Dawno już nie pisałam o grach planszowych. Nie dlatego, że nie było w co grać raczej – po miesiącach unikania ludzi trudno się zebrać na wieczór z planszówką. Na całe szczęście znalazł się nowy tytuł do przetestowania w gronie znajomych. „Santa Monica” Josha Wooda to nowa gra od Fox Games, która idealnie nadaje się na przełamanie planszówkowej posuchy.
Nazwisko Josha Wooda powinno wam coś mówić bo to twórca „Najlepszej gry o kotach” i patrząc na „Santa Monica” bardzo to widać. Jest w tej grze podobna przejrzystość zasad, łatwość rozgrywki i dobra zabawa. W tym przypadku każdy z graczy buduje własny nadmorski bulwar i sąsiadującą z nim plażę. Możemy dostawiać sklepy, centra rozrywki, knajpy. Celem gry jest stworzenie takiej przestrzeni, w której dobrze będą czuli się zarówno mieszkańcy Santa Monica, jak i turyści i obowiązkowi w takich miejscach celebryci.
Gra ma bardzo prostą rozgrywkę – opiera się na dobieraniu kart. Sama karta powie nam wszystko o tym co może nam dać jako graczom, ale też ile możemy za nią zapunktować. Z jednej strony – jeśli na karcie znajdują się informacje o atrakcjach to sprawa jest prosta – wystarczy tam zaprowadzić odpowiednią ilość osób i cieszyć się z punktów zwycięstwa. Ale sporo kart wyznacza też inne warunki – np. musimy zebrać obok siebie kilka miejsc z podobnymi symbolami, albo wręcz przeciwnie – zadbać dla karty o bardzo specyficzne i zróżnicowane sąsiedztwo. To wszystko sprawia, że dobieranie kolejnych kart wymaga trochę zastanowienia i uważności. Co ma swoje plusy – w grę nie można grać tak absolutnie automatycznie.
Tym co niezwykle mi się spodobało w Santa Monica to fakt, że nie ma jednego sposobu zdobywania punktów – wręcz przeciwnie – kiedy graliśmy w kilka osób okazało się, że każde z nas wybrało trochę inną strategię. Ja postawiłam na aktywności dla mieszkańców miasta, z kolei inni gracze postawili np. na spełnianie „dużych” celów gry – dodatkowych wyzwań które losuje się przed rozgrywką (a które wskazują dodatkowe wymagania za które możemy zdobyć punkty). Inną strategią było takie układanie kart by zdobyć najwięcej punktów zwycięstwa za sąsiedztwa – bo tu też kryje się dużo punktów, jeśli odpowiednio ułożymy nasze karty.
„Santa Monica” ma jeszcze jedną cechę, którą bardzo lubię w grach – otóż właściwie od samego początku można założyć, że rozgrywka nie będzie trwała dłużej niż czterdzieści pięć minut – godzinę. Wszystko dlatego, że od samego początku mamy ustaloną ilość rund którą rozgrywamy, więc nie ma możliwości, żeby gra się bardzo przedłużyła. Bardzo lubię ten mechanizm, bo dzięki niemu można zaplanować ile potrwa rozgrywka, plus z mojego doświadczenia jeśli gramy z mniej zaangażowanymi graczami to ich uwaga kończy się właśnie gdzieś koło trzech kwadransów.
Od razu powiem – że przy zupełnie pierwszej rozgrywce trochę popełniliśmy błędów. Bo też to taka gra gdzie dużo rzeczy wychodzi przy graniu i nie można od razu założyć, że „jakoś to będzie”. Ja wiem, że lektura instrukcji bywa tym co powstrzymuje przed rozpoczęciem gry ale tu akurat instrukcja jest napisana przejrzyście – tylko nie można jej odrzucić na bok po rozpoczęciu gry. Na pudełku znajdziecie informacje, że gra jest tak dla graczy 14 plus i choć podejrzewam, że da się w nią zagrać z rozgarniętym jedenastolatkiem to jednak zgadzam się z twórcami, że to gra raczej strategiczna dla nieco starszych graczy.
Tym co mnie jeszcze uwiodło w przypadki gry jest to jak wygląda. Jestem pod tym względem bardzo „łatwym” graczem – jeśli gra jest ładna od razu jakoś bardziej ją kocham. Tu mamy cudowne ilustracje Jeremy’ego Nguyena, które są tak urocze, że dobieranie kolejnych kart i tworzenie swojego własnego fragmentu miasta po prostu sprawia przyjemność. Do tego sama gra jest po prostu dobrze wykonana – część elementów jest drewniana (postaci, foodtruck itp.) część z twardej tektury. Zwracam uwagę na takie rzeczy, bo niestety – jeśli gra nie jest dobrze wykonana to często nawet jeśli jest fajna szybko się rozpada. Tu nie mam takich obaw, choć Shubi dość zawzięcie polowała na żeton pierwszego gracza (musicie ją zrozumieć żetonem pierwszego gracza jest mewa).
„Santa Monica” wpada u mnie do kategorii gier, które wyciągamy na spotkaniu towarzyskim, kiedy wszyscy chcą w coś zagrać ale nie mamy czasu do północy. To gra która da sporo rozrywki tym którzy w grach planszowych najbardziej lubią strategie, ale też jeśli macie znajomych którzy są mniej planszówkowi – zasady są na tyle przejrzyste, że powinni się szybko przekonać. Gra działa też bez większego towarzystwa, bo przeznaczona jest od dwóch do czterech osób. Co też mnie cieszy bo, ponownie – wcale nie ma tak dużo gier które działają na dwie osoby. Innymi słowy – jeśli nie macie kupcie, albo przynajmniej namówicie swoich znajomych żeby kupili – dzięki temu będzie u nich jak wpadniecie na planszówki.
Na koniec mam dla was ciekawe info. Otóż jeśli kupicie grę w wybranych sklepach z grami planszowymi (min. AlePlanszówki, Trzy Trolle, AM76, Mepel, Gandalf) to możecie zgarnąć bonusową kartę do gry. Na karcie jest siedziba firmy Fox Games na Domaniewskiej. Wiecie, oni też chcą się czasem poczuć jakby byli tuż obok słonecznej plaży a nie na warszawskim Mordorze.
Ps: Gra wywołała lekkie napięcia w moim domu bo jeszcze ani razu w nią nie wygrałam. Ale na pewno kiedyś wygram. Być może najpierw będę musiała wysłać Mateusza na urlop. Ale wygram.