Hej
Dzisiejszy wpis, zwierza jest po części powiązany z wczorajszą refleksją nad Złotymi Globami (a właściwie nad galą) i połączony z niedawnymi problemami, jakie Sony przyniosła komedia Interview a właściwie reakcja Północno Koreańskich władz na wypuszczenie takiego filmu. Zwierz, bowiem zaczął zadawać sobie pytanie o to, czy Hollywood nie traktuje przypadkiem Korei Północnej, (o której zwierz będzie pewnie wielokrotnie pisał we wpisie Korea, ale zawsze chodzi o tą samą) nieco instrumentalnie, radośnie wykorzystując totalitaryzm do kręcenia filmów, których inaczej nakręcić nie może.
Zwierz bierze wczorajszą galę tylko za punkt wyjścia ale to zdjęcie pasowało mu idealnie
Dobra to jest łapiące czytelnika zdanie, które brzmi paskudnie, ale zwierz już tłumaczy. Jak wszyscy wiemy Korea Północna jest krajem, którego mechanizmy działania przerastają wyobrażenie większości osób żyjących w demokratycznym społeczeństwie. To długo utrzymujący się totalitarny ustrój utrzymujący swoich obywateli w znacznym odcięciu od świata, sterujący niemal każdym elementem ich życia i każący wszelki brak posłuszeństwa. Korea jest państwem biednym, który jak wszyscy pamiętamy nękał okropny głód i które właściwie absolutnie u nikogo nie wywołuje uśmiechu. Jednocześnie to kraj wiecznie szykujący się do wojny, uzbrojony po zęby, choć jednocześnie niemający realnej siły walczyć. No i bez przerwy piorący mózgi swoim obywatelom, którzy odcięci od świata niewiele mogą z tym zrobić. Od czasu do czasu ktoś przedostanie się do Korei Południowej z historiami mrożącymi krew w żyłach, Innymi słowy nic śmiesznego. Przy czym wydaje się, że nikt nic w sprawie Korei Północnej nie zrobi, bo i jak – postawiono granicę, zaminowano ją i teraz tylko raz na jakiś czas słychać ciche modły by Korea Północna nie zbombardowała Południowej, czego raczej robić nie ma zamiaru, ale nigdy nic nie wiadomo. Czyli innymi słowy trochę jak w Wojnie Zombie – wszyscy trochę czekają aż kiedyś problem Korei sam zniknie. Jak nie wiadomo.
Hemsworth miał się bronić przed Chińczykami skończył broniąc się przed Koreańczykami
Wszystkie te przedstawione w największym możliwym skrócie informacje nikogo nie dziwią. Wszyscy plus minus wiemy, że Korea to dziwne, złe państwo – na całe szczęście z dala od nas. Skąd wiemy? Bo w ostatnich latach Koreańczycy jako „ci źli” stają się co raz popularniejsi. Przetrzymywali Bonda (za czasów Pierce Brosnana), w Olympus has Fallen – w jednym z dwóch filmów o ataku na Biały Dom, atakowali Biały dom, w filmie Red Dawn musiał się przed nimi bronić Chris Hemsworth, pojawiali się też w Salt z Angeliną Jolie. Koreańczycy okazali się idealnymi złymi. Bo kino – zwłaszcza thrillery polityczne, ale i kino sensacyjne potrzebuje złych. Przez lata nie było wielkiego problemu – kiedy ma się kino wojenne to wiadomo, ze źli są Niemcy, potem szło przez lata równie łatwo. Skoro szpiegowano to przeciw Związkowi Radzieckiemu, ewentualnie zawsze mógł to być jakiś z krajów bloku wschodniego. Potem z kolei gdy na nieszczęście dla kinematografii Związek Radziecki się zwinął, na pewien czas pojawiły się kraje Blisko Wschodnie. Te z kolei przestały nieco bawić po zamachach z jedenastego września. Bo sprawy terroryzmu czy zagrożenia stały się zbyt poważne i trudno było je tak łatwo i powszechnie wrzucić do układu „dobrzy/źli”. A kino takiej dychotomii strasznie potrzebuje – co więcej – zawsze jej szuka choć zasada musi być taka, że wróg musi być daleki i wcale nie taki naprawdę niebezpieczny. (pamiętacie jak w Pacemakerze odnoszono się do Bałkanów bo jeszcze było na tyle świeżo by pamiętać że były tam niepokoje ale już na tyle dawno, że nie wydawało się to realnie groźne).
Prawdą jest że Team America był najbliższy czegoś co można nazwać od porządną polityczną satyrą a nie tylko komedią
Zanim (w ostatnich latach) na scenę wróciła nowa Rosja (bo wróciła w ostatnich latach co dość dobrze oddaje pewne nastroje w stosunkach amerykańsko- rosyjskich) Korea spełniała wszystkie odpowiednie warunki. Jednoznacznie zła, ale na tyle daleko i na tyle nie sprawiająca widzowi realnych problemów, że można było ją spokojnie dopisać do długiej listy potencjalnie „złych” miejsc/postaci i bohaterów (listę tą otwiera ktokolwiek mówiący z brytyjskim akcentem). Problem w tym, że ta wizja dalekiej i złej Korei nigdy nie przekłada się w filmach na jakąkolwiek refleksje. Korea to taki marionetkowy zły kraj – równie dobrze można byłoby tu podstawić jeden z tych wymyślonych kraików z którymi walczą bohaterowie komiksów czy z którymi negocjują ludzie z serialu Aarona Sorkina. Ale to nie wszystko – zdaniem zwierza Korea dawała jeszcze jedną możliwość. Widzicie w Red Dawn – początkowo chciano by bohaterowie bronili się przed Chińską armią, ostatecznie jednak zmieniono ją na Koreańską. Co nie zmienia faktu, że zwierz nie może pozbyć się wrażenia, że Korea jest idealnym krajem który można podstawić zamiast Chin a jednocześnie grać – obecnym u wielu widzów – lekiem przed rozwijającymi się Chinami. Wszak skoro na ekranie jest Azjata to kto tam będzie sprawdzał czy z Chin czy z Korei. Przy czym tak zwierz wie, że jest tu złośliwy względem przeciętnego widza, ale z drugiej strony – ma wrażenie, że to szybkie skojarzenie jest wykorzystywane jak najbardziej instrumentalnie. Ponownie twórcy filmów doskonale zdają sobie sprawę, że większość ich widzów nie zastanawia się dłużej skąd dokładnie jest zły Azjata, tylko pamiętają, że tym razem to Azjata jest zły.
Zły Koreańczyk? A może tylko Zły Azjata
Ale nie tylko o filmy sensacyjne. Obecność „dziennikarki” z Korei Północnej na tegorocznych Złotych Globach nie jest w najmniejszym stopniu przypadkowa. Margaret Cho już w pisanym i produkowanym przez Tinę Fey 30 Rock grała koreańskiego przywódcę. A nie był to mały wątek bo jak zapewne nie pamiętacie (zwierz ma zawsze dziwne wrażenie, że późniejszych sezonów serialu prawie nikt nie oglądał) jedna z bohaterek była przetrzymywana w Korei siłą dość długo (głownie po to by aktorka nie musiała występować w serialu). Nie tak dawno wszyscy w poczuciu solidarności oglądaliśmy naprawdę kiepski Interview by zademonstrować nasze niezadowolenie z hakowania kont Sony, a wcześniej Korea w ujęciu komediowym pojawiała się w South Parku, w Team America czy – jeśli pamiętacie całkiem zabawny klip w Ostrzach Chwały. Zwierz doskonale zdaje sobie sprawę, że w historii zarówno kinematografii jak i w ogóle kultury popularnej element wyśmiewania się z dyktatorów i systemów totalitarnych stanowi długą i uznaną tradycję. Żeby daleko nie szukać można wspomnieć doskonałego Dyktatora Chaplina, który zaczyna się jak najzwyklejsza komedia, by potem skończyć się płomienną mową z wezwaniem o pokój. No właśnie, o ile amerykanie naprawdę są dobrzy w wyśmiewaniu systemu (co zwierzowi nawet nie przeszkadza) to trudno powiedzieć do czego miałoby to prowadzić. Widzicie zwierz może jest nieco naiwny, ale wyznaję zasadę pewnej równowagi w przyrodzie. Jasne można naśmiewać się dowoli z dyktatorów i systemów. Problem pojawia się wtedy kiedy nie idzie za tym żadna refleksja. I zwierz nawet rozumie, że z różnych powodów historycznych amerykanie mogą nie być pierwsi do rzucania się by taką refleksję wprowadzać. Ale z drugiej strony – no właśnie, czy nie czas zacząć tematu traktować poważnie. Nie ze strachu ale z przyzwoitości.
30 Rock naśmiewało się z Korei i jej przywódcy dość długo głównie po to by „porwana” aktorka mogła się pojawiać rzadziej w serialu
Zwierz nie wie jaką wiedzę o świecie posiada przeciętny widz Złotych Globów. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Nie zmienia to jednak faktu, że to co widzieliśmy w czasie gali nie miało żadnego wydźwięku politycznego. Tak jasne – obecność śmiesznej komediowej postaci z Korei Północnej przypominała wszystkim, że amerykanie nie boją śmiać się z Koreańczyków. Przekaz który rzecz jasna poszedł świat. Podobnie jak poszła w świat – utwierdzana w kolejnych produkcjach wizja Korei która albo jest tym głównym złym, albo jest idiotycznie śmiesznym państewkiem z którego można się dowolnie śmiać. Problem z tym, że fakt iż wyśmiewany w czasie gali fakt, że Koreańczycy nie mają żadnego dostępu do kultury zachodu, nie jest śmieszny. Po prostu. Co więcej, zwierz cały czas czekał na jakąś puentę, która może pozwoliłaby przypomnieć widzom (zresztą zwierz w każdym „komediowym” występie Korei na to czeka), że nie ma się z czego śmiać. Tymczasem nic takiego się nie pojawia. Nie pojawia się, bo przecież wtedy Hollywood musiałoby przyznać, że jeden z ich ulubionych wrogich krajów, łatwy cel do wyśmiania w istocie powinien przede wszystkim pojawiać się jako temat filmów wcale nie sensacyjnych, tylko poruszających i dramatycznych. Ewentualnie powinni iść śladem duńskiego filmu Red Chapel gdzie komicy przyjeżdżają do Korei by wyśmiać w swoim przedstawieniu idiotyzm systemu i władzy a ostatecznie (mimo wewnętrznego sprzeciwu) podporządkowują się wymaganiom organizatorów. Można się więc zapytać – skąd w takim razie potrzeba wyśmiewania Korei. Skoro nigdzie to właściwie nie prowadzi. Czy chodzi rzeczywiście o wyśmianie totalitaryzmu, czy o to, że deklarowana wielkość kraju jest rzeczywiście śmieszna dla mieszkańca zachodu, a może po prostu z czegoś trzeba się śmiać a Korea stanowi łatwy cel, bardzo prostej, pozornie zaangażowanej, politycznej satyry. Chyba, że przyjmujemy zasadę, że śmiejemy się, bo ze wszystkiego można się śmiać.
Nie dość że jest zły Koreańczyk to jest to wciąż ten sam zły Koreańczyk (tak w Day Another Day i Olympus has Fallen gra ten sam aktor)
No właśnie im dłużej się zwierz nad tym zastanawia tym częściej dochodzi do wniosku, że największy problem jaki zwierz ma z przedstawianiem Korei w kinematografii amerykańskiej (popularnej bo odłóżmy na bok np. dobre filmy dokumentalne choć nie ma ich tak dużo. Jest na przykład nasza ‘Defilada” ) jest fakt, że nijak nie przykładają się one do zrozumienia jak straszy jest to system. Tymczasem – choć zwierz rozumie, że nie wszyscy chcą słuchać o rzeczach smutnych, wydaje się że zrozumienie z jak strasznym systemem mamy do czynienia jest jednak konieczne by można było jakoś wyrównać fakt że się z niego śmiejemy. Tzn. bardzo fajnie się jest śmiać z kolejnego Kima ale czy cokolwiek to zmieni w życiu biednych Koreańczyków jeśli gdzieś z tył naszej głowy nie pojawi się myśl, że należałoby coś zrobić dla ludności, która mu podlega? Ponownie – zwierz nie ma nic przeciwko satyrze, czy rozumie, że filmy sensacyjne umacniają wizję kraju jako nieprzyjaznego, ale cały czas ma jakieś dziwne poczucie dysonansu. Oczywiście zwierz podejrzewa, że to jest pewna reakcja obronna. W końcu ostatnie nie związane z kinematografią wydarzenia poniekąd zmusiły trochę widzów by obejrzeć głupia komedię na którą nie mieli ochoty i solidaryzować się z jej twórcami. I choć zwierz solidaryzuje się z samą wizją że nikt nie powinien bać się iść do kina na film krytyczny wobec totalitarnej władzy, oraz solidaryzuje się z samym aktem sprzeciwu, to ma wątpliwości – czy można tylko się śmiać i nie zatrzymać się na chwilkę by przypomnieć sobie że tam w sumie żyją zupełnie prawdziwi ludzie. I tym zupełnie prawdziwym ludziom, którzy nie są ani straszni, ani idiotyczni wcale nie jest do śmiechu.
Ps: Zwierz chciałby na koniec napisać że to nie jest ten wpis, w którym jest do końca wszystkiego pewien. Ale obserwuje od dłuższego czasu ten sam mechanizm – kiedy ma poczcie dyskomfortu potrafi sam siebie przekonać, że może przesadza. Tym razem zwierz nie ma jakichś częstych i wielkich dylematów co nie zmienia faktu, że zastanawia się dlaczego nikt nie zrobiłby komedii o Czerwonych Khmerach – których pomysł na społeczeństwo był nie mniej absurdalnie totalny, a śmiejemy się z Korei.
Ps2: Tak z zupełnie innej beczki – zwierz nadal ogląda Galavanta i jest nadal zachwycony. Wiecie tak strasznie się zwierz cały tydzień bał, że po fajnych piosenkach śpiewanych sobie pod nosem przez te dni do premiery kolejnych odcinków zwierz będzie zawiedziony. Ale nie – jest nawet dowcipniej niż wcześniej, są piraci na lądzie i Galavant ma nawet nieco więcej charakteru. I znów zwierz będzie śpiewał. Dlaczego to ma tylko osiem odcinków?