Home Seriale Bo jeśli kochać to nieironicznie czyli o „Schmigadoon!”

Bo jeśli kochać to nieironicznie czyli o „Schmigadoon!”

autor Zwierz
Bo jeśli kochać to nieironicznie czyli o „Schmigadoon!”

W pierwszym odcinku „Schmigadoon!” bohaterowie przybywają do magicznego miasteczka, które objawia się tylko im. Radośni mieszkańcy, uwięzieni gdzieś na początku XX wieku śpiewają radosną piosenkę. Piosenkę, która każdemu wielbicielowi musicalu, zwłaszcza klasycznego musicalu mówi jasno – twórcy wiedzą co robią i z jakim materiałem pracują. W żywiołowej piosence słychać nuty „Oklahomy!” – do tego stopnia, że Rodgers i Hammerstein powinni się domagać części praw autorskich. Ta pierwsza piosenka sprawiła, że zakochałam się w serialu od Apple TV+. Jednak z każdym odcinkiem i każdą piosenką była to miłość coraz trudniejsza.

 

Nie będę ukrywać – „Schmigadoon!” pozostawił mnie po swoim finałowym szóstym odcinku raczej z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony – w każdym odcinku twórcy pokazywali, że jeśli chodzi o wariacje na temat klasycznych musicalowych utworów – wciąż nie mają sobie równych. Dla mnie, wieloletniej fanki filmowego i scenicznego musicalu, serial stanowił częściowo wielki quiz „Zgadnij jaką piosenkę przerabiamy”. Niekiedy były to nawiązania proste – jak do „Dźwięków muzyki” czy „Music Mana” niekiedy trzeba było nieco lepiej znać świat musicalu by dostrzec np. nawiązania do „Carousel”. Ostatecznie jednak – każdy tydzień przynosił jeden czy dwa utwory, przy których można było się uśmiechnąć czy potem mimowolnie je zanucić. Nawet jeśli była to rozrywka dla bardzo określonej grupy widzów, to jako że znalazłam się w samym środku tego targetu – bawiłam się nieźle.

 

 

Jednocześnie jednak z każdym odcinkiem czułam, że serial pragnie złapać zbyt wiele srok za ogon. Mamy tu bowiem i próbę parodii musicalowych tropów, i próbę rozegrania niektórych wątków na poważnie i w końcu – meta narrację dotyczącą tego jak oglądanie musicali czy raczej romantycznych musicalowych historii wpływa na nasze postrzeganie tego co to znaczy udany związek. Paradoksalnie serialowi najbardziej ciąży element satyryczny – co jest dość poważnym zarzutem w przypadku serialu komediowego. Problemem nie jest sama parodia tylko raczej to, że rozgrywa się na kilku nie współgrających ze sobą poziomach. Z jednej strony mamy typowe musicalowe wątki, do których wrzuceni są bohaterowie z naszego – współczesnego logicznego świata. Zetknięci z logiką musicalu często odrzucają jej sens – co prowadzi do zabawnych sytuacji. Satyryczne są też same piosenki, które poza kilkoma wyjątkami są dowcipnym przetworzeniem klasycznych motywów (no może „Do Re Mi” przerobione jako lekcję o podstawach ludzkiej reprodukcji nie jest bardzo klasyczne ale dowcipne). Na sam koniec dostajemy po prostu absurdalne prawa rządzące miasteczkiem.

Gdzieś w tym nadmiarze gubi się niestety duch historii. Niektóre sceny i dowcipy wydają się wprowadzone wyłącznie po to by zasygnalizować widzowi „Tak o tym wątku w musicalach nie zapomnieliśmy”. Chyba najbardziej prominentnym przykładem takiego dołożonego „z obowiązku” dowcipu, jest pojawienie się w pewnym momencie baronowej, która oczywiście powinna się usunąć w cień by dać szansę miłości głównej bohaterki. Ta postać nie ma właściwie żadnego sensu, nie jest spójna z tym jak budowany był świat przedstawiony. Pojawia się tylko i włącznie dlatego, że ten motyw z „Dźwięków muzyki” jest powszechnie znany i łatwy do sparodiowania. Takich właśnie elementów jest w serialu nieco więcej i przynajmniej dla mnie – zamiast czynić historię zabawniejszą sprowadzają ją nieco zbyt często do skeczu SLN wyśmiewającego jakiś musical (przy okazji – to są jedne z najlepszych skeczy SNL).

 

 

Jednocześnie sama historia jest całkiem dobrze pomyślana – ma swoje emocjonalne centrum – w postaci związków dwojga lekarzy z Nowego Jorku. Oboje się kochają, ale gdzieś po drodze pojawiły się pretensje i poczucie niespełnienia. Serial dość dobrze prowadzi tą dwójkę do przeanalizowania tego czy ich uczucie jest prawdziwe i żywe, a jeśli tak to, dlaczego mają tyle problemów. Do tego stanowi całkiem niezły komentarz na temat tego jak wysokie wymagania stawiamy romantyczności w związku i jak często nie komunikujemy tego co czujemy zamieniając relację w milion małych pretensji. Pod tym względem, jest tu historia do opowiedzenia – nawet w tym komediowym stylu, tylko że koło trzeciego sezonu zostaje przytłoczona wątkami pobocznymi. Jednocześnie sami mieszkańcy miasteczka, do którego przybywają nasi bohaterowie są nieco zbyt jednowymiarowi byśmy mogli się zaangażować w ich historie. Najbardziej to widać w wątku burmistrza miasta – postaci być może najbardziej rozbudowanej, ale ostatecznie potraktowanej trochę jako dowcip. Wiecie, to musical, więc ktoś musi się okazać gejem.

 

Moje zarzuty wynikają też z tego, że poza tymi potknięciami serial ma wszystko by stać się produkcją kultową. Piosenki są naprawdę dobre. W obsadzie mamy właściwie same dobrze śpiewające osoby. To jest dla mnie w ogóle cudowna zmiana, po latach tworzenia produkcji, gdzie nikogo nie obchodzi jak śpiewa obsada byleby nazwiska były znane. Tu mamy rozpoznawalnych aktorów i aktorki z karierami w telewizji i musicalu – którzy to co każe im się zaśpiewać śpiewają idealnie. Pod względem produkcyjnym serial też jest bardzo dobrze zrealizowany – widać, że przemyślano wszystko – od przestrzeni w których rozgrywa się historia po choreografię kolejnych scen tanecznych. „Schmigadoon!” to jeden z tych seriali który nie cierpi na brak, ale na nadmiar.

 

 

Po ostatniej scenie szóstego odcinka (która przy okazji jest dobra i bardzo mi się podoba – żeby nie było, że tylko narzekam) poczułam pewną konsternację. Oto obejrzałam serial, który w pełni rozbawi i rozgrzeje serce widza musicalowego. Żeby w pełni cieszyć się produkcją trzeba musicale znać, kochać, umieć odczytać nawiązania, rozpoznać aktorów i ich głosy. Ale jednocześnie myśl za całym seriale jest taka, że musicale są śmieszne, niedorzeczne i nielogiczne i „nikt nie lubi partii baletowej”. To jest ten dysonans, który towarzyszyły mi przez cały seans. Jakby serial bał się przyznać, że istnieje całkiem spora grupa ludzi, która te musicale ogląda nieironicznie i niekoniecznie trzeba zawsze powtarzać hasła ludzi, którzy musicali nie lubią. Nie mam nic przeciwko parodiowaniu musicali, ale tworzenie czegoś dla fanów musicali i potem wyśmiewanie musicalu – mam wrażenie, że to jest próba złapania zbyt wielu srok za ogon. Serio można zupełnie nieironicznie lubić klasyczne musicale, nawet partie baletowe i czytać ów świat inaczej niż zupełnie dosłownie (ostatecznie większość dowcipów polega na wytykaniu umowności świata przedstawionego). I jasne – bohaterowie mogą wypowiadać się ironicznie czy stereotypowo na temat musicalowych wątków ale to nie jest narracja idąca  od postaci tylko od samych twórców serialu.

 

Nie uważam „Schmigadoon!” za zły serial. Uważam go za serial, który mógłby być dużo lepszy, gdyby mniej się wstydził tego, że jego twórcy ewidentnie kochają musicale. Bo mam poczucie, że ten element ironicznego podchodzenia do musicalowej treści to jakaś próba wyjaśnienia, że przecież my wiemy, że ludzie nie zaczynają śpiewać, ilekroć coś poczują, i że chór pojawiający się w czasie jedzenia owsianki byłby irytujący. No wiemy, wszyscy wiedzą, ale nie wiem, czy musimy się z tego śmiać wciąż i wciąż od nowa. I w sumie to jest jakaś moja frustracja, bo miałam nadzieję, że ten serial będzie się śmiał z musicalu trochę inaczej. Być może w bardziej zaawansowany sposób – wiecie taki, który mruga do tych którzy ten gatunek kochają. I początkowo wydało się, że to będzie kierunek tej historii.  Ale po dwóch pierwszych odcinkach poszedł po dość znanych i utartych torach. Inna sprawa miałam wrażenie, że przydałoby się mu więcej niż sześć odcinków, bo mnóstwo wątków urwało się tak nagle (czyżby jednak zostawiono otwarcie na potencjalny drugi sezon).

 

 

Wiem, że po pierwszych odcinkach zarzekałam się, że „Schmigadoon!” trafi na listę moich ukochanych produkcji. Teraz wiem, że na pewno będę słuchać piosenek z serialu i pewnie jeszcze wrócę do całości (oraz namówię Patrycję na odcinek „Wtem Piosenka!”) ale jednak będzie to miłość trudna i pełna niespełnienia. No zupełnie jakby ktoś miał o tym musical napisać.

 

Ps: Osobiście uważam, że zupełnie osobnym skandalem jest fakt, że Aaron Trevit pojawia się tak naprawdę tylko w dwóch pierwszych odcinkach a potem go nie ma. Nie tak się umawialiśmy.

0 komentarz
1

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online