Jeśli śledzicie ten blog od jakiegoś czasu to może zdążyliście dostrzec, że bliska jest memu sercu legenda o Króli Arturze. A właściwie zbiór legend, książek, filmów, podań, komiksów, wersji historycznych i retellingów. Nie jestem żadną naukową specjalistką – po prostu zawsze pociągała mnie ta historia, w której może być magia i religia, miecz z kamienia, pani z jeziora i święty Graal na dokładkę. I dlatego też wiedziałam od samego początku, że obejrzę „Przeklętą” – kolejną historię, która bierze elementy znanej historii by opowiedzieć ją zupełnie inaczej.
Nie będę ukrywać, że mam bardzo mieszane uczucia wobec serialu. Mój pierwszy problem wynika z faktu, że moim zdaniem autorzy książki i scenariusza wrzucili zbyt wiele grzybów w barszcz. Sam wyjściowy pomysł – by opowiedzieć historię z perspektywy Nimue – czyli przyszłej Pani Jeziora jest całkiem niezły. Ostatecznie nigdy dość opowiadania historii tych drugoplanowych (choć kluczowych) postaci kobiecych. „Mgły Avalonu” doskonale pokazują, że opowiedzenie mitu arturiańskiego z kobietami na pierwszym planie to nie jest zły pomysł. Niestety twórcy zamiast skoncentrować się na jednej czy dwóch postaciach znanych z arturiańskiego mitu sięgają na prawo i lewo po wszystkie wątki i bohaterów. Skoro jest Nimue pojawi się Merlin, Uther Pendragon, Artur, Morgana, Lancelot czy Gawain albo Parsifal. Ilekroć ktoś się pojawi to zaraz okazuje się, że to jakaś ze znanych postaci legendy arturiańskiej. To wszystko sprawia, że z retelingu legendy pozostaje coraz mniej a bardziej robi się takie bingo – kto jest kim. Co więcej – bohaterowie występują w konfiguracjach tak dalekich od tych znanych z podań, że bardziej są to zupełnie nowe postacie, które tylko dostały imiona po postaciach znanych z legendy. Byłaby to zdecydowanie ciekawsza historia gdyby scenarzyści skoncentrowali się na jeden czy dwóch postaciach znanych z mitu arturiańskiego.
No dobrze, ale nie wszystkim musi to przeszkadzać. Podobnie jak nie wszystkim przeszkadzać będzie zupełne historyczne, scenograficzne pomieszanie z poplątaniem jakie mamy na ekranie. Ja wiem, że to serial fantasy i ja wiem że to jest wszystko umowne, ale patrząc na te chaotycznie wybierane stroje, czy na te rzucane zupełnie bez sensu nazwy miałam poczucie, jakby ktoś nawet się nie starał stworzyć spójnego wizualnie i geograficznie świata. Nie mam nic przeciwko umowności o ile jest spójna. W „Excaliburze” (moim zdaniem najlepszym filmie arturiańskim) rzeczy też są zupełnie pomieszane, ale widać spójną intencję, podobnie w niezbyt lubianym przeze mnie „Królu Arturze” z Owenem. To trochę jak z wstawianiem przypisów do tekstu – mogę jedne lubić bardziej od drugich ale najważniejsza jest spójność. I w tym serialu bardzo mi tego brakowało. Inna sprawa, że bardzo widać, że ten serial fantasy miał chyba dość ograniczony budżet, bo tam gdzie trzeba sięgnąć po CGI zaczyna się robić tak brzydko że aż komicznie. Wielka walka naszej bohaterki z wilkami byłaby zdecydowanie bardziej poruszająca gdyby nie prze koszmarne efekty specjalne. Co ciekawe, mam wrażenie, że dużo więcej dałoby się zrobić inwestując w dobry montaż i granie półcieniami. Choć tu muszę bardzo pochwalić animowane przejścia pomiędzy różnymi wątkami serialu – są po prostu bardzo ładne i oryginalne, podobnie jak naprawdę miła dla oka czołówka.
Sama historia bardzo mnie nie porwała. Miałam wrażenie, że oglądam serial wypluty przez algorytm Netflixa. Wiadomo, że podobał się „Wiedźmin” i wiadomo, że podobają się seriale młodzieżowe, zwłaszcza „13 powodów”. To dajmy młodym ludziom serial fantasy, z wątkami młodzieżowymi i aktorką z 13 powodów. Wiem, że serial powstawał równolegle z książką, ale po prostu na papierze (i czasem na ekranie) wygląda jak dziecko cudownego algorytmu Netflixa, który przewiduje co okaże się hitem. Fabularnie nie ma tu wielu zaskoczeń – to taka typowa historia młodzieżowa. Dziewczyna, która czuje się inna, i ma tajemnicze moce. Wielka misja która zmuszą ją do wyruszenia w świat. Romantyczne zauroczenie, tajemnica która nad nią ciąży no i oczywiście narastające zagrożenie. Tym razem ze strony morderczych czerwonych paladynów którzy mordują zamieszkujące brytyjskie wyspy stworzenia magiczne, które były tu zanim przyszli ludzie. Czyli nic nowego, choć może rzeczywiście, fanatyzm religijny odgrywa tu kluczową rolę, co nie jest częste w innych produkcjach tego typu. Jednocześnie oglądając serial miałam cały czas wrażenie, że oglądam trochę produkcję w stylu „Jak Jasio wyobraża sobie inkwizycję” (nie pada tu ta nazwa).
Serial byłby niewyobrażalnie nudny gdyby nie kilka ciekawych postaci – a właściwie, nieciekawych ale dobrze zagranych postaci. Niestety nie jest nią Nimue, którą obdarzono tak żadnym charakterem, że powinno się to zapisać jako zbrodnię przeciwko narracji. Grająca ją Katherine Langford z odcinka na odcinek wygląda na coraz bardziej zmęczoną tą rolą. Jednocześnie dysonans może wynikać z faktu, że to rola wyraźnie pisana dla kilkunastolatki a oczywiście gra ją dwudziestoparo letnia dziewczyna. Artura w tej wersji gra Devon Terrell i choć jest to chyba najprzystojniejszy Artur współczesnej kinematografii to jednak sama postać jest naszkicowana zgodnie ze schematem „a to jest ten dobry chłopak z kilkoma wadami, w którym kocha się nasza dziewczyna”. Serio gdyby nie fakt, że Artur jeździ konno na pewno jeździłby na motocyklu i grał dla miejscowej drużyny footballu amerykańskiego. Jednak obok takich postaci są perełki. Jedną z nich na pewno jest Merlin grany przez Gustafa Skarsgarda – serial ożywa ilekroć Merlin – pijany czy nie – pojawia się na ekranie. Rodzina Skarsgardów znana jest z okradania innych aktorów z ich filmów i seriali i mam wrażenie, ze właśnie to tu obserwujemy. Niby serial o Nimue a jednak czekasz co tam znów Merlin wymyśli. Absolutnie cudowna jest Lily Newmark jako Pym najlepsza przyjaciółka Nimue. Ponownie – ilekroć pojawia się jej wątek człowiek ma wrażenie, że serial o żywa, a sama Pym ma więcej charakteru niż tytułowa bohaterka (i chyba będzie bliższa współczesnym młodym widzom oglądającym serial). Świetna jest też Emily Coates w roli Iris – dziewczyny, która jest taka mała, prawie nie widoczna, ale totalnie fanatyczna – ponownie bardzo ciekawa rola, która jest jedną z niewielu nie aż tak schematycznych w tym serialu.
Choć na początku serialu jeszcze akcja jakoś posuwa się do przodu (choć powoli) to pod koniec niestety po prostu staje. Być może dlatego, że bohaterowie, którzy kręcili się w kółko po stosunkowo niewielkiej przestrzeni w końcu wszyscy na siebie wpadają. I tak ostatnie dwa odcinki, które powinny być najbardziej emocjonujące, ciągną się w nieskończoność, każąc się zastanawiać czy nie za dużo tego serialu w stosunku do opowieści. Co nie powinno dziwić, o tyle że książka, na podstawie której powstał serial ma niecałe czterysta stron i nie dzieje się w niej aż tyle by wypełnić 10 odcinków. Co ciekawe powieść dużo wyraźniej niż serial sygnalizuje kolejny sezon. Nie zmienia to jednak faktu, że „Przeklęta” ma raczej ograniczony potencjał by mnie czymś zaskoczyć. I niby nie powinno mnie to dziwić, ale trochę szkoda, że to kolejny serial próbujący opowiedzieć coś ze świata Artura na nowo, który wpada w pułapkę bycia średnią produkcją fantasy, która zwykle korzysta tylko z imion bohaterów (choć nie ukrywam – ja należałam do tych pięciu osób, które nawet lubiły „Camelot” jedną z największych finansowych porażek serialowych ostatnich lat). Jest mi smutno dlatego, że w micie arturiańskim jest tyle cudownych rzeczy do wykorzystania – a zwykle i tak się je ignoruje.
Ogólnie powiem tak – był już taki serial, gdzie mieliśmy młodych bohaterów znanych z mitu arturiańskiego, którzy w świecie zbudowanym z chaotycznych kawałków różnych epok, stawiali czoła nowym wyzwaniom. Był bardzo równościowy casting, ciekawe postacie kobiece, nowe spojrzenie na znanych bohaterów i nauki, które w życiu młodym ludziom mogą się przydać. Był też niski budżet, który jednak jakoś ginął pomiędzy przeuroczymi dialogami. Serial nazywał się „Przygody Merlina” emitowało go BBC i jest w całości dostępny na Netflix. Polecam całym sercem, tym którzy szukają dobrego serialu młodzieżowego wykorzystującego wątki arturiańskiego. Tylko uwaga, pod koniec człowiek chlipie jak opętany.
PS: Wiem że większość z was dziś czeka na Umberella Acadmy ale czy wiecie, że dziś na Netlixa wchodzą też animowane Transformersy!