Jak co roku od lat zaczynam moje podsumowanie roku. I jak co roku zaczynam od tego co wydarzyło mi się w życiu prywatnym. Przyznam szczerze, że chyba wszyscy mamy poczucie, że w 2020 było dziwnie, inaczej, straszniej, ale przede wszystkim – że spędziliśmy dużo więcej niż zwykle czasu rozmyślając nad tym co zrobiliśmy, czego nie zrobiliśmy i co zwykle robimy. Wyrwani z codzienności zostaliśmy zmuszeni do introspekcji, która chyba wielu osobom pozwoliła stwierdzić – co jest dla nich ważne, ważniejsze i najważniejsze. Mnie też przychodzi podsumowanie tego roku zupełnie inaczej niż zwykle – mam wrażenie, że dużo częściej przystawałam rozejrzeć się co dało się przez te dwanaście miesięcy, które sprawiały wrażenie jakby ciągnęły się wiek cały. Ostatecznie muszę powiedzieć, że to był inny rok. Tak bardzo inny jak tylko się da. Ale pod pewnymi względami – ta inność miała swoje plusy. Oto mój rok.
– Na początek coś co może was przekonać, że trzyma się mnie mroczne poczucie humoru. Rok 2020 przejdzie do annałów jako ten w którym nie miałam żadnych problemów z ciążą. Głównie dlatego, że w tym roku w ogóle w nią nie zaszłam. Może was to bawić ale wykreślenie problemów około ciążowych z programu występów obowiązkowych na dany rok ma zdecydowanie swoje plusy.
– Jak wiecie mam nieustający romans z PKP – pandemia jednak położyła się na nim cieniem ale nie do końca – początek roku (czy ktoś go w ogóle pamięta) był dla mnie okresem niesłychanie intensywnych podróży po całej Polsce – Łódź, Kraków, Katowice, Augustów – to tak na początek. Kiedy pod koniec lutego wracałam z Augustowa stwierdziłam, że nie chce nigdzie więcej jechać przez rok. Prawie się spełniło. Ostatecznie jednak mój romans z PKP jakoś tam przetrwał pandemię – przetrwał, bo musiał – nie mam samochodu, a rok 2020 bardzo uświadomił mi, że w czasach końca świata samochód to rzecz przydatna (co powiedziawszy – nadal nie mam samochodu w planach).
– Był to rok niesamowitej aktywności polityczno- społecznej w moich social mediach (choć nie na blogu, ten zachowałam sobie jako bezpieczną przystań działalności kulturowej). Najpierw próba poukładania w głowie reakcji na pandemię, potem wybory prezydenckie, ataki na mniejszości LGBTQA+, na koniec Strajk kobiet. Mój aktywizm na wszystkich tych polach sprawił, że moje social media niesamowicie spuchły. Na Twitterze nie tylko przebiłam 10 tys. obserwatorów, ale zbliżam się do 12 tys., Instagram zwiększył się w tym roku właściwie dwukrotnie, nie zliczę ile więcej osób zaczęło śledzić moje prywatne konto na FB. Jak mówi mój znajomy – kiedy po latach padnie pytanie „Kasiu co robiłaś gdy płonął świat” będę mogła odpowiedzieć „Zasięgi, robiłam zasięgi”.
– Moje życie od kilku lat przypomniało karuzelę która kręciła się coraz szybciej – kiedy wiosną tego roku stanęła mogłam pierwszy raz od dawna zająć się rzeczami odkładanymi na „nigdy”. Jedną z nich była nauka montowania podcastów – po przejściu prostego kursu od Pawła Opydo mogłam autentycznie zmienić ten rok – udało mi się stworzyć z Patrycją Muchą podcast „Wtem, piosenka” – moje ukochane dziecko podcastowe – fanowsko – filoznawcze rozmowy o filmowych musicalach. Uwielbiam ten podcast bo on nie ma najmniejszych szans stać się wielkim fenomenem więc robię go z czystej miłości. Dzięki montowaniu wróciłyśmy w „Czytu Czytu” (już bez Oci ale wciąż Megu) i nagrałyśmy kilka bardzo dobrych odcinków. Pod koniec roku wróciło ZVZ w odświeżonej – bardziej skoncentrowanej na społecznych problemach formule i nawet nie wyobrażacie sobie jak za tym tęskniłam.
– Zatrzymana karuzela ciekawych propozycji i wyjazdów pozwoliła mi też domknąć tworzenie ebooka na podstawie wpisów górskich – udostępniłam go za darmo na moim blogu. Jestem z niego niesamowicie dumna bo mam poczucie, że to jedna z tych rzeczy, którą zawsze chciałam dać moim czytelnikom ale odkładałam na później. Mam w planach jeszcze jednego ebooka ale muszę zmusić Mateusza do współpracy więc nie wiem czy nie ukaże się za trzy do czterech lat.
– Żeby nie zwariować w czasie pandemii pisałam dla moich czytelników powieść w odcinkach. Ta zabawa sprawiła mi mnóstwo frajdy ale jednocześnie pokazała, że muszę wrócić do pisania nie tylko publicystycznego ale też takiego powieściowego. Pomysł i pierwsze strony nowej powieści już mam – zobaczymy gdzie mnie to ostatecznie zaprowadzi. Ale jestem trochę wdzięczna że 2020 przypomniał mi, jak bardzo lubię snuć opowieści i jak wiele radości daje to przede wszystkim mnie samej.
-Skoro przy czytelnikach jesteśmy – w tym roku jednego dnia wydarzyła się rzecz niesamowita. Dosłownie w kilka godzin podwoiła się ilość wspierających mnie na Patronite.pl. Mam założenie, że nie stawiam wysokich progów (najwyższy to 10 zł) ale i tak – oznaczało to niesamowitą zmianę w moich finansach. To był niesamowity dzień, który był zupełnie niespodziewany przez co tak fantastyczny. Dziękuję wszystkim którzy kiedykolwiek mnie wspierali. Jak na razie poświęcam kasę głównie na sprzęt i na oglądanie filmów ale jak tylko będzie można będę przede wszystkim inwestować w jeżdżenie na festiwale filmowe.
– Z jednej strony piszę o zatrzymaniu się, ale prawda jest taka, że ten mój mały cyrk naprawdę się kręcił. Przez cały czas lockdownu pisałam książkę (Która teraz jest już pod koniec prac redakcyjnych!), potem nagle okazało się, że wszyscy chcą nadrobić stracony czas więc zaczęły się spotkania autorskie, rozmowy, panele – w większości online choć zdarzały się fajne rzeczy też poza Internetem – zwłaszcza udział w programach poświęconych grom planszowym czy udział w Netflix Studio. Moim ulubionym momentem w roku był ten kiedy zaproszono mnie do jury oceniających teksty młodych krytyków na „Kamera Akcja”. Było to dlatego zabawne, że przez lata chciałam wziąć udział w tym konkursie ale jakoś się nie zebrałam. Teraz już za późno.
– W 2020 bywałam dużo w telewizji choć nie zawsze standardowo – z Dzień Dobry TVN łączyłam się głównie online choć zdarzało mi się też być na żywo i np. rozmawiać o tym dlaczego błyskawica będąca symbolem strajku nie ma nic wspólnego z symbolem SS. Jednak mój najlepszy telewizyjny występ, w filmie dokumentalnym poświęconym kinematografii dwudziestolecia międzywojennego po prostu… przegapiłam. Tak moi drodzy zamiast siedzieć przed telewizorem i patrzeć jak jako ekspertka pojawiam się w dziesiątkach polskich domów po prostu poszłam spać i dopiero informacje od znajomych i ich zdjęcia uświadomiły mi, że jestem w telewizji.
– W listopadzie tego roku pisałam bloga codziennie, a potem Marcin Dorociński udostępnił mój post o Gambicie Królowej i statystyki spuchły mi do najlepszych w 12 letniej historii bloga. Kiedy podzieliłam się refleksją że teraz mogę umrzeć szczęśliwa Dorociński kazał mi online nie umierać więc jak sami rozumiecie – mam po co żyć (śmieję się ale to był najbardziej czysto fanowski moment tego roku)
– Prywatne osiągnięcia, prywatnymi osiągnięciami, ale prawda jest taka, że to był rok Shubi. Shubi trafiła do nas i trochę nagle i trochę nie nagle. Po ciężkich miesiącach (zwłaszcza psychicznie) postanowiłam, że musimy mieć zwierzę, które nada naszemu życiu trochę inny rytm. Po tygodniu spędzonym w towarzystwie pana mopsa nie miałam wątpliwości, że jest u nas miejsce na jeszcze jedno stworzenie. Shubi pojawiła się nagle – decyzję że pomożemy naszej przyjaciółce rozdać kotki ze swojej działki podjęliśmy w kilka sekund. Shubi przyszła do nas, spojrzała na nas i przepadliśmy. Co prawda stała się wielką miłością Mateusza (ja jestem jak to piąte koło u wozu) ale też po prostu zmieniła nasze życie. I to naprawdę na lepsze. Nie mam wątpliwości, że wszystko w naszym życiu będzie – przed Shubi i po Shubi. I pod tym względem rok 2020 był fantastyczny. Co więcej myślę, że nie zdecydowalibyśmy się na kotę gdyby nie fakt, że większość czasu spędziliśmy w domu więc nie było obaw jak sobie mała poradzi sama.
– Jak wszyscy w Polsce przeszliśmy pewne zmiany zawodowe – lepsze czy gorsze – przyjdzie oceniać z czasem, ale też przenieśliśmy się w dużym stopniu na Home Office. Piszę w dużym stopniu bo ja nawet w czasie największego lockdownu chodziłam do pracy. Dzięki temu wiosną tego roku poznałam Warszawę zupełnie odmienną od tej, którą może znać wiele osób. Np. bywałam sama na stacji metra, sama na przystanku, jechałam zatłoczonym tramwajem w którym było siedem osób. Było to przeżycie niesamowite ale jestem trochę wdzięczna po czasie że mogłam wychodzić (teraz jak w grudniu więcej siedzę w domu to wychodzę z siebie).
– Jakimś cudem, boczkiem, boczkiem stałam się influencerką fitness. Żartuję, ale kiedy poleciłam u siebie steper na blogu to potem mnóstwo ludzi go kupiło, z drugiej strony – to samo stało się z polecaną przeze mnie korespondencją Słowackiego więc nie wiem o czym to świadczy. Ja sama pod koniec roku stałam się właścicielką roweru stacjonarnego na którym w grudniu tego roku przejechałam 100 km (z haczykiem) ja wiem, że się może to wydawać niewiele, ale kurczę to jest jakiś wzrost aktywności fizycznej – której w tym roku mi brakowało bo ja proszę państwa głównie spaceruję a spacerki to coś co koniec tego roku wymiótł niemal doszczętnie.
– To był rok małych przyjemności, które zamieniały się w wielkie przeżycia – bo jak inaczej nazwać trzydniowy wyjazd na działkę pod Warszawą który zamienił się w najlepsze wakacje od lat. Albo spacery po okolicy, które miały w sobie coś z poznawania zupełnie nieznanych miejsc. Nawet fakt, że był to rok, w którym wypadłam z kajaka i nabiłam sobie siniaka ciągnącego się od brzucha do kolana tego nie zmieni. Był to też rok marzenia o posiadaniu własnego balkonu. Tylko tyle i aż tyle.
– Ogólnie wiele osób chciałoby wykreślić 2020 z pamięci, ale ja muszę dodać, że w 2020 mimo wszystko pojechałam z mamą w góry co sprawia, że oficjalnie ten rok liczy się w annałach ludzkości. Jakby się nam nie udało to byłoby wiadomym, że 2020 się po prostu nie odbył. A tak trzeba się pogodzić z tym, że był.
– Ostatecznie 2020 był rokiem, w którym najwięcej szczęścia i nieszczęścia przynieśli mi inni. Martwienie się o bliższych i dalszych znajomych i bliskich, cieszenie się ich sukcesami i zmianami w życiu – to wszystko ostatecznie daje człowiekowi odpowiedź na pytanie – od czego zależy jego osobiste szczęście. W moim przypadku – nie istnieje ono bez szczęścia ludzi wokół mnie. Stąd brałam siłę z ich zwycięstw i przygnębiały mnie ich problemy. Może da się żyć patrząc tylko na siebie ale ja chyba nie chcę takiego życia. Zwłaszcza, że jasne chwile moich znajomych były chwilami najjaśniejszymi. Zaś ich zmartwienia – cóż, przynajmniej wiem, że kiedy znów przyjdzie mroczny moment będę wiedziała jak sobie z nim radzić. W każdym razie jak zawsze w tym poście dziękuję ludziom, którzy są w moim życiu bo czynią je naprawdę lepszym nawet jeśli muszę się o nich non stop martwić. Ale to jest koszt który się wyrównuje ilekroć ktoś gra ci Bacha na ukulele, nie mówi jak się hamuje na kajaku, i raczy cię o każdej porze dnia i nocy najsuchszymi sucharami świata.
Nie ukrywam – mimo olbrzymiego lęku, strachu i niepokoju – o siebie i innych – 2020 był dla mnie rokiem dość łagodnym. Chyba ominęła nas plaga, a problemy, które nas dręczyły – większe i mniejsze, jak na razie znalazły swoje raczej pozytywne rozwiązanie. Nie był to ani najlepszy ani najgorszy rok mojego życia co patrząc na świat można uznać za swoisty sukces. Zresztą mam wrażenie, że moje podejście do życia – które w dużym stopniu opiera się na czekaniu na katastrofę jakoś mnie na ten rok przygotowało – była katastrofa a ja z jakimś poczuciem dumy mogłam pomyśleć, że nie rozwaliła mi żadnych planów bo ja nie planuję za bardzo bo przecież – ma przyjść katastrofa.
Nie mniej prawda jest taka – jeśli jest 30 czy 31.12 2020 a wy oddychacie samodzielnie i wasi bliscy też oddychają samodzielnie, to osiągnęliśmy wszystko co w tym roku osiągnąć się dało. Przeżyliśmy. I choć 2021 pewnie nie przyniesie końca niepokojów i tego dziwnego życia, to każdy dzień spędzony w pandemii przybliża nas do jej końca. I tak skreślając ostatnie dni w kalendarzu czuję się wdzięczna, że jestem już o parę miesięcy bliżej końca tego szaleństwa. Trzymajmy się. Trzymajcie się.