Polskie komedie romantyczne po całkowitym wyeksploatowaniu trzech skrzyżowań w Warszawie (i mostu świętokrzyskiego) oraz po nieskończonej ilości ujęć Sopotu z drona, zawitały na Podhale. Wiadomo, góry w szerokich ujęciach wyglądają niemal równie pięknie, jeśli nie piękniej niż morze, a urok podhalańskiej kultury rozmiękczy serce każdej osoby, która zaległa wieczorem przed telewizorem by obejrzeć coś tak wybitnego jak polska komedia romantyczna pod tytułem „Poskromienie Złośnicy”. Nie pozostaje więc nic innego jak wyjąć z kieszeni kilka stereotypów i drona i ruszyć do Zakopanego.
Dlaczego twórcy filmu zdecydowali się na tytuł „Poskromienie Złośnicy” powiedzieć trudno. Nijak się fabuła ma do komedii Szekspira, choć nie ukrywam, że to akurat plus, bo ze wszystkich komedii Szekspira ta zestarzała się najpaskudniej. W każdym razie główna bohaterka Kaśka jest naukowczynią, która zajmuje się pszczołami i po latach życia w Chicago, powraca do swojej rodzinnej chatki gdzieś w okolicach Zakopanego. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że jej brat oraz jego wspólnik nie postanowili już doliny sprzedać złej producentce mebli. Tu uwaga na marginesie, że wymyślenie złej producentki mebli to największy wkład tego filmu w historię gatunku bo coś mi się zdaje, że nigdy jeszcze ludzie robiący meble nie byli źli. Zwykle wręcz przeciwnie, zrobienie stołu, krzesła czy jakiegoś zydelka prowadzi prosto do serca dziewczęcia.
Wróćmy jednak do historii, Kaśka osiadła w swojej dolince i chce teraz na Podhalu wprowadzać nowy system hodowli pszczół i ogólnie żyć sobie spokojnie. By ją od tego odwieść brat ze wspólnikiem zatrudniają, a jakże niejakiego Patryka (który, żeby było wygodniej jest bratem złej producentki mebli) by Kaśkę uwiódł. Ów Patryk to człowiek ogólnie średnio interesujący. Twórcy filmu założyli gdzieś po drodze, że za cały jego charakter wystarczy fakt, że posiada motocykl i ładne ramiona i na tych ładnych ramionach osadzili większość fabuły. Co stanowi pewien problem, bo jakkolwiek biceps Roznerskiego istotnie jest wyrzeźbiony pięknie to jako żywo nie posiada jakoś rozbudowanego charakteru.
Inna sprawa, że sama Kaśka, która ma być „inna niż wszystkie” jest po prostu zwykłą dziewczyną, która ma swoje ambicje i niekoniecznie chce się przespać z pierwszym lepszym facetem. To budzi jakieś powszechne zdziwienie i z jakiegoś dziwnego powodu sprawia, że mamy uwierzyć, że to dziewczyna, którą trzeba „Poskromić”. Tymczasem jej charakter nie jest jakiś szczególnie ostry, zachowania w miarę rozsądne i ogólnie – dziewczyna nie chce paść Roznerskiemu w ramiona bez jakiejkolwiek znajomości co przyznam – jest uzasadnione. Najwyraźniej scenarzyści filmu wiedzieli, że bohaterka powinna być inna niż wszystkie, ale już nie mieli ani czasu, ani ochoty jej jakiejś inności dopisywać. Chyba, że o jej wyjątkowości ma świadczyć fakt, że najwyraźniej nie było nigdy jej jedyną życiową ambicją by mieć faceta. Szalona babka.
Inna sprawa, że w filmie są dowcipy które każą się zastanawiać który mamy rok. Ot np. Kaśka ma przyjaciółkę lekarkę (gra ją Magdalena Schejbal, która chyba na dobre utknęła pod Tatrami) która podrywa dosłownie każdego pacjenta, który pojawi się w jej gabinecie i nieco bardziej jej się spodoba. Co sprawia, że człowiek biegnie do kalendarza, bo kiedy ostatnio sprawdzałam był 2022 rok i raczej dowcipy o lekarzach i lekarkach napastujących pacjentów były nie na miejscu. No ale najwyraźniej w Polskich komediach romantycznych zawsze jest początek lat dwutysięcznych i nikt się jeszcze nie dowiedział, że obie strony nie powinny siebie wzajemnie molestować (proszę wysłać memo pod odpowiedni adres).
Film wlecze się niemiłosiernie, póki oczywiście nie następuje klasyczny romantyczny przełom. Przełom ów bardzo mnie rozbawił (uwaga spoiler) gdyż bohaterka idzie do łóżka z facetem po tym jak pomógł jej odebrać paczkę z poczty po zamknięciu urzędu. Jest to najbardziej Polski wątek w historii, bo wiadomo, że niezależnie od płci, tożsamości i preferencji nasze ramiona byłby otwarte dla każdego kto umie przekonać panią z poczty by wydała paczkę po osiemnastej. W innych krajach może muszą ratować życie i walczyć ze smokami, ale w Polsce jest tylko jedna instytucja którą należy pokonać by zdobyć afekt ukochanej.
Inna sprawa, że to Podhale filmowe to skansen czystej wody. Połowa postaci chodzi w strojach góralskich, bo jak wiadomo tak się noszą górale, do tego dochodzi gwara która jest w dużym stopniu napisana pod serial, i oczywiście wykorzystywana wyłącznie tak by nadać całości egzotyki. Tej podhalańskiej egzotyki jest sporo i można byłoby przypuszczać, że połowa mieszkańców miejscowości pod Tatrami nadal porusza się bryczką i niekoniecznie widziała kiedykolwiek inny budynek niż drewnianą chatkę. Bym to jeszcze wybaczyła gdyby nie fakt, że góry pojawiają się w tym filmie w jednym większym ujęciu co prowadzi do wprowadzenia do mojego języka nowego pojęcia „tragiczne nieużycie drona” – coś czego myślałam nigdy nie napiszę o polskim filmie. Ogólnie, jeśli myśleliście, że cywilizacja dotarła na Podhale to nie przesadzajcie z tymi swoimi wizjami. Tam się głównie siekiera macha, gra góralskie piosenki i pędzi bimber.
Szczęściem produkcja Netflixa – mimo, że gra w niej Roznerski poradziła sobie bez reklamy parówek czy soczku marchwiowego. Za to udało się zatrudnić Sławomira (tego od „Miłości w Zakopanem”) by narzekał na Sylwestrowe imprezy w Zakopanem. Przezabawne trzy linijki których już teraz nie rozumie połowa widowni. A i na sekundkę pojawia się Adam Małysz co czyni cały film certyfikowanym filmem Zakopiańskim nawet jeśli Małysz jest z Wisły, ale nie wchodźmy za bardzo w szczegóły jeszcze się ludziom zakręci w głowie od tych szczytów i miejscowości górskich.
Aktorsko produkcja bardzo by zyskała, gdyby Roznerski umiał grać, ale nie przesadzajmy, nie po to go obsadzają w komediach romantycznych. Magdalena Lamparska w głównej roli prezentuje się jak wszystkie miłe bohaterki polskich komedii romantycznych, znaczy człowiek ma głębokie przekonanie, że byłoby jej dużo lepiej bez całego wątku romantycznego. Piotr Cyrwus i Tomasz Sparyk grają wspólników, którzy się ciągle spierają i kłócą i których obu porzuciły żony. Przyznam, że ten film robi się dużo lepszy jak się w pewnym momencie zaczyna ich czytać jako gejowską parę żyjącą w szafie. Skoro polska kinematografia rozrywkowa nigdy nie daje nam przyzwoitej reprezentacji będziemy o nią walczyć sami. Nie mam pojęcia kogo gra Dorota Stalińska, ale mam wrażenie że postaci mądrych, mówiących gwarą i wiedzących wszystko kobiet imieniem Maryla, stały się passe jeszcze przed końcem lat 90. Jedyny sposób by uratować taką postać to gdyby grała ją Maryla Rodowicz.
Leci to „Poskromienie Złośnicy” i leci i człowiek się zastanawia co właściwie robi ze swoim życiem. Bo rzeczywiście – nie jest to najgorsze dzieło polskie, ale też pokazuje ten pogłębiający się problem takich produkcji. W nich o nic nie chodzi. Nie ma żadnego porządnie zarysowanego konfliktu (jest przeszkoda, ale zawsze zostaje błyskawicznie usunięta), nie za bardzo są postaci i nawet wątki są poskładane tak na chybił trafił. I tak jasne, wiem, że kino gatunkowe ma jakieś wytyczne i rozumiem, że są pewne ramy. Ale te filmy są po prostu nudne. Nie za bardzo romantyczne, na pewno nie śmieszne, podobne do siebie tak bardzo, że gdyby nie góralska muzyka w tle można byłoby pomylić z dziesięcioma innymi. Zwłaszcza, że obsada właściwie zawsze jest taka sama. I żeby było jasne – technicznie już niczego nie brakuje. Na przykład muzyka – prima sort, chyba najlepsza rzecz w całym filmie. Ale właśnie – muzyka i zdjęcia gór nie powinny być dosłownie najlepszym elementem komedii romantycznej. A są. I jak kocham góry to wolę je oglądać na żywo. Trzeba się bardziej zmachać, ale jakoś lżej. I pod koniec można zjeść parówkę. Choć nie trzeba.
Uprzedzając pytanie, które się narzuca po tym tekście – Czajka ale dlaczego ty wciąż oglądasz Polskie komedie romantyczne? Cóż moi drodzy mam swoje obowiązki – póki oni kręcą ja oglądam, a któregoś dnia doniosę wam kiedy w końcu po latach udręki i reklamy parówek pojawi się jakaś dobra. Ode mnie pierwszej to usłyszycie!