Home Seriale Wracając do miasta czyli znów oglądam “Seks w Wielkim Mieście”

Wracając do miasta czyli znów oglądam “Seks w Wielkim Mieście”

autor Zwierz

Jak­iś czas temu mój sza­cowny małżonek opuś­cił nasze domowe pielesze na jak­iś czas dając mi niepow­tarzal­ną szan­sę przy­pom­nieć sobie moje cza­sy singiel­skie kiedy to siedzi­ałam wiec­zo­ra­mi w domu i oglą­dałam seri­ale nie niepoko­jona przez niko­go. Jed­nym z seri­ali, które oglą­dałam namięt­nie był „Seks w Wielkim Mieś­cie”. Postanow­iłam więc wró­cić do seri­alu – który prze­cież ma już kilka­naś­cie lat i obe­jrzeć go jeszcze raz z jed­ną małą różnicą – pier­wszy raz będąc starszą od bohaterek a także będąc istotą, której bohater­ki przez lata nien­aw­idz­iły, czyli mężatką

Ten test jest bardziej bard­zo długim zbiorem luźnych uwag niż taką bard­zo spójną anal­izą. Chci­ałabym kiedyś napisać naprawdę spójną anal­izę SATC (to moje drugie pode­jś­cie) ale czu­ję się w tym seri­alu jak w sklepie z pop­kul­tur­owy­mi zabawka­mi. Cią­gle coś mnie rozprasza. To taka uwa­ga na początek.

 

Nie wchodzi się dwa razy do tego samego serialu

 

Przyz­nam szcz­erze, że to jest zabawne, kiedy wraca się do seri­alu, kiedy jest się kimś zupełnie innym – głównie dlat­ego, że nagle zwraca się uwagę na co innego. Na przykład na to, że więk­szość małżeństw, które zna­ją bohater­ki jest w sum­ie z góry uznawana za nudne, nieciekawe, albo przedzi­wne – coś co nigdy wcześniej nie rzu­ciło mi się w oczy. Małżeńst­wo czy stały związek jest dla nich celem, ale jed­nocześnie wyda­je się, że żadne małżeńst­wo nie jest szczegól­nie ciekawe. Kiedy Car­rie spo­ty­ka się z facetem, który naprawdę chce wziąć ślub i to co więcej ter­az zaraz już wszys­tkie pary jakie spo­ty­ka są po pros­tu nudne i najpewniej skon­cen­trowane na dzieci­ach. To w sum­ie ciekawe bo małżeńst­wo pozosta­je jakimś celem dla bohaterek – ostate­cznie rand­ku­ją po to by znaleźć sobie ide­al­nego fac­eta ale jed­nocześnie–  samo małżeńst­wo pokazy­wane jest jako układ co najm­niej nud­ny i nieciekawy (poza związka­mi bohaterek). W ogóle to niesamowite jak ten ser­i­al, który teo­re­ty­cznie ma doty­czyć związków nieza­leżnych kobi­eta tak naprawdę ma z góry jas­no oznac­zony cel. Nie patrzymy czy nasze bohater­ki będą szczęśli­we tyko czy uda im się złow­ić ostate­cznie tego fac­eta, który im się marzy czy nie. Więcej, kiedy kobi­ety mają już dość szuka­nia facetów jak np. Miran­da, wtedy pojaw­ia się ten jedyny.

 

O czym myśli Car­rie kiedy nie myśli o mężczyznach?

 

Jed­nak tym co mnie najbardziej zain­tere­sowało to jak na przestrzeni seri­alu bohater­ki nie tylko nie sta­ją się jakieś dojrzal­sze, ale też sta­ją się mniej a nie bardziej ciekawe. To w sum­ie intrygu­jące jak na przestrzeni sześ­ciu sezonów z czterech bohaterek z potenc­jałem nie udało się wycis­nąć nic więcej poza prosty­mi charak­terystyka­mi. Więcej, z każdym sezonem coraz mniej stawały się one jakim­iś nieza­leżny­mi jed­nos­tka­mi a coraz bardziej posta­ci­a­mi kobiecy­mi w konkret­nej relacji do mężczyzny. Mat­ka, rozwód­ka, kochanka, men­tor­ka – moż­na wyliczać, ale w ostate­cznym rozra­chunku, bohater­ki zawsze defin­iowali mężczyźni. Do tego stop­nia, że oglą­da­jąc ser­i­al moż­na zdać sobie sprawę jak mało o nich wiemy. Nie mają za bard­zo rodziny – przy­na­jm­niej takiej, którą poz­na­je­my (pojaw­ia się raz brat Char­lott ale jest to postać trze­cio­planowa). Nie wiemy czym się intere­su­ją (w pier­wszych sezonach pojaw­iały się jakieś prze­błys­ki zain­tere­sowań – Miran­da lubiła base­ball, Saman­tha jazz ale potem jest tego coraz mniej), pra­ca sta­je się częs­to czymś dru­gorzęd­nym (lub nawet kłopotli­wym). Na swoich spotka­ni­ach streszcza­ją sobie przy­gody ser­cowe, ale nie wiemy co czy­ta­ją, co oglą­da­ją, jakie mają konkret­nie poglądy. Są tak przezroczyste, że defini­u­ją je głównie różne spo­jrzenia na związ­ki. Gdy­by wyciąć z seri­alu wszys­t­kich facetów nie było­by o czym zro­bić tego seri­alu. Przez lata jedyne czym są to kobi­eta­mi w poszuki­wa­niu mężczyzn. Kiedy w dru­gi sezonie Miran­da bun­tu­je się prze­ci­wko gada­niu tylko o mężczyz­nach – w tym samym odcinku sce­narzyś­ci sprowadza­ją ją na dobrą drogę. Była głu­pia prag­nąc roz­maw­iać o czymś innym. Jest tylko jeden tem­at – face­ci. Zresztą im dłużej oglą­dałam ser­i­al tym bardziej się zas­tanaw­iałam. Czy gdy­by bohater­ki miały roz­maw­iać o czymkol­wiek innym to czy nadal by się przy­jaźniły. Mimo wiel­kich zapewnień o przy­jaźni do grobowej des­ki moż­na było odnieść wraże­nie że bohaterek nic nie łączy poza ciągłym poszuki­waniem partnera.

 

To ten czas w moim życiu w którym muszę się skon­cen­trować na mojej pracy

 

To ciekawe o tyle, że prze­cież twór­cy dali im dość ciekawe zawody. Nawet raz na jak­iś czas ori­en­tu­ją się, że ich zawody mogą przynieść jakieś prob­le­my. Ale nigdy nie widz­imy jak dobrą prawniczką jest Miran­da. Najwięcej o pra­cy Saman­thy dowiadu­je­my się kiedy syp­ia ze swoim sze­fem, Char­lott może i jest doskon­ałą pra­cown­iczką galerii ale o sztuce opowia­da w sce­nach w których stara się jakoś zagłuszyć ból po rozs­ta­niu z facetem, zaś Car­rie cały czas słyszy jak doskonale pisze i jaka faj­na jest jej kolum­na, ale co ciekawe sami sce­narzyś­ci zestaw­ia­ją ją zwyk­le z twór­ca­mi ważniejszy­mi, ciekawszy­mi, bardziej istot­ny­mi. Może kolum­na Car­rie nie jest taka mała jak jej się wyda­je, ale cza­sem moż­na dojść do wniosku, że sce­narzyś­ci nie trak­tu­ją pra­cy Car­rie bard­zo poważnie. Zresztą, jeśli chodzi o rywal­iza­cję zawodową – nigdy nie byłam w stanie uwierzyć, że Car­rie nie zer­wała od razu z facetem ewident­nie zaz­dros­nym o jej sukces zawodowy. Nie wiem, jak sce­narzyś­ci mogli choć przez chwilę uznać, że bohater­ka próbowała­by nad tym prze­jść do porząd­ku dzi­en­nego. Ogól­nie – tak na mar­gin­e­sie – postać Burg­era to jed­na z najbardziej toksy­cznych postaci w tym seri­alu, nic dzi­wnego, że ten wątek przy­cię­to wcześniej.

 

 

Kto zapłaci za mieszkanie?

 

Kole­j­na rzecz, która mnie ruszyła po lat­ach to kwes­t­ia dojrza­łoś­ci bohaterek. Zwłaszcza Car­rie. Chy­ba najbardziej uderzyło mnie to w odcinku, w którym bohater­ka musi odkupić swo­je mieszkanie. Już pomi­jam fakt, że w tym jed­nym seri­alu co chwila jak­iś facet płaci za mieszkanie Car­rie (najpierw odkupu­je je Aidan, potem przed wyjaz­dem do Paryża płaci za nie jej kole­jny facet) ale to, że bohater­ka nie ma żad­nej kon­troli nad swoi­mi finansa­mi. Kiedy bank nie chce jej dać poży­cz­ki, w cza­sie roz­mowy z przy­jaciółka­mi pro­ponu­ją jej one wspar­cie. Poza Char­lotte. Kiedy Car­rie ją kon­fron­tu­je przy­jaciół­ka słusznie mówi, że nie jest odpowiedzial­na za jej finanse. Ostate­cznie jed­nak kto poży­cza Car­rie pieniądze – Char­lotte. Nie ukry­wam, że ilekroć w seri­alu pojaw­iała się kwes­t­ia finan­sów Car­rie czułam pewne zażenowanie. Nie każdy musi mieć wielkie oszczęd­noś­ci i wiem, że cza­sem się nie da. Ale bohater­ka zadawała się w ogóle nie myśleć o pieniądzach w jakikol­wiek log­iczny sposób, wyda­jąc wszys­tko na buty. To nie kwes­t­ia płci, ale jakiegoś prostego myśle­nia co właś­ci­wie zro­bić ze swoim życiem. Car­rie z dys­tansem odnosi się do dwudziestoparo­latek ale jed­nocześnie – spraw­ia wraże­nie jak­by było dla niej zaskocze­niem że jest dorosła.

 

Jeśli wszys­tko jest okej to nie jesteś w związku

Sko­ro o dojrza­łoś­ci mowa, w cza­sie oglą­da­nia seri­alu zdałam sobie sprawę, że przez więk­szość cza­su bohater­ki w kon­tak­tach z mężczyz­na­mi stara­ją się nie być sobą. Jest taki jeden odcinek, w którym Car­rie nie może przeżyć, że puś­ciła bąka przy face­cie i jest to odcinek bardziej żenu­ją­cy niż śmieszny. Ale też symp­to­maty­czny – bohater­ki robią właś­ci­wie wszys­tko by face­tom wydać się isto­ta­mi, które nie mają żad­nych real­nych potrzeb. Ubier­a­ją się na rand­ki, uda­ją, że nie przeszkadza­ją im ewidentne różnice w świato­poglądzie czy cham­skie zachowa­nia. Nie chcą się pokazy­wać w ubra­ni­ach, które nie są ide­al­nie dobrane na rand­kę, i nawet kiedy już mają z kimś zamieszkać czu­ją się niezręcznie. Ser­i­al nie mówi tego wprost, ale wychodzi z niego wiz­ja tych kobi­et które w obec­noś­ci mężczyzn (zwłaszcza mężczyzn na których im zależy) nigdy nie mogą być tak naprawdę sobą. Co spraw­ia, że kiedy już sto­ją na grani­cy intym­noś­ci czu­ją się prz­er­ażone. To jakaś nieprzy­jem­na wiz­ja, że prze­by­wanie z drugą osobą, która nam się podo­ba zawsze musi się wiązać z dyskomfortem.

 

 

Seks jest ale czy jest moralność?

 

Dru­ga sprawa, która mną do dziś wstrząsa to właś­ci­wie jak gład­ko ser­i­al prze­chodzi nad tym, że Car­rie zdradza Aidana z Bigiem. Ser­i­al ma tu prob­lem. Bohater­ka zachowu­je się niemoral­nie – ale jed­nocześnie – twór­cy wcale nie chcą jej za bard­zo potępi­ać. Ostate­cznie więc w sum­ie wszys­tko roz­chodzi się dosłown­ie po koś­ci­ach. Car­rie jest potem przykro, że żona Biga źle o niej myśli, ale wszys­tko jest skon­cen­trowane tylko na jej emoc­jach. To jest w ogóle niesamowite jak Car­rie mówi o całej sytu­acji – bo moż­na dojść do wniosku, że jej się ten romans w ogóle przy­trafił i nie miała na to żad­nego wpły­wu. Żeby było zabawniej – sce­narzyś­ci piszą ją jako dość zaz­dros­ną kobi­etę, która bard­zo wyraźnie źle by się czuła, gdy­by ktokol­wiek dop­uś­cił się zdrady w sto­sunku do niej. Przyz­nam szcz­erze, że to jest ten moment, w którym trud­no już kibi­cow­ać bohater­ce – która rani ludzi wokół siebie w sposób zupełnie pozbaw­iony autore­flek­sji. Zresztą nie ukry­wam – kilka­naś­cie razy w tym seri­alu pow­tarza się sce­na, w której przy­jaciół­ki Car­rie mają swo­je prob­le­my, ale jej to zupełnie nie obchodzi, bo musi przeanal­i­zować swój najnowszy związek na poziomie nas­to­lat­ki. Nie wiem, czy twór­cy chcieli stworzyć nieznośną bohaterkę, ale do pewnego stop­nia im się udało. Głównie nieznośny jest jej nar­cyzm, który spraw­ia, że w każdym momen­cie i każdej sytu­acji widzi tylko siebie. Kiedy okazu­je się, że to nie ona była najważniejsza częs­to kończy się fochem.

 

Szuka­jąc świętego Graala 

 

No właśnie tym co mnie uderzyło, po lat­ach to fakt, że tak naprawdę egzys­tenc­ja naszych bohaterek pole­ga na szuka­niu fac­eta. Albo do związku, albo do małżeńst­wa, albo do sek­su. Robi­e­nie czegoś bez fac­eta czy odpuszcze­nie sobie szuka­nia fac­eta, wyda­je się jakąś dzi­wną wyr­wą w jed­nym słusznym sposo­bie spędza­nia cza­su i życia. Przy czym jak wspom­ni­ałam – jakieś majaczące na hory­zon­cie małżeńst­wo niekoniecznie jest ide­al­nym rozwiązaniem. Liczy się, żeby rand­kować, poz­nawać nowych ludzi albo przy­nam­niej móc o nich gadać. Zas­tanaw­iam się do jakiego stop­nia ten ser­i­al wpraw­ił w kom­pleksy dziesiąt­ki młod­szych i starszych kobi­et, które wcale nie miały ochoty spędzać cza­su na poz­nawa­niu co chwila kogoś nowego. Zresztą co ciekawe, jak na skar­gi bohaterek, że nie ma już żad­nych porząd­nych mężczyzn w Nowym Jorku, każdej z niej udawało się podry­wać facetów w iloś­ci­ach nie śnią­cych się zwykłym śmiertel­niczkom. Cóż rozu­miem for­mułę seri­alu – ostate­cznie bez sek­su i wielkiego mias­ta by się nie dało, ale trud­no się patrzy na narzeka­nia bohaterek zda­jąc sobie sprawę, że jak ci się uda pójść z kimkol­wiek na więcej niż jed­ną rand­kę to już jest jak­iś sukces. Inna sprawa, że z cza­sem zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to nie jest ser­i­al o czterech singielkach. W SATC singielką jest tylko Saman­tha – tylko ona jest zad­owolona z tego, że nie ma fac­eta na stałe i nie szu­ka sobie fac­eta na stałe, resz­ta bohaterek cały czas jest na łowach. To, że są same jest ich porażką a nie domyśl­nym stanem, w którym chęt­nie prze­by­wa­ją. Tylko Saman­tha ma odwagę powiedzieć, że nawet mając fac­eta moż­na być samą. Choć jed­nocześnie nawet Saman­tha musi się zakochać i w tej miłoś­ci musi się okazać, że jest taka jak wszys­tkie – żąd­na uwa­gi, zaz­dros­na i podat­na na zranienie.

 

 

Mężczyźni są z Marsa a kobi­ety nie

 

Zresztą oglą­da­jąc ser­i­al uderzyło mnie jak bard­zo kon­cer­tu­je się on na podziale tego co jest męskie i żeńskie. Zaskaku­ją­cy­mi puen­ta­mi niek­tórych odcinków jest dostrze­ganie, że facet też człowiek, ale ogól­nie – świat kobi­et i mężczyzn jest równoległy. Przy czym nie da się ukryć – ser­i­al przez pier­wsze sezony nie trak­tu­je mężczyzn do koń­ca poważnie. Wyda­ją się zdzi­wacza­ły­mi lub zamknię­ty­mi w sobie albo nad­miernie pewny­mi siebie, przed­mio­ta­mi. Mają być egzem­pli­fikacją pewnych seri­alowych tez – że każdy facet to idio­ta, dupek, albo że nawet z miłym facetem może być coś nie tak. Oglą­da­jąc ser­i­al ter­az miałam poczu­cie, że to jak trak­tu­je posta­cie mężczyzn jest dość toksy­czne. Nawet tych, do których pała jakąś sym­pa­tią. W jed­nym odcinku Big chce poroz­maw­iać z Car­rie o jej emoc­jach – zdał sobie sprawę, że postąpił źle, tym­cza­sem nasza bohater­ka chce się tylko z nim przes­pać. Komizm na wynikać na odwróce­niu sytu­acji, ale ostate­cznie jest w tym jakaś iry­tac­ja. Face­ci nie są po to by mówić o emoc­jach. To jest w ich wyko­na­niu śmieszne (choć jed­nocześnie na brak rozmów o emoc­jach skarżą się bohater­ki). Kiedy Aidan narzec­zony Car­rie chce koniecznie wziąć ślub, Car­rie czu­je się atakowana, wyco­fu­je się, odmaw­ia poda­nia daty, ostate­cznie zry­wa zaręczyny. Mamy kibi­cow­ać Car­rie ale jed­nocześnie – ser­i­al ponown­ie uważa że mężczyźni ze swoi­mi uczu­ci­a­mi i emoc­ja­mi się narzu­ca­ją. To nie ich poletko. Nawet ostate­czne zejś­cie się Biga z Car­rie nie jest w sum­ie poprzed­zone jakimś poważnym emocjon­al­nym rozlicze­niem. To nie pasu­je do wiz­ji mężczyzny.

 

Tyka­ją zegary biologiczne

 

Kole­j­na sprawa, którą dostrzegłam po lat­ach, to pew­na fik­sac­ja na dzieci­ach. Bohater­ki seri­alu są po trzy­dzi­estce i twór­cy uznali, że nie ma takich, że nie chcą dzieci – coś musi się wydarzyć. Miran­da zachodzi w ciążę przy­pad­kowo (ale nie dokonu­je abor­cji bo wciąż w telewiz­ji amerykańskiej to jest prob­lem by bohater­ka po pros­tu dokon­ała abor­cji – w bry­tyjskiej zdarza się to częś­ciej), Char­lotte spędza niemal trzy sezon stara­jąc się o dziecko, Saman­tha dzieci nie chce mieć i jest tego abso­lut­nie zde­cy­dowanie pew­na, ale oczy­wiś­cie ma różne około dzieciowe reflek­sje kiedy dosta­je raka, no i na koniec Car­rie która dosta­je aż dwa odcin­ki w seri­alu kiedy musi się zas­tanow­ić czy chce mieć dzieci. Dzieci i ich posi­adanie jest w tym seri­alu tak obec­ne – że widać, że nikt sobie na początku lat dwu­tysięcznych nie umi­ał wyobraz­ić nar­racji o kobi­etach bez nar­racji o macierzyńst­wie. I żeby było jasne, ja też myślę o macierzyńst­wie, ale to jest niesamowite jak bard­zo nar­rację o kobi­etach po 30 domin­u­je pytanie czy będą miały dziecko.  Zresztą w ogóle to jaką ten ser­i­al ma obsesję wobec wieku wyda­je się bard­zo charak­terysty­czne. Niemal w każdym odcinku bohater­ki przy­pom­i­na­ją sobie i wid­zom, że są po trzy­dzi­estce. Oglą­da­jąc SATC przes­ta­ję się dzi­wić, dlaczego tyle dziew­czyn zaczy­na trak­tować 30 urodziny jako ostat­nie w swoim życiu i potem osuwa się w mroczne przeko­nanie, że zaczęła się starość. Patrząc na ten ser­i­al moż­na dojść do wniosku, że po trzy­dzi­estce to już mrok, niepamięć i zatra­ta. Cóż z tego, że chodzisz na rand­ki, sko­ro masz ogranic­zony czas przy­dat­noś­ci do spożycia.

 

Jest tylko jed­no dobre zakończenie

 

Nie ukry­wam też, że z wiekiem niesamowicie trud­no oglą­dało mi się bohater­ki, które nawet przez chwilę nie próbowały po pros­tu przys­tanąć i być szczęśli­we same ze sobą. Ser­i­al niby nie mówi tego wprost, ale wychodzi z niego, że żeby być szczęśli­wym trze­ba znaleźć fac­eta. Tak po pros­tu – nie biorę pod uwagę późniejszych filmów, bo mam trochę god­noś­ci i nie wracam do tego chła­mu – jest facet na stałe jest szczęś­cie. Każ­da z bohaterek seri­alu kończy z facetem. Nawet Sman­tha która prze­cież jako jedy­na umi­ała jakoś żyć sama ze sobą, dosta­je pod koniec związek. Bo domyślne jest, że inaczej nasze bohater­ki był­by smutne czy wręcz żałosne. W jed­nym z ostat­nich odcinków seri­alu Car­rie przed­staw­ia redak­torce Vogue, fac­eta który oczy­wiś­cie nie jest ciekawy, nie jest przys­to­jny, nie jest wyso­ki, nie pasu­je do schematu. Ale redak­tor­ka Vogue musi się z nim pokazać na kole­jnej imprezie. Bo możesz być redak­torką Vogue ale musisz kogoś mieć. Nawet jeśli face­ci są już „prze­brani” (ser­i­al ma jakąś obsesję na punkcie tego, że facetów jest jakaś skońc­zona pula i wszyscy dobrzy szy­bko spada­ją z rynku – to jest takie odczłowiecza­jące pode­jś­cie) to facet jest lep­szy od braku faceta.

 

Każdy facet to tylko początek projektu

 

Wrócę jeszcze na chwilę do sposobu pokazy­wa­nia mężczyzn w seri­alu, bo wydawał mi się on zawsze fas­cynu­ją­cy. Pro­dukc­ja jest zde­cy­dowanie nastaw­iona na wiz­ję „Każdy mężczyz­na to tylko początek pro­jek­tu”. Bohater­ki starały się na przestrzeni serii zmieni­ać swoich facetów zarówno pod wzglę­dem wyglą­du (w sum­ie dość opresyjny wątek w którym Char­lott stara się dopa­sować swo­jego przyszłego męża do jakiejś wiz­ji fac­eta z którym powin­na się umaw­iać), jak i zachowa­nia czy nawet zawodu (Smith ostat­ni facet Saman­thy to prze­cież jej pro­jekt niemalże zawodowy). Car­rie też krę­ciła się wokół swoich facetów zawsze z jakąś wiz­ją jak­by tu ich zmienić. Czy to wymusić na Bigu więk­szą emocjon­al­ność, czy spraw­ić by Aidan stał się równie rozry­wkowy co ona, czy …. w sum­ie nie wiem jaki był plan Car­rie odnośnie jej rosyjskiego artysty. Zmieni­an­ie mężczyzn, dos­tosowywanie ich do siebie, zawsze wydawało mi się takim bard­zo toksy­cznym ele­mentem kul­tu­ry. Niby się z kimś umaw­iasz, ale naprawdę umaw­iasz się z jakąś wer­sją tej oso­by, którą dopiero stworzysz. Face­ci oczy­wiś­cie nie mają wiele do powiedzenia – jeśli pod­da­ją się zmi­an­ie są OK, jeśli protes­tu­ją – wykazu­ją się zupełnym brakiem zrozu­mienia. Wciąż jed­nak jakaś domyśl­na pra­ca spa­da na kobi­ety, które są odpowiedzialne za to kim jest człowiek, z którym się spo­tyka­ją.  Bo też nie ukry­wa­jmy, bohater­ki wciąż i wciąż mają w głowie „Co ludzie powiedzą”.

 

 

Najm­niejszy Man­hat­tan świata

 

Inna sprawa, dopiero po lat­ach jestem w stanie spo­jrzeć na ten ser­i­al przez pryz­mat zupełnie inny, czyli tego jak pokazu­je bohater­ki. Ostate­cznie, mamy uwierzyć, że to cztery dobrze radzące sobie dziew­czyny z Man­hat­tanu. W isto­cie jed­nak to cztery dobrze sytuowane, praw­ie nigdy (poza Car­rie) nie prze­j­mu­jące się kasą kobi­ety, który mają sta­bilne prace. Mają wyłącznie białych zna­jomych (serio ten ser­i­al jest niewyobrażal­nie biały – tak jak seri­ale już nie są), chodzą na przyję­cia do olbrzymich mieszkań, mogą spo­tykać się z mil­ion­era­mi, bo obra­ca­ją się w tych samych krę­gach i zawsze jakichś z ich zna­jomych ma dom w Hamp­tons. Zwykłe życie naszych bohaterek jest w isto­cie życiem bard­zo uprzy­wile­jowanej wąskiej grupy osób, które stanow­ią jak­iś mikro­pro­cent społeczeńst­wa. Kiedy się człowiek nad tym zas­tanowi to nawet nie był­by prob­lem, gdy­by ser­i­al gdziekol­wiek to komu­nikował. Tym­cza­sem niby oglą­damy, zwykłe życie nieza­leżnych kobi­et z NY ale w isto­cie oglą­damy życie bard­zo specy­ficznej i ekstremal­nie wąskie grupy społecznej. Zwróć­cie uwagę, że życie bohaterek tak naprawdę jest ogranic­zone nie tyko do Man­hat­tanu, ale też do kilku przestrzeni. Wyprowadz­ka na Brook­lyn jest trak­towana jako najwięk­sze poświęcenie.

 

Wszys­tko kiedyś będzie nieaktualne

 

Oczy­wiś­cie każdy ser­i­al może się zes­tarzeć w sposób chy­ba trud­ny dla twór­ców do przewidzenia. To co na początku XXI wieku wydawało się postępowe dziś częs­to jest zaskaku­ją­co kon­ser­waty­wne. Nie mówiąc już o odcinkach, gdzie pojaw­ia­ją się wąt­ki co najm­niej prob­lematy­czne. Ten w którym Car­rie nie dowierza, że ist­nieje coś takiego jak bisek­su­al­izm, czy taki w którym okazu­je się, że były chłopak Car­rie leczy się psy­chi­a­trycznie co jest pokazane jako mieszan­i­na czegoś zabawnego z czymś poraża­ją­co odrzu­ca­ją­cym. Nie jest też niesamowicie zabawny odcinek, w którym facet wraca do picia bo było mu tak dobrze w łóżku z Car­rie. Och dobrze, że lata 90 przem­inęły i pewne żar­ty odeszły do lamusa.  Jed­nocześnie to niesamowite jak anal­o­gowy jest to ser­i­al. Czy ktokol­wiek współcześnie będzie w stanie oglą­dać ser­i­al gdzie bieg­nie się do domu odsłuchać  wiado­moś­ci na automaty­cznej sekretarce. Nie mam żalu, że rzeczy się zmieni­a­ją – jestem his­to­ryczką, nie trze­ba mi tłu­maczyć. Ostate­cznie oglą­dam ser­i­al raczej jako źródło his­to­ryczne do dziejów oby­cza­jowoś­ci przeło­mu wieków. A właś­ci­wie tego jak po powierzch­nią postępowoś­ci kryła się dość klasy­cz­na nar­rac­ja o kobiecych potrze­bach. Choć ser­i­al tego nigdy nie wyrażał wprost bohater­ki szuka­jąc mężczyzny ide­al­nego szukały mężczyzny klasy­cznego. Przys­to­jnego, bogat­ego, emocjon­al­nie nie nad­miernie wylewnego, takiego który się nimi zaopieku­je, ale też będzie miał sporo kasy by zapewnić im życie na odpowied­nim poziomie. Domyśl­nie też – nieco starszego. To właśnie takiego fac­eta dosta­je Car­rie, której jako jedynej uda­je się złow­ić pana Biga – fac­eta, który jest tym ideałem. I ten ideał jest prze­cież niewyobrażal­nie konserwatywny.

 

 

A jed­nak kome­dia romantyczna

 

Zwró­ciłam też uwagę, że po drugim sezonie zmienia się for­muła serii. Najwyraźniej pomysł robi­enia z tego pro­gra­mu z szer­szą reflek­sją o sek­su­al­noś­ci nie zdało egza­minu. Od trze­ciego sezonu ser­i­al właś­ci­wie zamienia się w jed­ną bard­zo długą komedię roman­ty­czną, z tą uwagą, że końcówka wyda­je się dość zaskaku­ją­co przyśpies­zona. Wydawać by się mogło, że po lat­ach tworzenia skom­p­likowanej relacji pomiędzy Bigiem a Car­rie pojawi się jakieś ciekawsze rozwiązanie, ale w sum­ie – emocjon­al­nie ser­i­al przeskaku­je do rozmów tele­fon­icznych i przy­jaźni do związku na całe życie. Niemal sły­chać, jak sce­narzyś­ci jęknęli, kiedy nie dostali kole­jnego sezonu. Choć jed­nocześnie – Seks w Wielkim Mieś­cie musi się skończyć dokład­nie w momen­cie, w którym zwyk­le kończą się pro­dukc­je o ciekawych ludzi­ach koło trzy­dzi­est­ki. Zan­im przekroczą czter­dzi­estkę i przes­taną być ciekawe. Jed­na bohater­ka po czter­dzi­estce jest ciekawym dodatkiem. Cztery przenoszą ser­i­al do świa­ta telewiz­yjnej geri­atrii. Przy­na­jm­niej tak było na początku lat dwu­tysięcznych. Oprócz styl­isty­cznej zmi­any ser­i­al przeszedł także odrobinę zmi­anę w pode­jś­ciu do tem­atu – po dwóch sezonach his­torii poje­dynczych ran­dek i krót­kich związków ser­i­al skupił się na bardziej dłu­godys­tan­sowych relac­jach. Nie mogę przes­tać się zas­tanaw­iać – czy to dlat­ego, że jed­nak nikt nie chce widzieć kobi­et, które rand­ku­ją zbyt dłu­go i zbyt dużo. Jed­nocześnie ta zmi­ana for­matu okazu­je się pułap­ką. Ser­i­al z ogól­nej reflek­sji nad sek­su­al­noś­cią nowo­jor­czyków sta­je się ostate­cznie pro­dukcją oby­cza­jową. Te zaś mają bard­zo zamkniętą pulę rozwiązań. O ile ogólne reflek­sje moż­na snuć bez żad­nej znaczącej puen­ty, o tyle kiedy wkroczy się na drogę poważnych związków pozosta­je jedynie mnoże­nie perypetii i pró­ba znalezienia odpowiedzi na pytanie – będą razem czy nie będą. To zde­cy­dowanie mniej ciekawe niż reflek­s­ja nad różny­mi, cza­sem absurdal­ny­mi aspek­ta­mi związków.

 

Inne żony ze Stepford

 

Mam poczu­cie, że tak naprawdę czy­tanie tego seri­alu nie ma nic wspól­nego z moim fem­i­nizmem. Tzn. nie chodzi o to by stworzyć jakąś złośli­wą fem­i­nisty­czną kry­tykę. Myślę, że wiele kobi­et nawet w bardziej opresyjnych cza­sach nigdy nie miało takiego życia i cieszyły się paradok­sal­nie więk­szą swo­bodą niż potenc­jal­nie wyz­wolone bohater­ki SATC. To jest zresztą pew­na pułap­ka SATC – to nigdy nie był ser­i­al real­isty­czny pod tym wzglę­dem, że więk­szość kobi­et jed­nak chy­ba aż tak nie rand­kowała i nie kupowała nowych butów na każdą rand­kę. To jest wyz­wolony komen­tarz nie tyle do rzeczy­wis­toś­ci co do kul­tur­owej wiz­ji powin­noś­ci kobiecych się­ga­ją­cych jeszcze lat pięćdziesią­tych. Bohater­ki SATC z jed­nej strony nie mają szans na zostanie żon­a­mi ze Step­ford z drugiej – trochę ist­nieją w tym samym uni­w­er­sum amerykańskiej pop­kul­tu­ry. Tym samym które kil­ka lat później pokaże nam „Gotowe na Wszys­tko” dopeł­ni­a­jąc pewnego prze­sad­zonego, ale wciąż w swoich pod­stawach zaskaku­ją­co kon­ser­waty­wnego wiz­erunku, kobiecego życia. Pod tym wzglę­dem SATC jest w sum­ie innym sposobem zag­o­nienia kobi­et tam, gdzie powin­ny być – u boku mężczyzny. Tylko, że dro­ga jest ciekawsza i po drodze jest więcej sek­su. Dlat­ego, uważam, że warto ser­i­al czy­tać przede wszys­tkim jako komen­tarz pop­kul­tu­ry do samej siebie. To rein­ter­pre­tac­ja tej klasy­cznej kobiecej bohaterki

 

Zwróć­cie uwagę na samo zakończe­nie seri­alu – Car­rie porzu­ca wszys­tko co ma – dom, pracę, przy­jaciół­ki by podążyć za facetem do Paryża. Nie chce słyszeć żad­nych uwag odnośnie tego, że to się jej nie spodo­ba. Choć Car­rie nie ma wiele wspól­nego ze swoim rosyjskim artys­tą, choć nie zna środowiska, języ­ka i nawet nie wie do koń­ca jakie prace będzie wys­taw­iał jej słyn­ny ukochany, jed­nak rzu­ca wszys­tko i jedzie. Oczy­wiś­cie nie jest w stanie znieść sytu­acji w jakiej się znalazła – ostate­cznie już nie jest tą bohaterką, która może być tylko u boku mężczyzny (nie da się jed­nak ukryć, że den­er­wu­je fakt jak bard­zo nie prze­myślała swo­jej decyzji). Co się więc dzieje? Zagu­bioną Car­rie która o mało nie wskoczyła w trady­cyjną rolę, ratu­je inny mężczyz­na. Bohater­ka o mało się nie zgu­biła, ale zna­j­du­je właś­ci­wą drogę. Ale to nie jest dro­ga do mężczyzny. I nie ma nic złego w zakochi­wa­niu się w kimkol­wiek. Raczej to fajnie pokazu­je, gdzie mieszczą się bohater­ki na sze­rokim spek­trum pop­ku­tur­owej niezależności.

 

 

 

Ser­i­al na każde (życiowe) czasy

 

Wiele osób pyta mnie czemu powracam do seri­ali które już kiedyś widzi­ałam. Ostate­cznie codzi­en­nie jest tyle nowych pre­mier, że oglą­danie czegoś co już się zna wyda­je się stratą cza­su. Ale właśnie powrót do seri­alu, kiedy jest się kimś zupełnie innym spraw­ia, że widzi się pewne sprawy inaczej. Nie dostrzegłabym tego jak w sum­ie ser­i­al nie umie się usto­sunkować do małżeńst­wa gdy­bym nie była mężatką. Nie dostrzegłabym tego jak bard­zo bohater­ki czu­ją się niekom­for­towo (a właś­ci­wie jak same na siebie sprowadza­ją ten dyskom­fort ciągłego udawa­nia kogoś lep­szego niż się jest) w stałych związkach gdy­bym się w takim nie znalazła. Nie miałabym dys­tan­su do ich prze­myśleń i poczy­nań gdy­bym nie doszła w końcu do tego samego wieku co one. To nie jest ten sam ser­i­al, który oglą­dałam będąc dwudziestoparo­let­nią dziew­czyną, która miesz­ka sama w niewielkim mieszka­niu w wielkim mieś­cie tylko zas­tanaw­ia się skąd wziąć rand­kę. Zresztą jeśli już mam wam przyz­nać, to kole­jni part­nerzy Car­rie nigdy nie wydawali mi się szczegól­nie atrakcyjni.

 

Wraca­jąc do źródeł

 

Jed­nocześnie wyda­je mi się konieczne by pod­kreślić, że nie kiedy czy­ta się ser­i­al po lat­ach – nawet kry­ty­cznie, to wcale nie znaczy, że jest on zły. To jak z czy­taniem źródeł his­to­rycznych – cza­sem czy­ta się zupełnie co innego niż jest w tekś­cie i to jest dużo ciekawsze. Podob­nie z Sek­sem w Wielkim Mieś­cie. Nie oglą­dam go zas­tanaw­ia­jąc się którą bohaterką jestem, czy jaki sens mają kole­jne przy­gody bohaterek. Emocjon­al­nie pro­dukc­ja nie ma mi już nic do zaofer­owa­nia. Ale nie zmienia to fak­tu, że widzę ją jako pom­nik pewnej wiz­ji wyz­wolonej kobiecoś­ci przeło­mu wieków. Wiz­ji, która z dzisiejszego punk­tu widzenia pokazu­je, jak bard­zo w pewnej opresji nie chodzi o to z ilo­ma fac­eta­mi się syp­ia i kiedy zna­jdzie się tego jedynego. Ser­i­al jak na tamte cza­sy był przeło­mowy, ale dziś doskonale pokazu­je, że tak naprawdę nie przeła­mał wielu istot­nych bari­er – doty­czą­cych czegoś zupełnie innego niż seks. Przez wiele lat myślałam sobie, że to dzi­wne, że pro­du­cen­tem i właś­ci­wie twór­cą tak kobiecego seri­alu był mężczyz­na. Ale po lat­ach mnie to nie dzi­wi. To wyz­wolona kobiecość oglą­dana przez szy­bkę. Wciąż jed­nak nie docier­a­ją­ca do sedna.

 

 

 

Z Sek­sem w Wielkim Mieś­cie jak tak. Najpierw oglą­dasz go u progu jakiejś dorosłoś­ci i patrząc na życie bohaterek myślisz „Ach to tak wyglą­da życie”, potem zbliżasz się nieco do ich wieku i myślisz „Chy­ba jed­nak życie tak nie wyglą­da” a potem z ulgą rozsi­adasz się w dresach na kanapie i z całym swoim zapleczem intelek­tu­al­nym i emocjon­al­nym możesz westch­nąć z ulgą „ Na szczęś­cie życie tak nie wygląda”.

0 komentarz
17

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online