (a ten składa się głównie ze scen picia) jeździ sobie po mieście z puszką piwa w ręku. Zwierz, który z rozbawieniem oglądał na Oscarach odtworzenie fabuły lotu przy pomocy kukiełek z przerażeniem dochodzi do wniosku, że nie był to aż tak przesadzony zarys fabuły. Alkohol w tym filmie leje się strumieniami tak szerokimi, że zwierz zastanawia się czy na ławie oskarżonych nie powinni zasiąść wszyscy, którzy przeżyli katastrofę za to, że wpuścili kogoś tak pijanego na pokład. Wygląda jednak na to, że nawet jeśli od kogoś cuchnie alkoholem to tak długo jak ma kapitańską czapkę nikt się go nie czepia. Przy czym tu trzeba scenarzyście wierzyć na słowo, bo wbrew Oscarowej nominacji Denzel gra tą fajną Hollywoodzką wersję alkoholika po którym właściwie nic nie widać, póki ktoś go nie zapyta czy nie pił. Przyglądając się tej roli zwierz jeszcze bardziej pożałował Jaquina Phoenixa, który grał alkoholika w Mistrzu tak, że Denzel nie może się z nim równać. Niestety Phoenix Oscara nie dostał.
I przeżyłby by móc popatrzeć na jego wrak?
Co więcej zwierz zorientował się, że tak właściwie to cały ten niesamowity wypadek jest fabule zupełnie nie potrzebny. Wszyscy szybko zapewniają naszego bohatera, że wierzą iż był niesamowity i że uratował wiele osób po czym przechodzą do tych sześciu które zginęły oraz do rozważania jak ukryć, że bohater pił. Nie widzimy żadnych scen gdzie kapitan byłby broniony przez tych, którzy przeżyli. Ani też nie ma pytania – absolutnie kluczowego i fascynującego – czy ów niesamowity manewr odwrócenia samolotu do góry brzuchem udałby się gdyby pilot nie był pod wpływem alkoholu i narkotyków. A wydaje się, że to nie pozostaje bez związku – kiedy widzimy sekwencję z wypadku, bohater Denzlea działa pozornie irracjonalnie ale niesłychanie spokojnie i z wielką pewnością siebie. Zupełnie trzeźwy drugi pilot panikuje. Co jeśli ów spokój i brawura, która uratowała tyle dusz wzięła się ze spożycia. Niestety tak właściwie wypadek nie interesuje scenarzysty, nie interesuje go do tego stopnia, że zwierz zaczął się zastanawiać czy nie byłoby lepiej gdyby (skoro i tak ważnych i przewrotnych pytań zadawać się nie będzie) nasz pilot nie wpadł w czasie jakiejś drobnej usterki, która tylko formalnie wymaga przebadania pilotów. Cała akcja z cudownym ocaleniem ma chyba jedynie wesprzeć przewijający się przez cały film wątek boskich wyroków, który to wątek irytujący jest niespotykanie.
Denzel gra alkoholika w wersji light – nie jest w stanie zwierza przekonać do swojej całkowitej degrengolady zaś jego dylemat moralny zostaje w toku filmu niesłychanie uproszczony.
No właśnie z nie znanych zwierzowi przyczyn film, który miał stawiać go przed trudnymi pytaniami stał się dość nudnym zapisem pogłębiającego się alkoholizmu połączonym z dość banalnymi rozważaniami o boskich wyrokach. Rozważaniami, które wydają się być łatwą ucieczką przed bardzo trudnymi pytaniami o całkowicie ludzie sprawy. Zaś sam problem alkoholizmu pokazano lepiej, ciekawiej i zdecydowanie bardziej dramatycznie. Tu zaś reżyser ogranicza się do kilku scen, które niekiedy są nam tak dobrze znane z innych filmów, że nudzą (wylewanie alkoholu i obiecywanie sobie, że to koniec przeplatane z piciem wszystkiego co jest pod ręką), albo nieoczekiwanie bawią (niesłychanie dramatyczne spotkanie z mini barkiem w hotelu). Do tego scenarzysta radośnie dopisał bohaterowi dziewczynę, która pojawia się w jego życiu w sposób tak niedorzeczny, że aż boli. Serio, pomysł by bohater spotkał na schodach w szpitalu heroinistkę na odwyku (ale o złotym sercu) i by od tego pierwszego spotkania właściwie natychmiast wyrósł związek, w którym ona jest czysta jak łza a on pije. Bo wiadomo, że z brania heroiny wychodzi się w trymiga po odwyku (to taki pikuś w porównaniu z alkoholem), zaś związanie się z facetem o którym się nic nie wie, to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Gdyby jeszcze ów wątek coś wnosił. Ale nic nie wnosi, poza tym, że Denzel błąka się po ekranie nie sam lecz w towarzystwie.
Wątek ukochanej bohatera jest psychologicznie niedorzeczny i fabularnie wysoce zbędny.
Podobnie z wątkiem żony i syna. Nie wiemy czy nasz bohater pił zawsze czy zaczął pić po rozstaniu, nie wiemy dlaczego się z rodziną nie kontaktuje i czy nie chce czy nie może. Wydaje się, że jedyne co interesuje scenarzystę to fakt, że wymyślił fajną ksywkę dla syna bohatera. Zresztą nawet w nie rozmawiającym ze sobą byłym małżeństwie jest zazwyczaj ta odrobina sentymentu, by w przypadku gdy jedna osoba cudem uratowała prawie setkę ludzi przed śmiercią się odezwać. Tymczasem rodzina nie odzywa się do Denzela ani słowem, nawet nie przychodzi do szpitala, co każe się zastanawiać czy oni też nie wiedzieli o nałogu pilota. I ponownie zapytać o odpowiedzialność byłej żony i syna, którzy nie zawiadomili o tym problemie linii lotniczych. Zresztą skoro syn nawet nie przyszedł do szpitala do ojca po wypadku lotniczym to na czym tu ewentualne budować emocje? A właściwie po co taki watek dodawać? Gdyby każdy alkoholik pił bo mu się małżeństwo rozpadło profilaktyka byłaby dużo prostsza.
Zwierz jest zły, że nie postawiono na mniej jednoznaczną wersję wydarzeń – gdyby kapitan był jednocześnie odpowiedzialny za przeoczenie i za uratowanie ludzi – wtedy byłoby interesująco nawet bez alkoholu w tle.
Ale to nie koniec wad Lotu, który jest raczej lotem pikującym w dół. Z nie znanych zwierzowi przyczyn w samym środku tego przyciężkawego filmu o strasznym alkoholizmie znajduje się kilka niesamowicie komicznych scen (Tu zaraz spoiler). Tak. Np. tuż przed przesłuchaniem nasz bohater się upija. I tak jego prawnik (bardzo dobry Don Cheadle) oraz przedstawiciel związków zawodowych sprowadzają jego dilera (znakomity John Goodman) by wytrzeźwił go kokainą. Scena w której dwóch ludzi którzy starają się za wszelką cenę ukryć zażywanie przez bohaterka narkotyków pomagają go naszprycować, powinna być dramatyczna ale jest tak śmieszna, że widownia zwijała się ze śmiechu. Podobnie jak wcześniejsze pojawienie się jeszcze w szpitalu pacjenta z onkologii, który wielkie życiowe mądrości miesza z humorem jak ze stand up. Co więcej, są to sceny absolutnie nie na miejscu, wybijające widza z pewnego rytmu historii i każącego się zastanawiać co on na boga ogląda. Zresztą to pytanie zwierz zadawał sobie wiele razy bo cały czas miał wrażenie jakby ktoś go usadził na niskobudżetowym seansie, filmu który z nieznanych przyczyn obsadzony został gwiazdami i wyreżyserowany przez Zemeckisa. Ale całość sprawiała wrażenie raczej jednego z tych niezależnych filmów, który pokazuje się ostatniego dnia pokazów na Sundance i który nie zdobywa żadnej nagrody.
Zwierz jest zły, że w miejsce filmu o dylematach moralnych dostał nieźle obsadzony film o tym, że z alkoholizmu trzeba się leczyć.
[początek spoilera]
Jednak to co wzbudziło w zwierzu największą irytację to zakończenie. Tu proszę o to by wzrok odwrócili moi antyspoilerowi czytelnicy. Otóż zakończenie przedstawia się następująco – bohater w ostatniej chwili drgnięty wyrzutem sumienia przyznaje się, że pił i ćpał. Trafia do więzienia na osiem lat ale jest zadowolony bo przestał pić i mimo krat czuje się wolny, listownie przeprasza rodziny ludzi, którzy zginęli w czasie katastrofy i jeszcze ma okazję porozmawiać ze swoim synem, który uważa go za najbardziej interesującą osobę, której nigdy nie poznał. Zwierz widząc taki koniec uczynił mniej niż łagodny facepalm, pozostawiając na swojej twarzy wyraźny znak po palcu, który włożył sobie przy okazji w oko. Nie sposób bowiem nie dostrzec, że takie zakończenie sprawy, w przypadku gdy doskonale wiemy, że stan w jakim znajdował się pilot nie miał nic wspólnego z wypadkiem, to nie rozwiązanie dylematu moralnego tylko rozjechanie go sentymentalnym buldożerem. Scenarzysta tak strasznie stara się nas przekonać, do uroków życia w trzeźwości, że radośnie uznaje iż fakt, że w więzieniu siedzi człowiek , który autentycznie uratował innym życie i którego uzależnienie nie miało z wypadkiem nic wspólnego za dobre zakończenie. Oczywiście, więzienie wygląda uroczo, dziewczę odzwyczajone od heroiny przychodzi w odwiedziny, syn czeka na zalanym słońcem boisku, a licencją pilota kto by się tam przejmował. Serio, aż chce się popełnić przestępstwo i trafić za kratki by tam rozpocząć nowe życie.
Zwierz cały czas zastanawia się czy reżyser nie zrobił błędu pokazując nam bardzo dokładnie to co wydarzyło się w przestworzach, nie pozostawiając nam żadnych wątpliwości co do przebiegu zdarzeń.
Być może ów bunt zwierza przeciwko takiemu łatwemu potraktowaniu sprawy wynika nie tylko z faktu, że zwierz chciał dyskusji a dostał pogadankę. Zwierz zastanawia się nad różnicą we wrażliwości prawnej Europejczyka i Amerykanina. Prawo Europejskie jest skłonne szukać okoliczności łagodzących widząc w prawie nie tyle ostrą zasadę, ale narzędzie którym trzeba się inteligentnie posługiwać. Z kolei prawo Amerykańskie jest dużo bardziej stanowcze i nie uznaje w wielu przypadkach np. kwestii wieku podejrzanego. Czytając część Amerykańskich wyroków Europejski czytelnik może doznać szoku kulturowego bo np. w Stanach skazuje się na dożywocie nawet dzieci, co w Europie by nie przeszło. Tak więc irytacja zwierza, jest irytacją wynikającą z innego spojrzenia na prawo. Oraz z przekonania, że nie ma takiego więzienia na świecie gdzie człowiek mógłby czuć się wolnym. Zwłaszcza jeśli siedzi w tak dwuznacznej sprawie. Tu jednak dwuznaczności nie ma. A powinno być jej zdecydowanie więcej. Prawdę powiedziawszy, zwierz dochodzi co raz bardziej do wniosku, że jedyne dobre zakończenie tego filmu byłoby zakończeniem niemoralnym. No ale na to nikt się w Hollywood nie zdecyduje.
Zwierzowi marzy się koniec jak z Wszystko Gra Allena. Który testuje nasze poczucie sprawiedliwości i lojalność wobec filmowego bohatera.
[koniec spoilera]
Lot to też film straconej szansy z jeszcze jednego powodu. Zemeckis separuje naszego bohatera od rozpraw, przesłuchań (poza ostatnim) ale przede wszystkim mediów. Koncentruje się wyłącznie na jego prywatnym przeżywaniu czasu niepokoju. Konfrontacja bohatera ze światem mediów – najpierw widzących w nim bohatera, potem złoczyńcę, zadających kłopotliwe pytania, uganiających się, monitorujących – na pewno dodałoby filmowi wartości. Zwłaszcza, że sami w Polsce możemy obserwować, jak wydają wyroki media, jak ich uwaga szybko się zmienia, jak łatwo z ofiary stać się potworem, z bohatera wrogiem numer jeden. Skoro reżyser i scenarzysta nie byli tym zainteresowani spokojnie mogli rozegrać cały dramat dużo bardziej kameralnie, bez spektakularnego fajerwerku w postaci sekwencji lądowania. Wtedy odpadłaby cała masa zarzutów zwierza. A tak lot jest filmem wybitnie nie udanym, nużącym, tragicznie przewidywalnym i każącym widzowi zadać sobie pytanie – po co to wszystko oglądał. Jeśli bowiem dla kogoś jest nowością, że nie wolno pilotować samolotów pod wpływem, to jest już dla niego za późno. Jeśli zaś film ten ma nas przekonać, że ogólnie nadmierne spożycie alkoholu jest złe, to można to zdecydowanie lepiej opowiedzieć bez samolotu w tle. A jeśli miał nas przekonać, że wszystkim rządzą decyzje Boskie, to zwierza przekonał jedynie, że wyjątkowo perfidnym wyborem ze strony Boga było skuszenie zwierza tym filmem, skoro miał się udać na Warm Bodies. Serio lepiej na zakochane zombie.
Scenarzysta zupełnie nie wykorzystał też wątku prasy con ponownie skłania zwierza do refleksji, że cała wielka katastrofa była w filmie zbędna.
Ps: Popołudniu trochę przypadkowo kupił zwierz komiks Willa Eisnera poświęcony powstaniu Protokołów Mędrców Syjonu. Wielu z was może się to wydać dziwne ale zwierz poczuł jakby dostał prezent na gwiazdkę bo to kombinacja dwóch rzeczy, które zwierza interesują, plus jeszcze powieść graficzną poprzedza wstęp Ubmberto Eco. Teraz kiedy zwierz jest już po lekturze, uważa że to dokładnie ta pozycja, którą ktoś powinien natychmiast przetłumaczyć i wydać po Polsku. Zwierz jest tego tym bardziej pewien, że nie dalej jak miesiąc temu dzwonił do swojej lokalnej parafii by zdjęcia z gabloty wyjątki z tego „Dzieła”. Czy ktoś wie jak się coś takiego wydaje? Czy to w ogóle możliwe? Do kogo się zwrócić? Zdaniem zwierza to powinna być edukacyjna publikacja dotowana
Ps2: A już jutro pierwszy w życiu koncert zwierza.