Home Film O kilka płatków brokatu za daleko czyli o „The Prom” („Bal”)

O kilka płatków brokatu za daleko czyli o „The Prom” („Bal”)

autor Zwierz
O kilka płatków brokatu za daleko czyli o „The Prom” („Bal”)

Och musicale. Można je kochać, można je nienawidzić, można jak niektórzy poświęcić im kawał życia, doktorat i podcast. Choć mam cały podcast o definicjach musicalu to zawsze było dla mnie jasne, że moja ocena tego gatunku zasadza się w dużym stopniu na emocjonalności. Albo musical poruszy tą strunę albo zostawi widza, w tym koszmarnym limbo, gdzie wie, co twórca chce w nim poruszyć ale jednocześnie nie jest w stanie sam tego poczuć. I tak właśnie jest ze mną i z musicalem „Prom” (po polsku „Bal”) który w piątek zadebiutował na Netflix.

 

Zacznę od tego, że rozumiem, że każda grupa społeczna potrzebuje swojej utopijnej narracji. To jest jedna z ról musicalu. Tak jak przez lata widzowie mogli szukać ucieczki w „Dźwiękach muzyki” udając, że da się pokonać nazizm jodłowaniem, lub znaleźć miłość przy dźwiękach ABBY w „Mamma Mia”. tak część współczesnej widowni – zwłaszcza queerowe dzieciaki pewnie znajdą te wartości w „Prom”. Owa ucieczka od rzeczywistości jaką oferuje musical jest niekiedy wartością samą w sobie niemierzalną typowymi krytycznymi probierzami. Uznaje, że każda grupa zasługuje na tą swoją przestrzeń czystej utopijności i pod tym względem „Prom” jest dziełem niemal idealnym. Począwszy od przerysowanej estetyki po przesłanie, które jest właściwie i zakończenie, które jest już tak utopijne jak tylko się da. Chciałabym zaznaczyć, że rozumiem swoistą potrzebę tworzenia przestrzeni ucieczki i jestem gotowa uznać, że nawet jeśli nie jest to moja przestrzeń to może czy wręcz powinna istnieć.

 

THE PROM (L to R) JO ELLEN PELLMAN as EMMA,NICOLE KIDMAN as ANGIE DICKINSON in THE PROM. Cr. MELINDA SUE GORDON/NETFLIX © 2020

 

Jednocześnie jednak – mam poczucie, że filmowa realizacja tego musicalu scenicznego tak bardzo szukała przestrzeni utopijnej, że niemal zupełnie straciła z oczu to co czyni ją ciekawą – czyli jakikolwiek realistyczny kontrapunkt. Teoretycznie jest w musicalu na to przestrzeń – fabuła odnosi się do problemu bardzo realnego – młoda dziewczyna z Indiany chce pójść na odpowiednik studniówki ze swoją dziewczyną, co prowadzi do daleko idących konsekwencji, bo rada rodziców woli odwołać imprezę niż pozwolić dziewczynie zachować się wbrew „zasadom naszej społeczności”. W tym samym czasie w Nowym Jorku grupa aktorów musicalowych, którzy mają dość swoich porażek postanawia zrobić cokolwiek by podbudować swój wizerunek. Wpadają na pomysł – pojadą do Indiany i pomogą młodej dziewczynie wywalczyć swoje prawa. Komizm musicalu ma wynikać ze spotkania dwóch odległych światów, ale także z niesamowitego ego broadwayowskich artystów. Teoretycznie walka z homofobią i uprzedzeniami powinna dodawać temu wszystkiemu elementu realistycznego, ale przynajmniej w wersji Murphy’ego staje się to tak jednowymiarowe, że w pewnym momencie miałam wrażenie, że musical staje się krzywdzący dla uciskanej grupy.

 

Dlaczego? W samym filmie są dwa wątki, które budzą moje mieszane uczucia. Pierwszy – założenie, że dziewczyna, która po prostu chce iść na bal, ma obowiązek walczyć o swoje prawa nie tylko w ramach swojej niewielkiej społeczności, ale na arenie krajowej. Zachęcana przez artystów ma odnaleźć w sobie moc i pewność siebie by stanąć przed światem. Brzmi bardzo zachęcająco do momentu, kiedy zdamy sobie sprawę, że gdzieś tam jest myśl, że to na barkach tej szesnastolatki z małego miasteczka ma spoczywać ciężar walki. Przecież to nie jest utopijny świat, ale straszny – gdzie młodzi ludzie muszą zmieniać świat by móc w nim egzystować. W pewnym momencie wcale nie było mi radośnie miałam wręcz wrażenie, że składanie tego na barkach wyrzuconej z domu nastolatki to łatwy sposób na to, żeby ludzie, którzy naprawdę powinni tworzyć lepszy świat nie musieli nic robić.

 

THE PROM (L to R) MERYL STREEP as DEE DEE ALLEN, JAMES CORDEN as BARRY GLICKMAN in THE PROM. Cr. MELINDA SUE GORDON/NETFLIX © 2020

Drugi wątek, który mnie zdenerwował dotyczy aktora musicalowego, który od lat nie kontaktuje się z rodzicami, którzy chcieli go wysłać na terapię konwersyjną. Film sugeruje, że to on powinien skontaktować się z rodzicami, którzy są Ohio (czyli niedaleko Indiany) i przynajmniej pochwalić się swoimi osiągnięciami. Ostatecznie, kiedy nie jest sam w stanie tego zrobić robi to za niego przyjaciółka w ramach motywacji czy pomocy. Nie jestem w stanie przejść do porządku dziennego nad tym wątkiem.  Mam wrażenie, że znów pojawia się ten nacisk, że jasne rodzice zrobili ci coś złego, ale może czas się z nimi skontaktować. Tymczasem to nie na osobie odtrąconej spoczywa ciężar kontaktu tylko na samych rodzicach. Ten wątek nie boli, bo znów – przerzuca ciężar nie na tych ludzi, na których powinien.

 

Sam musical jak pisałam czerpie dowcip z wyśmiewania przede wszystkim niesamowitego ego musicalowych artystów. Z jednej strony – dla wielbiciela musicalu nie raz znajdzie się miejsce by się uśmiechnąć czy nawet roześmiać. Z drugiej – mam wrażenie, że niektóre żarty wypadają zdecydowanie lepiej, gdy społeczność Broadwayu śmieje się sama z siebie na scenie niż kiedy zostaje to przełożone na wersję filmową. Liczne mrugnięcia czy nawiązania do istniejących postaci i mechanizmów brzmią zupełnie inaczej, kiedy śpiewa się na nowojorskiej scenie a inaczej w filmie. Mam wrażenie, że niektóre rzeczy mogą przelecieć nad głową z kolei inne jak np. ciągłe wspominanie o Julliard przez jednego z bohaterów robią się autentycznie irytujące, mimo że są w zamierzeniu dowcipne. Podobnie piosenka o znaczeniu musicalu scenicznego inaczej brzmi śpiewana ze sceny. Kilka razy miałam wrażenie, że to co mogło idealnie zagrać na scenie w filmie staje się luką (ot np. w całej szkole nie ma ani jednego dzieciaka które wspiera bohaterkę – na scenie taka umowność jest jasna, w filmie ma się poczucie luki fabularnej – żeby w 2020 wśród wielkiej szkoły NIKT nie miał niehomofobicznych poglądów).

 

THE PROM KEEGAN-MICHAEL KEY as MR. HAWKINS. Cr. MELINDA SUE GORDON/NETFLIX © 2020

 

Oczywiście można powiedzieć – uwagi do fabuły są drugorzędne, jeśli pod względem aktorskim i muzycznym całość się sprawdza. Zacznę od muzyki – nie jest zła, w ciekawy sposób czerpie z różnych musicalowych tradycji i pełno w niej cytatów chociażby z „Chicago” (w piosence nawiązującej do tego co każda aktorka w musicalu Fossego wiedzieć musi). Jednocześnie jednak – bez ponownego przesłuchania utworów nie pamiętam żadnego. Są dokładnie tak idealnie sympatyczne piosenki, że ostatecznie – nie mają tego czegoś co by je wyróżniało. Przy czym, żeby było jasne – grają w samym musicalu i mają nawet taki bardzo klasyczny układ z wielkim zbiorowym śpiewem pod koniec (który chyba trafia najbardziej do serduszka). Nie miałam jednak poczucia, by ten musical miał jakąś własną muzyczną tożsamość. Być może właśnie dlatego, że chce być tak miły i gładko wchodzący, że nikogo nie odrzuca.  Jednocześnie mam wrażenie, że film – powtarzający strukturę musicalu scenicznego, jest odrobinę za długi. Miałam wrażenie w kilku miejscach, że oglądam scenę potrzebną w narracji musicalowej i scenicznej, ale już nadmiarową w narracji filmowej. To już jednak jest dłuższa dyskusja – jak przekładać musicale sceniczne na filmowe tak by oderwać się od jednak bardzo specyficznej formuły teatralnej i znaleźć się w świecie filmu. Nie każdemu reżyserowi się to udaje.

 

Aktorsko nie mam tylu zastrzeżeń co wielu recenzentów. Meryl Streep oczywiście gra tu nie Dee Dee Allen tylko robi bardzo wyraźną parodię Patti LuPone. I choć jest to zabawne to myślę, że jak się tego nie wie to dużo trudniej docenić tą rolę. Natomiast radzi sobie nieźle w graniu diwy bo w ostatnich latach trochę się specjalizowała w tej roli. James Corden w roli aktor Barry Glickmana homoseksualnego aktora bardzo pragnącego zdobyć popularność i rozpoznawalność jest…. Trochę żaden. To na nim powinna spoczywać większość emocjonalnego ciężaru filmu (poza historią głównej bohaterki) a tymczasem mam wrażenie, że nie jest po prostu w stanie wzbudzić takich emocji. Nie wiem, mam wrażenie, że brakuje mu środków aktorskich. Zdumiało mnie jak niewielką rólkę ma ostatecznie Nicole Kidman grająca tu Angie Dickinson – chórzystkę, która marzy o roli Roxie Hart. Trochę się zabawnie ogląda Nicole Kidman w roli, tej podstarzałej aktorki, której nikt w pełni nie dostrzegł. Ale jej piosenka inspirowana „Chicago” zapadła mi najbardziej w pamięć. Trochę żal mi, że nie podmieniono ról, bo moim zdaniem Andrew Rannells który tu gra Trenta Oliviera – aktora, który skończył Julliard ale jest bardziej znany z sitcomu niż z pracy scenicznej, zdecydowanie bardziej nadaje się do roli Barry’ego. Serio Rannells to fantastyczny aktor – zdecydowanie za dobry by trzymać go na drugim planie. Plus on ma prawdziwe doświadczenie z Broadwayu co bardzo widać w jego stylu aktorskim. Ogólnie ja uwielbiam Rennellsa i polecam żebyście obejrzeli większość jego filmografii. Bardzo zaskoczył mnie Keegan- Michael Key, który jest naprawdę idealny w roli dyrektora ze słabością do musicali. Jedna z moich ulubionych postaci w tym musicalu. Największym odkryciem tego musicalu była dla mnie Jo Ellen Pellman w głównej roli – jako Emma Nolan. Aktorka jest fantastyczna, szczera i jest właściwie takim jaśniejącym punktem tego musicalu. Naprawdę muszę powiedzieć, że Murphy znalazł idealną dziewczynę do tej roli.

 

THE PROM (L to R) JO ELLEN PELLMAN as EMMA,NATHANIEL POTVIN as KEVIN,SOFIA DELER as SHELBY,NICO GREETHAM as NICK,LOGAN RILEY HASSEL as KAYLEE,ANDREW RANNELLS as TRENT OLIVER in THE PROM. Cr. MELINDA SUE GORDON/NETFLIX © 2020

 

No właśnie mam wrażenie, że mój największy problem z tym musicalem jest taki, że stylistyka Murphy’ego – który nie bierze jeńców i zawsze idzie do tego przerysowanego, przekolorowanego świata, w którym nie ma półcieni, żadnych dwuznaczności. To zestawione z treścią i naturą musicalu sprawia, że dla wielu widzów zostaje przekroczona ta granica, pomiędzy ucieczką od rzeczywistości, a laurką która przytłacza, spłaszcza i ostatecznie – odrzuca. I tu już pytanie po której stronie widz się znajduje. Ja miałam ostatecznie bardzo mieszane uczucia. Jak pisałam – czułam emocjonalny dystans i poczucie, że tego wszystkiego jest już za dużo. Wiecie to jak z brokatem – brokat jest fajny, ale czasem jest go odrobinę za dużo i wtedy nie daje już radości. I właśnie taki jest dla mnie „Prom” – o kilka płatków brokatu za daleko.

0 komentarz
2

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online