Swego czasu po sezonie Sabriny miałam ochotę pisać długie teksty, które analizują jak serial pozycjonuje się w stosunku do religii i miejsca kobiet w zorganizowanym kulcie. Niestety ostatni sezon Sabriny nie skłania do takich przemyśleń – zdecydowanie bardziej widz zastanawia się – ile decyzji w scenariuszu wynikało z pomysłu a ile ze świadomości, że nie dostanie się już żądnych więcej odcinków do nakręcenia. Nie da się bowiem pozbyć wrażenia, że ostatni sezon Sabriny robi wszystko poza porządnym domknięciem serialu. Wpis zawiera umiarkowane spoilery.
Sam czwarty sezon sprawia wrażenie dużo bardziej skoncentrowanego na potworze, czy raczej terrorze, odcinka niż na tworzeniu większej całości. Prywatne życie Sabriny, które w poprzednich sezonach stanowiło istotny wątek tu właściwie pojawia się na drugim planie – podobnie jak życie jej przyjaciół. Serial zakłada, że skoro już udało się wszystkich połączyć w pary to nic więcej nie trzeba robić. Przez co z jednej strony w produkcji dzieje się więcej, ale z drugiej – bardzo traci na wyeliminowaniu przyjemnej, nie aż tak głupiej teen dramy. Podobnie ginie gdzieś jakaś głębsza refleksja nad światem, w którym żyją bohaterowie i bohaterki – coś co stanowiło w sumie podstawę poprzednich sezonów. Tu można było zapomnieć o jakiejkolwiek szkolnej codzienności, więcej nawet jeśli jakiś wątek na chwilę się pojawiał to w sumie po dwóch trzech scenach twórcy niemal o nim zapomniali.
Co więc mamy? Dość spójny wątek nadchodzących horrorów z Eldritch (czy jak to jest w oficjalnych tłumaczeniach – pradawnych koszmarów). Te zaś stanowią trochę takie potwory odcinka – z którymi bohaterowie muszą sobie na różne sposoby poradzić. Jednocześnie w tle mamy wątek problemów jakie na świat sprowadza podwójność Sabriny. Problem w tym, że oglądając serial można dojść do wniosku, że gdzieś tam po drodze, już na poziomie pisania scenariuszy doszły do twórców wieści, że trzeba się zwijać. I tak powoli rozwijająca się historia, nagle zostaje dość szybko urwana, pozostawiając widzów z całą masą pytań i niewielką ilością odpowiedzi. Ot np. pod sam koniec serialu mamy potyczkę Lilith z Lucyferem – coś co pojawia się trochę w tle przez cały sezon, ale ostatecznie – czy ma to jakąś ciekawą puentę? Nie za bardzo. Zresztą w ogóle cały wątek Lilith jest jakoś nieprzystający i dużo bardziej mroczny do reszty historii. Tak mroczny, że na tle komediowego Lucyfera wypada wręcz nie na miejscu. Ponownie – mamy doskonałą aktorkę, nieźle zarysowaną postać i wątek pisany jakby do zupełnie innego serialu.
Podobnie poskramianie kolejnych koszmarów idzie całkiem sprawnie, aż tu dochodzimy do ostatniego odcinka i tak dosłownie na pół godziny przed końcem serialu nic nie wskazuje, by ktoś miał zamiar całą historię podsumować. Co więcej – ponieważ zakończenie wydaje się wymuszone – przepadają rozrzucone gdzieś po drodze wskazówki, że koniecznie jest ono ostateczne. Ot chociażby – kijka odcinków wcześniej pojawia się Baron Samedi składający ciotce Zeldzie bardzo ważną propozycję. I co z tego wynika? Nic. Tak jakby twórcy szykowali się na kolejny sezon, ale dosłownie przerabiali scenariusze wiedząc, że produkcja musi mieć Jakieś domknięcie. Skoro już narzekam to muszę tez zaznaczyć, że trochę nie rozumiem przywiązania do Blackwooda jako głównego przeciwnika wszystkich i wszystkiego. Mając tak duży świat i tylu potencjalnych antagonistów trzymanie się tego jednego wydaje się w jakimś stopniu dowodem na to, że twórcy nie umieli się wyrwać z pewnych założeń jakie poczynili w pierwszym sezonie.
Wydaje się też, że gdzieś po drodze serial zupełnie pogubił się jeśli chodzi o prowadzenie postaci. Lucyfer choć jest cudownie i przezabawnie zagrany stał się autentycznie postacią komediową, co więcej – nie jakoś szczególnie mocną. Przedziwną postacią jest Caliban – bo można odnieść wrażenie, że twórcy mieli dla niego wielkie plany, ale ostatecznie wyszedł bohater trochę zbędny. Został im z poprzedniego sezonu i nie za bardzo wiedzą co z nim zrobić. Zwłaszcza, że tak istotny tron piekieł z poprzedniego sezonu nagle stał się czymś co jest z boku i nie aż tak ważne. Zresztą takich zbędnych postaci i wątków jest sporo, bo ponownie – zamiast rozbudowywać wątki, twórcy z konieczności musieli je przyciąć. To przedziwne dowiadywać się np. że Roz jest wiedźmą, tylko po to by nic z tego nie wynikło. Albo np. wprowadzać cały wątek hobgoblina, który musi opuścić świat ludzi, tylko po to by potem wszystko odwołać. To przedziwny sezon, w którym rzeczy się dzieją a potem szybko przestają mieć znaczenie. Nawet kiedy pojawiają się postaci, które powinny naprawdę w tym świecie i układzie namieszać jak np. anioły to nagle stają się problemem do natychmiastowego rozwiązania.
Dodatkowo można odnieść wrażenie, że skoncentrowani na domykaniu serialu twórcy nie mieli za bardzo czasu pochylić się na dłużej nad charakterami swoich bohaterów. Nie wiem jaka jest Sabrina w tym sezonie – dla mnie głównie irytująca, bo też, mimo że przeżywa coraz więcej to zaskakująco mało się uczy. Nick stracił jakiekolwiek szczątki charakteru i z postaci, która była w miarę ciekawa w początkowych sezonach przedzierzgnął się w człowieka, którego głównym zadaniem jest ratowanie Sabriny. To w ogóle ciekawe, bo Nick od samego początku wydawał się postacią dla której zaplanowano coś więcej (zwłaszcza biorąc pod uwagę jego imię i nazwisko) ale nic więcej z tego nie wyszło. Ciotka Zelda, która pod koniec poprzedniego sezonu miała bardzo ciekawe nowe otwarcie jako przywódczyni nowego kultu i całej szkoły, została właściwie zepchnięta na trzeci plan (tego się nie robi Mirandzie Otto!), ciotki Hildy praktycznie nie ma jako złożonej postaci. To jest o tyle przykre, że jedną z największych zalet serialu były dobrze napisane postaci, które miały jakieś wątki poza typowym – musimy pokonać potwory. Tu jednak niemal zupełnie tego zabrakło.
Było w tym ostatnim sezonie Sabriny kilka dobrych momentów. Rozbawiło mnie imperium Blackwooda rozciągające się na całą jedną miejscowość, plus wstawki musicalowe (ale ja wiecie mam słabość do musicali), niezłym pomysłem były też meta nawiązania do tego serialu, i pierwszego serialu o Sabrinie – udało się trochę pośmiać, jednocześnie nie wychodząc ze świata produkcji – może to nie jest dla wszystkich, ale ja lubię meta wątki. Nie ukrywam, że nawet jeśli wrzucenie do sezonu „Bitwy Zespołów” było totalnie bez sensu, to zatrudnieni do serialu młodzi ludzie ładnie śpiewają i też tu nie bardzo cierpiałam. Jednak te wszystkie elementy nie sprawiły, że poczułam się lepiej z tym sezonem. Wręcz przeciwnie – miałam wrażenie, że jeszcze bardziej podsycają moje rozdrażnienie tym, że jest to serial urwanych wątków i niewykorzystanych pomysłów.
Wielokrotnie powtarzałam, że kiedy pojawił się Netflix, jedną z największych nadziei jaką z nim wiązałam (nie ja jedna – wielu widzów) była ta, że nawet skasowany serial będzie mógł na takiej platformie doczekać się domknięcia. Wydawało mi się, że tutaj będziemy mieli sytuacje, w której twórcy wiedząc, że serial nie zostanie przedłużony będą mogli swobodnie zaplanować domknięcie wątków, pozostawiając widza, nawet jeśli zasmuconego to z poczuciem, że obejrzał coś do końca i miał do czynienia z pewną całością. Niestety wydaje się, że były to nadzieje co najmniej płonne. Nie dość, że wiele seriali wciąż się urywa, to Sabrina dobrze pokazuje, że nawet jeśli decyzja o zakończeniu serialu zapadła wcześniej to niekoniecznie – ostateczny sposób zamknięcia wątków jest satysfakcjonujący. Oglądając ostatnie odcinki zastanawiałam się, czy pewna furtka czy takie zatrzymanie historii w dziwnym miejscu to nie wybieg na wypadek, gdyby na podjęcie Serialu nie zdecydowała się inna stacja czy platforma. Wolałabym bardziej otwarte zakończenie niż po prostu takie byle jakie poskładanie czegoś w coś co ma niby przypominać koniec.
Ostatecznie obejrzałam ten sezon nawet z przyjemnością – nie musiałam się zmuszać do następnego odcinka, byłam ciekawa jak to się skończy, a że w ogóle lubię nawiązania do Lovecrafta to był to dla mnie jakiś bonus. Nie zmienia to faktu, że ten czwarty sezon zdawał się być stworzony trochę na kolanie, i był dalekim cieniem tej świetnej rozrywki jaką dawała Sabrina w pierwszych dwóch sezonach. Rozstaje się z produkcją, mając poczucie, że zmarnowano tu olbrzymi potencjał. To mogło być coś dużo lepszego, ciekawszego i bardziej przewrotnego a ostatecznie pewnie większość osób zapamięta średnio udaną końcówkę niż bardzo inteligentne dwa pierwsze sezony. I to chyba jest mój największy problem z Sabriną. Gdyby to od początku była taka głupotka jak w tym ostatnim sezonie nie czułabym żalu. A tak mam wrażenie, że zaprzepaszczono okazję na coś naprawdę wartego zapamiętania.
Ps: Pisałam o tym na FB ale niedawno znalazłam na Ipla fajny serial kostiumowy – historyczny „Panna Scarlet i Komisarz” w telewizji leci na Epic Drama ale można go znaleźć też w sieci. Bardzo przyjemne oglądadełko.